Alfred Döblin „Berlin Alexanderplatz: dzieje Franciszka Biberkopfa” (1929)

Filmową adaptację Rainera Wernera Fassbindera z 1980 roku podobno ze względu na drastyczność, telewidzowie niemieccy oglądali w piętnastu odcinkach późną nocą. Uznany wtenczas za arcydzieło filmowe, jest nim i dzisiaj. Oglądając dopiero teraz najpierw film, a potem czytając opasły tom Döblina, przyznałam zachwycona wyższość serialu nad książką. Jednak pierwsze nie powstałoby bez drugiego i nie wzbogaciło, lub podkreśliło powieści o dalsze konteksty i dopowiedzenia (np. homoseksualizm Reinholda), co drukiem nie mogło się ukazać w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Fassbinder wprawdzie, być może, by obniżyć koszty produkcji i tak niesłychanie drogiego filmu, przedstawił Berlin z czasów Republiki Weimarskiej, jako miasto nieszczególne pod względem urody, co przecież było nieprawdą. Berlin lat dwudziestych to wspaniała, nowoczesna europejska metropolia. Jednak sceny filmowane w obskurnym przejściu berlińskiego metra pod Placem Aleksandra nie zmienionym do dzisiejszego dnia, jest artystycznie wyborem bardzo szczęśliwym. Ten wykafelkowany w niskiej, szarobiałej przestrzeni punkt na mapie Berlina pełni, poprzez powtarzający się jak lejtmotyw filmu początek i kres wędrówek bohatera, symboliczną rolę klaustrofobicznego więzienia. Labirynt uliczek, podwórek, suteryn poprzez mieszczańskie bogate mieszkania berlińskiej burżuazji, oraz mieszkania pod najem, apartament herszta szajki złodziei, zaprzyjaźnione knajpy i restauracyjki, berlińskie przedmieścia, to sceny wzorowane na monachijskim dziewiętnastowiecznym malarstwie realistycznym z charakterystycznymi, brunatnymi sosami kolorów ziemi. Zachwycają malarskim, spójnym wyrazem wzbogacone dźwiękami dobiegającymi z offu: szmer ulicy, nawoływania gazeciarzy, dźwięki przejeżdżających tramwajów i samochodów. W mieszkaniach filmowanych najczęściej wieloplanowo, zza firanek, okien drzwi, jakby mimochodem podpatrując mieszkańców, dolatuje opresyjny głos przemów polityków z nigdy niewyłączanego radia. I dopiero w tym wszystkim, jak ryba w wodzie tkwi tytułowy trzydziestolatek, Franciszek Biberkopf, który wracając z więzienia Tegel jak tarotowy Głupiec rozpoczyna swoją odyseję po Berlinie przysięgą, że odbędzie ją tym razem uczciwie nie łamiąc prawa i nie krzywdząc nikogo, by powrócić na łono społeczeństwa. Przy takim wymaganiu, jakie stawiają Döblin i Fassbinder swojemu tytułowemu bohaterowi odpowiedź musi przerodzić się w pełną złowieszczego humoru farsę. I może dzięki temu, trochę Szwejkowskiemu dystansowi, kolejny mit dobrej woli, a nawet woli mocy, zostaje roztrwoniony. Biberkopf, mimo niesłychanej witalności i dobroci – oprócz działań w afekcie, jak bicie kobiet i duszenie kanarków – mimo troskliwej opieki zakochanych w nim prostytutek, doprowadzony zostaje do nieodwracalnych ubytków ciała, nieodwracalnej utraty ukochanej i ukochanego, wreszcie rozumu, którego cudowny powrót dokonuje się dopiero w szpitalu psychiatrycznym w Buch. Zatem od Tegel do Buch wiedzie męczeńska droga Franciszka Biberkopfa, której stacje krzyżowe wypełnione są postaciami nie tylko biblijnymi, ale bóstwami zupełnie nowymi, nie zapisanymi jeszcze w Księgach Świata. Właśnie ta nowość nawiedzeń byłego robotnika przemysłu cementowego i transportu w Berlinie najbardziej intryguje. Ulica prostytutek rezydujących w tym samy miejscu Berlina od zarania dziejów miasta, ma już inny charakter i nie jest instytucją jedynie usługową. Pierwsza wojna światowa wprawdzie uwolniła kobiety z dominacji męskiej, powierzając z konieczności im męskie role, kiedy byli na froncie, ale jeszcze obyczajowość nie dopuszcza, by kobiety same mogły pojawiać się na ulicach. Mogły to robić jedynie prostytutki. Dlatego skołowany Biberkopf zakochawszy się w kolejno spotykanych, lub podrzucanych mu kobietach wpada co i rusz w furię nie wiedząc jak je traktować, skoro nie dana jest mu nigdy wyłączność zapanowania nad ich ciałami. Wszystko, czego dotknie Biberkopf w tym midasowym mieście staje się nieczyste i podejrzane. Berlin, a szczególnie Alexanderplatz, wtenczas serce tej dwudziestowiecznej Babilońskiej Nierządnicy, jaką stało się po przegranej wojnie to miasto, jest energią negatywną. Napływają wciąż bezrobotni, oszuści, tworzą się przestępcze gangi jak Pumsbanda, bo z niewielkich zasiłków opieki społecznej trudno wyżyć, a uliczny handel krawatami, czy gazetami, czy sprzedaż obnośna sznurowadeł nie starczają na pokusy miasta. Ale nie jest to powieść społeczna. Biberkopf wprawdzie próbuje sprzedawać gazety narodowe z opaską faszystowską, ale nie angażuje się po żadnej stronie, mimo sprecyzowanych poglądów jego knajpowych kompanów: ”(…) Bo nas zdradzili, Franek, w osiemnastym i dziewiętnastym, zdradziły nas bonzy, zakatrupiły Różę i Karola Liebknechta. Ale ludzie powinni trzymać się kupy i działać.(…)Może ta powieść to jest bildungsroman, jednak Döblin nowocześnie przełamuje stare konwencje budowy powieści mieszczańskiej wzbogacając ją o niepokój egzystencjalny budowany obrazami rzeźnych zwierząt, przypowieściami dwóch tajemniczych Żydów, czy wstawkami pieśni samego cierpiącego Franza. Bo Franz nie poszukuje w wielkim mieście stabilizacji. On żąda od życia więcej niż pieniędzy, jedzenia i kobiet. Nienasycenie Franciszka Biberkopfa jest nieokreślone, gdyż wszystko w tym wielkim mieście uległo alienacji i rozszczepieniu. Nie wiadomo, czy wychodząc z zakładu dla umysłowo chorych w Buch, z pawilonu przestępców, po uniewinniającym go procesie, jako jednoręki kaleka, znajduje w stałej pracy stróża nocnego wreszcie ukojenie w nasyceniu permanentnego, egzystencjalnego głodu.
Cytaty w tłumaczeniu Izabelli Czermakowej.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *