Ian Fleming “Pozdrowienia z Rosji” powieść (1957), Terence Young film (1963)

Podobno „Pozdrowienia z Rosji” to książka najbardziej związana z autentycznymi doświadczeniami pisarza, byłego pracownika kontrwywiadu angielskiego w czasie II wojny światowej. W niej postać fikcyjną Jamesa Bonda Secret Service Agent 007 mieszkającego w Londynie, powołanego do życia w 1953 roku w debiucie powieściowym „Casino Royale”, autor bez powodzenia, postanawia uśmiercić. Jednak James Bond odżywa w dalszych jego powieściach wobec wielkiego czytelniczego powodzenia. Trudno się nie przekonać do Jamesa Bonda, szczególnie pod tak dużą presją entuzjastycznego masowego odbioru dzieł literackich i filmowych fanów na całym świecie. Jednak ta zakazana w PRL-u najsławniejsza postać popkultury, jakim był James Bond w latach sześćdziesiątych, intryguje dzisiaj, nie z racji swoich walorów rozrywkowych i specyficznych osiągnięć na polu szpiegowsko- kryminalnym, ale jako przykład zimnowojennego oswajania strachu poprzez rozrywkę. Kiedy w produkcjach powojennych utwory wypełniły źli Niemcy kontra dobrzy, czyli każdy, kto walczył z okupantem hitlerowskim, tu już mamy w kilka lat później jedynie opozycję złego Rosjanina i dobrego Anglika. Opis, jak wygląda moskiewska siedziba agendy skrytobójczej rządu sowieckiego działającej od 1955, w której pracowało czterdzieści tysięcy mężczyzn i kobiet jest orwellowski i poprzez swój groteskowy absurd niezwykle prawdziwy. Sam już budynek promieniuje metafizycznie Złem, gdyż nieświadomi tego, co mieści, przechodnie instynktownie przechodzą na drugą stronę ulicy. Odrażający są jego pracownicy ujęci w sztywne ramy wcześniej stalinowskiej, a teraz chruszczowowskiej urzędowości. Główna szefowa, Rosa Klebb, która na końcu powieści zadaje śmiertelne kopnięcie Jamesowi Bodowi zatrutym butem, jest rozwydrzoną seksualnie wiedźmą rodem z baśni Braci Grimm. Wśród pracujących tam prostaków o grubych, ryżych karkach chłopskich i zdeprawowanych ordynarnych pysków proletariackich osiłków, psychopatów znajdujących spokój jedynie w codziennym mordowaniu i katowaniu ofiar, tkwi niewinne dziewczę, kapral bezpieki Tatiana Romanowa. Fleming nie dochodzi wprawdzie jej carskiego powinowactwa, jednak wśród jednoznacznych bydlaków KGB zasługujących na unicestwienie, ta niewątpliwie arystokratyczna dusza zostanie, by sprawiedliwości stało się zadość, wyrwana z tego gniazda bezprawia i upadku człowieczeństwa. Stara, wyjątkowo i brzydka Klebb wpadnie na pomysł, by piękną Tatianę wykorzystać jako seksualną przynętę dla agenta 007 Jamesa Bonda, najgroźniejszego ich wroga, a zarazem psa na urodziwe kobiety. Sowiecki wywiad doda jeszcze do dziewczyny walizkę z łakomym dla angielskiego wywiadu radziecki najnowszy model maszyny deszyfrującej wzorowany na wojennej Enigmie. Tatiana do tej pory myślała, że zyskując posadę w sowieckich tajnych służbach wygrała los na loterii:

„(…)Pokój był maleńkim pudełeczkiem w wielkim nowoczesnym bloku przy ulicy Sadowoj-Czarnogriadskoj, gdzie skoszarowane są kobiety pracujące w rozmaitych wydziałach aparatu bezpieczeństwa państwowego. Zbudowany przez więźniów i ukończony w 1939 ten okazały ośmiopiętrowy budynek zawiera dwa tysiące mieszkań niektóre, jak kwatera Tatiany na trzecim piętrze, to ledwie kwadratowe celki z telefonem, zimną i ciepłą wodą, jednym źródłem światła i wspólnymi łazienkami oraz toaletami, inne zaś — na dwóch najwyższych piętrach — to dwu— i trzypokojowe apartamenty z własnymi wygodami. Te przeznaczone są dla kobiet wysokiej rangi. Wędrówka w górę budynku odbywa się równo ległe z awansami i kapral Romanowa będzie musiała przejść przez stopnie sierżanta, porucznika, kapitana, majora i lejtnanta-pułkownika, zanim dotrze do pułkownikowskiego raju na ósmym piętrze. Bóg jednak świadkiem, że była zupełnie zadowolona ze swego obecnego losu. Pensja w wysokości tysiąca dwustu rubli miesięcznie (trzydzieści procent więcej niż mogłaby zarobić w jakimkolwiek innym ministerstwie) i własny pokój; tania żywność i ubrania z „zamkniętych sklepów” na parterze gmachu; przynajmniej dwa w miesiącu bezpłatne ministerialne bilety na balet lub operę, a wreszcie dwa tygodnie pełnopłatnego urlopu w roku. Przede wszystkim zaś stała praca z dobrymi perspektywami w Moskwie, a nie w jednym z tych ponurych prowincjonalnych miast, gdzie całymi miesiącami nie działo się dosłownie nic i pojawienie się nowego filmu lub przyjazd wędrownego cyrku było jedyną alternatywą dla pójścia z kurami spać.(…)”

Jednak zdaje sobie sprawę, że jej zniewolona egzystencja należy do ZSRR i ze swojej strony może jedynie ze wszech miar starać się nie narażać. Ale jej arystokratyczne korzenie prowokują ją do tak nierozważnego czynu, jak kradzież srebrnej łyżeczki:

„(…) Po co jest im potrzebna? Co takiego zrobiła? Rozpaczliwie sięgała pamięcią w przeszłość, przebiegając wspomnieniem dni, miesiące i lata. Czy popełniła w swej pracy jakiś okropny błąd, który odkryto dopiero teraz? Czy wygłosiła jakąś antypaństwową uwagę; jakiś dowcip, o którym doniesiono? To zawsze było możliwe. Ale jaką uwagę? Kiedy? Mówiąc coś naprawdę niepraworządnego poczułaby wówczas ukłucie winy. Miała czyste sumienie. Czy na pewno? Nagle sobie przypomniała. Ta skradziona łyżeczka! Czy o to chodzi? Przecież własność państwowa! Mogłaby ją teraz wyrzucić przez okno, daleko, w lewo lub w prawo. Ale nie, to niemożliwe. Zbyt drobna sprawa. Z rezygnacją wzruszyła ramionami i opuściła ramię. Wstała i mając w oczach łzy strachu i oszołomienia małego dziecka podeszła do szafy, żeby wyjąć swój najlepszy mundur. (…)”

Tatiana Romanowa wkrótce dzięki Jamesowi Bondowi otrzyma wiele upragnionych, godnych jej pochodzenia prezentów, np. stylonowe koszule nocne w których, ku zgrozie Bonda będzie chciała pójść do restauracji w Orient Ekspresie. Już Sergiusz Piasecki wyśmiewał radzieckie kobiety, które po rosyjskiej inwazji na kresy ubierały zrabowane koszule nocne na wieczorne rauty traktując je jako suknie wieczorowe. Niesmak Bonda jest też celnym narzędziem w wypadku rozszyfrowania radzieckiego szpiega: kim jest naprawdę, a za kogo się podaje kiedy pije do ryby czerwone wino? James Bond to przecież literackie echo Tristrama Shandy, Samuela Pickwicka czy Sherlocka Holmesa. Jego nienaganne maniery gentelmana w każdym calu nie koligują w przypadkach, kiedy musi umyć przedział kolejowy z wyciekającej krwi, by to, co się stało w przedziale nie przedostało się na zewnątrz. Również używanie narzędzi mordu i tortur z obu stron toczącej się permanentnej, nigdy niekończącej się wojny jest bestialstwem, gdzie dobre maniery idą chwilowo w kąt. Rodem z baśni zatrute buty, wybuchająca dyplomatka, zegarek z wysuwaną struną do duszenia, noże w nogawkach i rękawach, pistolety, strzelby w przedmiotach ich nieprzypominających, to akcesoria nie mające nic wspólnego z wyższością jednej strony nad drugą. Podglądanie, inwigilowanie, kręcenie filmów w intymnych sytuacjach i robienie zdjęć by skompromitować przeciwnika, przechwycić dane, to jakby samograj dla wyszydzenia i ośmieszenia walczących. Nie na darmo Stanley Kubrick w filmie „Dr Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę” przedstawia ambasadora sowieckiego, który zaproszony na Radę do prezydenta USA natychmiast przystępuje do fotografowania ścian aparatem fotograficznym ukrytym w zegarku. U Fleminga budowany przez rok w śmierdzących podziemiach kanalizacji w Istambule monstrualny peryskop w celu podglądania tajnych posiedzeń szpiegowskich wyśmiewa tym razem wrogów ZSRR. Jednak zimna wojna tocząca się w wykwintnych pokojach hotelowych, cygańskich karczmach wśród przepięknie tańczących Cyganek, ekskluzywnych wagonach Orient Ekspresu, zakamarkach świątyni Hagia Sophia, Tarasach Wenecji, pełna jest gorących ociepleń w postaci dynamitu, palących się beczek benzyny, krwi trupów ścielących się gęsto. Jednak ponad tymi dziecięcymi zabawami rozpościera się autentyczne mrożące krew w żyłach widmo. Jest nim niedawno skonstruowana bomba atomowa, którą posiadają obie strony w takiej ilości, ze może zniszczyć całą kulę ziemską. I dlatego może w filmie zrezygnowano z pierwotnej nazwy tajnej organizacji szpiegów radzieckich SMIERSZ. Już w miarę upływu lat przestało chodzić o zwyczajną śmierć i zastąpiono ją słowem WIDMO.

[Cytaty w tłumaczeniu Ziemowita Andrzejewskiego, lub Roberta Stillera. Ściągnięty z Chomikuj skan nie wymienia nazwiska tłumacza.]

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *