Nasza klasa

*
Poznałam go na jakimś wernisażu, na który nie mogłam nie pójść.
Mimo, że nigdy nie chodzę, to jednak poszłam.
Poszłam, by nie poznawać, ale był mi znany, więc nie mogłam nie poznać, skoro okazało się, że nastąpiło to już dawno.
– To jeśli to ta sama szkoła, to w której ty byłeś? Wiesz, młodszych roczników się nie pamięta, tylko starsze.
– Chodziłeś niżej? Zupełnie sobie nie przypominam. Ani nazwiska.
– Tak? Chodziła ze mną?
– Jesteś rozwiedziony?
– Masz z nią córkę?
– To z kim ona jest teraz?
– Z kim żyje?
– Z nikim?
– W tym wieku? Kobiety w naszym wieku potrzebują przecież z kimś żyć.

**
Kiedy zadzwoniła po tygodniu, nie poznałam jej głosu. Przypominałam sobie przez mgłę drobną kruchą dziewczynkę, z którą chodziłam do higienistki, gdyż takie było zalecenie wychowawczyni, by zawsze ze względu na krwotok ktoś z nią był. Dostawała zastrzyki hormonalne i po maturze plotka doszła do mnie, że Henia jest mężczyzną, że była to kuracja na zmianę płci.
Pewnie nie pamiętałabym jej zupełnie, gdyby nie ta bądź co bądź, sensacyjna plotka z kategorii o cyrkowej kobiecie z brodą. Urodzenie dziecka przez mężczyznę dawało dodatkowy smak zetknięcia się własnym ewenementem, gdyż dotyczył przecież naszej klasy.
Ale nie, Henia miała damski, ciepły głos, pewny i perswazyjny, co nasze spotkanie uczyniło zdarzeniem nieodwracalnym.

***
Zadzwoniła, podając kolor płaszcza i czapki. Gdy wyszłam by nie błądziła po naszym osiedlu, zbliżający się do mnie o podanym kolorycie obiekt przybliżał się groźnie, by wpaść w me ramiona jak nienasycony kochanek.
Henia okazała się ponętną, okrągłą, bardzo kobiecą brunetką o śladach wielkiej piękności.

– Nie zmieniłaś się wcale – rozpoczęła entuzjastycznie, stawiając mnie w sytuacji, w której rewanż musiałby rozpocząć łańcuch kłamstw.
Burknęłam coś filozoficznie o niemiłosiernym upływie czasu, ale nagłe obcowanie z zupełnie nieznaną mi kobietą odjęło mi pewność siebie, której nigdy nie miałam za wiele.

Przyjechała z Podlasia, gdzie z córką i zięciem prowadzili hodowlę psów borzojów, więc przygotowany obiad dla gościa z tak daleka czekał już w mikrofalówce.
W lodówce stał tort. Kupiłam ajerkoniak, wino i piwo, nie wiedząc, co pije kobieta dojrzała. Ja nie piję niczego z kupionych właśnie gatunków, ale liczyłam lisio, że alkohol odsłoni wszelkie tajemnice klasowe, na których ujawnienie czekałam tyle lat.

– Dzisiaj środa popielcowa i niczego nie będę jadła. Wiesz o której jest msza?
Poszłam posłusznie do sąsiadów, dowiedzieć się, o której jest msza. Oni też nie wiedzieli.
– Umknęło, pani Ewo w niedzielę – tłumaczyła się Słowikowa. Ale przecież będą biły dzwony.

Niestety, na wszystkie rzucane imiona przybyła nie reagowała, zdawała się nie interesować nie tylko hasłami, pod którymi kryli się profesorowie i uczniowie, ale i nie bardzo wiedziała, o czym mówię.
Zaczęłam więc podejrzewać jakieś nieporozumienie, pomyłkę telefoniczną czy przypadek pomylenia osób, które właśnie wskutek nieprawdopodobnych okoliczności wizytują teraz w przestrzeni czasowej jakieś inne osoby.
Ale nie. Czasami zbieżność nazwisk nie była przypadkowa.
Jak na śledztwie, gdy przesłuchiwanemu już wszystko jedno, jakaś rewelacja nagle pojawia się ocalona, świeża i nietknięta amnezją.

– Coś podobnego? Brygida pruła się w internacie codziennie z kimś innym!
– Tak, miała niesamowity temperament. Co noc z miasta przyprowadzała kogoś nowego. Teraz jest w zakładzie zamkniętym.
– Tak, pamiętam, była bardzo utalentowana.
– Skończyła ASP w Krakowie. U Nowosielskiego. Ale trudno było z nią wytrzymać.
– To mówisz, że w trzeciej klasie, a ja nic nie wiedziałam! – byłam zaskoczona. Życie w internacie było dla mnie niedostępne, mieszkałam w tym samym mieście w rodzinnym domu.
– A ze mnie zrobili materac na komersie! A dziewictwo straciłam przecież grubo po maturze – powiedziałam ze smutkiem.

Henia wypiła herbatę i poskubała trochę z risotta z dużego półmiska, z którego ja, wygłodniała, nakładałam trzecią porcje.
– To ty z nami matury nie zdawałaś? Coś podobnego! Byłam pewna!
– Tak, polonistka mnie załatwiła w trzeciej – powiedziała Henia. Z nieczytania lektur. Wiesz, ja ten” Potop”, te „Noce…” to nie czytałam, tylko Schulza. I zaraziłam córkę. Skończyła polonistykę na UJ w Krakowie.
– Co ty – przecież nikt nie czytał lektur, a wszyscy maturę zdali – mówiłam wnosząc tort.
– Pamiętam, że krążyła „Zapałka na zakręcie”. Wszystkie dziewczyny przeczytały obowiązkowo, bo to szło ławkami.
– A pamiętasz Miśkę? Miśka pisała powieść w odcinkach i czytała nam co tydzień na warsztatach. To była czysta pornografia. Przynosiła też czarnobiałe zdjęcie wielkości znaczka pocztowego, zupełnie niewyraźne. Ale tylko z niego dowiedziałam się dopiero jak wygląda akt płciowy u ludzi.

Henia nie pamiętała Miśki. Ani Joasi. Ani Danusi. Ani Bogusi. Ani Izy.
– A Jarek? Wiesz, jak ostatnio wymieniłam z nim kilkanaście listów mailowych, okazało się, że był synem pijaka i nie jeździł z nami na wycieczki, bo nie miał pieniędzy. A ja myślałam, że on nami gardził, że był ponad nas. To był nasz najlepszy męski materiał klasowy!
Tu Henia na moje słowa nagle ożywiła się i przypomniała sobie dokładnie Jarka dorzucając kilka szczegółów.
– Wszystkie się w nim kochały – zaopiniowała.
– No, tak po cichu – dorzuciła.
– Wiesz, nasza klasa była ostatnią klasą, która była taka biedna. Do tej, co przeszłam po zostaniu w trzeciej, chodziły już same dzieci partyjnych. Przyjeżdżały samochodami, za nic miały profesorów.

Przeszłyśmy na profesorów.
– Wiesz, dopiero na plenerze, od innego nauczyciela dowiedziałam się, że dyrektor był ubekiem.
– Coś podobnego! A tak go lubiłam.
– A wiesz, ten od chemii był przedwojennym profesorem zwyczajnym! Odwiedzał mnie w szpitalu. To on doprowadził do mojej matury.
– A ten od historii, pamiętasz? Tak, był w Partii, nigdy nie dotarliśmy z materiałem do drugiej wojny światowej, zawsze nie udawało się zdążyć. A przy okazji napaści na Izrael zwołał akademię w sali gimnastycznej. Pamiętam, Bogdan bardzo się wykazał, że żydków pogonili.

Henia zamilkła i właśnie zaczęły bić dzwony.
– Ja tu jeszcze wrócę i pogadamy. Nocuję u koleżanki dentystki, ma mi wyleczyć dwójkę. Ale jeszcze ze dwie godziny pogadamy.
Nim wróciła, przygotowałam grzanki z żółtym serem i papryką.
– Przecież nie daję Ci mięsa, sama nie jem nigdy mięsa, więc i tak nie poszczę, ale myślę, że powinnaś odłożyć post na Wielki Piątek.
Henia się obruszyła. To nie to samo.
Tu nastąpił obszerny wykład o postach, który nie tylko mnie nie przekonał, gdyż byłam trzykrotnie chudsza od Heni, ale na dodatek zabrał czas, przeznaczony na dzieje naszej klasy.

– Coś podobnego? Niemożliwe! Była w Partii? Przecież chodziła do kościoła, co tydzień przystępowała do komunii. Chodziłam i widziałam.
– Niemożliwe, chyba coś pomyliłaś – Henia wiedziała lepiej.
– Nie mogłaby zajmować takiego stanowiska w szkole – zawyrokowała.
– Faktycznie – przyznałam. Partyjni nie mogli chodzić jawnie. Może chodziła już potem…, ale to niemożliwe!
– A Goofy? Wiesz, zmarł w Niemczech, podobno wszystko wykładał z wielkim konfliktem sumienia, dlatego tak wcześnie zmarł. Byłyśmy z Joasią dziesięć lat temu u wychowawczyni z kwiatami, tak to opowiadała.
– Goofy? Przecież on nas niczego nie uczył, więc nie powinien mieć żadnych wyrzutów! Albo spał, albo dłubał w nosie!
– A Żaba, to mnie dużo nauczyła.
– Żaba? Ta kapistka? Przecież to była fatalna malarka!

****
A jednak, zastanawiając się nad powodem oddania całego dnia na te mgliste i do niczego nieprowadzące, sprzeczne dywagacje w coraz bardziej ciemniejącym, lutowym wieczorze – postnym i zimnym – nie traciłam nadziei na jego ujawnienie.

Trzecią część spotkania Henia postanowiła oddać autokreacji i nagle jak z podziemia, pojawiły się na stole reprodukcje jej obrazów. Wyjęła z pudełka ikony, które wiozła do galerii do Krakowa, bo ludzie na nie czekają.
– Sprzedajesz? – zdziwiłam się. Wszyscy jęczą na brak kupców i nadmiar towarów wszelkiej maści. Ja już nawet przestałam dawać cokolwiek do sprzedaży, by nie marnować czasu na jałowe przedsięwzięcia.
Bez studiów, Henia uczyła w liceum, pracowała w teatrze jako scenograf, projektowała i wykonywała stroje, przygotowywała na studia, jej uczniowie skutecznie dostawali się na najbardziej oblężone kierunki artystyczne. Z plenerów wracała z masą pieniędzy bez obrazów, wszystko sprzedawszy, zajmowała się konserwacją kościołów, produkcją witraży, skutecznie kładła złoto na pulment, negocjowała z prezydentami miast o utworzenie kolejnych ośrodków kultury.
Ta imponująca aktywność społeczno – artystyczna nie spowodowała zaniedbania życia uczuciowego. Henia urodziła dziecko mając lat dwadzieścia, rozwiodła się w sześć lat później, kilkuletni konkubinat z żonatym i dzieciatym mężczyzną zakończyła zwrotem go rodzinie.
Teraz mieszka z córką i zięciem wychowując osieroconego bratanka, który pomaga przy hodowli psów borzojów.

Henia zamilkła i popatrzyła melancholijnie na tort.
– Możesz mi dać kawałek, zjem jutro.
Gdy pakowałam tort do pudełka, pospiesznie próbowałam opisać moje problemy pozyskania jakiejkolwiek pracy po studiach.
– U nas na uczelni wisiało ogłoszenie, że potrzebują do nowo utworzonej filii naszego uniwersytetu. Dogoniłam na ulicy Norberta, pamiętasz, to był nasz ukochany profesor. I on nawet podał mi, kiedy rektor przyjmuje i o której godzinie mam tam być. Pojechałam między karmieniami. To sześćdziesiąt kilometrów. Rektor był oburzony, o niczym nie wiedział, nie chciał wiedzieć, mojego wspaniałego dyplomu nie wziął do ręki.

Ale Henia już nie słuchała. Ubierając płaszcz, patrzyła z niesmakiem na mojego kundla, który rozszczekał się widząc zmianę jej pozycji z siedzącej przy stole na stojącą przy drzwiach.
Borzoje milczą zawsze.

*****

Idąc na przystanek taksówek nagle tłum ludzi ze śladami popiołu na czołach wylał się z kościoła po ostatniej mszy dla pracujących, utrudniając nam przesuwanie się chodnikiem pod prąd.
Wsiadając do taksówki, w otwartych drzwiach Henia nie przerywała potoku słów. Nie wyobrażała sobie lata beze mnie w jej domu na Podlasiu wśród borzojów. Jej gorący, macierzyński uścisk wydał mi się jednak bardziej schematyczny, niż przeznaczony tylko dla mnie.
Dołączając do strumienia wiernych opuszczających kościół, wracając do domu, pomyślałam, że słynne zdanie z mickiewiczowskich „Dziadów” jest w końcu zawsze jakąś możliwością i dla mnie, i dla Boga.
Jeśli ja zapomnę o nich, Ty Boże zapomnij o mnie.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii donosy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

18 odpowiedzi na Nasza klasa

  1. Przechodzień pisze:

    To i tak byłaś w dobrej sytuacji jako gospodarz, w razie czego mogłaś wyrzucić na zbity pysk. Opis rewizyty z pewnością będzie o wiele mniej wyrozumiały.
    Też się raz nabrałem na wizytę u “kolegi” z podstawówki. Mimo iż nie było wątpliwości identyfikacyjnych, a wizyta była proszona “na sobotę”, gospodarz w mojej obecności załatwiał niecierpiące zwłoki sprawy zawodowe z człowiekiem umyślnie zgodzonym. Wielokrotnie zgłaszałem chęć opuszczenia kolegi, ale zaklinał się, “że jeszcze tylko pięć minut”.
    I tak moja irytacja, dzięki osłabionemu systemowi immunologicznemu i silnej osobowości gospodarza, zamieniła się w końcu w ciekawość. Po 6 godzinach i obowiązkowemu spacerowi z psem, wizyta ruszyła pełną parą. Podano obiad i herbatę. Reszta kompletenie nie miała znaczenia.
    Właśnie wtedy postanowiłem skorzystać z tej “dziadowskiej” maksymy. Raz na zawsze.
    Teraz, w razie towarzyskiej potrzeby, wołam na dowolnego przechodnia przez okno. Część odmawia. Ale per saldo się opłaca.

  2. Ewa pisze:

    Nie masz Przechodniu absolutnie racji.
    To moje mini opowiadanie to przecież fikcja literacka, kompilacja wielu postaci, szkół i klas. Nie są to moje przeżycia, jedynie wybór pewnych elementów, z których skompilowałam pewną sytuację.
    Skompilowałam na potrzebę powiedzenia czegoś, co odczuwam. A odczuwam brak powinowactwa z ludźmi, zmarnowanie strefy międzyludzkiej, która nie łączy, a dzieli. Czas po latach spotkania dwojga ludzi został tutaj zmarnowany. Dwie bohaterki wybrały wątpliwej potrzebności grę, a nie autentyczne współistnienie, mimo, że bardzo tego potrzebowały.
    Szkoda, że jako czytelnik potraktowałeś to jako postawę życzeniową.
    Widocznie moje literackie środki artystyczne, którymi dysponuję, są za krótkie na taki temat.

  3. Przechodzień pisze:

    To tak samo jak ja. Mój kolega z podstawówki to też synteza moich różnych spotkań. To takie “pola jałowej perspektywy” międzyludzkiej. Oczywiście jest on realny, ale reprezentuje właśnie ten typ zmarnowanej szansy na spotkanie. Tyle, że Ty zrobiłaś opowiadanie z tego, co w moim doświadczeniu było już nieistotne. I bardzo mi się podobało (opowiadanie). Co, jak się okazało nie znaczy, że zrozumiałem. Ale moje narzędzia też za krótkie.

  4. Przechodzień pisze:

    I przeżywam płyciej…

  5. Ania pisze:

    To była sytuacja licealna. Studenckie czasy są chyba jeszcze drastyczniejsze. Tam już rywalizacja i ustawienia właściwie na całe życie. Jak pamiętasz, tylko pierwszy rok był rozpity i zbratany, po pijaku ludzie przyznawali się nawet do wysokości łapówek dawanych za przyjęcie na studia. Potem już nikt nikogo nie znał, jeśli nie musiał. Moi licealni koledzy, którzy studiowali ze mną, nie kłaniali się już nawet na ulicy.
    A przecież byłam z nimi 5 lat.

  6. spirit pisze:

    Bycie nawiedzany uczucie uwiązane przeciw twojej woli pozwalanie siebie, by być skontrolowany. Bycie oddany się i zniewolony.
    Skupienie na materiale bycie porwany w wierzenie tylko w fizyczne.
    Zapominanie duchowe pozostawanie w nieznajomości będący nieświadomy wybieranie pozostać w ciemności banie się nieznanych wierzenie najgorzej widzenie zimnego świata. Nieważne co telefonujemy. Pierwszy jest nieznajomość – nie wiedzące prawda i nie zdające sobie sprawę, że nie wiemy. Drugi jest materializm – wiara, że tam nie jest nic tylko fizyczne. Jak duchowe istoty, my długo dla Duchownego, ale tracimy kontakt z tym źródłem prawdy jeżeli ufamy tylko nasze zmysły.
    Możesz pozostawać w całkowitej niewiedzy o czymś – nieświadomy prawdy i jego implikacje. Możesz być nawiedzany przez osobę, znasz jest zły dla ciebie, a być może upewnij się nie pracujesz od fałszywego obrazu siebie i sytuacji.

    Przylgnij do najwyższej, której jesteś.

  7. Rysiek listonosz pisze:

    Ale chyba mimo wszystko w krótkim opowiadaniu hłaskowsko czechowowskim łatwiej o subiektywizm, niż w trudzie dziennikarza Gazety Wyborczej (Coś ty, dziołcha, zrobiła?
    http://www.gazetawyborcza.pl/1,75480,4891738.html )

    Tam jest połączenie bohaterskiego w końcu czynu minister Barbary Blidy ocalania swojej godności – mimo wielkich starań dziennikarzy – z życiorysem, z którym mnie da się nic zrobić. Opisana kariera kobiety, którą Partia wywyższyła do rangi społecznie najwyższej, nieproporcjonalnej do kapitału wewnętrznego, dzielnie wygospodarowanego, ale przecież opartego na urzędniczych zabiegach, a nie na talencie potrzebnym do kierowania gospodarką państwa.
    Dlatego wszelkie ciepłe, człowiecze i ludzkie wtręty dziennikarzy opisujących tę tragedię brzmią mimo wszystko fałszywie.
    Więc lepiej, jak opowiadania wspomnieniowe są nieprawdopodobnie przyczernione, niż awansem sentymentalne.

  8. Bolek Kalafior pisze:

    Dziwne, że te panie z opowiadania nic nie pamiętały.
    Ma rację spirit, że wina nie leży w osobach, a w podejściu. Ale skoro nie ma materii do podejścia (pamięć)…

    Pamiętam zaraz po wojnie taką sytuację, gdy na wielkiej, międzypaństwowej konferencji, na którą, jako pracownik naszego biura pojechałem, student politechniki, wyraźnie pochodzenia robotniczo – chłopskiego podszedł do swojego przedwojennego nauczyciela gimnazjalnego którego tam rozpoznał proponując mu jakąś kwotę pieniędzy, widząc jego pożałowania godny wygląd.
    Profesor potraktował go strasznie, z wyższością go zbył i ośmieszył. To są sytuacje nie do wygrania.

  9. Przechodzień pisze:

    To zależy jakie studia. U Ciebie selekcja nastąpiła na egzaminach wstępnych. U mnie były dwie. Druga po pierwszym roku. Przyjęcie ponad 100 osób na wydział i świadomość 70% odsiewu gwarnatowało silne zantagonizowanie braci studenckiej, co było zamierzeniem tej uczelni, jak również państwa. Zamiast picia i zbratania donos i kopanie dołków. Od początku nikt z nikim się nie znał i znać nie chciał. Ale finalny efekt jest dokładnie taki sam.

  10. Jacek pisze:

    A jednak niektóre spotkania rzeczywiście mogą przestać być niewinne, co sugeruje GW opisując Naszą klasę w sieci, wzorowaną na amerykańskim analogicznym portalu.

    Założyciele nie przewidzieli, że kraje komunistyczne mają do swojej przeszłości o wiele bardziej skomplikowane relacje, niż Amerykanie do Wietnamczyków i Czarnych. A reszta – mimo wszystko, te czyny ekspiacyjne w twórczości amerykańskiej (filmy rozliczeniowe) są prawdziwsze, niż nasze, bardziej nastawione na neurotyczne tłumaczenia (Żydzi).

    Wynaturzeniem jest tropienie w sieciowej Naszej klasie możliwości odwetu, zemsty, co podobno nabrało już norm prawnych. A jednak z psychologicznego, czy religijnego punktu widzenia to wszystko jest przecież potrzebne.

    Więc Przechodniu, nie trzeba rezygnować…
    W końcu życie jest też i po to, by bolało.

  11. Ania pisze:

    Wiesz Przechodniu, teraz na to można tak patrzeć, jak na celowe działania.
    Pewnie, mimo obsesyjnej teorii spiskowej, są to tropy słuszne. To tak, jak wychów dzieci w rodzinach opartych nie na wolności, a na posłuszeństwie decydującej o wszystkim najsilniejszej osobowości (ojciec lub matka).
    Ale tu jest konglomerat wielu potrzeb ludzkich, które powolne fluidom, przystosowują się i działają, jak trzeba.
    I chyba wina jest nie w tych urzędowych strukturach, a właśnie w przystosowaniu. U Ciebie na polibudzie było piszesz celowo zatomizowane, ale przecież robili to studenci, nikt im nie zabraniał kochać się. W obozach koncentracyjnych nikt nikogo nie kochał, ale mimo wszystko nie były to tak ekstremalne czasy.

    Według mnie, ludzie byli po prostu wredni na własne życzenie. Sentyment dzisiejszy to wszystko jeszcze bardziej, jak każdy kicz, uwydatnia.

  12. Ewa pisze:

    Bolku, moim problemem jest właśnie pamięć a nie zapominanie. Nawet nam tu tak pięknie sekundujący blogowo spirytus ją właśnie otwiera, a nie zamyka. Ale chyba siły tego świata, na którym teraz żyjemy, działają w celu zapomnienia.
    To jest wieki spektakl celi więziennej, gdzie tortury służą właśnie do tego, by winny nie zeznawał. A jego produkt myślowy i słowny był wyalienowany ze wszystkiego, co się ludziom w życiu przydarza.
    Stąd np. pohukiwania na Nieszufladzie, gdzie liczy się tylko tekst, a nie człowiek (autor).

  13. Ania pisze:

    To pamiętasz Ewo fazę abstrakcyjną naszych studiów, gdzie alienacja powodów malowania dochodziła do tego, że obrazy, powstałe wyłącznie z estetycznych zestawów plam multyplikowały się w nieskończoność i ich produkcja nie ustawała.
    Wystarczyło wszystko zamieniać na tę samą jasność barwy, by osiągnąć harmonię. Automatycznie znikały odwieczne powody wszelkiej twórczości, pozostawał jedynie materialny bełkot.
    Dlatego po tym nasyceniu konceptualizm miał takie wzięcie, rzekomo leczące.

    Zamieniając to na literaturę, chyba coś takiego widzimy w Nieszufladzie. Wtedy też były konkursy, namaszczenia i zachwyty jednego nad drugim.
    Wszystko leży gdzieś wstydliwie pochowane w piwnicach (BWA miały obowiązek zakupu nagrodzonych prac). Ciekawe, co zrobią współcześni z tonami tomików wierszy.

  14. Anonim pisze:

    Lepiej, jakby to była sztuka teatralna, wtedy wiadomo, co kto mówi. Dzwony z offu i szczekanie psa.

  15. Przechodzień pisze:

    > Ani
    Nie mam żadnej obsesji i nie wyznaję spiskowej teorii dziejów, ale “to” widziałem tak samo wyraźnie wtedy jak i teraz. Antagonizowanie to znana i skuteczna metoda kontrolowania ludności. To filar systemów totalitarnych. Jak nazizm i komunizm.
    Ciekawe co masz na myśli pisząc, że Oświęcim to nie takie ekstremalne czasy? Na marginesie, to tam jak najbardziej kochali, a nawet rodziły się dzieci.
    Ludzie są wredni, ale wzmiankowane systemy uczyniły z tego wartość i ją premiowały.

  16. Ewa pisze:

    Anonim > racja.

    Przechodzień> (odpowiadam za Anię, dzwoniła, że wyjeżdża)
    Z tą atomizacją, przecież neurotyczną i czasochłonną – nie robi się rzeczy ważnych, tylko pozorne i destrukcyjne – to prawda.
    Chociażby spadek po tych procesach – portal Nieszuflady.
    Specjalnie zresztą o tym piszę, gdyż mam już nareszcie dostęp do statystyk mojego bloga i na tylko napomkniecie o tym portalu w komentarzach natychmiast obserwuję more traffic. Wczoraj było sto wejść!

    Czyli w dupie sieciowicze mają cały ten mój literacki trud, tylko ważna jest nieszufladowa plota.

  17. Anonim pisze:

    Warto mieć w ustawieniach pewne słowa. Widocznie „dupa” nie jest wychwytywane w odróżnieniu od słowa „Nieszuflada”.

    Pamiętam słowo „dupa” w wypracowaniach zawsze wstawiałem do tekstu, testując naszego profesora – dyrektora, czy aby te nasze wypracowania czyta.
    I okazało się, że nie czytał.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *