Tu idzie młodość – Maciek Miller

…Ponadto kazaliśmy sobie czyścić buty, a mianowicie małemu Włochowi ze Smyrny, którego mianowaliśmy Professore tej sztuki, podczas gdy do jego kolegów po fachu zwracamy się jedynie per Dottori…

Ernst Junger

„Pozytywni” są debiutem lekarza, zdecydowałam się umieścić kilka słów o tej książce w cyklu „młodość”, może ze względu na wiek bohaterów. Powieść jest niekwestionowaną przedstawicielką uniwersalnej literatury głupiej i nijakiej. Pastwić się nad tą książką winno się ze względu na temat choroby i śmierci, obszaru zarezerwowanego kulturowo dla pokus literacko ambitniejszych. Zdumienie i bezradność wobec literackiej roboty doktora nauk medycznych, widocznie źle opłacanego zawodu, skoro musi się prostytuować piórem, nieporadnie i miejmy nadzieję, daleko gorzej, niż zawodem przez niego na co dzień wykonywanym, o tyle niepokoi, że wszystkie źle opłacane zawody nagle będą chwytały za pióro, a korporacja ha!artu, w ramach społecznej niesprawiedliwości pomocy uciśnionym, książki będzie szlachetnie wydawać.

Bohater Zbyszek po trzydziestych urodzinach, które są dla niego klęską starości, po nagłej zmianie preferencji seksualnych (jak zwykle w klozecie), nagle pojawia się na oddziale intensywnej terapii doktora Kokardy, z diagnozą AIDS. Prowadzi wewnętrzną rozmowę z Żabką, do końca niezidentyfikowanym co do płci i gatunku biologicznego idealistycznym obiektem marzeń uczuciowych, najprawdopodobniej stworzonym w miejsce dwudziestotrzyletniego Roberta, który nie zarażony, nie chce na przepustce, widać z braku miłości, dzielić ze Zbigniewem łoża. Obok dywagacji moralnych, szerokie tło bardzo świeżych aktualności: śmierć papieża, wybór prezydenta, charakterystyki polityków, które bohater zna z nudy szpitalnego, nigdy nie wyłączanego telewizora, bądź wspomnień bywania w restauracjach i na bankietach warszawskich elit (dokładnie niesprecyzowanych, ale chyba artystycznych). Obyczajowość czasów bohatera, to głównie celibat katolickiego kleru ze wspomnień szkolnych i relacji szpitalnej chorego biskupa Arcy. Z niebywałych rozmiarów „szatanem” jednego z księży Zbigniew zapoznaje się jak zwykle w klozecie.

Jeśli czytelnik po oddaniu czasu lekturze nie zapłacze nad bezpowrotnie utraconym, to może neurotycznie poszukać go i odzyskać w niezbędnych mu informacjach. Na przykład takiej, że majtki determinują wartość człowieka, jego gust i wyrafinowanie. Ich krój i kolor mają kolosalne znaczenie dla obu płci, ale bardziej dla mężczyzn. Zbigniew uczucie miłości inwestuje w własne majtki, co podważa wszelką wiedzę seksuologów na temat fetyszyzmu. Kocha bokserki białe i tylko firmy Calvin Klein. Nie tylko wygoda lokalizacji uczuć wyższych jest realna. Również prestiż społeczny. Była żona Zbigniewa, Dorota, która wyrozumiale rozwodzi się z nim z powodu jego właśnie zrodzonego afektu do narzeczonego jej matki, pokazuje akt Zbigniewa, namalowany w okresie narzeczeńskim właścicielowi galerii paryskiej. Ten, zachwycony, karze sobie pokazać obrazy artystki trzymane pod łóżkiem w małym studiu mansardy w Paryżu, którą artystka dzieli z nieudanym grafikiem Patrykiem i wzbudza nimi zainteresowanie najważniejszych kół artystycznych we Francji. Podobnie los salowej Wandy, wygrywającej w totolotka milion, kobiety z ludu, a więc pełnej empatii i najszlachetniejszych uczuć. Ona to funduje w ramach łagodzenia nieszczęść na świecie wypad pacjentów szpitala w tropiki, a potem filantropijnie opiekuje się domem dziecka, nosząc wypchane zabawkami siatki.

Nawet, jeśli są to przedśmiertne rojenia chorych ludzi na nieuleczalną chorobę, trudno nie wzbudzić podejrzeń, że autor pod pretekstem literatury pięknej aspiruje wyżej, czyli do scenariusza telenoweli. Zdaje się, że daleko mu jeszcze do naszych wyśmienitych polskich seriali. Może jedynie liczyć na razie na miejsce w kanonie polskiej literatury pięknej uaktualnionej przez Pawła Dunina – Wąsowicza w najnowszej “Lampie”.

maciek miller
pozytywni
ha!art 2005

pucybut.jpg

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na Tu idzie młodość – Maciek Miller

  1. Wanda Niechciała pisze:

    Montaigne powiedział, że “nikt nie jest wolny od mówienia bredni, źle jedynie mówić je z wysiłkiem”. Ale że się mówi brednie, mówić trzeba. Czytam właśnie listy Bobkowskiego do Giedroyca i tam na emigracji z powodu dużych trudności wydawniczych nie wypadało mówić źle o książkach już wydanych, co obaj korespondencji wyśmiewają i bardzo się narażają środowisku. Czasami dobrze, jak autor poprzestanie na wydaniu tylko jednej książki. Jak czytam tych, którzy się olśniewająco rozwinęli, to zawsze debiuty miały zalążki tych późniejszych olśnień.
    ~Wanda Niechciała, 2006-02-03 19:42

  2. Inżynier Jacek pisze:

    Obsceniczność jest bardzo dobrym środkiem wyrazu, jeśli jest w służbie tworzenia. Pisarz zmaga się z powiedzeniem tego, co chce powiedzieć i wtedy nic nie jest ważne, żadne problemy moralne, ponieważ wypływa z podświadomości i wyobraźni. Nawet, jeśli są to rzeczy plugawe i trujące, wypływając na powierzchnię w procesie twórczego zmagania, otrzymują dodatnie wartości. Ale musi to pochodzić naprawdę z bardzo energetycznego źródła. Artyści, którzy czerpią swoje inspiracje na poziomie jedynie płytkiej rzeczywistości, iluzji i marzenia, zawsze przegrywają, nawet, jeśli osiągną jakąś rzemieślniczą sprawność. W wypadku tej książki nie można odmówić poprawności. Jest bardzo klarowna, przejrzysta, dopowiedziana. Umiejętnie prowadzone dialogi itd.
    Płaskość irytuje. Seksualność jest bardzo dobrym testem, chociaż oczywiście może to być inny temat. Ale w złej literaturze można obserwować np. takie błędy autora, każący swym bohaterom poruszać się po samej powierzchni przeżyć seksualnych, co właściwie robią wszyscy przeciętni ludzie. Autor i stworzeni przez niego bohaterowie nie dążą do szerszego kontekstu, krążą mnożąc jedynie zdarzenia fabuły na powierzchni. Autor nie komunikuje się z duchami pisarzy innych, czyli z kulturą. Bohaterowie nie sublimują seksu w miłość, tego nie potrafią, zdarza się to nielicznym, ale też nie przeżywają seksu transcendentnie, tylko higieniczno zwierzęco. Powieść byłaby dobra, gdyby ten proces zdemaskowała. Ale autor tkwi razem z bohaterami w tej poczekalni.
    ~Inżynier Jacek, 2006-02-03 20:36

  3. gender pisze:

    Oczywiście wszystko można sprowadzić do zdrowego rozsądku. Gdy Sartre pisze przy okazji obyczajowego skandalu, że o co ten wrzask, to tylko dwóch mężczyzn spotkało się dla wzajemnego onanizmu, to faktyczne nic obiektywnie to nie jest. Natomiast jeśli literatura jest właśnie tym obiektywnym spotkaniem, a nie np. niepokojem, że to spotkanie jest właśnie tym, to to jest zła literatura. Jeszcze przy okazji, to są dwa kierunki, dwie możliwości w dziele artystycznym. Badanie wysokości, wspinanie się, kierunek wysokogórski i odwrotny, materialny, w terenie grot i głębin morskich. Wszyscy dążą do skrócenia procesu twórczego i intelekt, rutyna, bardzo to ułatwiają. Ale bez wędrówek w niebezpieczne wysokości czy głębiny, pisanie będzie zawsze zajęciem jałowym mimo, że sprawnym i nawet strawnym, to zawsze niepotrzebnym.
    ~gender, 2006-02-04 13:07

  4. Za Dużo pisze:

    Za jest za, a nawet przeciw. Powieść Millera, zapewne mało znacząca, sezonowa, wydana dzięki koniunkturze na mniejszościową prozę, odsyła do problematyki bardziej ogólnej, właściwie pozaliterackiej, mającej charakter socjologiczny. Chodzi o pisarską wstrzemięźliwość, która zanika z powodu upowszechnienia się rynkowych udogodnień (łatwość druku książki, duża liczba wydawnictw, miejsca zbytu, paradoksalnie, zbytu intelektualnego, nie komercyjnego, tzn. redakcje witryn www i pism literackich, kluby na modłę ZLP) oraz określonego typu bytności na niwie oficjalnej (osoba pisarza jako uczestnika świata mediów, mająca towarzyskie znaczenie). Kto wie jednak, czy za ów stan, gdy twórczość literacka staje się szeroko dostępnym hobby i bez względu na merytoryczną zawartość uzyskuje dostęp do publicznej domeny, odpowiada całkowita nieweryfikowalność działalności krytyki literackiej,posługującej się przeważnie kodem grupowej identyfikacji, potwornie rozwarstwionej. Czy ma znaczenie, iż “Pozytywni” zostali negatywnie ocenieni np. w “FA-arcie” i “Arte” (recenzent napisał: “okropnie napisany kiks”), skoro nomen omen pozytywny oddźwięk książka ta w pewnych kręgach (korporacyjnych na ha) ma zapewniony jak w banku i to wystarcza. Nie wikłająć się w ocenę kompetencji warsztatowych Millera, jego powieść posiada tendencyjny target i właściwie na nim wyczerpuje swoją moc wyporową. Wydaje się, że potencjalnego odbiorcę “Pozytywnych” nie ma interesować estetyczne wykonanie, lecz otoczka skandalizmu, wynikająca z poruszenia gorącego tematu i włączenie się w nurt prozy gejowskiej. Miller produkuje na zapotrzebowanie i lewackich intelektualistów, cierpiących na obsesję reprezentacji zjawisk społecznych oraz użytkowania literatury na zasadzie interwencjonizmu, i łykaczy skandalizmów, traktujących książki jako łamacz tabu obyczajowego, i wreszcie, last but not least, mniejszości seksualnych, szukających potwierdzenia własnej tożsamości (tłamszonej przez represyjny wzorzec polskiej kultury narodowej) w schroniskach słowa pisanego. Towar, jeśli spełnia określone wymagania na poziomie części składowych (czyli obór miejsca akcji, przynależność społeczna i generacyjna bohaterów) może być spokojnie konsumowany. Zapewne większość odbiorców “Pozytywnych” nie używa w stosunku do utworu Millera jakichkolwiek punktów odniesienia, nie odnosi jej do określonego wzorca poprawnościowego, tylko czyta ją na zasadzie “zobaczmy, co się dzieje” albo “sam znam takich kolesiów”. Z opisu Ewy wynika ponadto, iż Miller wyraźnie nawiązuje do stereotypu literatury easy lifestyle, który swego czasu w Polsce była manifestowana np. przez Manuelę Gretkowską (jej wczesne utwory), a mianowicie życie naszpikowane atrakcjami hedonizmu i snuciem się po nudzie. Wymowna jest także ogólnikowa, gazetowa (albo raczej kontrgazetowa) otoczka faktograficzna, z tymi rzekomymi grepsami, że książka dotyczy realnej rzeczywistości. Dlatego, wbrew słusznemu, jak można mniemać oburzeniu, publikacja “Pozytywnych” nie wynika z krótkowzroczności i bezguścia. Jest to czysto merkantylny gest dorzucenia do tlącego się ogniska literatury gejowskiej (którego podpałką był Witkowski) jeszcze jednego drewienka, z nadzieją, iż się sprzeda, iż pewne rejony odbiorców zareagują prawidłowo, iż ponownie korporacja Ha stanie się awangardą na rynku wydawniczym. A Miller pewnie to przypadkowy figurant. Może napisał sobie ksiązkę w wolnych chwilach między krojeniem pacjentów (cokolwiek to znaczy) dla odreagowania. Wolno mu było, choć przecież mógł się powstrzymać. I właśnie tej ascezy, opóźniania wytrysku literackości brakuje obecnie. Bo przecież, co lepsze? Rozszalały hedonizm książek, mnożonych prokreacyjnie czy umiejętna antykoncepcja, pozwalająca na kiełkowanie żądzy pisarstwa, ale nie pozostawiająca po sobie niechcianych bękartów książkowych. Wbrew pozorom, to kwestia ważka, o której powinno się dyskutować. A nie dyskutuje się…
    ~Za Dużo, 2006-02-04 14:26

  5. Ewa pisze:

    Za Dużo zdaje się zawsze stał na stanowisku, że pisze się za dużo, bo tak po prawdzie, to w przyrodzie nieprzeciętność jest rzadka. Jeśli tu ostatnio został oddany hołd bukowi za robotę pisarską, to ja chcąc nie chcąc, muszę tu też oddać sprawiedliwość i napisać, że dużym zachwytem przeczytałam analizę i uzasadnienie ZaDużo, czemuż ta powieść, na którą grymaszę, nie zachwyca.
    Trancendencja, o którą, jak chyba dobrze zrozumiałam, upomina się Jacek, nieobecna przecież w większości teraz drukowanych wierszy i literaturze pięknej, a która od wieków gwarantowała, że jesteśmy jeszcze ludzccy, cokolwiek to słowo oznacza, jej brak, będzie zawsze upominaniem się o rozkoszowanie się literaturą i o upojenie. Nawet, jak w moim wypadku, nie zawsze sobie zdaję sprawę, dlaczego czytając czy oglądając, mam wyraźne objawy fizycznej niezgody organizmu na wytwory artystyczne, to manifestacja tego w formie tak jak tu, napisania o tym, nie zawsze jest jasna. Ale może, gdybym znalazła chociaż jedną negatywną recenzję w Internecie o książce “Pozytywni”, nie poświęciłabym jej całego wieczoru i wróciłabym do “Dziennika” Anais Nin, o którym chcę na Dzień Kobiet tu napisać.
    ~EwaBien, 2006-02-04 19:43

  6. janek telecki pisze:

    Pozytywni to okropna ksiażka. Czytanie tego było dla mnie męczarnią.
    ~janek telecki, 2006-02-07 12:33

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *