Lata sześćdziesiąte. Ewa (2)

Zosia namówiła Krystynę na wakacje w Pieninach, Ewa Marzenkę, a Marzenka panią Marzenkową. A może było odwrotnie, Marzenka namówiła Ewę na wakacje w Pieninach, Krystyna Zosię, a Zosia Józka.
Józek zamówił już wiosną pokój w Krościenku, a Krystyna pojechała z dziećmi zaraz po rozdaniu świadectw autobusem w ciemno i wynajęła kwaterę na miejscu.
Ewa nie wytrzymywała tak długiej jazdy autobusem i przystanków na stacjach benzynowych. Zarówno Andrzej, jak i Marzenka, uwielbiali wdychać benzynę, Ewa natomiast wymiotowała. Na dodatek miała znowu zapalenie ucha środkowego, leczonego przez Krystynę wyłącznie domowym sposobem, czyli kładzeniem w nocy na ucho woreczka z rozgrzaną solą. Od jakiegoś czasu robiły jej się na oku jęczmienie przerzucające się z powieki na powiekę, z oka lewego na prawe i odwrotnie. Krystyna kazała jej chodzić wtedy z przytkniętą do oka chusteczką, by jęczmienia nie przeziębić. Kiedy to się trochę uspokoiło, zaczynało się zapalenie ucha środkowego.
I właśnie rozpoczęcie wakacji przypadło na fazę zapalenia ucha środkowego. Ewa, by ucha nie przeziębić, musiała zakładać opaskę na głowę i wkładać między zapalone ucho, a opaskę, watę. Trzymając wziętą do autobusu torebkę nazwaną Kuką z przyborami do dłubania w drewnianych patykach, zegarkiem komunijnym nazwanym Kubusiem, notesikami i kolekcją plastikowych miśków, osłabiona uchem i wymiotami, niemal nieprzytomna, znalazła się na ławce dworca autobusowego w Szczawnicy. Krystyna z Andrzejem, niosąc walizy, podeszli do stojącej bryczki z zaprzężonymi dwoma końmi i zabrawszy z ławki Ewę, pojechali wzdłuż Grajcarka czytając po drodze napisy na wystawionych na domach tabliczkach z ofertami wynajmu pokoi. Krystyna wynajęła na miesiąc pokój w domu z drewnianą werandą, górującym nad doliną Grajcarka, z pięknym widokiem na otaczające góry. Mimo złego samopoczucia, Ewa zachwyciła się wszystkim, co w letargu do niej docierało. Krystaliczne powietrze wzniesionego z dala od ulic domu i szum potoku orzeźwił ją. Krystyna z radością dowiedziała się, że gospodyni będzie dla nich gotować, że nie muszą nigdzie chodzić i zapłaciła z góry za wszystko gotówką. Rudek zarabiał w Elektrowni Łagisza „w budowie” więcej o pięćset złotych niż w Biurze Projektów, czyli o jedną trzecią i mogła na wakacje odłożyć.
Ewa z Andrzejem chcieli z Katowic wyjeżdżać na wakacje natychmiast po rozdaniu świadectw. Krystyna też uważała, że każdy dzień bez zatrutego powietrza na Śląsku jest na wagę złota. Natomiast Marzenka czekała jeszcze w Katowicach na Pimpusia, będącego w Czechosłowacji. Ojciec Marzenki zwany przez nią Pimusiem przywiózł ją i panią Marzenkową kilka dni później służbowym samochodem i zakwaterowawszy rodzinę w domu bliżej centrum Szczawnicy, natychmiast wyjechał. Na Koszutce szeptano, że ojciec Marzenki nadzorujący właśnie budową Niebieskich Bloków ma kochankę, ale kto tak naprawdę mógł coś wiedzieć. Marzenka ubóstwiała Pimpusia takim, jakim był, czyli takim jakiego nie było. W wynajmującym kwatery letnikom domu, poznała mieszkającą z rodzicami w pokoju obok Marylkę Bartnik, dziewczynkę z Warszawy.
Nim jednak Marzenka przyjechała, Andrzej z Ewą zdążyli zobaczyć całą Szczawnicę, obejść wszystkie uliczki, przeczytać nazwy sanatoriów, a nawet zobaczyć dom wczasowy „Hutnik” świeżo wybudowany wieżowiec, o którym głośno było w telewizji.
Którejś nocy wrzód w uchu pod wpływem gorącego lata, gorącego woreczka z solą i piekielnego bólu pękł, rozlewając po poduszce ropę i krew. Ewa poczuła się lepiej, ale Krystyna zaleciła jej w dalszym ciągu nosić opaskę, by ucha nie przeziębić. Musiała więc trzymać ją na wszelki wypadek w Kuce i wyciągać z torebki zanim weszła do domu. Woda w Grajcarku była lodowato zimna, niemniej wszystkie chyba dzieci, jakie były tu na wakacjach, bądź mieszkające na stałe siedziały w wodzie w lipcowe upały. Woda była płytka, ale Andrzej z chłopakami grodzili głazami miejsca, gdzie zbierała się woda i gdzie nie tylko można było nurkować, ale nawet skakać na główkę. Kiedy do niej dołączyła Marzenka z Marylką, które też, jak ona, nie potrafiły pływać, poczuła się raźniej. Jednak na plac Dietla, do Pijalni wód codziennie biegła tylko z Andrzejem, gdyż nigdy nie było wiadomo, kiedy Marzenka z Marylką rano wstaną.
Do pijalni szło się po schodach wśród tłumu ludzi. Biało ubrane, w związanych włosach płóciennymi, białymi czepkami kobiety sprawnie nalewały wodę wszystkim stojącym w kolejce ludziom do szklanek, które po użyciu można było z karteczką identyfikującą przechowywać w szafkach, za każdym razem prosić o ich wydanie przydzielonym do obsługi wypożyczeń i przechowywania szklanek, kobietom. Wielu kuracjuszy miało specjalne płaskie kubki porcelanowe, lub szklane z wtopioną z boku rurką, z napisem Szczawnica, i te też można było w szafkach zostawiać.
Ani Andrzej, ani Ewa i pewnie nikt z tłoczących się kuracjuszy uzdrowiska nie mieli pojęcia, czym się różnią wody ze Zdroju Józefa, Józefiny, Wandy, Anieli, Heleny, Magdaleny, Stefana czy Szymona. Ewa dowiedziała się gdzieś w kolejce, że najzdrowsza jest woda ciepła i słona, dlatego też, by uzdrowić swoje oczy i uszy, piła codziennie trzy szklanki wyjątkowo niedobrej, słonej, ciepłej wody.
Jednak najlepszą terapią na choroby Ewy było oglądanie i słuchanie.
Lato było wyjątkowo upalne, trwał przyjazny, wakacyjny klimat wolno płynącego czasu w uzdrowisku. Wciąż nadciągały tłumy radosnych ludzi. Z autobusów wysypywały się dzieci w harcerskich mundurkach i kolonijnych chustach. Po chodnikach prowadzono kaleki lub wożono je na wózkach. Mężczyźni i kobiety trzymając w ustach szklaną rurkę zanurzoną w szklance obsiadali leniwie wszystkie ławki i murki oraz obramowanie fontanny, gdzie posąg otyłej dziewuchy lał wodę z dzbana. Wszystko było interesujące i fascynujące. Klomby obsadzone szkarłatną szałwią i begonią układały się w geometryczne wzory stanowiące abstrakcyjne tło do scenek ulicznych. W parkowej muszli dzieci skakały i bawiły się w chowanego. Dziewczęta paradowały w krótkich, stojących dzięki nakrochmalonym halkom pastelowych, lub w grochy krynolinach i butach, których obcasami zdawały się wbite w stopy gwoździe. Co jakiś czas przechodzili górale w szafirowych haftowanych serdakach, w białych, niczym rajstopy, wełnianych spodniach i kierpcach. Na głowie mieli czarne kapelusze i Ewa nie wiedziała dlaczego tu, tak daleko od morza, kapelusze wyszywane są muszelkami.
Ewa kończyła właśnie sączyć trzecią szklankę, siedząc na Ławce z Andrzejem i mamą, kiedy nadbiegła Marzenka z Marylką, a za nimi wyłoniła się zziajana pani Marzenkowa. Marzenka miała krótkie spodnie i kretonowy stanik odsłaniający pępek. Jej zawsze długie, sięgające do pasa kasztanowe warkocze zwinięte były w ogromny węzeł spięty spinkami na czubku głowy, czym zdawała się jeszcze wyższa i smuklejsza. Umawiali się na wspólną wycieczkę na Trzy Korony. Andrzej chciał iść natychmiast i na pobliską Bryjarkę i do wąwozu Homole, i do granicy czeskiej, by postawić chociaż nogę na obcej ziemi. Marylka chciała popłynąć najpierw spływem Dunajca z flisakami. Nic nie było wiadomo, Krystyna uważała, że Ewę przewieje wiatr na Trzech Koronach i jest jeszcze za słaba na taki wysiłek. Nie chciała też się przyznać, że nie starczy jej pieniędzy na opłacenie kosztownego spływu Dunajcem. I tak będzie musiała wydać pieniądze na kierpce dla Ewy, gdyż Marzence już mama kupiła. I na Trzy Korony chciał iść też Józek z Mają.
Dlatego wyjście na Trzy Korony przypadło dopiero pod koniec upalnych wakacji wypełnionych oprócz rannego picia wód, plażowania nad Grajcarkiem. Raz Józek przyjechał po Krystynę z dziećmi i zawiózł ich do Krościenka, do Zosi i do chrześniaka Krystyny Olka i do Mai. Tam weszli do wody Dunajca. Prąd od razu ich porwał i Ewa cudem wypełzła z wody, mimo, że woda sięgała jej do ramion.
Maja była o rok młodsza od Andrzeja, i o rok starsza od Marzenki, a o dwa lata starsza od Ewy, jednak garnęła się do nich wszystkich, co na tej wycieczce na Trzy Korony okazało się rzeczą niemożliwą, by weszła w obcą jej grupę dzieci. Marzenka, osamotniona przez Marylkę, której rodzice na ten dzień mieli inne plany, przylgnęła do Ewy tak mocno, że na Maję już nie starczało miejsca. Andrzej szedł pierwszy sam, pokonując bez problemu ścieżki leśne, kierując się czerwonym szlakiem, reszta towarzystwa wlokła się za nim w dużym odstępie tworząc dyskutujące ze sobą grupki, osamotniając Maję. Ewa, zakochana w Marzence nie zauważyła tej sytuacji, a może i zauważyła, jednak była zadowolona, że odzyskała Marzenkę.
Nazajutrz miał po Marzenkę i panią Marzenkową przyjechać Pimpuś samochodem służbowym. Po Krystynę z dziećmi przyjechał Józek pomidorowym Wartburgiem, gdyż jechał sam do Katowic do pracy, pozostawiając w Krościenku na drugi miesiąc Zosię z Olkiem i Mają.
Ewa zdążyła jeszcze pobiec do Marzenki, ale już odjechali. Wetknęła więc w drzwi karteczkę Marylce. Marylka po wakacjach napisała na pocztówce z Kolumną Zygmunta do Ewy z Warszawy:
Kochana Ewo!
Bardzo Ci dziękuję, że zostawiłaś w drzwiach karteczkę. Bardzo żałuję, że nie pojechałaś z nami na spływ Dunajcem. Pogoda była wyśmienita. Płynęliśmy około 4 godziny. Po drodze cygan strzelał z bata i było bardzo przyjemnie.
Proszę Cię, abyś mi odpisała. A o to mój adres:
W-wa, ul. Tyszkiewicza 6 m 15. Marylka Bartnik.
Pozdrowienia dla Marzenki.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata sześćdziesiąte i oznaczony tagami , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *