Bestselerowa powieść na kanwie której powstał film nagrodzony Oscarem ma niewiele z nim wspólnego. Jest raczej dokumentem rzetelnie oddającym zmagania psychiatrii w połowie ubiegłego wieku w rozwikłaniu zagadki osobowości borderline, jak Susanna Kaysen donosi, ze skutkiem raczej mizernym. Trup ściele się gęsto, pacjentki wprawdzie wychodzą z zakładu z adnotacją „wyleczone”, ale niewidzialna pieczątka na ich czołach jest nie do zamazania, uniemożliwiająca życie wśród tzw. zdrowych.
Socjopatyczna Lisa, którą niedawno poeta Maciej Sojka przyrównał do Marii Goniewicz, po latach szpitalnej egzystencji ląduje na Brooklynie w NYC, jako nobliwa matka ceniąca sobie mieszczańskie spokojne życie w kuchni i kościele.
Susanna Kaysen, główna bohaterka autobiografii, jaką jest ta powieść, pozostaje przy postanowieniu bycia pisarką, tak samo mocnym jak w czasach liceum, przed połknięciem 50 tabletek aspiryny, za co została „skazana” na dwuletni pobyt w psychiatryku. Psychiatryk ten – jak zachwycają się użytkownicy Filmwebu – przypominający sześciogwiazdkowy hotel, był nim naprawdę, to najsłynniejszy, największy w Stanach ekskluzywny szpital psychiatryczny McLean w Belmont w stanie Massachusetts. Założony z przeznaczeniem dla najbogatszej warstwy społeczeństwa dziewiętnastowiecznej Ameryki Północnej, z pokojami z kominkami, łazienkami i osobistymi służącymi, leczył wiele wybitnych ludzi nauki i sztuki. O tym szpitalu Sylvia Plath napisała „Szklany klosz”, tutaj poznała Anne Sexon, tutaj leczył się ich guru, Robert Lowell, a Fitzgerald umieścił tu swoją żonę Zeldę. Pod koniec 1960 roku McLean jednak podupadł skutkiem zmian w sposobach leczenia – rozwijała się chemia, a przebywanie w szpitalu nie było konieczne. Odstępowano już od terapii elektrowstrząsami i lobotomii chirurgicznej, które bardziej szkodziły niż pomagały, nieodwracalnie niszczyły mózgi pacjentów, jak to barwnie opisano w „Locie nad kukułczym gniazdem”, czy w „Szklanym kloszu”. Obok testowania na pacjentach pierwszych leków psychotropowych i wprowadzania psychoterapii na szerszą skalę, korzysta się w dalszym ciągu z konwencjonalnych środków przeczyszczających, zimnych prześcieradeł, owijanych ciasno wokół ciała, izolatek i kar w postaci zakazów wyjścia na wycieczkę, o czym Kaysen donosi. Susanna Kaysen kwestionuje z początku potrzebę umieszczenia jej na dwa lata w szpitalnym więzieniu za romans z profesorem od angielskiego i próbę samobójczą – za co jej rodzice zapłacili tyle, ile kosztowałby opłata za studia wyższe – po latach, pisząc książkę, Kaysen zmienia jednak zdanie. Dzieje się tak dzięki odzyskanej przy pomocy prawnika dokumentacji jej leczenia sprzed dwudziestu lat, gdzie wczytuje się w doświadczenia, które jej pamięć zatarła. I te odzyskane wspomnienia są najbardziej poetyckimi fragmentami powieści. Opis cierpienia siedemnastoletniej Kaysen, która przestaje czuć własne kości i prosi o prześwietlenie, by się upewnić, czy one tam są. Albo zaniki świadomości podczas rwania zęba, daje przyszłej pisarce przekonanie, że odmienne stany świadomości są realne i tak samo niezrozumiałe, jak podziemne korytarze szpitalne, tak sugestywnie opisywane lekarzowi podczas sesji. Te tunele podpiwniczenia szpitalnego budynku, gdzie także w filmie umieszczono wiele filmowych scen, to istne labirynty mentalne, mimo, że były jedynie wygodnymi dla personelu drogami szybkiego przenoszenia pacjentów. Jednak powieściowe tunele są metaforyczne i nawiązują do platońskiej jaskini. Inteligentna Susan dyskutuje o nich z psychoterapeutą, dochodząc samodzielnie do wniosku, że podłożem jej choroby jest rozpad osobowości, że jej część się oddzieliła i krąży po tych ciemnych korytarzach.
Wiele jest w książce wątków symbolicznych, które wirują wokół tytułowego dla powieści, oglądanego w Muzeum w kolekcji Frick w Nowym Jorku obrazu Vermeera „Przerwana lekcja muzyki”. Dwie wizyty w muzeum i spotkanie z dziewczyną z obrazu są kompozycyjną klamrą powieści. Pierwsza, jako nastolatka, a później jako dorosła kobieta po doświadczeniach szpitalnych.
„(…)To obraz, z którego dziewczyna spogląda wprost na widza i nie zważa na stojącego obok niej krzepkiego nauczyciela muzyki, którego dłoń, w stosownym geście dworskiej przyzwoitości, chłodno spoczywa na oparciu jej krzesła. Światło jest stłumione — to zimowe światło, jednak twarz dziewczyny pozostaje rozjaśniona.
Spojrzałam w jej brązowe oczy i zadrżałam. Dziewczyna ostrzegała mnie. Oderwała się od zajęć po to tylko, żeby spojrzeć na mnie i dać mi jakiś znak. Jej usta były lekko rozchylone, jakby właśnie nabrała powietrza, żeby powiedzieć do mnie: „Nie rób tego!”
Cofnęłam się, by uciec z zasięgu jej naglącego wzroku. Jednak to niespokojne spojrzenie wypełniło całą salę. „Czekaj! — mówiła — czekaj, nie odchodź jeszcze”.
Nie usłuchałam jej. Wyszłam z moim nauczycielem języka angielskiego na obiad, on pocałował mnie, wróciłam do Cambridge, oblałam biologię, ale mimo to ukończyłam szkołę średnią i w końcu oszalałam.(…)”
Bohaterka powieści, Susanna Kaysen jak w baśni, nie posłuchała ostrzeżenia i jej muzyka wewnętrzna zamilkła:
„(…)Zmieniła się bardzo w ciągu tych szesnastu lat. Jej wzrok nie był już tak naglący, raczej smutny. Ona była młoda, rozkojarzona, a nauczyciel pochylał się nad nią z wysoka, usiłując zająć jej uwagę lekcją. Ale ona rozglądała się, jakby szukała oczu kogoś, kto spojrzałby na nią, zauważył.
Tym razem odczytałam tytuł obrazu: Przerwana lekcja muzyki.
Przerwana lekcja muzyki. Tak jak przerwane zostało moje życie — przerwane w muzyce siedemnastu lat — i tak jak przerwane zostało jej życie — uprowadzone nagle i rzucone jasną farbą na płótno — tak w obu przypadkach jedna chwila sprawiła, że życie znieruchomiało, zatrzymało się. I ta jedna chwila zastąpiła wszystkie chwile następne, czymkolwiek one były lub czymkolwiek mogłyby być. Co życie może z tego jeszcze odzyskać?
Teraz miałam jej coś do powiedzenia.
— Widzę cię, zauważyłam — powiedziałam.
Mój chłopak znalazł mnie chlipiącą na ławce w holu.
— Co się stało? — zapytał.
— Nie widzisz? Ona chce się wydostać z obrazu — powiedziałam, pokazując palcem dziewczynę.
Spojrzał na obraz, spojrzał na mnie i rzekł:
— Zawsze myślisz tylko o jednym, o sobie samej. W ogóle nie rozumiesz sztuki.(…)”
Nierzeczywistość, na którą skazało ją nieposłuchanie smutnej dziewczyny z portretu Vermeera czytającej miłosny list i marzącej, tak jak wtedy zakochana Susanna, o pocałunku, jest niemal kafkowskim złamaniem Prawa i zapętleniem w labiryncie czasu, zdawało się, bezpowrotnym.
Susanna Kaysen mimo izolacji żyła w dobie wielkich przemian obyczajowych, raportu Kinseya, pierwszej pigułki antykoncepcyjnej, ruchów hipisowskich i wojny w Wietnamie. Bohaterka jest świadoma zewnętrznej niestabilności świata, jednak izolacja ma naturę wyłącznie wewnętrzną, nie jest w stanie wyjść ze szpitalnego labiryntu o własnych siłach, czuje się w nim bezpiecznie jak w kokonie.
Jest w tej powieści ważne przesłanie mówiące, że jest wyjście z zapętlonego tunelu własnej niemożności w którym tkwiły uwięzione młode, o kruchej i słabej osobowości amerykańskie dziewczęta. Na przykładzie opisanego doświadczenia bohaterki, uzdrowieńcze tropy wiodą nie w kierunku pionierskiego leczenia psychiatrycznego, ale ku zbawiennej roli twórczości, zarówno tej zawartej w pamięci kulturowej, czyli kunszcie malarskim Vermeera, jak i tej, którą doświadczenie zmarnowanych lat młodości w szpitalu psychiatrycznym zaowocowało literaturą.
tłumaczenie cytatów: Paweł Laskowicz
Link do wiersza Macieja Sojki zainspirowanego amerykańską powieścią i filmem o tym samym tytule i polską poetką Marią Goniewicz tutaj:
http://bogowieosiedla.blogspot.com/2015/01/maria-goniewicz.html