Nie wiadomo, dlaczego Pessoa był w Polsce Ludowej nieobecny aż do 1988 roku, kiedy to „Literatura na Świecie” nagle odważyła się poświęcić mu cały numer.
Harold Bloom w nieprzetłumaczonej do dzisiaj książce „The Western Canon” z 1994 wymienia wśród geniuszy, którzy tworzyli tożsamość tzw. Zachodu Pessoę, Shakespeare’a, Dantego, Chaucer’a, Cervantesa, Montaigne’a, Moliera, Miltona, Johnsona, Goethego, Wordswortha, Austen, Whitmana, Dickinson, Dickensa, Eliota, Tołstoja, Ibsena, Freuda, Prousta, Joyce’a, Woolfa, Kafkę, Borgesa, Nerudę, Becketta.
To upomnienie się o piękno literatury w czasach, kiedy chce się ją użyć na wszelkich frontach nieartystycznych walk politycznych, społecznych, moralnych, religijnych, jest nie tyle wartościowe, co konieczne. Delektowanie się arcydziełami daje wewnętrzną wolność, ich poznanie w szkole daje niezależność intelektualną w dorosłym życiu. Uniwersalizm klasyki jest nieśmiertelny i oporny modom i prądom literackim.
Pessoa napisał w liście do przyjaciela, że tylko swobodne poruszanie się w przynajmniej dwudziestu osobowościach literackich daje ostateczny szlif rzemiosłu pisarskiemu. Trudno przypuszczać, by Pessoa trenował warsztat powołując do życia literackiego swoje heteronimy. Jak wiemy, chciał raczej zniknąć, niż się rozmnażać. Aspekt śnienia, marzycielstwa jest najbardziej widoczny w „Księdze Niepokoju” i zupełnie znika np. u konkretnej i sformalizowanej osobowości Ricardo Reisa, którego trafnie sportretował José Saramago w „Roku śmierci Ricarda Reisa”. Tak, że rozbicie własnej osobowości na pełnych sprzeczności artystów, posłużyło nie temu, by zrozumieć siebie, ale świat w którym przyszło mu żyć. Służyło to raczej zanikowi jego własnej osobowości, prowadząc do jej zniszczenia w konsekwencji ją syntetyzując poprzez dopełnianie, tworząc jedność. Faszyzujące poglądy Pessoi, nacjonalizm widoczny w patetycznym dziele „Mensagem” jego heteronimy bardziej wyśmiewają i dystansują się do nich, niż wspierają.
W przededniu drugiej wojny światowej jej widmo i groza w twórczości Pessoi odczuwane były przez wrażliwych artystów silnie.
W dobie Internetu trudno nie dostrzec podobieństwa sieciowych awatarów do ubiegłowiecznych heteronimów Pessoi, czy Sørena Kierkegaarda. Jednak oni nie ukrywali tożsamości swoich heteronimów i nikogo z całą premedytacją i bestialstwem – korzystając z ochronnego fikcyjnego życia stworzonej przez siebie osobowości – nie krzywdzili.
Pessoa patronuje metafizycznie „ Lisbon Story” Wima Wendersa i jednocześnie próbuje być przewodnikiem po labiryncie miasta poprzez szczątkowe sentencje wygłaszane na planie filmu ze zbioru pism pisarza.
Być może, już niedługo ktoś spolszczy filmy nakręcone w oparciu o twórczość Pessoi: “O Banqueiro Anarquista” (1981), “Five and the Skin” (1982), “The Prince’s Death” (1991), “Os Restos do Dia” (2009), “Filme do Desassossego” (2010), “Ophiussa: Uma Cidade de Fernando Pessoa” (2013) i rozjaśni Polakom tajne labirynty portugalskiej twórczości Fernando Pessoi.
Pessoa nie opuszczał Lizbony, ale Ricarda Reisa wysłał do Brazylii. I Ricardo zapłodnił Ofelię, a sam zmarł nierozprawiczony. Chyba, że to wymysł jedynie Saramago.
Jednak jest coś w heteronimach /avatarach z postawy życzeniowej.
Według Freuda nic nie jest przypadkowe, a np. symulacja choroby w konsekwencji zawsze powoduje jej wywołanie. Dlatego tak trzeba być ostrożnym z nickami i udawaniem.
Gubię się w heteronimach Pessoi, na Wikipedii angielskiej ich liczba dochodzi chyba do setki. Te obowiązkowe 20 to chyba dla mniej uzdolnionych.
Cóż, Pessoa mieszkał w tak pięknym mieście, że stać go było na patriotyzm lokalny, nie musiał jechać do Katowic. Ja mieszkam w gierkowskim blokowisku i muszę pojechać do Lizbony.
Pisząc, Ewo: “W dobie Internetu trudno nie dostrzec podobieństwa sieciowych awatarów do ubiegłowiecznych heteronimów Pessoi, czy Sørena Kierkegaarda. Jednak oni nie ukrywali tożsamości swoich heteronimów i nikogo z całą premedytacją i bestialstwem – korzystając z ochronnego fikcyjnego życia stworzonej przez siebie osobowości – nie krzywdzili.”, porównujesz nieporównywalne.
Człowiek, który chciał “przepisać na czysto materię” * czy też pisał:
“Ileż warte jest moje życie? Na końcu (nie wiem, na jakim końcu)
Jeden mówi: zarobiłem trzysta tysięcy,
Inny mówi: miałem trzy tysiące dni chwały,
Następny mówi: żyłem w zgodzie z sumieniem, i to wystarczy…
A ja, gdyby tak przyszli i spytali mnie, co zrobiłem,
Powiem: patrzyłem na rzeczy, i nic więcej.
I dlatego niosę Wszechświat tu, w kieszeni..” (“*** Ileż warte jest moje życie) *
– taki człowiek potrzebował różnych kątów widzenia i heteronimy dawały mu tę mozliwość. Wielość jego osobowości była raczej ukłonem wobec nieskończonej tajemnicy rzeczywistości, odbijanej różnie w każdym indywiduum, niż drwiną wymierzoną w kogokolwiek, i o ile wiadomo, nie służyła mu do rozgrywek z wydawcami czy kolegami po piórze.
Każdy troll, może za wyjątkiem opłacanych, nie jest zainteresowany samą materią (sztuką), tę głęboką obojętność wobec niej można zauważyć już przy pierwszym konflikcie, nawet jeżeli początkowo wchodzą udając zainteresowanie tematem. Trolli interesuje powielanie siebie, zostawianie rozlicznych śladów, im bardziej irytująco upstrzą, tym lepiej. Nie wydają też niczego naprawdę interesującego czy nowatorskiego, jakże zresztą, skoro ich myślenie ograniczone jest do rozgrywek i nie są w stanie go przekierować. Po trollach zostaje tylko brud – po Pessoi dzieło życia.
* tłum. W. Charchalis
Straciłam nadzieję na zrozumienie Pessoi, nie wiadomo Małgosiu, czy tłumaczenie które przytaczasz, jest właściwe. Wszystko u niego jest wieloznaczne i wielopłaszczyznowe, podszyte tajnymi gnostyckimi szyframi. Jedno jest pewne, w swoim wielopostaciowym świecie brzydziłby się dzisiejszym sieciowym hejterstwem. W “Księdze niepokoju” pisze tak o sobie współczesnych:
“(…) Niektórzy mają dowcip, inni mają wyłącznie dowcip, jeszcze inni nie istnieją. Kawiarniany dowcip dzieli się na żarty o nieobecnych i bezczelne odzywki pod adresem obecnych. Tego rodzaju dowcipy w normalnych kategoriach nazywa się po prostu chamstwem. Nic nie świadczy dobitniej o ubóstwie intelektu niż nieumiejętność robienia dowcipów innych niż pod adresem bliźnich.(…)”
I to o ubóstwie intelektualnym trafne. Zauważ wczorajsze odzywki kieleckiego poety Przemysława Mańki. Niczym się jakościowo nie różnią od wieloletniego mobbingu wobec użytkowników na wszystkich portalach literackich WszechTrolla. Jak widać, jest to proste, nie wymagające ani umiejętności szczególnych, ani inteligencji. Smutne jedynie, że nie wszyscy to tak jednoznacznie odbierają, jak Pessoa.
Wielki miłośnik i tłumacz Pessoi, Antonio Tabucchi w książce „…twierdzi Pereira” zawarł pewne obrazy, które mogłyby, jak mi się wydaje, dość dobrze tłumaczyć czym są w istocie owe heteronimy.
Jest tam rozmowa tytułowego Pereiry (redaktor dodatku kulturalnego do prawicowej gazety „Lisboa”) z doktorem Cardoso, w której stary i schorowany dziennikarz zwierza się lekarzowi ze swoich wątpliwości, które ogarniają go coraz silniej od kiedy poznał młodego, lewicowego dziennikarza, co było w salazarowskiej Portugalii śmiertelnie niebezpieczne i skończyło się śmiercią rzeczywiście. Wątpliwości są poważne bo dotyczą światopoglądu i przekonań politycznych Pereiry, czyli duszy kształtowanej całe życie. Dziennikarz coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że całe to studiowanie literatury, to przekonanie, że jest ona najważniejsza na świecie, delektowanie się nią w sytuacji kiedy nie może wyrazić własnych poglądów w dodatku, który sam redaguje straciło wszelki sens. Zaczyna coraz głębiej żałować, że tak długo był zupełnie kimś innym, jakby nie był sobą, jakby się ustawicznie czegoś wypierał.
I wówczas dr Cardoso opowiedział mu o pewnej nowej teorii naukowej, o Konfederacji dusz, czyli co w nas siedzi.
Wiara, że jest się kimś jednym, odrębnym, oderwanym od niezliczonej ilości “ja” – własnych “ja” – to nic innego jak złudzenie. Osobowość to konfederacja rożnych dusz podporządkowanych kontroli hegemonicznego „ja”. Czasem pojawia się inne ja” zdolne przejąć kontrolę nad całą konfederacją dusz i ono przejmuje człowieka we władanie. Jego władza trwa dopóty, dopóki to “ja” nie zostanie usunięte przez inne. Dzieje się tak na skutek albo frontalnego ataku, albo powolnej erozji. Człowiek może tylko pomóc temu hegemonicznemu „ja”, które usiłuje przejąć kontrolę, władzę nad konfederacją ludzkiej duszy. Można tylko czekać aż się to nowe ja ujawni i nie przeszkadzać. Inaczej popadnie się konflikt z samym sobą. Skoro pojawiają się wątpliwości iż dotąd życie nie miało sensu jest nadzieja, że od dzisiaj sensu nabierze. Należy zdać się na swoje nowe ja i nie szukać kompensacji dla swoich rozterek w jedzeniu i piciu słodkiej lemoniady czemu oddawał się namiętnie Pereira.
Pereira skorzystał z rad i teorii doktora i wygrał siebie, przyzwoitość, człowieczeństwo. Wybrał to co należało, choć grał ze śmiercią, ale wybrał i został w rodzinie ludzkiej.
Rzeczywiście żeglujesz do Lisbony?
Nie wiem na ile ci wszyscy, którzy tyle napisali o geniuszu Pessoi – Harold Bloom, George Steiner, Jose Saramago czy wymieniony przez Ciebie Antonio Tabucchi zbliżyli się do istoty fenomenu Pessoi. Moja teoria jest prosta: najprawdopodobniej, jak redagowali pismo literackie “Orpheu” używali wielu pseudonimów, by czytelnik miał wrażenie, że tam jest dużo wyśmienitych piór. Po dwóch samobójstwach w tym najdroższego przyjaciela Pessoi może postanowił przedłużyć mu życie animując w dalszym ciągu jego twórczość… Pessoa kocha swoje heteronimy, mimo, że są sprzeczne, nie stworzył nigdy postaci nikczemnej…
Widziałam film “…twierdzi Pereira” (1996) z Mastroiannim, bardzo piękny. Dzięki za cytat.
Tak, jestem dwa dni w Lizbonie i ulegam nostalgii tego miasta. Nigdy nie wierzyłam w “Lisbon story” Wendersa, teraz widzę, że to nie była wizja artystyczna, lecz realizm.
Jutro idziemy do “Casa Fernado Pessoa”, bo w poniedziałki muzea są tu zamknięte, może coś to rozjaśni, ale jak się nie zna portugalskiego jak ja, to niewiele.
“Wiara, że jest się kimś jednym, odrębnym, oderwanym od niezliczonej ilości „ja” – własnych „ja” – to nic innego jak złudzenie. Osobowość to konfederacja różnych dusz podporządkowanych kontroli hegemonicznego „ja””
Kto jest Autorem powyższych uwag?
“Hegemoniczne „ja”, czy jedno z “niezliczonej ilości „ja””?
portugalska migawka
chciałbym być jak Fernando Pessoa
od niechcenia zmieniać imiona
z różnych wcieleń siebie wywołać
w ciemni którą bywa Lizbona
potem patrzeć z czułością na zdjęcie
z krzyża jednej lub drugiej osoby
by wcielenie które ma wzięcie
móc powielać w ciszy garderoby
naświetlenia krytyki mieć za nic
pisać sobie pochlebne recenzje
wierzyć w nieostateczność granic
retuszować po każdej klęsce
Trudno się tutaj zorientować, czy wybór, koncepcja, sposób na życie artystyczne Pessoi były jego wynalazkiem, czy tak się akurat złożyło, czy było wewnętrzną determinacją.
Myślę, że to kolejny mit z kategorii tych samych, co ucho Van Gogha dla tych, którzy sądzą, że są geniuszami, a ich dzieło życia docenią potomni. “Casa Fernando Pessoa” to takie muzeum, gdzie nic właściwie nie ma, a już na pewno ducha Pessoi, gdyż wszystko jest fałszywe, ściany, schody domu, oszklone nowoczesne wnętrza, monitory z wierszami i fotografiami, niedawno wykonany kufer i w nim pełno papierów z kserokopiami. I wszystko dzieje się jedynie w komputerach kilku osób, które tam pracują nad tekstami Pessoi. A praca na kilka pokoleń, bo pisał niewyraźnie, niechlujnie, nie miał podobno pieniędzy na lepszy papier, ten się rozpada.
Tak, że wiersz Pana, Panie Januszu dobry na okoliczność podmiotu lirycznego, ale czy nim coś wskóra?
Proszę przyjąć głębokie ukłony,
rzadko zdarza się czytać wiersz równie kunsztownie skomponowany,
piszę skomponowany, gdyż jest w nim zarówno wyrafinowany koncept,
jak i niebanalne wykonanie: rytm, rymy… ponadto subtelny humor.
W zalewie wierszy, których można by (trochę lepszych lub trochę gorszych,
lecz równie nieciekawych) dziennie napisać z trzydzieści,
autorem tego – mógł być tylko jego Autor.
Dziękuję.
Proszę przyjąć głębokie ukłony,
rzadko zdarza się czytać wiersz równie kunsztownie skomponowany,
piszę skomponowany, gdyż jest w nim zarówno wyrafinowany koncept,
jak i niebanalne wykonanie: rytm, rymy… ponadto subtelny humor.
W zalewie wierszy, których można by (trochę lepszych lub trochę gorszych,
lecz równie nieciekawych) dziennie napisać z trzydzieści,
autorem tego – mógł być tylko jego Autor.
Dziękuję.