Walter Benjamin jest w Moskwie od 6 grudnia 1926 do końca stycznia 1927 i przybywa głownie do Asji Lācis, łotewskiej aktorki i reżyserki teatralnej, a przede wszystkim ideowej komunistki, by zakończyć rozpoczęty na Capri z nią romans i napisać pod wpływem przeżytych cierpień „Ulicę jednokierunkową”.
Jednak nie bolesne spawy osobiste są głównym tematem „Dziennika”, ale właśnie Moskwa, którą filozof bada z najwyższą ciekawością i uwagą. Oglądamy wraz z bajkowym śniegiem iskrzącym się w błocie ulice grudniowej, dwudziestowiecznej metropolii w dziesięć lat po Rewolucji Bolszewickiej, już pod bezwzględnymi „rządami” NEP-u.
Badanie jest fascynujące.
Benjamin niedługo siądzie w paryskiej bibliotece, by czytać i przepisywać fragmenty gazet z epoki Marcela Prousta. Nad przekładem tomu piątego „Uwięziona” pracuje w moskiewskich mieszkaniach w wolnych od bywań w teatrach i kinach chwilach. I właśnie te mieszkania go najbardziej niepokoją i zastanawiają. Rozważa bowiem, będąc pod ideologicznym wpływem Asji, wejście do partii komunistycznej.
„(…). Jak we wszystkich pokojach, które dotąd widziałem (u Granowskiego, u Illesa), jest tu mało mebli. Ich ponura, drobnomieszczańska forma działa tym bardziej przygnębiająco, że pokój jest słabo umeblowany.
Tymczasem drobnomieszczański styl urządzania wnętrz cechuje się kompletnością: obrazy muszą pokrywać ściany, poduszki sofę, powłoczki poduszki, bibeloty konsole, witraże okna. Z tego wszystkiego zachowało się przypadkowo jedno czy drugie. W tych pomieszczeniach, które wyglądają jak lazaret po inspekcji, ludzie wytrzymują dlatego, że swoim sposobem życia wyobcowali się z nich. Miejscem ich życia jest biuro, klub, ulica.(…).
W domach, ulegając licznym zaproszeniom zamieszkałej w Moskwie inteligencji, panuje zimna pustka ogołocenia i braku gustu dowodząca nie rozkwit, a upadek kultury życia codziennego:
„(…)Jest to mieszkanie tak drobnomieszczańskie, że trudno sobie wyobrazić gorsze. Patrząc na setkę serwet, konsoli, politurowanych mebli, draperii, ledwie można oddychać; powietrze musi być gęste od kurzu. W wykuszu okiennym stała wysoka choinka. Nawet ona była brzydka, miała chude gałązki i niekształtnego bałwana na czubku.(…)”.
Z okien mieszkań Benjamin ogląda wprawdzie „wspaniały, długi rząd świateł bulwaru Twerskiego”, ale ulica nie różni się wiele od dziewiętnastowiecznego miejskiego zacofania cywilizacyjnego carskiej Rosji. Odnotowuje skrupulatnie tę malowniczość, nie dając się jednak zwieźć sentymentowi:
„(…) Podczas długiego przedpołudniowego obchodu miasta zauważyłem coś jeszcze: przekupki, wieśniaczki stawiające obok siebie swój kosz z towarem (niekiedy także na saniach podobnych do tych, które służą tu zimą jako wózki dziecięce). W tych koszach leżą jabłka, cukierki, orzechy, figurki z cukru na wpół ukryte pod chustą. Odnosi się wrażenie, że troskliwa babcia przed wyjściem rozejrzała się po domu za wszystkim, co mogłoby uradować jej wnuczka. Spakowała to wszystko i tylko na chwilę przystanęła na ulicy, by trochę odsapnąć.(…)”
Moskiewska ulica przed świętami Bożego Narodzenia wygląda jak jeden wielki sklep. Dla zarobku nędzna ludność handluje tu wszystkim, co posiada i co zdążyła przed świętami wyprodukować. Oprócz prymitywnych manufaktur, które Benjamin odwiedza, składających się z kilkudziesięciu bab wytwarzających ręcznie ozdoby choinkowe, niewiele ułatwień technologicznych i zastosowań wynalazków dwudziestowiecznych odnotowuje przenikliwe oko obserwatora. Ulica moskiewska mimo trzaskających mrozów obywa się bez sklepów, zadaszeń, osłon przed zimnem. Mrowie ludzkie handluje ubraniami, butami, czapami, wszystkimi przedmiotami niezbędnymi do życia na otwartych przestrzeniach. Luksusowe sklepy oferują wprawdzie towar, ale po niebotycznych cenach, wiele produktów jest reglamentowanych i stoją długie kolejki.
Przechodnie chodzą w walonkach i jest to obowiązkowe obuwie moskwiczan. „Walonki są ozdobą stóp” – napisze Benjamin widząc je na nogach dam i chłopek.
Tkwiąc po uszy w Prouście, w wykwincie La Belle Époque, Benjamin usilnie poszukuje w sklepach starej Rosji obecności kultury, chociażby ludowej. Znajduje ją w zabawkach dla dzieci, które z radością wykupuje, dostępne są jeszcze zabytkowe egzemplarze po niewielkich cenach. Z papier-mâché, blachy, drewna, bogato zdobione baby, koniki, wyroby z laki i malowanej tektury zachwycają go nie tylko jako prezenty dla swojego syna Stefana. Badanie zabawki rosyjskiej ma głębszy wymiar, tak jakby tam poszukiwał odpowiedzi na powód dzisiejszej degradacji radzieckiego, raczkującego dopiero cywilizacyjnie społeczeństwa.
Skrzętnie odnotowuje wygląd wystaw, szyldów i reklam. W odróżnieniu od przeszklonych pasaży dziewiętnastowiecznego Paryża, funkcję architektonicznych pilastrów i kolumn pełnią poukładane i pozawieszane buty, walonki, ręczniki, futra i koce. Prymitywizm szyldów nie nadąża za duchem czasu. W zamian narzuca się ryk agresywnych plakatów politycznych i nieporadnych biznesowych.
Benjamin, mimo świątecznego zgiełku pełnego anielskich włosów, cukrowych ozdób choinkowych, o których tak czule pisał w „Berlińskim dzieciństwie”, a które teraz w dorosłym życiu odnajduje w całej okazałości, odczuwa smutek miasta, jego ponurość i tandetę. Dostrzega, Moskwę jako architektoniczną kupę śmieci bez harmonijnej architektury, za to z drewnianymi domami, chałupami, biednymi tawernami zamieszkałymi przez żebraków i nędzną ludność. Utopijne państwo komunistyczne traci w oczach Beniamina na znaczeniu w miarę upływających dni, co wzmaga jeszcze dziwne zachowanie się jego włoskiej kochanki. Zanim Asja zostanie aresztowana przez KGB i deportowana do Kazachstanu, upłynie jeszcze kilka lat między ich definitywnym zerwaniem.
I melancholia „Dziennika moskiewskiego” dotyczy właśnie nieudania. Nie tylko osobistego, uczuciowego, także zawodowego – Benjamin nie nawiązuje kontaktów istotnych ze znaczącymi pisarzami i redaktorami radzieckimi. Rozczarowuje się ZSRR, co zawrze w napisanych esejach później. O ich treści dowiaduję się od Adama Lipszyca, znającego język niemiecki, mogącego je przeczytać pisząc swój wyśmienity esej Benjamin na lodzie
Ja niestety bazuję jedynie na spolszczonych utworach Waltera Benjamina, ale i to jest wystarczające dla diagnozy, jaką Walter Benjamin wystawił tym razem sowieckiej Rosji w sto lat po markizie de Custine zawartej w „Listach z Rosji”, Jak pisze Adam Lipszyc, Benjamin nie przeczuł jeszcze stalinowskiej czystki. Może nie przeczuł, ale pisze i tak złowróżbnie:
„(…)Po krótkim pobycie w moim hotelu pojechaliśmy pod Krasnyje Worota obejrzeć film, o którym Panski powiedział mi, że odniesie większy sukces niż „Potiomkin”. Nie było już biletów. Kupiliśmy je na następny seans i poszliśmy na herbatę do Jelowej, która mieszkała w pobliżu. Także jej pokój był ogołocony jak wszystkie, które dotąd widziałem. Na szarej ścianie duża fotografia Lenina czytającego „Prawdę”. Na wąskiej etażerce stało kilka książek, pod krótszą ścianą obok drzwi dwie torby podróżne, pod dłuższymi ścianami łóżko, a naprzeciw stół i dwa krzesła.(…)”
Cytaty w tłumaczeniu Bogdana Barana.