Lata sześćdziesiąte. Rudek (3)

Rudek po pracy w połowie marca 1962 roku jechał do Wyższej Szkoły Ekonomicznej na ulicę 1-go Maja róg Bogucickiej zapisać się na półroczny kurs poświęcony problematyce społeczno-ekonomicznej krajów gospodarczo słabo rozwiniętych. Został wytypowany przez swój resort na zlecenie Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego z inicjatywy Komitetu Współpracy Gospodarczej i Naukowo-Technicznej z Zagranicą przy Radzie Ministrów. Miało to być 105 godzin wykładów i seminariów i 85 lekcji lektoratu języków obcych. Postanowił do tramwaju na Warszawską dojść piechotą, wstępując jeszcze do sklepów na 3- Maja.
Od dwóch lat pracował w Zagłębiu na placu budowy Elektrowni Łagisza i niewiele wiedział, co tu się na Śląsku teraz dzieje. Dojeżdżał do pracy autobusami z trzema przesiadkami, wracał bardzo późno i dopiero ten kurs powiązał go z powrotem z Katowicami.
Dzięki przeniesieniu się z Biura Projektów Górniczych do bardziej mu przyjaznej pracy, pracy w ruchu, a nie urzędniczego wyczekiwania lepszego losu w pracowniach projektowych, Rudek, ucząc się po pracy hiszpańskiego i rozwiązując na suwaku problemy budowlane Łagiszy, uniknął straty czasu na wszelkie celebry świąt państwowych, które, podobnie jak we wszystkich szkołach, tak i w zakładach pracy obligowały wszystkich do uczestnictwa w czasochłonnych spędach publicznych. Oprócz sztywnych, jak święta kościelne dat, których zlekceważenie groziło posądzeniem o anarchię i dywersję, następowały wydarzenia niespodziewane. Tak było z pogrzebami. Kiedy odmówił dwa lata temu pójścia na oddanie hołdu zmarłemu sędziwemu komuniście Wilhelmowi Pieckowi, prezydentowi NDR, który przecież miał swój pogrzeb i swoje hołdy w wystarczającym wymiarze w Berlinie.
Same styczniowe obchody wyzwolenia Katowic wymagały bytności w trzech miejscach: w parku byłego ogrodu Dworu Tiele-Wincklerów przemienionego na cmentarz żołnierzy radzieckich, na Placu Wolności przy pomniku Żołnierzy Armii Czerwonej i na Placu Dzierżyńskiego, gdzie stawiano trybunę. Obchody pierwszomajowe wymagały kilkunastu godzin stania w pochodach w kilku częściach miasta, które zsynchronizowane megafonami wyruszały wolno głównymi arteriami Katowic, by spotkać się na Placu Dzierżyńskiego jednocześnie i wysłuchać przemówień partyjnych notabli i radzieckich gości.
Rudka to wszystko szczęśliwie omijało, chociaż miał zawsze najgorsze opinie w przyzakładowych komórkach POP, to jednak mógł swą absencję zwalić na brak czasu. W Elektrowni Łagisza wykazał się twórczą inicjatywę przy wprowadzaniu usprawnień technicznych i organizacyjnych na podstawowych obiektach. Szczególnie cenne okazały się projekty zastąpienia klatek drewnianych w zbiornikach pod kotłem drugim dźwigarami stalowymi, oraz śmiałe rozwiązanie rurociągu wody chłodzącej, przez co uniknięto długotrwałych przerw w montażu. Dostał nawet nagrodę – dwa tysiące złotych.
Rudek nie brał żadnego urlopu od dwóch lat z braku czasu, toteż teraz pojechał w styczniu na dwutygodniowe wczasy do Wisły, na narty. Wjeżdżał na Skrzyczne kolejką i wyciągiem na Szyndzielnię korzystając z nartostrad i rewelacyjnych tegorocznych warunków narciarskich. Wieczorami odwiedzał restaurację w Domu Zdrojowym, kawiarnię „Centrum”, gdzie nocami tańczył na dansingu i jeździł do Ustronia do „Oazy”.
Kiedy po jego powrocie do domu zaczęły przychodzić listy, zaczęły się piekielne awantury z Krystyną, wszystkie fotografie kobiet na tle ośnieżonych stoków podarł i wrzucił do klozetu. W muszli pływały kawałki twarze kobiet, a wszyscy domownicy całą dobę je oglądali, gdyż nie chciały spłynąć głębiej i zniknąć.
I dzisiaj w przeddzień imienin Krystyny nawet postanowił kupić jej coś na przeprosiny. Na poboczach ulic leżał jeszcze śnieg, ale ptaki na drzewach już hałasowały i słońce grzało wiosennie.
– To szpaki – rozpoznał Rudek – widocznie przyleciały już z Afryki. Na wierzbach wzdłuż Rawy były już bazie, a leszczyna pyliła. Hala Targowa była szczelnie osłonięta płotem z siatki, a teren stał się placem budowy. Okoliczne baraki przestały istnieć. Sprzedawcy postawili swoje kramiki wzdłuż ogrodzenia Liceum Mickiewicza.
Przeszedł Stawową do 3-go Maja, gdzie zawsze było ludno, a dzisiaj wyjątkowo. W luksusom sklepie „Galuks” tłumy kobiet oblegały wejście, a wnętrze strzelnie wypełnione było kobietami. Na ulicy dowiedział się, że dowieźli wiosenne kostiumy na watolinie w cenie sześćset złotych, oraz płaszcze przeciwdeszczowe z włoskiego nylonu. Do sklepu nie można było wejść bez czekania, aż nie wyjdzie ze sklepu grupa kupujących.
Rudek minął więc sklep i podążył w kierunku kwiaciarni. Była pusta, po inwazji Święta Kobiet, sklep zdawał się nikomu niepotrzebny. Kwiaty wydawały się Rudkowi wyjątkowo drogie i niczego nie kupił. Tulipany – 12-15 zł za sztukę, goździki – 13 – 14 zł, żonkile – 10 – 12 zł, konwalie – 7 zł 30 gr za sztukę, frezje – 5 zł za sztukę.
Podszedł jeszcze do sklepów z odzieżą męską. Na szybie witryny wisiało obwieszczenie. Przeczytał, że Sztandar Przechodni Prezesa Rady Ministrów i CRZZ dla najlepszego przedsiębiorstwa handlowego w kraju zdobył MHD “Włókno” w Katowicach i do tej sieci sklepów, ten przed którym stoi, należy. Zdobyło go – jak donosił afisz – dzięki bogatemu doświadczeniu współzawodnictwa. „Włókno” zakwalifikowało się do remontowanej właśnie Hali Targowej jako jeden z 18 sklepów. Dzięki rozmaitości towarów zdobywanych przez pracowników udających się do odległych zakątków kraju polując na nadwyżki artykułów w innych rejonach Polski, utrzymało tak wysoki poziom sprzedaży. Tworzono brygady pracy socjalistycznej. W tym roku powstało 38 sklepów preselekcyjnych, a 33 zmodernizowano – pisano dalej. “Wełna Polska”, „Koszule męskie” przy 3-Maja, i “Milanówek” przy ulicy Wieczorka należą też do „Włókna”. Liczne pokazy i rewie mody motywujące kupujących do zakupu odbywały się w sklepach „Telimena”, „Femina”, „Odzież męska”, oraz w Filharmonii Śląskiej. „Włókno” ściśle współpracuje z POP udzielając pomocy w sprawach polityczno wychowawczych i w rozwiązywaniu wielu problemów gospodarczych przedsiębiorstwa.
Przeczytawszy to na obwieszczeniu naklejonym na szybę sklepu „Wełna Polska” nawet nie wszedł do środka.
Skierował się w stronę Rynku. Tu też już plac budowy na miejscu starego dworca autobusowego zamienił się w wielki plac budowy. Burzono baraki i rozpoczęto wykopy. Jak prasa donosiła, ma tu do 1964 powstać 10 kondygnacyjny wieżowiec Biura Projektów Zakładów Przeróbki Mechanicznej Węgla, w którym będzie pracować 1000 projektantów. Na parterze ma być “Motozbyt i sklep z częściami samochodowymi. Okna będą nie otwierane, myte mechanicznie od zewnątrz, ściany wyłożone falistymi płytami z emaliowanych blach.
Naprzeciwko, gdzie przed wojną stał Hotel Welt, zdumiony Rudek zobaczył już ukończony, ale jeszcze nieczynny, oszklony gmach z napisem Zenit. Też o nim czytał, ale nie wiedział, że już stoi. W tym domu handlowym ma pracować 90 ekspedientek i ma być 26 stoisk. Obsługa ma być w jednolitej odzieży z popielatej elany, a sukienki ekspedientek z niebieskimi wypustkami.
Obszedł Zenit z jego nieuporządkowanym jeszcze wejściem i skierował się do przystanku na Warszawskiej. Trzynastka właśnie nadjeżdżała. Wsiadł do starego, zdezelowanego wagonu.
– I czego mnie tam będą uczyć – rozmyślał. Hiszpańskiego uczył się sam od dwóch lat, łacina w wadowickim gimnazjum bardzo mu pomagała. Miał już 46 lat i był znużony. Nawet, jak go gdzieś jeszcze wyślą, to przecież na kolejną wojnę. Walczą nie tylko Gagarinem i Glennem, ale i rakietami. Chruszczow powiedział, że będą utrzymywać pociski nuklearne w gotowości, a jeśli zostaną zaatakowani – wystrzelą. A Castro pozwolił umieścić je właśnie na Kubie!
– Chruszczow powiedział na forum ONZ, że Związek Radziecki produkuje pociski “jak kiełbaski z automatycznej maszyny, rakietę za rakietą” – przypomniał sobie Rudek.
Ale okazało się, że wykłady w Wyższej Szkole Ekonomicznej zajmują się głownie problemami wyzwolonych z kolonializmu państw Afryki. Na dzień dobry wszystkim słuchaczom czarnoskóry wykładowca rozdał maleńkie maskotki.

Kiedy późnym wieczorem Rudek wrócił do domu, Ewa jeszcze nie spała. Nigdy nie miała tak pięknej maskotki. Maleńka Murzynka miała drewnianą główkę wielkości orzecha, włosy z czarnej, kręcącej się włóczki i nogi, i ręce z czarnych tasiemek.
I to był pierwszy znak, że w ich dom wkroczył egzotyczny duch innej cywilizacji.

 

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata sześćdziesiąte i oznaczony tagami , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *