Modiano w swojej prozie nigdy nie jest jednoznaczny i jeśli chce się dociec elementarnych informacji o bohaterach powieści „Zagubiona dzielnica”, to zawieruszają się one w niepamięci, zapadają się wraz z ulicami, domami i mrokiem nocy. Nieostrość konturów wywoływanych osób to efekt niedoskonałości trwania czegoś ulotnego na soczewce oka dłużej niż trwa chwila. Ale również, jak to wyjaśnia w „Katarzynce” – krótkowzroczności, czyli jednostkowego defektu obserwatora zdarzeń. Jednak jak się okazuje, wszelkie widoki i powidoki pozostają w człowieku na zawsze.
W dziewiętnastoletnim chłopcu scena zabójstwa przetrwała w nim niepokojem przez dwadzieścia lat. To o tym jest ta książka, o niemożności zapamiętania i niemożności zapomnienia. W tej pułapce podwójnej niemocy odnajdujemy głównego bohatera, angielskiego powieściopisarza Ambrose Guise, który w dorosłym życiu osiągnął sukces literacki, ma piękną rodzinę, dom i podpisuje właśnie w Paryżu intratny kontrakt wydawniczy. Wie, że jest wygranym i szczęśliwym człowiekiem, a jednak już na wstępie boi się tego miasta, do którego wrócił jak zbrodniarz na miejsce zbrodni. Wraca do swojej tożsamości sprzed 20 lat, gdy nosił nazwisko Jean Dekker, był Francuzem i nie wiedział, jaki ma wybrać zawód. Po latach dostaje od swojego wydawcy list o tym, że ludzie, których przed laty opuścił znają jego losy:
– Jean Dekker już nie istnieje, a nie mam zaszczytu znać Ambrose’a Guise – pisze do niego jego ówczesny protektor, który na pożegnanie wręczył mu sporą ilość pieniędzy zachęcając do ucieczki z Francji po wplątaniu go w morderstwo.
„Zagubiona dzielnica” to właśnie konfrontacja dwóch oddzielonych na zawsze światów, bohater przeskakuje raz do pierwszego, raz do drugiego. Jego wehikuł czasu to archiwum rzekomo samobójcy, świadka zarazem zdarzeń we Francji sprzed lat. Zamyka się w jego gabinecie na kilka paryskich dni, by w obfitości materiału otwierać co i rusz inne segregatory i zakamarki pamięci. Precyzyjny, posiłkujący się archaicznymi dokumentami, książką telefoniczną, notatkami, listami i artykułami z gazet, bohater rozpoczyna swoisty proces karny, gdzie jest zarówno oskarżającym, jak i oskarżonym. Jest katem i ofiarą.
Jednak, kiedy wydaje się, że nastąpią tu echa Dostojewskiego czy Kafki, nic takiego nie ma miejsca. Powieść wyraźnie zbacza na manowce, penetruje boczne tory ludzkiej egzystencji i już problem winy i kary zostaje raz na zawsze odroczony. Na arenę wchodzi miasto, po pustej ulicy Paryża krąży nocami samochód, w którym najprawdopodobniej siedzi domniemany samobójca podglądany przez głównego bohatera i dawnego służącego samobójcy. Najprawdopodobniej, gdyż profil w samochodzie jest zamazany, spowity zaparowaną szybą mgłą paryską. I tak jest cały czas. Jak autor przybliży nas do odnalezionego obiektu, ten jak w śnie rozpływa się i rozbija na wielokrotne interpretacje.
Paryż Modiano to przede wszystkim wielki kołtun zdarzeń splątanych czasem i zatarciem splątania. Taki Paryż niepokoi i przeraża, a zarazem uwodzi i pisarz przedłuża swój pobyt dobrowolnie na następne dni, by kontynuować walkę z pamięcią poprzez osobliwe śledztwo. Archeologia przeszłości jest nie tylko bolesna poprzez porwanie struktury wyłonionego z poszukiwań materiału dziurami zapomnienia, ale też właśnie poprzez przypomnienie, które jest jeszcze boleśniejsze. Labirynty pamięci dochodzą też do obrazów wyjętych z literatury Prousta, Bell epok, jak opisany buduar Carmen, do dźwięków sączącej się z płyty pieśni Elli Fitzgerald i Luisa Amstronga, by nagle wrócić w paryską noc w z optycznymi zabiegami nastrojów pustych ulic. Tu przypominają się filmy, jak „Moderato Cantabile” Petera Brooka, czy „Tamtego roku w Marienbadzie”, powieści Robbe-Grilleta, Pereca, zmieszane z amerykańskim kryminałem czy thrillerem Chandlera, czy jak film „Oczy szeroko zamknięte” Stanleya Kubrica. Bo bohater jako urodziwy chłopiec staje się maskotką grupy zblazowanych francuskich burżujów, wciągających go w libertyńskie wieczory i noce. Paradoksalnie, to nadużycie uczyni z niego pisarza, da materiałami na książkowy debiut. Jednak jaka była cena, czy zabił, to się nie dowiemy, jak i po latach już nie wie ego sam pisarz.
Ta książka to nie tylko neorealizm francuski, nouveau roman, wcielone współcześnie zdobycze Nowej Fali i eksperymenty grupy OuLiPo, ale jeszcze nowoczesne pisanie krótkimi, zrozumiałymi zdaniami czyniące tę prozę komunikatywną i przystępną mimo celowych niedopowiedzeń i tajemniczości nigdy nie rozwikłanej.
czytałem i nic specjalnego, żeby od razu Nobel
Podobno jak wściekli tłumacze polscy tłumaczą i wkrótce będą wszystkie powieści Modiano na rynku. Dostałam tylko tę jedną oprócz młodzieżowej „Katarzynki”, reszta jest już w bibliotekach w czytaniu, zarezerwowana na długo. A w notce nie bardzo chciałam pisać, o co tam dokładnie chodzi, bo w Sieci blogi już napisały.
Mnie intrygował nastrój, zaraz mi się przypomniały „Gumy”, które czytałam na studiach, nie bardzo wiedziałam, co Robbe-Grillet pisał, ale byłam olśniona samym jego patrzeniem, bardzo malarskim (pamiętam do dziś opis śmieci na wodzie). I teraz cieszę się, że jest nawrót do tych klimatów, do przyjemności życia samego w sobie, do oniryczności snu. I ta wolta gatunków to chyba dzięki filmowi, film robi to już dawno.
Gombrowicz był przeciwko Nowej Fali, a jednak wypłynęła i ja się cieszę, mi to sprawia rozkosz.