*
Ten materiał w beli czasu, rozwijany jak mistrz wyda
tną nożyczki bezwzględności już w nieodwracalne kształty,
tak te ścinki porozrzuca wiatr, co wydął już firankę;
drzwi balkonu przeciąg rozwarł w szklane skrzydła;
w pusty obraz rozpostarty
na kochankę.
Nic się w płótnie nie odbije, jeśli nie ma i nie będzie
kształtu, który daje forma. Wiatr roztrąci niepotrzebne.
Wprawna ręka zszyje zmyślnie: abstrakcyjne i kwieciste:
czarne, złote. Co na potem, będzie wszędzie:
co minęło, wróci biedne
spać w artyście.
**
Tam, gdzie biegła na spotkanie, czas się darł i gubił w czasie,
a tkaniny luźne sploty rozpadały się w snu zwojach.
Czy utrafi los w przymioty tych, co nakaz wypełniają?
Co są sobą w jednej chwili przeciw masie,
w których imperatyw pojęć
spotka całość?
Kiedy biegła, kiedy stopy, kiedy być wciąż nie istniało,
kiedy świat w labirynt wsysał imion wielość zamazanie,
a wyrzucał niepotrzebne, roztrzaskane i popsute
szyfry rytów. Tajne kody ranią ciało,
mylą ścieżki. To nie taniec,
tylko smutek.
***
Jeśli nie znasz, bądź nie słyszysz, lub jak stan mydlanej bańki
nie zaznawszy, nie zwidziawszy sensu czemu, sensu po co,
nim się świat rozpryśnie starczy w młodość, którą zbrudził lekki
odstęp od spotkania w czasie tej kochanki
co da więcej niż jej oczom
kreska kredki,
jeśli da, czego nie dała nigdy sobie i ten dłużny
dar odnajdzie lodowatą obojętność w powtórzeniu
zniknie pejzaż, który strzeże twego okna szklane skrzydło
na szlak drogi nie natrafi już podróżny
i zapomni w okamgnieniu.
Zamknij, zimno.