Lata sześćdziesiąte. Jorg (1)

W latach sześćdziesiątych wszystkie decyzje związane z rozbudową Katowic podejmował wszechwładny Jorg.
Jorg, mimo mitów krążących na jego temat na mieście, jakoby był człowiekiem posiadającym wygląd i dobroć świętego Mikołaja, w rzeczywistości posiadał jedynie to pierwsze.
Garnitury szyto mu w Spółdzielni „Strój” przy ul. 3-Maja w Katowicach raz w roku. Przy 174 cm wzrostu ważył 140 kilogramów i podpierał się laską ze srebrną rączką, którą wymachiwał, kiedy chciał przeforsować swoje argumenty dotyczące katowickiej zabudowy i załatwić wszystkie inne sprawy, dalekie od spraw budownictwa.
Mimo tragicznych śmierci dwojga z czwórki swoich dzieci, Jorg przedkładał służbę narodowi śląskiemu nad śląską rodzinę. Oddawał się jej dla dobra Katowic konsekwentnie, żarliwie i jak niemal każdy komunistyczny dygnitarz, Jorg spędzał w pracy całe prywatne życie. Swoje dzieci zabierał do pracy w podróże służbowe i na artystyczne występy uświetniające państwowe święta, spędzał z nimi wakacje, ale zawsze blisko Katowic, by móc codziennie o piątej rano wyjechać i wpadać z inspekcją na budowę. Pracował też w trakcie licznych bankietów i biesiad, gdzie – czy z dygnitarzami z Donbasu, czy z ludźmi z aparatu – potrafił pić całymi nocami, nigdy nie upijając się i nie zdradzając – jak pamięta Kazimierz Kutz – szczegółów swojego prywatnego życia. Lubił tam śpiewać pieśni żołnierskie i arie operowe, bawiąc towarzystwo rubasznością i witalnością, a przede wszystkim wypić obowiązkowo dwa litry koniaku. Na biesiadach organizowanych zazwyczaj dla gości z terenu, z aparatu czy z ZSRR, zakrapianych alkoholem, podawano proste mięsne potrawy regionalne: golonko obrane z kości, krupnioki, frankfuterki, karminadle i śląski żurek. Podobnie jedzono w restauracji Domu Kawalera w Świerklańcu, jak i na polowaniach w Dulowej koło Trzebini i w Rogoźnej pod Żorami, organizowanych specjalnie dla władz wojewódzkich z udziałem goszczących tam ważnych dygnitarzy z całego kraju. Niemal obowiązkowo bywał, bo uczestniczył cały aparat władzy w Katowicach – ale i z wyraźną przyjemnością – na ważniejszych, jak tylko czas pozwalał, meczach piłkarskich na Stadionie Śląskim.
Nie pomijał premier teatralnych, baletowych, oper, występów zespołów „Śląsk” i „Mazowsze” i chórów Moisiejewa czy Aleksandrowa. Lubił też chodzić do kina i oglądać telewizję. Książek nie czytał, widział go ktoś podobno z kryminałem na wakacjach, ale nie są to sprawdzone wiadomości. Niemniej chętnie drukował swoje teksty w książkach o Stalinogrodzie i Katowicach.
Wtedy, kiedy w całej dekadzie lat sześćdziesiątych Jorg zajmował coraz to nowe, wiodące stanowiska w aparacie władzy lokalnej i naczelnej, już nikt nie pamiętał o ataku na jego osobę z grudnia 1956 roku w tygodniku „Po prostu”, gdzie jedyny raz poddano go ostrej krytyce za niekompetencję, szastanie publicznymi pieniędzmi, wystawianie sobie pomników za życia w postaci Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku – sześćsethektarowego kompleksu wypoczynkowego, znajdującego się na pograniczu Katowic, Chorzowa i Siemianowic Śląskich, inwestycji kosztownej powstałej w momencie ogromnych potrzeb po wojennych stratach i wobec palącego braku mieszkań dla ludności napływowej przybyłej do hut i kopalń. Oskarżono go o bezguście, o fasadowość, o propagandowy styl rządzenia biednym i zapuszczonym miastem. Jednak tygodnik „Po prostu” wkrótce po tym nieprzyjemnym dla Jorga artykule zamknięto, a Jorg był w dalszym ciągu jednoosobowym decydentem na mapie politycznej regionu. Dzięki tej samej od momentu zakończenia wojny posadzie, potrafił omijać zarządzenia warszawskie i zbierać niezbędne fundusze na miejscu w regionie. Wspomagał kasę miejską grą liczbową Karolinka, domiarami dla kurczącej się grupy prywatnych wytwórców i przewoźników, uszczuplając budżet na szkoły i budownictwo mieszkaniowe.
Teraz Jorg, mając za sobą sukcesy zawodowe w postaci częściowo sfinalizowanej wizji przemiany Katowic w nowoczesną metropolię, nikt nie mógł już jego pozycji i kompetencji podważyć. Na dodatek wielka przyjaźń z Edwardem Gierkiem, z którym dzielił willę w Ustroniu, gdzie w ciszy domowego ogniska omawiali i rozwiązywali trudne problemy budowlane, była wielkim wsparciem, gdyż Jorg nie wikłał się w wielką politykę, lubił robić swoje, na swoim znanym sobie terenie. Również osłoną dla niego był Aleksander Zawadzki. Od kiedy 6 lutego 1945 roku w niedzielę uczestniczył w mszy świętej w kościele św. św. Piotra i Pawła w randze jeszcze podpułkownika z generałem Aleksandrem Zawadzkim, minęło piętnaście lat i cały późniejszy czas byli zaprzyjaźnieni. Również intelektualista Wilhelm Szewczyk piszący mu przemówienia, był jego wielkim przyjacielem.
Polityczne decyzje powojennych wyburzeń nie zniszczonych działaniami wojennymi katowickich kamienic i willi właścicieli fabryk trudno było nazwać oszczędnością i gospodarskim posunięciem towarzysza Jorga. Pierwszy etap rozwoju Katowic realizowany był z socrealistycznym zadęciem stalinowskiej architektury budowanej – w ZSRR głównie przez więźniów gułagów – tu, rękami napływowych robotników i całej ludności Katowic, niejednokrotnie za darmo w czynie społecznym harcerzy, młodzieży szkolnej i pracowników wszystkich zakładów pracy. Te ciężkie przysadziste, materiałochłonne, betonowe bryły nagle zniknęły z biur architektów na rzecz nowej fantazji estetycznej pod wpływem lewicującego Picassa, wizytującego Wrocław na Kongresie Intelektualistów. Wejście picassów na salony po gomułkowskiej odwilży nie umknęło bacznemu oku Jorga. Ten, który powtarzał, że „mom przedwojenna matura” szczycił się też tym, że był samoukiem, także w dziedzinie architektury. Decyzje na wszelkich radach przy udziale zespołów pracowni architektonicznych, licznych doradców i oglądaniu analogicznych rozwiązań urbanistycznych krajów tym razem innych niż ZSRR, czyli świata zachodniego, ostatecznie zatwierdzał tylko Jorg.
Szaleńcza i rozdęta gospodarka planowa nie była jedynym powodem tandetnego wykonania projektów i zamierzeń budowlanych. Były też winne inne, niż zachodnie materiały użyte w lekkim, nowoczesnym stylu budowania zazwyczaj na betonowych palach, z oszklonymi elewacjami wielokondygnacyjnych domów, jak i niskich pawilonów. Entuzjazm polskich architektów mogących nareszcie po epoce socrealizmu w Stalinogrodzie realizować szczytne ideały Le Corbusiera został wystudzony natychmiast wytycznymi Partii. Nie wiadomo czy poszerzenie i wyburzenie pierzei obu stron Armii Czerwonej łączyło się faktycznie z potrzebą wprowadzenia przejrzystości do planu miasta, a nie tylko po to, by szły tędy swobodnie pochody pierwszomajowe. Również Spodek, najprawdopodobniej będący jeszcze makietą, wybrany do realizacji zamiast mającej powstać Opery, budowany był z myślą o wykorzystaniu dla go dla parteitagów i taką rolę po wybudowaniu pełnił.
W związku ze wzrastającą liczbą mieszkańców Katowic po drugiej wojnie światowej trzykrotnie zmieniano granice miasta. W roku 1960 w skład Katowic weszły Szopienice, Dąbrówka Mała, Janów, Nikiszowiec i Giszowiec. Jorg, jak dobry gospodarz, dbał o cały teren, jednak najbardziej o Katowice, które stawało się przemysłową stolicą Polski.
Mimo licznych wyjazdów, uroczystości, bankietów i wizytacji, Jorg podobnie tak jak inni państwowi urzędnicy przesiadywał w gmachu Urzędu Wojewódzkiego przy ulicy Jagiellońskiej 25 w swoim gabinecie do późnych godzin nocnych.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata sześćdziesiąte i oznaczony tagami , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *