Pflaumowa, matka Valuski jedzie pociągiem. Niestety, film rezygnuje z tej książkowej postaci amputując cały wątek fabularny związany z pięćdziesięcioośmioletnią kobietą, podwójną wdową, skrajną egoistką z pedantyczną fobiią i bezwzględnością wobec nadwrażliwego syna.
Już na wstępie pisarz wprowadza czytelnika w powieściowe barbarzyństwo zapowiadjąc tym przyszłe wypadki w miasteczku. Pamuflowa jedzie z mordercami, inicjatorami mających nastąpić tam wkrótce podpaleń i zabójstw:
(…) spojrzała w brudne lustro, już chciała chwycić klamkę i wyjść, kiedy znów posłyszała zniecierpliwione pukanie. „To ja”. Zaskoczona cofnęła rękę, ale kiedy domyśliła się, kim może być natarczywy osobnik, nie tylko wydało jej się, że jest w pułapce, ale zrozpaczona przestała cokolwiek rozumieć, bo w zdławionym, schrypłym głosie mężczyzny nie wyczuwała ani natarczywości, ani nikczemnej agresji, brzmiała w nim najwyżej nuta zniecierpliwienia, ponaglenie, by wreszcie otworzyła drzwi. Przez chwilę obydwoje trwali w bezruchu, jak gdyby oczekując od siebie jakichś wyjaśnień, i dopiero wówczas kiedy jej prześladowca stracił cierpliwość i nerwowo szarpiąc za klamkę, wrzasnął ze złością: „No i co? Mizdrzyć się lubimy, byle bez dupczenia?!”, Pflaumowa zrozumiała, że padła ofiarą nikczemnego nieporozumienia. Przerażona spojrzała na drzwi. Z niedowierzaniem i goryczą pokręciła głową, tak zaskoczona i oszukana „piekielną praktyką”, atakiem ze strony, z której się go najmniej spodziewała, że aż poczuła ucisk w gardle. Wzdragając się na myśl o niesprawiedliwym oskarżeniu i nieskrywanej wulgarności, powoli zrozumiała, że – jakkolwiek to niepojęte, bo przecież… naprawdę… do końca mu się opierała – ten zarośnięty chłop od samego początku sądził, że to ona składa mu propozycję. Wreszcie dla Pflaumowej stało się jasne, co sobie pomyślał ten „zepsuty potwór”, gdy zdejmowała misia, gdy przydarzyło się jej tamto żenujące nieszczęście, gdy wypytywała, gdzie jest toaleta, że odczytał jej zachowanie jako propozycję, jednoznaczny dowód przyzwolenia, zawstydzający ciąg tanich chwytów grzesznej namiętności, a teraz ona musiała odpierać haniebny atak na własną cześć i przyzwoitość, tolerować, by taki śmierdzący pa-linką, brudny, odrażający ludzki śmieć odzywał się do niej jak do „jakiejś ostatniej zdziry”. Uraza i wściekłość okazały się bardziej bolesne niż poczucie bezradności. Wreszcie Pflaumowa, nie wytrzymując pułapki, w której się znalazła, zdeterminowana wrzasnęła zdławionym z emocji głosem: „Poszedł precz, albo zawołam o pomoc!” Po chwili mężczyzna zaczął walić pięścią w drzwi i z lodowatą pogardą w głosie, aż przeszły jej po plecach ciarki, syknął: „Bujaj się, stary kurwiszonie! Nawet tego nie jesteś warta, żebym rozwalił te drzwi i wsadził ci łeb do kibla”(…).
Ale tak jak i w filmie, gdzie uwaga reżysera skupiona jest bardziej na Valuszce, miejscowym listonoszu i jego poetyckiej duszy, tak i powieść kokieteteryjnie myli ślady, kluczy po opisach rzeczy pozornie nieważnych, by w konsekwencji powiedzień o wiele więcej.
Ogromny wieloryb przywieziony jak zły sen do miasteczka nie symbolizuje ani mających nadejść tragedii, ani nie jest ich przyczyną.
Wszystko, co w filmie i powieści jest najważniejsze, jest nieuchwytne. To melancholia sprzeciwu, minorowe wołanie o brak zła, które i tak jest i będzie, niezależnie od naszej opozycji czy przyzwolenia.
Janos Valuska, jedyny pozytywny bohater powieści nie sprzeciwia się, jest powolny manipulacjom wszystkich piekielnych sił skumulowanych na ten jedyny czas rozszalałych biesów. Powtórzenie Dostojewskiego w tej węgierskiej egzystencjalnej studni, powtórzenie po wieku doświadczeń historycznych, po przerobionym przez ludzkość nihilizmie, brzmi zwyczajnie, zdarzenia w miasteczku są jedynie nieuchronną wypadkową wcześniejszych nawarstwień i drobiazgowych (nigdy przypadkowych), przygotowań.
(…) Gorzka, potępieńcza rozkosz, jaką dawał widok kołyszących się przed nami trzech cieni, osieroconych i bezsilnych, niepodejrzewających nawet, co je czeka, była większa niż upojny czar zdemolowanego miasta, była czymś więcej niż zadośćuczynieniem, jakie dawała podeptana daremność, bo w tym piekielnym oczekiwaniu, ciągłym powstrzymywaniu się, lubieżnym odraczaniu losu poczuliśmy tajemniczy, cierpki, pradawny smak, który nawet najmniej znaczącemu gestowi nadawał przeraźliwą godność, a przypadkową zbieraninę barbarzyńskiej hołoty, która w ciągu kilku godzin być może się rozproszy, napawał dumą, dzięki której nikt już nie mógł powstrzymać tej gromady, która nie złoży w obie ręce nawet własnej śmierci, gdy uzna, że to już koniec, że nadszedł kres, że raz na zawsze ma dosyć tej ziemi i tego nieba, nieszczęść i smutku, dumy i strachu, i podstępnego brzemienia, które nie pozwala zapomnieć o tęsknocie za wolnością(…).
Film kładzie większy nacisk na zderzenie idealizmu (artysta, wykształcony muzyk Eszter i artysta samorodny, Valuska), czyli tlących się jeszcze wartości duchowych z bezwzglednym Prawem i Porządkiem. Literatura mówi jeszcze o czymś wiecej, czego w film nie pomiescił. Wybiega naprzód, pokazuje skutki jednostkowego pożadania władzy. Film jeszcze łągodnie udawadnia widzowi, skupiając w ” post – Alioszy” – w Valusce nadzieję i wytchnienie, niemożność działań pozytywnych.
Powiesć Krasznahorkaiego to już diagnoza, to piekielne memento mori skutków działań ludzi dopuszczonych do władzy. I tu główną postacią nie jest pozytywny Valuska, ale Tünde Eszter ( w filmie rewelacyjna Hanna Schygulla) – Eszterowa, była żona muzyka Esztera mistrzowsko rozgrywająca walkę o władzę w mieście posługując się autorytetem moralnym męża i dobrocią Valuszki.
Dlatego ani wieloryb, ani tajemniczo bredzący ksiażę, ani mowa dyrektora cyrku o sztuce, a tymbardziej bandyci zaproszeni do miasta i miejscowi są jedynie mylnym wypełniaczem i zamazaniem prawdziwych przyczyn.
Tym paradoksalnie pisarz oskarża naiwność i idealizm o wsparcie zła, a zarazem wskazuje na daremnosć sprzeciwu.
(…) akcja…CZYSTE PODWÓRKO to nic więcej, tylko pierwszy krok w „rozwoju”, a krok drugi, akcja PORZĄDNY DOM, samochód skręcił z ulicy Szent Istvan w stronę cmentarza, nastąpi dopiero za jakiś czas, kiedy ulice i ogrody już zostaną posprzątane, a chodniki „będą jak wylizane”, dopiero wtedy komisja konkursowa odwiedzi mieszkania, żeby „za najprostsze i najbardziej racjonalne życie” rozdać niemałe nagrody, warte o wiele więcej niż tamte, wręczane po akcji CZYSTY DOM(…).
cytaty w tłumaczeniu Elżbiety Sobolewskiej
Chcę tu coś z Nowym Rokiem wpisać, ale nie czytałam, nie oglądałam tych Węgrów, a w necie o nich bardzo mało. Nawet na węgierskiej Wikipedi!
Z tego, co piszesz, to jak u nas – demolowanie sklepów, by mieć powód do sprowadzenia wojska na ulice miast.
Ile będzie odcinków?
Byliśmy w drugi dzień świąt u koleżanki, wyszła właśnie ze szpitala po chemioterapii i zastaliśmy u niej zaprzyjaźnioną sąsiadkę, która jej wyprowadza psa. Młodsza chyba ode mnie o 10 lat i nie miałam sumienia się z nią kłócić (ze względu na tego psa). Ale wie, jest pewna, że grudzień 70 to warcholstwo i bandyci i niczego więcej o tych polskich tragediach nie wie i wiedzieć nie chce.
László Krasznahorkai nie pisze gdzie i kiedy się toczy akcja powieści. Od Vargi wiem, że to podobno gdzieś na granicy rumuńskiej, straszne zadupie, ale to nie jest ważne, jak w „Biesach” gubernialne miasteczko. W filmie nie ma, ale w powieści jest informacja, że kontrowersyjny cyrk, zbijający pieniądze na demagogicznym karle zwanym księciem, który jak Hitler czaruje degeneratów i wykolejeńców obietnicą lepszego jutra, został zaproszony przez kobietę, która na końcu dostaje najwyższe stanowisko we władzach miasta (pierwszego sekretarza).
Ale całe szczęście to sztuka, a nie resentyment. I może dlatego te upiorne klimaty wciągam jednym tchem.
Kończę właśnie „Szatańskie tango”. Tam np. przepis o obowiązku pracy. Kto z młodych taki koszmarny, niewolniczy przepis krajów komunistycznych pamięta?
Będzie cztery, może pięć odcinków.
Ta sąsiadka była analfabetką, więc ma prawo, ale przed chwilą rozmawiałem na Skypie z kolegą z podstawówki i on szalenie ciepło wspomina czasy “księcia i wieloryba”, pierwszego sekretarza, nakazu pracy itd. itp, a to człowiek wykształcony. Oprócz grozy budzi to jedynie refleksję jak skuteczna jest demagogia. Dlatego nie chcę logować się, ani nawet przeglądać http://nasza-klasa.pl/ bo wiem, że zaraz sobie narobię wrogów.
Pamiętam serial „Doktor Ewa”, grany przez Ewę Wiśniewską, która z nakazu pracy wyjechała na wieś i tylko dzięki temu przeżyła niezapomniane chwile z wiejskim chłopakiem w zbożu, czego w Warszawie – jeśli by tam po protekcjach dostała nakaz pracy – nigdy by nie doświadczyła.
Więc państwo zawsze wiedziało lepiej, co dla obywatela lepsze.
Ale i sama Wiśniewska dostała nakaz pracy w tym filmie, bo nakaz obowiązywał również w sztuce. I tak malarze malowali socrelalizm, a pisarze pisali produkcyjniaki. Dzięki temu teraz są zupełnie wolni, mają dobre emerytury i mogą robić co chcą. A my ich podziwiać.
Chyba się rozpędziłem, w sztuce nie idzie się na emeryturę, więc dalej grają (do śmierci na planie) są wykładowcami, (uczą młodych kunsztu aktorskiego, którego nabawili się przy takich filmach jak Dr Ewa ) rektorami starych i nowo powstających uczelni, redaktorami gazet, wydawcami, posłami itp itd. Jednym słowem kluczowe i strategiczne etaty kultury.
Taki nakaz pracy w zleceniach artystycznych chyba nie obowiązywał.
No, ale racja – nie przyjęcie zlecenia powodowało śmieć społeczną.
Teraz też tak jest, jeśli aktorzy serialowi marzą jedynie o rolach szekspirowskich.
Tak, Przechodzień zbyt poszerzył problem.
W krajach komunistycznych obowiązywał nakaz pracy dla obywatela, niekoniecznie sugerowanej, ale milicja legitymująca kogoś w wieku produkcyjnym miała obowiązek przekazać go organom karzącym za brak dokumentu aktualnego zatrudnienia.
Taka scena jest u Krasznahorkaiego w „Szatańskim tangu”.
Ale – w sumie – na jedno wychodzi!