Verne pisze „Zielony promień” grubo po pięćdziesiątce, a w wywiadzie pod koniec życia nie może sobie przypomnieć nawet jej tytułu spośród stu swoich powieści.
Jednak to ta książka przetrwała w niezliczonej liczbie skazanych na zapomnienie zarobkowych produkcji pisarza.
Eric Rohmer w chwili kręcenia filmu będzie o dziesięć lat starszy od pisarza, gdy zdecyduje się na wplecenie cytatu z Verne’a w swój film o tym samym tytule.
Filmowa młoda sekretarka Delphine, jest bardzo podobna do Heleny Campbell z powieści Verne’a. Obie otrzymują wolność od swoich autorów – stwórców.
Rohmer nie tylko scenariuszowo pozwala przez cały film na poszukiwanie miłości życia swojej bohaterce, ale i aktorka sama improwizuje na gorąco wszystkie dialogi i monologi.
Podobnie Verne – opisując tendencyjnie Aristobulusa Ursiclosa – narzeczonego dla pięknej i romantycznej miss Campbell – ani czytelnik, ani stworzona postać nie może przecież się z takim stanem rzeczy pogodzić:
Była to osobistość w wieku około 28 lat. Człowiek ten, zdaje się nigdy nie był młodym, ale też i prawdopodobnie nie będzie też nigdy starym. Widocznie zrodził się w takim roku, w którym człowiek nie zmienia się przez całe życie. Z powierzchowności nie wyglądał ani źle, ani dobrze: z postawy, dość mizernie; jasny blondyn, nosił okulary dla krótkiego wzroku; przy tym miał nos krótki, który nie zdawał się być nosem jego twarzy. Z 300 tysięcy włosów, jaką to ilość wedle ostatnich badań naukowych powinna posiadać każda głowa, nie pozostało mu więcej nad 60.000. Mocny zarost ocieniał podbródek i policzki, co nadawało jego twarzy podobieństwo do małpy. I rzeczywiście gdyby był małpą, byłby małpą w najlepszym gatunku, boć bywają i małpy ludzie, jako przejściowe indywidua w łańcuchu stworzeń utworzonym przez darwinistów, a to dla połączenia królestwa zwierzęcego z człowiekiem.
Nic więc dziwnego, że podsuwani zarówno filmowej sekretarce, jak i powieściowej potomkini arystokratycznego szkockiego rodu partnerzy muszą pójść w odstawkę, musi przyjść nowe, musi wewnętrzne pragnienie zostać przypieczętowane niesłychanie rzadkim zjawiskiem przyrody, czyli pojawieniem się na horyzoncie morza słońca, które przez moment zachodzi na zielono.
Sekretarka spotyka więc w pociągu tego, kogo poszukuje, szkocka dama na wyprawie statkiem wokół szkockich wysp poznaje Oliviera Sinclaira poetę – malarza, który urodą i temperamentem dopełnia jej osobowość. A wszystkiemu patronuje Zielony Promień, na który warto czekać, pragnąc go spotkać i wiedzieć, że jego pojawienie na pewno świadczy o cudownym odnalezieniu się mitycznie poszukujących wzajemnie ludzi.
Powieść Verne’a oprócz platońskich powinowactw naszpikowana jest Szkocją.
To św. Andrzej, apostoł, starszy brat św. Piotra, jeden z pierwszych uczniów Jezusa jest patronem Szkocji. Jego męczeńska śmierć na krzyżu w kształcie litery X (krzyż św. Andrzeja) jest znakiem szkockiej flagi.
Verne w rozmowach bohaterów przechadza się swobodnie po wszystkich niemal sławnych Szkotach – od monarchów (Maria Stuart), poprzez wynalazców (Henry Bell), po postacie literackie Waltera Scotta czy szekspirowskiego Makbeta (Duncan I). Ale są to tylko dydaktyczne powieściowe wypełniacze.
Podobnie u Rohmera wakacyjne spotkania Delphine z nic nie znaczącymi ludźmi tkają filmową rzeczywistość, by móc na niej umiejscowić scenę wspólnego oglądania Zielonego Promienia.
Helena ze swoim malarzem przegapia oczekiwany moment, ale jest to już bez znaczenia. Rzecz dzieje się przecież sto lat wcześniej, kiedy nie trzeba było mieć żadnych dowodów na istnienie Boga, bo był oczywistością.
Religijne filmy Rohmera już nie mają takich ułatwień, a duch świętego Andrzeja staje się niewiarygodny w obliczu tak niesłychanie rzadkich zjawisk przyrody.
15 listopada 01:08, przez Jacek
Wielki artykuł w sieci Tadeusza Sobolewskiego w „Znaku”o twórczości Rohmera i o „Zielonym Promieniu”jako symbolu Boga.
15 listopada 01:18, przez Ewa
Wielokrotnie czytałam ten artykuł i miałam wrażenie, że napisany został tylko po to, by umieścić tam Kieślowskiego i Zanussiego w kontekście Rohmera, których to reżyserów, obok bezsprzecznych sław kina europejskiego Rohmer podobno niezwykle ceni.
A ja nigdy nie znalazłam Boga ani u Zanussiego, ani u Kieślowskiego, natomiast u Rohmera jest.
I paradoksalnie u Verne’a – entuzjaście epoki oszalałej od wynalazków i wiary w możliwości techniczne człowieka – Bóg jest.
15 listopada 05:33, przez Rysiek listonosz
Nic dziwnego, że Verne’a współcześni mu w Polsce nie komentowali. _ Zaraz po powstaniu styczniowym pisze Verne „Michała Strogowa”, gdzie bohaterem pozytywnym jest Car i jego brat, a kurier carski herosem.
Ale przecież Sienkiewicz wszystko czytał i chyba wykorzystywał. Wystarczy na Wikipedi porównać daty powstawania utworów.
W dzisiejsze GW o zbrodniach Polaków w Afganistanie. To chyba skutki zbytniego przywiązania się do bohaterów Sienkiewicza. Mimo wszystko, Strogow był tylko w pracy, zatrudniony, jako kurier, nie walczył o cara, tylko o matkę i narzeczoną jak już wałczyć musiał. Jest masę komentarzy, cytuję jeden:
_ japolak 15.11.07, 08:44 Odpowiedz
> jak polak moze zle mowic o swoich zolnierzach,ktorzy walcza o
honor polski i
> swoje bezpieczenstwo??
> Tylko zdradliwa,antypolska, zydowska gazeta wyborcza !!!
Przepraszam bardzo – jestem Polakiem, przy pisuarze mogę ci dowód
pokazać…
Ale jestem przeciw “misjom białego człowieka”, naszych dzielnych
żołnierzyków, w Iraku czy Afganistanie.
Wojna deprawuje. Przestępcą dla mnie jest strzelający do cywilów
polski żołnierz, podobnie jak izraelski czy arabski, amerykański.
Gdzie tu Bóg, Honor, Ojczyzna?
Walnąć z moździerza, karabinu w jakąś wiochę, potem
trupki “dzikusów” na pamiątkę sfotografować.
Tyle samo bohaterstwa, co walić na oślep bombami z samolotu czy
helikoptera w wioski irackie, libańskie. Na oslep wystrzeliwać
rakiety na wioski izraelskie.
Narasta tylko wzajemna nienawiść, nawet jesli ksiadz kapelan, mułła
czy rabin powie “Bóg jest z nami”.
W jakiejś gazecie w tych dniach widziałem zdjęcie z Muzeum Powstania
Warszawskiego z radosnym podpisem, iż dzeci mogą się tam poczuć jak
prawdziwi żołnierze. Jeden chłopczyk stoi na czołgu, obok tabliczki
ze znakiem ostrzegającym iż nie wolno wchodzic, bo grozi wypadkiem.
Drugi radośnie potrząsa karabinem – mam nadzieję iż atrapą…
W ramach patryidiotycznego wychowania dzieci wyobrażają sobie, że
strzelają do jakiegoś Szwaba, Ruska, Żyda czy innego Araba.
A potem dorastają, dostają prawdziwą broń – i jadą z “misją
humanitarną”…
15 listopada 05:38, przez Ewa
Mam tutaj listy Sienkiewicza do Mścisława Godlewskiego, redaktora „Słowa” i „Niwy”. Obejmują okres od 1878 do 1905. Pierwszy jest słany z Paryża. Ani słowa o Verne (nie ma w spisie nazwisk na końcu wydania listów).