Tegoroczny Nobel 2014 dla Patricka Modiano to opowiedzenie się za powolną, malarską narracją snutą zawsze obok tego, co ma przekazać pisarz wprost. Jakby literatura była jedynie otuliną przekazu, a sam przekaz niezmiennie wymyka się i czytelnik może go tylko w sobie stwarzać.
Kunszt prozy Modiano, którego zakosztowałam zaledwie z dwóch krótkich książeczkach pożyczonych w naszej publicznej bibliotece – „Katarzynie” i „Zagubionej dzielnicy” – jest być może tylko metodą, sposobem na rozwiązywanie problemu czasu, zarówno biograficznego, jak i czasu w powieści. Nieśmiertelność Prousta przecież nie polega na jego reinkarnacji, ale na specyfice kondycji ludzkiej, na tym, że ona taka jest.
Podobno trzeba znać obowiązkowo dziesięć powieści Modiano, by wyrobić sobie o jego prozie jakieś zdanie. Filmy, których był scenarzystą, niewiele wzbogacają wyobrażenie o jego twórczości (najwierniejszy jest mu Louis Malle w „Lacombe Lucien” z 1974). Ale z drugiej strony czytam głosy, że Modiano jest cały czas taki sam, jakby pisał nieustannie jedną książkę. Że pisze ją niezmiennie o sobie, mimo, że jego bohaterowie niejednokrotnie przyszli na świat o wiele wcześniej od niego. Że labirynty ulic Paryża na kartach jego powieści nie różnią się wiele od nocnych wędrówek wieśniaka Restif de La Bretonne’a trzy wieki wcześniej.
I może ten pozorny konserwatyzm, powrót do wolno przesuwającej się powieściowej narracji jest właściwy dla czasów osaczonych popkulturą.
Ja się Noblem dla Modiano ucieszyłam.