Come back Pankowskiego, niepokojący, jak zauważył Robert Ostaszewski w “Tygodniku Powszechnym” jest o tyle, że w konotacji literatury gejowskiej na zawsze pozostanie. A przecież trudną i oryginalną literaturę Pankowskiego, jak podkreślają niemal wszystkie o nim opracowania i artykuły, trzeba rozpatrywać w kontekście nie obyczajowym, a artystycznym.
Pankowski, przede wszystkim pierwszorzędny poeta, ryzykownie wprowadza w nowoczesną powieść różne elementy poezji, tworząc jej strukturę świetlistą i bardzo piękną, co równocześnie czyni odbiór nie zawsze czytelnym i łatwym, a niejednokrotnie burzy jedność tekstu. Mimo tego „Rudolfa” czyta się z ulgą. Wydany został obecnie przez wydawnictwo, którego dotychczasowe książki przypominają garaż otwarty w obie strony, gdzie wszystko na przeciągu wywiewa, a czytelnik skonfundowany i przestraszony nie ma już żadnej nadziei.
Nadzieja inkarnacji prozy poszukującej, próbującej opowiedzieć o świecie językiem artysty, a nie policjanta czy urzędnika, szkoda, że rezonuje jedynie na witrynach gejowskich, które pracują wybiórczo nad doznaniami międzyludzkimi.
„Rudolf”, jak wierzyć autorowi, powstał w wyniku autentycznego spotkania Niemca pederasty z autorem, profesorem uniwersytetu, na ławce w Brukseli, łączy wspólny, polski język. Język też jest bohaterem powieści, który dla opowiedzenia tych dwóch przeciwnych, paradoksalnie symetrycznych światów, sięga po wielowarstwowe techniki pisarskie najlepszych polskich artystów. I tak wyraźny wpływ Gombrowicza z „Transatlantyku” przeplata się z chłodem i patosem Wyspiańskiego, by rozszaleć się w opisach seksualnych orgii Leśmianem.
Dialog, mający ciężar niemal mannowskich dywagacji z „Czarodziejskiej Góry”, toczący się w czasie spotkań i w listach poprzez opis, perswazje (o wyższości męskich mięśni nad sflaczałym, kobiecym tłuszczem), pokazywanie (numer obozu koncentracyjnego kontra tatuaż), to nie tylko walka kultury z naturą. Niepokojący moralnie Niemiec (scena zabawy seksualnej z rodzeństwem kilkunastoletnich chłopczyków) odmalowuje świat ciała pociągająco i przekonująco. Nietzscheańskie, dionizyjskie nakazy powrotu do czerpania witalności z przeżyć seksualnych, odebranych przez kulturę chrześcijańską, stłamszony wymiar człowieka z jego fizjologią, możliwością poszerzenia rozkoszy, uzmysławiają siedemdziesięcioletni Niemiec Polakowi, co traci. Polak traci smak Olka, a przede wszystkim arabskiego chłopca Yazyta, z którym kochać się, to nieśmiertelność. I, gdy Polak napisze jego imię na grobie Rudolfa, którego łakomstwo nad zachwytem chłopięcych ciał nie pokonało trzeciego zawału, oprócz sentymentu, nic się nie wydarzy. Zdemaskuje jedynie, spuentuje los przedstawiciela hedonizmu, wolności i zwolennika seksualnej transgresji. Wściekły sprzeciw wdowy na bezczeszczenie grobu napisem uświadomi, że ten wolny zwolennik życia według przez siebie ustalonych reguł ukrył przed swoim interlokutorem rzecz najważniejszą: od lat żyje w konwencjonalnym, mieszczańskim związku ze ślubną żoną.
Jerzy Giedroyc, wielokrotnie drukujący Mariana Pankowskiego w „Kulturze”, napisze w 1960 roku jednym z listów: Wydaję teraz opowiadanie Leo Lipskiego „Piotruś”, które będzie, przypuszczam, wielkim skandalem. Jest to książka obsesyjnie seksualna i Zosia odmówiła korekty. O ile jednak odmówiłem wydania Pankowskiego, o tyle tu, czuję wielki talent. Na co Bobkowski odpisał: Nie jestem zachwycony wydaniem książki Leo Lipskiego, skoro Zosia odmówiła korekty. Zosia nie jest purystką i „pure”(chyba, że jej nie znam), więc chyba to musi być bardzo mocne. To do mnie nigdy nie przemawiało, choć z natury jestem “ostrojebiec”. Uważam jednak, że czysty seks i tylko seks to temat do opracowań lekarskich, nie w sztuce. Czysty seks bez uczucia to zwyczajne pierdolenie, czyli w sumie świństwo. To każdy potrafi. Robienie z tego literatury to może być efektowne, ale nadaje się do czytania w poczekalni burdelu. Seks jest ważny, kutas i dupa to oś i łożysko, na którym obraca się kula ziemska, jak mawiał mój ojciec, ale nie widzę powodu przeszczepienia tego do sztuki.
Jak widać, po pół wieku literatura polska przeszła ewolucję w odwrotnym kierunku i żadne Zosie niczego nie powstrzymały. ha!art drukuje Pankowskiego nie z powodu sztuki.
Marian Pankowski
Rudolf
ha!art 2005
Leo Lipski rzeczywiście jest bardzo dobry, chwała “Kulturze”, że ocaliła tych pisarzy. Ale warto tu przypomnieć też wydawnictwo lozańskie “Wiek męski”(L’Age d’Homme) Vladimira Dimitrijewica, wydawcę Pankowskiego w Paryżu, który wydawał Cwietajewą, Witkacego, Ojca Florenckiego (prawosławnego Pascala), Mandelsztama. Ten Macedończyk, który opuścił Jugosławię po nastaniu ustroju komunistycznego, wydając książki, w wywiadzie powiedział, czym się kieruje: zawsze tym, czym autor może z siebie dać – “Nigdy nie będę drukować manifestów partii, dzieł podporządkowanych sztywnym ideologiom. Reaguję również na rzeczy aktualnie porzucone, chcę ratować bogactwo i różnorodność wydawnictw. Przejmuje mnie przy tym wszystko, co przyniosły nam wieki ubiegłe. Moim pragnieniem jest biblioteka idealna, składająca się z różnych literatur europejskich, chciałbym oprowadzać czytelnika jak przez ogród, w którym byłby szczęśliwy. To moje marzenie”.
Wydawał rzeczy bardzo różnorodne, ale największą jego zasługą było ocalenie zagrożonych krajów języków słowiańskich, których pisarze byli skazani na milczenie.
~Inżynier Jacek, 2006-02-19 13:45
A jednak Polak z Polski miał niewiele pożytku z tego ocalenia. Jak udało mi się zmusić brata ojca do przesłania mi z Ameryki 100 dolarów, wymaganych do otrzymania paszportu i poleciałam po studiach malarskich zobaczyć impresjonistów w oryginale, to ceny książek zazwyczaj przekraczały tę sumę, którą miałam na dwa tygodnie pobytu. Na Wyspie św. Ludwika gdzie mieściło się, jak za Mickiewicza, wszystko co “polskie” – Biblioteka Polska, Hotel Lambert, księgarnia “Libella”. Rozmawiałam z Kazimierzem Romanowiczem, właścicielem “Galerie Lambert”, który się nawet mną zachwycił. Ale wystawiał przecież ludzi w reżimie świetnie prosperujących, których było stać na sfinansowanie sobie takiej wystawy: Kantora, Dominika, Cybisa. Inaczej miała się literatura, gdzie drukowano raczej to, czego w Polsce wydać się nie dawało. Ale w tej księgarni “Libella” było masę broszur politycznych, różnych frakcji i zabarwień emigracyjnych, co dla kogoś z ustroju komunistycznego, było niepojęte, mimo, że w końcu też jałowe.
~EwaBien, 2006-02-19 14:23
To jest moja ulubiona książka.
~Grześ, 2006-02-20 11:01
dla mnie Rudolf byl droga przez meke, belkotliwy gniotek
zastanawia mnie czy kazdy piszacy po powiedzmy 60 latach pisania bedzie potrafil pisac jak to robi Pankowski
zapewne tak
jak to sie mawia nie te pokolenie, nie ta piaskownica
nie wstrzasa i nie ziebi ot geriatryczne wynurzenia odkurzone przez ha!art
i tyle
to ze o Pankowskim wspomina sie wynika z jego dlugowiecznosci – zabawnie brzmi data ur 1919 w kontekscie autorow typu Maslowska (r 83)
i tyle2
Balek, 2006-02-21 23:22
Dzięki Balku za odwiedziny i zasygnalizowanie, i przypomnienie, jak zwykle, priorytetowej sprawy geriatrii. Nie dawało się tu nic wklejać, więc nie było dyskusji. Szkoda.
~EwaBien, 2006-02-22 08:06
Już się daje.
Widocznie proza Pankowskiego nie rezonuje w najmłodszym pokoleniu pisarzy JP2. Warto przytoczyć słowa Konstantego A. Jeleńskiego, dla którego pokoleniowe, historyczne niewole były innym doświadczeniem:
“Czy “wolność”, to nie przede wszystkim wewnętrzna postawa człowieka? Może najlepiej wówczas nazwać ją skromnie “swobodą”. Swoboda Pankowskiego – to sztuka, której się trzeba uczyć od dziecka. W niektórych okresach przychodzi ona naturalnie: niosą ją sady, strumyki, ogniska na polach. Ale są czasy, w których człowiek odcięty jest od niej od kołyski. Stąd “Smagła swoboda” Pankowskiego jest zarazem przypomnieniem i elementarzem wolności”.
Jerzy Giedroyc na to odpowiedział mu w liście:
“Pana zapowiedz Pankowskiego bardzo mi się spodobała. Uchwycił Pan główne znaczenie tej książeczki. Pankowski parę dni temu wyjechał stąd do Brukseli. Przez parę tygodni bardzo go polubiłem. Zyskuje przy bliższym poznaniu. i zapomina się o tym „sztywnym kołnierzyku”, jaki stale nosi. Ma uroczą żonę”.
~Inżynier Jacek, 2006-02-22 17:14
Marian Pankowski mówi w wywiadach, że jego książka, kiedyś skandaliczna, straciła dzisiaj na posmaku literatury obscenicznej. Chwalebne jest, że ten w końcu skrzywdzony osobiście przez Niemców pisarz, więzień Oświęcimia, Gross – Rosen i Bergen – Belsen, bohatera powieści, Thomasa, tytułowego “Rudolfa”, przedstawia mimo wszystko ciepło i lirycznie.
A jednak nie jest to, jak chcą gejowskie portale, gloryfikacja homoseksualizmu. Pankowski robi to, co literatura robić powinna: poszerzać życie czytelnika o inne życia, inne doświadczenia i smaki.
~Wanda Niechciała, 2006-02-22 17:43
Przy okazji tematyki homoerotycznej trzeba odnotować film “Tajemnica Brokeback Mountain”, który za dwa dni wchodzi na ekrany. Oglądaliśmy wczoraj, bardzo piękny, zrobiony z dużą kulturą, jak przypowieść biblijna. Miłość, jako nadrzędność, dar niechciany, kłopotliwy, a w konsekwencji jedyna rzecz, która pozostała wśród jałowych zmagań z życiem. Według opowiadania Annie Proulx (laureatki Pulitzera za “Kroniki portowe”).
O filmie w TP, ku aprobacie internautów, pochwała tygodnika katolickiego za uznanie homoseksualnej miłości, Anita Piotrowska http://tygodnik.onet.pl/1548,131 2609,dzial.html
~EwaBien, 2006-02-22 18:17