Bartosz Paduch „Totart” (2014)

Film zobaczyłam dopiero po przeczytaniu „Listu otwartego” Zbigniewa Sajnóga, w którym sprzeciwia się filmowej wymowie i prosi, by usunąć sekwencje z jego udziałem. Dopiero po zobaczeniu filmu można zrozumieć, o co Sajnógowi chodzi, gdyż wypowiedzi reżysera i liczne wywiady gazetowe nie dają pełnej odpowiedzi, na czym polega konflikt.

Niedawno TVP Kultura wyemitowała piękny film „To nie Kalifornia” o subkulturze deskorolkarzy w NRD na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Amerykańska deskorolka przemieniła życie grupy chłopców z podwórka, wśród nich wybitnie utalentowanego pływaka szkolonego do kadry olimpijskiej, który zrywa z treningiem na rzecz berlińskiej swobody i wolności w grupie deskorolkarzy działającej w wąskiej szczelinie aktywności wolnej od oka Stasi tropiącej sport niezorganizowany w strukturach Państwa.
Analogia do formacji Totart nie jest może szczęśliwa (sport-sztuka), jednak niemiecki film pokazuje brutalność tych czasów i to, że zrodzone w reżimie pokolenie w całym Bloku Wschodnim dusiło się, nie mając za sobą hartującego masażu Historią, jak ich rodzice. Jeszcze nie złamane, przygotowywane było dopiero do definitywnego podporządkowania.

Polskie pokolenie roczników 60 wchodziło w dorosłe życie w poczuciu niewoli niezasłużonej i niesprawiedliwej, nie mając już wyobrażenia o wolności między dwoma światowymi wojnami, jaką zakosztowali ich dziadkowie czy nawet lat euforycznych, lat bezpośrednio po wojnie, kiedy reżym komunistyczny dopiero się umacniał.
W dwóch tych dokumentach przemawia do wyobraźni dzisiejszego widza wola chcenia, chcenia zmiany, w odróżnieniu od bohaterów dramatów Mrożka opisujących permanentny marazm.
Wiatr zmian, który, jak śpiewali Skorpionsi, zaczął nagle wiać, ale przecież Ducha Czasu, choć odczuwalnego przez wszystkich, niełatwo było przetworzyć na realność. Uczelnie, szkoły, zakłady pracy, media były nienaruszalne.
Totart, jak widzimy w filmie, zagnieździł się w mieszkaniu Zbigniewa Sajnóga, na czwartym piętrze bloku przy Leningradzkiej w Gdańsku. Na 20 metrach kwadratowych typowego gierkowskiego panelaka powstało coś w rodzaju murala na wszystkich sześciu powierzchniach, stanowiącego tło dla zbierającej się tu licznie artystycznej młodzieży. Nie miało to nic wspólnego z galerią do oglądania, stworzono coś do egzystowania, do życia, do odgrodzenia się od zewnętrzności. Ta kapsuła, ten podniebny prostopadłościan, futerał na idee mogące powstawać tylko na papierze pakowym pomazanym plakatówkami, na spadających papierkach, służył wszystkim niemal dostępnym kategoriom artystycznym do wyrażania siebie: muzyce, literaturze, teatrowi. Tutaj grupa artystów tworzyła i wychodziła nielegalnie z artefaktami w miasto, na uczelnię, do innych miejsc w Polsce. Artystów widzimy na dachu, na ulicy, w świetlicy, korytarzu, stołówce, pokoju, salach GOK-u, w parku, lesie. Te legendarne filmy przechowane przez członków grupy i przeźrocza wydobyte z prywatnego archiwum Joanny Kabali i Andrzeja Awsieja z ich dzisiejszego mieszkania w Holandii są przetykane obecną relacją sprawców tamtejszych artystycznych zdarzeń. Dzisiaj blisko pięćdziesięcioletni weterani ruchu jednoznacznie świadczą o szczęściu, jakie im właśnie się przytrafiło dzięki artystycznej izolacji od oficjalnych mediów, w której mogli wyrażać siebie i nikt nie był w stanie im tego zabrać.
Paweł Konnak (Koñjo), Artur Kozdrowski (Kudłaty), Ryszard Tymon Tymański, Paweł Paulus Mazur, Lopez Mausere, Dariusz Brzóska Brzóskiewicz opowiadają żywo, jakby to było wczoraj. Jest w tych wypowiedziach żarliwość i odczuwalna przez widza żywotność tych przecież już archaicznych dzisiaj zdarzeń.
Reżyser filmu prowadzi narrację chronologicznie. Poszukiwanie Sajnóga, porównywalne przez recenzentów do dramaturgii filmu „Sugar Man”, który w konsekwencji, podobnie jak Zbigniew Sajnóg, też na końcu się odnajduje cały i zdrowy, jest być może jedynie zabiegiem formalnym, a nie istotną koniecznością. Tak naprawdę od wejścia nieformalnej, niszowej grupy alternatywnej, jaką był Totart do politycznej przemiany w Polsce do oficjalnego obiegu, czyli na antenę publicznej telewizji, Zbigniew Sajnóg stopniowo odchodzi fizycznie i duchowo od grupy przyjaciół. Robi to w momencie, kiedy drogi wszystkich członków grupy się rozchodzą po telewizyjnym boomie programów zrealizowanych przez nich, które oglądaliśmy wtedy w domu na maleńkim telewizorze z wypiekami na twarzy, jako coś niepojętego w kontraście do jednostajnej telewizyjnej papki.
W filmie jednak Zbigniew Sanóg jednoznacznie mówi, że programy mu się nie podobały. Gdyby, być może, zaproponowano mu wtedy jakiś godny jego talentowi kawałek placówki kulturalnej niezależnej, takiej, jak swego czasu wywalczył sobie Grotowski, Kantor, czy Szajna, to może los Zbigniewa Sajnóga potoczyłby się inaczej. Na filmie widzimy tyko niezgodę Poszukiwanego i Odnalezionego, któremu w nowej rzeczywistości nie zaproponowano nic godnego jego potencjałowi twórczemu.

Powstały w tym roku film o Totarcie miejmy nadzieję zmobilizuje decydentów przydzielających środki na ocalanie śladów naszej niedawnej przeszłości do szerszej inicjatywy na tym polu. Niemniej, trzeba cieszyć się z każdego filmu dokumentującego czas przemocy, czas niszczenia duchowości, czas propagowania martwoty i o tych, którzy temu nie ulegli, a niejednokrotnie zapłacili za to najwyższą cenę, cenę alienacji.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

129 odpowiedzi na Bartosz Paduch „Totart” (2014)

  1. Bernard Tirho pisze:

    Droga Pani, to było czwarte piętro, a nie jak Pani podaje siódme. Dla orientacji dodam numer mieszkania 24. Wyżej mieszkał i nadal mieszka nijaki her FifiFiciński!, który zajadle ciągał Mesjago po sądach i nasyłał milicję w rozchełstanych mundurach podczas odbywanych w lokalu 24 podniosłych kolacji z muzyką w gronie artystów najwyższej klasy i kategorii metafizycznej maści w rozmazie upodlenia.

    Wypracowanie Pani pisze?. To nie tak, to nie była choinka proszę Pani. Tam krew lała się z mózgów i flaki fruwały jak gałęzie pogięte Parku Oliwskiego!, żaden odpust…
    Tam kiedy człowiek nie wszedł i nie wyrwał drzwi od tuż obok przy wejściu sracza i nie poniósł ich do wnętrza wraz rycząc!, to był mały i nikt bez wyrazu.

    Czy Pani teraz mnie rozumie?

    • Ewa pisze:

      wypracowanie, wiem, ale ja nie jestem tak jak Pan świadkiem wydarzeń sprzed dwudziestu kilku lat, a widzem filmu z wczoraj. Film był soft i nawet to Zbigniew Sajnóg uważa za zbędne i zaleca usunięcie śladów gówna i orła.
      Dzięki za sprostowanie. A więc dotyczyło czwartego piętra? Też wysoko. Już poprawiam w tekście.

  2. Zbigniew Sajnóg pisze:

    Jeszcze z nagłej ochoty dopisałem się hań, gdzie onegdaj. Pan F. jednakowoż mieszkał poniżej. Natomiast powyżej na skos mieszkał dzielnicowy. To był dość ewenement, że dzielnicowy mieszkał w swoim rewirze. Dzielnicowy powiedział kiedyś wprost – ja ci Sajnóg to mieszkanie zabiorę. Nazywał się Kowalski. Dawne dzieje.

  3. Bernard Tirho pisze:

    Może i niżej, może i wyżej i jakieś kowalskie i obserwator, eee tam. (317265)
    A domniemałem, że pójdzie dalej poetycko z krwią zabełtaną. Cóż, bryndza formalnoprawna pociekła jeno.
    Sorki za wtrąca. Wybaczcie, jestem z innego świata i szarpię się w żywym mięsie – inaczej umieram.
    Na nic mi myśli z cienia za szybą.

    Bądźcie zdrowi. Żegnam.

    • Ewa pisze:

      nie ma co tak wybrzydzać na mój tekst, ani go deprecjonować z wysoka. Niech Pan da tu link, gdzie Pan szarpię się w żywym mięsie, może się czegoś od Pana nauczę.
      Nieprawdą jest, że nieważne gdzie, co i kiedy. Właśnie najważniejsze. Dlatego wdzięczna jestem za tę korektę pięter. Uważam, że jak punktów właściwych się nie umieści w przestrzeni, to się wszystko zawali.

  4. Bernard Tirho pisze:

    Proszę tak nie mówić. Nie chciałem nikomu dokuczyć, ja wędruję i jestem wiatrem. Nic nie ma znaczenia w gruncie rzeczy, ot impresja.
    Pa.

    • Ewa pisze:

      o tym mieszkaniu, jak wyglądało, przeczytałam gdzieś kiedyś z relacji siostry Sajnóga, Magdy. I wczoraj mogłam je zobaczyć naprawdę w filmie Paducha, za co jestem mu dozgonnie wdzięczna.
      Nie wiem, czy Pan tam był naprawdę, czy się podszywa, bo o tych drzwiach i ustępie, to było na planie filmowym rzucone, a gdyby Pan tam był, to może by tutaj wzbogacił innymi spostrzeżeniami, bo jak fama niesie, działo się tam, oj działo.
      Natomiast podkreślam, ważne jest precyzyjne umieszczanie rzeczy materialnych i gestów w czasoprzestrzeni najprecyzyjniej, jak się da. Po co? Musi być jakaś logika. Musi przecież gdzieś się znajdować energia wszystkich esbeków, donosicieli, sąsiadów zza firanek, twórców teczek i historii milicyjnych raportów, bo nic w przyrodzie nie ginie. Dlaczego to ma być precyzyjne, a ofiar nie? Niech ofiary dbają o swoją chronologię zdarzeń, sakralnie gromadzą swoje dowody na istnienie, bo nikt za nich tego nie zrobi.

    • admin pisze:

      niech Pan pisze książki i pozwoli mi pisać, a nie usuwać komentarze, na takie zmarnowanie czasu już nie mam.

  5. Zbigniew Sajnóg pisze:

    Poezja i faktografia nie kłócą się! Przeciwnie. Poezja faktu.

    • piosenka ze skryptu “Odcisk – Inicjały – Ślad Ukłucia”

      Emigracja to szmata, bezrobocie i 21% WAT

      emigracja to szmata, taka ścierka do zmywania podłogi
      ciężka fizyczna praca złamała mi kręgosłup w połowie drogi
      i wychodzi z niego hernia, nie będę nikogo oczerniał
      w Niderlandach wszystko miałem, teraz nie będę nic miał

      szkoda czasu i pieniędzy nie wyjdziemy już z tej nędzy
      z tego dziadostwa tylko krótki wiersz powstał
      już kończą się pieniądze na koncie, rzecz normalna
      ale wtedy kończy się też polityka socjalna

      przestałem się myć i prasować, bluzgi
      zacząłem być przeleżałym serem limburskim
      zwykłe wciągnięcie spodni, założenie skarpetki
      zajmuje mi pół godziny czasu i męki

      szkoda czasu i pieniędzy nie wyjdziemy już z tej nędzy
      z tego dziadostwa tylko krótki wiersz powstał
      już kończą się pieniądze na koncie, rzecz normalna
      ale wtedy kończy się też polityka socjalna

      nie jedziemy jutro pociągiem do ambasady do Hagi
      gyros, shoarma ale dziady, ale baby,
      jedna grecka druga turecka
      zwijamy żagle nareszcie wyśpię się snem dziecka

      szkoda czasu i pieniędzy nie wyjdziemy już z tej nędzy
      z tego dziadostwa tylko krótki wiersz powstał
      już kończą się pieniądze na koncie, rzecz normalna
      ale wtedy kończy się też polityka socjalna

      końca nie widać czas coraz szybciej ucieka,
      na zasiłku udaję i przypominam Greka
      mam długi kryzys, wyschła już rzeka
      na pieniądze z centralnego banku czekam

      szkoda czasu i pieniędzy nie wyjdziemy już z tej nędzy
      z tego dziadostwa tylko krótki wiersz powstał
      już kończą się pieniądze na koncie, rzecz normalna
      ale wtedy kończy się też polityka socjalna

  6. Ewa pisze:

    no właśnie, mieszkanie na Leningradzkiej 20 na czwartym piętrze w Gdańsku to była najczystsza poezja.
    A mieszkanie holenderskie w filmie w błękitach niderlandzkich też bardzo poetyckie inaczej. Dzięki temu, że nie wyglądało, by tam kiedykolwiek kończyły się pieniądze.
    Sztuka to luksus. Kończy się, jak kończą się pieniądze, a jak ktoś wychwala głodną, ale twórczą bohemę, kłamie.

  7. Bernard Tirho pisze:

    TB/

    czas to pieniądz

    a kiedyś dostałem dożywocie
    doszedłem do wniosku że nie warto go odsiadywać
    udawałem schab
    wywieźli mnie samochodem garmażeryjnym
    udawałem ścianę aż odjechali

    czekam z tasakiem w pokoju prezydenta miasta
    na urzędnika skarbowego na nich oboje
    po wszystkim będę udawał że mnie nie ma
    aby nie zastanawiać się czy warto odsiadywać dożywocie
    i żeby nie udawać więcej bezmyślnego schabu

    • Ewa pisze:

      Utracony czas bez pieniędzy to utracona sztuka.
      Gratuluję takich umiejętności. Nie każdy może i potrafi udać surrealistę. Brawo!
      http://ovanoi.liternet.pl/tekst/czas-to-pieniadz

      • Bernard Tirho pisze:

        Obawiałem się użyć nazwiska autora wiersza z powodu niezbyt przychylnego stosunku, stąd jedynie inicjały TB/. Czytałem poprzednią część bloga w ujęciu Tomasz Bendert. Posiadam wydruk tego wiersza wraz z grafiką oraz innymi tekstami. Zaskoczę pewnie Panią, bo karta pochodzi z roku 1987, a jakże aktualna mentalnie dzisiaj. Wydawany był wówczas arkusz artowski wszechsztuki w formacie A3 lub A4 obustronny. Powielacz, prasa graficzna, rzadziej kamień poligraficzny. Okolicznościowo rozdawany na wernisażach, spotkaniach, na ulicy itp. Zdarzały się przypadki pobić z aresztowaniem z powodu posiadania tych papierów, czyż nie absurd?. A może i dzisiaj byłby też?.

        Tomasz wyraźnie eksperymentuje w liternecie z tkanką współczesnych napięć psychologicznych. Energii nie brak, a i chwyty prosto w twarz do bólu. Jest taka metoda wciągania ludzi w reakcję zbiorową jako grunt do dalszych wyłonień sztuki nieprzewidywalnej. Rysuje się jednak ponury obraz zdechłej publiczności, przygnębia sztywny marazm. Ale Tomasz ostry zawodnik, z tym, że wygląda jakby mu konto zamknęli. Znowu zamiast twórczych reakcji, lanie pałą prosto w łeb jest najwyższym osiągnięciem tubylczej ludności. Co za pech!.

        • Ewa pisze:

          Wiersz bardzo dobry i dobrze, że krąży, bo szkoda, by przepadł.
          Wie Pan, Panie Bernardzie, ja już się przestałam interesować, kto jest kim na portalach literackich i dla mnie to jest jeden Doktor, Mega Doktor Sieci, a na nazwisko ma Mengele. Doktor Mengele Internetu. I jego kompetencje eksperymentatorskie są takie same, jak jego imiennika. Doznałam na własnej skórze jego eksperymentowania w Internecie z tkanką współczesnych napięć psychologicznych i najprawdopodobniej przez to niedługo umrę.
          A nie mogłam pozwolić sobie w 1987 roku nawet na wypowiedź w Zinie, bo wtedy wychowywałam dzieci, co łatwe nie było bez pralki, telefonu i kilku jeszcze ułatwień cywilizacyjnych. Dopiero w latach dziewięćdziesiątych mogłam brać udział w akcjach Sztuki Poczty, a nie bardzo było mnie na to stać (przepis polegający na smarowaniu mydłem znaczka, by go jeszcze raz użyć podany przez Konnaka w książce „Artyści, Wariaci, Anarchiści” jest niestety nieskuteczny), a w dwutysięcznych w Internecie. I powitałam to jako najszczęśliwsze, co się jeszcze w moim życiu mogło wydarzyć. Ale nie, zachciało się komuś eksperymentów medycznych.

        • Małgorzata Köhler pisze:

          “Zdarzały się przypadki pobić z aresztowaniem z powodu posiadania tych papierów, czyż nie absurd?” – w pełni się zgadzam, absurd 😀

          • Ewa pisze:

            nie wiem czy dobrze zrozumiałam, ale Bernardowi Tirho chodzi o czasy współczesne, kiedy bije się pałką po głowie za teksy nieporwane w sieciowym portalu, tak samo, jak w stanie wojennym za posiadanie tajnej bibuły. Tomasz Bendert tym zostaje wyniesiony na sieciowy krzyż męczeństwa za wolność słowa. Martyrologia Trolli jest o tyle osobliwa, że zawsze winnym jest zamordowany.

          • Małgorzata Köhler pisze:

            Nie podzielam obaw Bernarda Tirho o Tomasza Benderta. Jeszcze nigdy nie widziałam przypadku usunięcia konta na liternet.pl, po którym pozostałby nick, utwory i komentarze. Co najwyżej autor T.B. mógł paść ofiarą własnej pamięci, tracąc klucze do tego jednego z wielu jego kont. Jestem pewna, że T.B. wcześniej, czy później wypłynie.

          • Bernard Tirho pisze:

            Żebyśmy dobrze zrozumieli się. Net jest również odbiciem ludzkich ułomności, tej całej przewrotnej ciemnej strony. Nauczyłem się poznawać zjawiska jakimi są, najbardziej dociekliwie chłodnym okiem. Odkładam emocje na bok i badam też najgorsze zbrodnie, ale nie wchłaniam ich w siebie. One mnie nie kształtują, ja o nich wiem i wnioskuję badawczo. Odnoszę wrażenie, że Pani odebrała mój komentarz jako akceptację działań Benderta. Odrzucam jego działanie, ale pragnę poznać podstawy. Może wyraziłem się nieprecyzyjnie, stąd uzasadniona reakcja.
            Postawa Benderta jest odreagowaniem i paradoksalnie walką przeciwko temu co zaprezentował swoją metodą. Ja analizowałem podobne związki, gdzie na serwerach niezwykle zabagnionych, rzut najgorszym bagnem potrafił przywracać zdrowy rozsądek i refleksję nad tym co działo się wcześniej. I co?, robiło się kulturalnie, jak po zajrzeniu w lustro. To miałem na myśli mówiąc o metodzie psychologicznej.

            Wiersz Benderta przytoczyłem dlatego, że jest dla mnie swietny w formie, a do tego niezwykle obrazowy z szerokim pasmem wątków do przemyślenia wyobraźnią. Pasował kontrastowo do tego co zaprezentował wcześniej Pan Andrzej Awsiej. Zresztą Bendert ma szaleńcze kontrasty w tych swoich skakaniach po poziomach, od prymitywu do zadziwienia. Znałem wcześniej i przywykłem, jak powtórzę w chłodnym oku. Mogę jedynie przeprosić za swoją gruboskórność. Zachowałem się, jak chirurg nie zwracając zupełnie uwagi na otoczenie.

            Mam obawy natomiast, że kiedy zagłębić się bardziej w zagadnienia Totartu, możemy dotrzeć do obszarów, gdzie działania Benderta objawią się jakby anielski śpiew. Znam te przestrzenie i powiem szczerze, że film Pana Bartosza Paducha jest czymś na kształt pieszczoty w głaskaniu kotka. Niewiele w gruncie rzeczy wyjaśnia, nawet jeśli przyjrzeć się mu jedynie z pozycji dokumentu. Zjawisko trwało parę lat, wciągnęło mnóstwo ludzi z przedziwnych motywacji w ekstremum. Proszę zwrócić uwagę, że Mengele mógłby być gościem honorowym. Nie wiem, przypadek?, czy Pani wcześniej wiedziała, że to nazwisko pojawiało się tam w różnych kontekstach i nie bez odniesień emocjonalnych.

            Zapraszam spojrzeć chłodnym okiem.

          • Ewa pisze:

            To jak Pan tak głęboko sięga pamięcią do tych czasów, to może sobie jest w stanie przypomnieć, czy w grupie członkowie formacji Totart bili się między sobą nie dla zabawy, ale naprawdę, tak, jak widzieliśmy między bojówkarzami tegorocznego Marszu Niepodległości 2014? Bo w Sieci na portalach literackich, głównie w Liternecie, napadano na Bogu ducha winne osoby będące przecież też jedną formacją pragnącą, by scalał ich Duch Miłości i Przyjaźni, taki, jakiego pragnął onego czasu dla swoich Zbigniew Sajnóg.

            Metoda, którą Pan tu przytacza: „rzut najgorszym bagnem potrafił przywracać zdrowy rozsądek i refleksję nad tym co działo się wcześniej”, przypomina mi ojcowską rękę, która zbiwszy dziecko na kwaśne jabłko myśli, że ono będzie od tej pory chodziło jak zegarek i że jeszcze mu za to podziękuje. Wie Pan, że tak nie jest, że jest pamięć ciała i jest dozgonna nienawiść wywołana takim aktem przemocy. Ja nie chcę mieć nic wspólnego z Bendertem i jego klonami już nigdy, moje zawierzenie zostało zniszczone raz na zawsze. Wolę, żeby nie było żadnej sztuki, niż takie bandyckie metody.

            A to, że było ostrzej, to Panu wierzę. Ale cóż, nawet niewinne ekscesy Zbigniew Sajnóg chce wyrugować z filmu, to co reżyser ma zrobić.

          • Bernard Tirho pisze:

            Nawet Pani nie przeczuwa, jak było ostro. Totart nie spadł nagle, został wywiedziony z wcześniejszej świadomości i faktów,

            które nie dadzą przytulić się do poduszki. Była śmierć, zbrodnia, krew i obłęd. A potem dalsze pokolenie brnęło w to samo z

            nieco innej, ale sąsiedniej huśtawki. Pomieszanie dokumentne, a nie wesoła gromadka biegająca przed pałami zomosbeków.
            Proszę mi powiedzieć, jak Pani interpretuje przykładowo wieloznaczne pozdrowienie Konja w rodzaju “heilhitlerek”?
            Bez emocji, Konjo nie był i nie jest faszystą. Proszę szukać, blisko dna.

          • Małgorzata Köhler pisze:

            Nie jesteśmy tutaj na literackim portalu, bo nie zgadzam się absolutnie ze zdaniem: “Wiersz Benderta przytoczyłem dlatego, że jest dla mnie świetny w formie” i gdybyśmy mieli więcej miejsca na wątki tak poboczne, podziurawiłabym tę tezę jak sito.
            Ale jedno mnie naprawdę zainteresowało, w tej wypowiedzi o T.B.: “Odnoszę wrażenie, że Pani odebrała mój komentarz jako akceptację działań Benderta. Odrzucam jego działanie, ale pragnę poznać podstawy.” – jakie działanie autora Benderta odrzucasz, Bernardzie, “wnioskując badawczo” (cyt.)?

          • Bernard Tirho pisze:

            Pani Köhler, Pani ma skłonność utraty rzeczowości w rozmowie.
            O co Pani mnie zapytuje?
            Proszę zabrać sobie tego Benderta do szafy z trupem, ja tą kwestię zamknąłem jednoznacznie.
            O Totarcie możemy rozmawiać bez przeszkód, najlepiej o filmie.

          • Małgorzata Köhler pisze:

            To nie moja szafa, czy też worek w białe misie. (“Znałem wcześniej i przywykłem, jak powtórzę w chłodnym oku.”) 😀
            Ale rzeczywiście nic ważnego.

          • Bernard Tirho pisze:

            Proszę zinterpretować taką sytuację, kadr z filmu: Paulus wyjmuje z rozporka wizerunek Jaruzelskiego. Znam oryginał zagrania. Dla widza na ekranie wizerunek jest zamazany, nieczytelny.
            Aniołki?, czy może jakaś pała w łeb?. Do Stanów Zjednoczonych kawał siermiężnej drogi niestety. Proszę nie spać spokojnie lub służyć pokornie… poetycko, co?.

          • Ewa pisze:

            Ach, miesza Pan wszystko. Nie chodzi o incydentalne powiedzenia, bo hajlować można w odpowiednim kontekście i jeśli Pan, czy inny Pański klon czepiał się Woolfa za fotografię Hitlera na Rynsztoku, a potem pisze o rozrywaniu Małgorzaty przywiązanej do dwóch drzew, to jest to zwyczajna obłuda i nic więcej.
            Monty Pyton też sobie na dużo pozwalał, ale wszyscy wiedzieli, że tam o coś dobrego chodzi, o przekaz i ilustrację absurdalną problemu, bo wszyscy widzieli, kim oni są. U Pana chodzi wyłącznie o zniszczenie Drugiego, obojętne, kim jest ten Drugi, byle by był pod ręką. Wątpię, by to robiła formacja Totart nawet, jak ich akcji happeningowych nie znam. I wątpię, by eksperymenty, przynoszące jedynie niesmak – bo kontestacja kupą to z Franka Zappy była – miały u nich miejsce, tak jak u Pana u stworzonej przez Pana ferajny, chociażby dlatego, że były tworzone na gorąco, podczas gdy u Pana są to jaskiniowe samotnicze przemyślenia chorego umysłu wyspekulowane chirurgicznie. Nie ma to nic wspólnego ze sztuką, jedynie z piwnicznym procederem patologicznego zbrodniarza.

          • Ewa pisze:

            tak, Paulusowi też o coś ważnego z Jaruzelskim chodziło. Panu tylko o siebie.

          • Bernard Tirho pisze:

            Nie do pojęcia jest ten Wasz, obu Pań atak na mnie. Proszę nie imputować mi swoich wymysłów.
            Benderta znam i tyle mogę dodać:
            Lata temu popadł w obłęd w efekcie psychofizycznych doświadczeń, które mu zafundowano z ramienia świetlistego państwa.
            Dzisiaj o opiece zdrowotnej może pomarzyć. Gdyby nie pomoc przyjaciół spoza granic Kraju, mogłybyście śmiało pluć na niego z pogardą, jak na menela wyjadającego z śmietników. Takich jest cała rzesza, nowa rzesza parafrazując, trzecia?.

            Niech Was Bóg prowadzi,

  8. Marquis Edinuel de Mara pisze:

    W toczeniu równią pochyłą pokoleń – stan proporcji biochemicznych pierwiastków dla kolejnych faz objawia swoiste konfiguracje konstatacji. Indywiduum czapierzenia w retorcie pazernej kloaki poddane przypadkowi lub nadmiernemu wydzielaniu tych lub owych szambioz bez zachowania piękna samego w sobie, może zadusić istotę diamentu, powalając w sracze zjawiska, które nie powrócą. Z okoliczności bulgotów zwykle wynika pozycjonowanie warstw fizycznych na przekór wyższej wrażliwości nadprzyrodzonych stanów, a tym samym rębania dokoluśka cierpień w konieczności dokonywania nowych odkryć na kolejno zastawanych polach śmierci. W obrazach po bitwie, milczących w porzuconych kadłubach skotłowanych rzeżb i ropieni w zdeptanym rozkładzie. Oto obraz uświęconej pysznej głupoty z obojętności, lenistwa, czy innej pazernej miazgi jądra planktonu wszechobecnego w masie do masarni. Bez zmian przy kasach, nasrane zadupia ukonstytuowane. Zupa tragikomizmu.

    Ale ja nie o tym chciałem.

    Pan Bartosz Paduch wypowiedział film o zjawisku Totart, ale de facto Pan Dariusz Dikti posiał ziarno. Jak bywa w realizacji dzieła to forma całkowita z obrazem, dźwiękiem, administrowaniem niezauważalnego w materii, dopina kompozycji. Wówczas pojawia się Duch, który szekspirowską frazą cuchnie aż w Niebiosa, emanuje pierwiastkowo całą zlazłą się w akt sztuki kupą.
    Tak właśnie ta kupa pozyskuje ciężar rzeczywisty plus zdolność przerzucania formatów. Naturalnie w pewnych możliwych granicach muszli i bezwzględnie bez papierków na szalbierski podcier. A zatem wielowymiar emocjonalny dla publicum w swoistych powonieniach wrażliwości, w kopulacji rzeczywistej i nie w brandzlu. De Sade nauczał prawdy w skorpionie.
    Język nie wypowie wszystkiego, myśl nie wyrazi – znaleźć moc, która wnijdzie!. Ot to.

    Ale ja nie o tym chciałem.

    Nie chcę w tej chwili ruszyć zlewu o meandrach filmu, bo tego skotłowała się masa w kontrowersjach. I dobrze, musi być.
    Ten film w parafrazie dokumentu jest specyficzną materią kalejdoskopu. Tak, to trzeba widzieć i skonstruować pod presją alienacji twórcy. Oto cierpienie, którego Pan zaznał Bartoszu Paduch, przedsionek piekła jeśli w mocy i tot-uwalenie.
    Chwała rękom na pokładzie pokoleń następujących. Panie Dikti, jaki czort pchnał Pana w te światy? – jednak jesteście?!
    O ćwiartowaniu z wysysem treści innym razem może wydzielę ze się niepokorne myśli, nie teraz.
    Widzę kamerę i sceny użyte talentem, które wygrał Pan Bartosz Bieniek. Krótki obiektyw z wypłaszczonym obrazem poprzez korytarz, a w stylowo ciętym kadrze Paulus z naturalnym wyrzutem słowa. Całość jakbym Maklakiewicza ujrzał w swoim niepowtarzalnym zagraniu. Gdzieś zawarł się kod!. Innych scen teraz nie przytoczę, ale były ostrzem w diament. Oto idzie, o styl emocjonalny w kompozycji. Kiedyś była “Szkoła Polska” wzrosła na roztoczu, a wasz model może stąd wzrosnać i porwać – ja tak to czuję i chcę. Jest i czeka wielka otchłań ze ścianami do popisywania prawdziwym materiałem bebechów – właźcie bezkompromisowo z własnym flakiem, bo czasu mało da się wydębić z życia. Niech świat oberwie bebechem zakomplikowania w ujrzeniu rozdziawionego piękna rozwalonej erupcją stolcowatości w strumieniach swobodnej imaginacji, a prawdziwej!.

    Dzięki za poczytanie niepoczytalnego, jak wielu mniema.

    • Ewa pisze:

      O! Dziękuję Markizie za dogłębną analizę zjawiska „Totartu”. Właśnie tego brakuje recenzjom, które mają za zadanie przybliżyć widzowi film o sztuce, czyli przypomnieć pokrótce, do czego totartyści nawiązywali, czyimi byli kontynuatorami, bo przecież byli to ludzie oświeceni, wykształceni i pragnący funkcjonować w krwiobiegu polskiej kultury (np. do futuryzmu międzywojnia). Tego zabrakło w recenzji sieciowego „Obiegu”, organu powołanego w celu wyjaśniania zjawisk plastycznych i edukacji mniej jasnych. Ani słowa o obowiązującym wtedy malarstwie dzikich, estetyce graficznej zinów wywodzącej się z szablonu Mail Artu i technik przekazu umożliwiających tanie reprodukowanie treści (linoryt, kartofel, ksero). A na to eksplozja psychodelicznych barw, co widać na Berlińskim Murze.
      Tak wyglądało mieszkanie Sajnóga, i pięknie Emanuelu to tutaj bebechowo wyjaśniłeś. No, niestety, jak piszesz, filmu nie dano zrobić artystom, i tak wyszło jak wyszło. Dobrze, że chociaż doceniłeś pracę operatorską Bartosza Bieńka.
      Ja, powtarzam, cieszę się, że film jest, że powstał no i faktycznie, jak Zbigniew Sajnóg w „Liście” pisał, dla szerszej publiczności niestety ze stratą dogłębności i większego skomplikowania przekazu, bo to przecież rzecz o Sztuce, rzecz trudna i nie dla każdego. Szkoda, bo i tak do kin pójdą tylko ci, którzy wiedzą o co chodziło i o co będzie dalej w Sztuce chodzić, czyli byli i potencjalni artyści prawdziwi. A tych zawsze, w każdej epoce nie jest wielu.

      • Rafał Kochan pisze:

        Reasumując, lepiej byłoby, gdyby powstały dwa suwerenne filmy dokumentalne – jeden poświęcony całemu ruchowi TOTART, a drugi – Zbigniewowi SAJNÓGOWI.

        • Ewa pisze:

          Ależ nie, nie wolno tego dzielić, właśnie scalać należy, przecież żadna ze stron nie istniała jedna bez drugiej. Dowodem na to jest rozpad grupy i rozejście się w różne drogi życiowe.
          Film jest o tym, jak byli razem i to jest ok, tylko też tak jak Sajnóg pisał, zaprzepaszczona została głębia ich działań. W kółko powtarza się, że był marazm, że było szaro. I co, jak nie jest szaro i beznadziejnie, to sztuka nie powstaje, tylko w ucisku zewnętrznym? Taka była, bo były takie czasy, ale gdyby żyli w innych, to przecież też byliby artystami i działali, bo to byli bardzo utalentowani, wrażliwi ludzie. Po prostu krzywdzące są te podpórki historyczne skazujące artystę na jakieś kolejne koło ratunkowe ku chwale Ojczyzny(medal Konnaka), znowu mamy jakiś towianizm (Tekieli, Sajnóg). A przecież to byli młodzi artyści z potrzebą tworzenia, wyrażania siebie, swojej witalności, wolności. Mało?

    • Ewa pisze:

      > Bernard Tirho
      nie wolno wykorzystywać cudzej tożsamości, szczególnie, z tak tragicznym losem.
      Doktor Jekyll jest odpowiedzialny za czyny pana Hyde i Stevenson to przesłanie w książce zawarł. Podobnie Oscar Wilde w „Portrecie Doriana Graya”. Powtarzam, nie dociekam już, kto jest kto, wszystkich Was odbieram jako dzisiejszego Doktora Mengele literackiej Sieci i uważam, że jest to jedna osoba Pan użył tutaj nie swojego wiersza, nie podpisanego przez prawdziwego autora, który podobno popadł w obłęd i nie może się obronić (może być fikcyjny, nie wiem). Nic dziwnego, że Zbigniew Sajnóg kwestionuje swoje młodzieńcze czyny, jeśli taki jak Pan wykorzystuje ich dorobek do hejterskich celów i jeszcze pisze, że oni robili gorsze rzeczy, to czemu nie ja. Można też mieć pretensję do wynalazcy zapałek, noża czy Internetu. I proszę nie udawać takiego ugrzecznionego, bo nie o to chodzi. O to, by Pan zrozumiał, że zniszczywszy dokumentnie cztery portale Literackie, Pan pojawia się u mnie. Jest Pan barwną postacią i Pańska obecność podnosi oglądalność, ale mnie zupełnie już na tym nie zależy, bo ja chcę już tylko dojechać tam, gdzie mam dojechać na moim starym rowerze. Totart zniszczył komunistyczną konwencję i wyprowadził na wolność artystów zamkniętych w reżimowych pismach propagandowych, teatrach studenckich i Domach Kultury, zachęcił do odwagi wypowiedzenia buntu, do obywatelskiego nieposłuszeństwa w czasie pogardy i zakłamania. Pan swoją działalnością doprowadza marnując swój bezsprzeczny talent do milknięcia portal, wszystko przez Pana twórczo zamiera.

  9. Bernard Tirho pisze:

    Dla mnie osobiście wymagany głęboki kontekst w dekoracjach tamtej mentalności społecznej. Przypominam: masarnia!.
    Ja widziałbym to jako dokument fabularyzowany z naciskiem odnalezienia stylu takiego kina. Widza trzeba posadzić na koniu, połączyć emocje, wzbudzić autoidentyfikację – górne rejestry, jak Fuga i Toccata Bacha!
    Walorować lecz nie dzielić, spójność nierozerwalna dla kompozycji teatru – to jest żywe drzewo.

    • Małgorzata Köhler pisze:

      >> do B.T.
      Tu odpowiem, bo tam się słupek zawęził do absurdu.
      Dwie kwestie: 1) JAK i CZYM czujesz się przeze mnie atakowany? Czy to uczucie towarzyszy Ci częściej?
      Jeżeli tak, i jeżeli odciąłeś się od ‘T.B.’ bez możliwości przecięcia mentalnej pępowiny, to mam całkiem poważną propozycję: warto w przemyśleniach iść w kierunku do tej pory jednak nie wykonanych kroków prawnych, dla których to powodzenia dwodów mam aż nadto. Requiescat in pace, T.B., niech śpi, a nie będzie miał koszmarnych snów.

      2) Ad.: “mogłybyście śmiało pluć na niego z pogardą, jak na menela wyjadającego z śmietników” – spieszę wyjaśnić, że nie pluję na meneli.

  10. INFOMAJA 2000

    YO, piszę do Kazika Staszewskiego, z szacunkiem, przejęty płytą “Las Maquinas de la Muerte”,
    w ostatnim dniu 1999 roku, hej.

    Kto Ci Poeto takich bzdur nagadał

    Kto, Ci Poeto, w radiu powiedział, że artysta taki, niespożyty, syty i napity,
    Nic ważnego aksjologicznie. W tym samym czasie, inna bieda, po mordzie bity.
    Muza zgwałcona, w obozie za drutami, łysa garda na pryczy kona, głodny,
    Musi wygrać ranek jak mu kazali, sponsorzy centralnej, orkiestry, ofiara wojny.

    Kto Ci takich banialuk, głodnych ideologii, łopatami codziennie do głowy nawkładał.
    Kto Ci w tej Twojej łysej, tępym młotkiem, po kryjomu, pod irokezem, klepki pozamieniał.
    Kto Ci to w telewizji wytransmitował że mam być społecznie użyteczny,
    Nic teraz ważnego do powiedzenia, jak ten horror metafizyczny.

    Artystę głodnego każdy docenia, wydał chudzina, zamiast jedzenia, pita wóda,
    Za całe stypendium kupił pety i to ma być sztuka, kiedyś ta sztuka Ciebie oszuka.
    Co Ty o tym piciu piwa bez końca, napity, grający z nami w piaskowe pikuty,
    Pijesz wszystko na co masz ochotę i nie czujesz się jeszcze syty i wyżuty.

    Płodność, głodność i teraz ta maszyna bipolarna, he, nic do powiedzenia , jak to się zmienia niestety,
    Wojna polarna, tworzy jak w transie, Poeto syty, syty artysta może więcej dla swojej kobiety,
    Nawet wtedy gdy, niż niezdrowe burczenie w żołądku, dziurawe żuchwy, przedni ząb wybity,
    Wiem że nie masz pieniędzy na znieczulenie, dlatego nie złożysz w gabinecie tortur, wizyty.

    Rzyga z obfitości, same przetrawione wartości, eksperci na widownia domagają się wiarygodności,
    Skandalu na wysoko postawionym balu, baju, po pijaku, na haju nie zabieram głosu, wśród gości,
    Robiąc mu zdjęcie portretowe sprzedali jego twarz, model dostanie na piwo od grupy.
    I ty myślisz że artysta gruby, reprezentant swojej sztuki, wyżarł całe mięso z zupy.

    Ja na przykład, przychodzę wtedy kiedy zechcę a nie wtedy kiedy muszę,
    Tak postępują strażnicy w każdej armii świata, wioski globalnej muszek.
    Michał Anioł Buonarroti, renesansowy, najedzony młodzieniec z papieskiej loży,
    Przepracował ostatecznie dwa wielkie posty, piekło skończone, niebo pieniądze wyłoży.

    Kto Ci powiedział że artysta głodny, suchotnik, ma coś więcej do powiedzenia,
    Będzie kradł i szukał czegoś do zjedzenia, za co głodniaka wsadzą za mury więzienia,
    I to będzie w jego życiu ostatecznie przegrany, paragraf doświadczenia.
    Trudniej z chudego zrobić grubego, niż z sytego zrobić głodnego, do widzenia.

    • Ewa pisze:

      Ha, ha, Kazik śpiewał:
      (…) Bo artysta syty nie ma nic do powiedzenia
      Chce picia i jedzenia, nie chce nic zmieniać
      Artysta głodny jest o wiele bardziej płodny(…)

      Ot taka kazikowa przewrotna ironia, a sam przytył bardzo.
      A każda prawdziwa sztuka jest buntem i niezgodą, w tym sensie kazikowe przesłanie może być odczytane jako nie spoczywaniu na laurach w sytości, bo to jest złudne. W słowie „twórczość” jest ruch i energia, nakaz przetwarzania. Ważne, by głodni nie ruszyli na sytych, bo to zawsze początek każdej wojny, czyli czasu, kiedy Muzy uciekają.
      Nie wiem za wiele, ale zdaje się, że Totrart to były dzieci rodzin dobrze sytuowanych. Zawsze dla nas, mieszkających na Śląsku mieszkanie nad morzem, to był nieosiągalny szczyt marzeń i synonim dobrobytu. I tam Baltona była i dolarowe sklepy, i złota młodzież, i przenikanie Zachodu, wypasiona Szwecja za wodą. Barwna rewolucja totarowa była możliwa tylko w bogatszej części Polski, i wśród wolnych od zarabiania na chleb ludzi.

    • Małgorzata Köhler pisze:

      Świetna puenta! 🙂 “No i nieźle przetrawione wartości”.

      Chociaż uśmiech jest mimowolny i zaraz przechodzi. Bo kryzys klasy średniej (chociaż to może upadek raczej, cokolwiek pojęcie klasy średniej dziś nie znaczy) przetoczy się dopiero teraz naprawdę dotkliwie, w pierwszym rzucie po artystach. Mnożą się wypadki śmierci i samobójstw po prostu z biedy. Nie lubię być Kasandrą, ale nie da się już tego dłużej nie zauważać.

  11. Zbigniew Sajnóg pisze:

    Mili Państwo – czytam tak i – o jej! Nigdy nikt z T. grona nie był hitlerowcem, litości, przeciwnie. Kwestia robienia mydła z ludzi była moim wstrząsającym, głębokim przeżyciem, oczywiście dokładnie w odwrotnym, to znaczy antyhitlerowskim, sensie i kierunku! Ale nie zatrzymując się na tym poziomie ( jacy to Niemcy potworni) a we wstrząsie – jakie jest zło tego świata i w nieustannym pytaniu o odpowiedź – o co w tym wszystkim chodzi, jaki jest sens życia i czy w w ogóle jest. Wtedy – w okolicach po liceum, na początku studiów – snułem się po zakamarkach Gdańska w głębokim duchowym poruszeniu i jakiejś żałości czegoś strasznej – nie mogąc znaleźć odpowiedzi, nie umiejąc sobie nawet wyobrazić możliwości jej istnienia. Takim to się jawiło zawęźleniem logicznym, że nie wyobrażałem sobie nawet możliwości rozwiązania. Bo jeśli jest Bóg i jeśli jest miłością i jest dobry – to nie sposób sobie wyobrazić, by było jakieś rozwiązanie – jakaś logiczna odpowiedź na to morze dymiącej krwi, na to upokorzenie i bycie masarskim surowcem. Oczywiście podkreślam – opisuję tamto myślenie wtedy, tamten stan ducha wtedy swój – a nie to, co dzisiaj wiem o tym. Bo dzisiaj wiem, że odpowiedź jest. Ten problem niepojęcia, niemożności pojęcia, niewyobrażalności tego pojęcia – wówczas wynikał z iluś kwestii – i z komunistycznego wychowania, tych znienawidzonych, zbrodniczych szkół, i z uczuciowego uwięzienia w jakiejś tradycji Polskiej, patriotycznej i – a tego tematu na razie jak widać nie rozwijam – z niesłychanego zbłądzenia katolicyzmu. Polski patriotyzm tak w samym jądrze związany z katolicyzmem stał się niesłychanej mocy pułapką, jak i magiczny zapach świąt – i tak dalej.

    Jakieś zatem sugestie o inklinacjach hitlerowskich są debilną insynuacją. Quasi nazistowski strój miał różne sensy – a składał się z góry munduru brytyjskiego pogotowia ratunkowego (!), z opaski z pacyfą i z bryczesów zdartych z banszuca przez jakiegoś AKowca (pozyskane via Paulus). Ale bywało użycie tego stroju prowokacyjnie mocne – gdy poszedłem tak na wystawę rosyjskich nowych dzikich (nie sam, grupą) gdzie była z honorową wizytą sowiecka konsul etc. (Honorowa wizyta sowieckiej konsulowej – czytacie to Państwo mam nadzieję…) To cały czas trzeba postrzegać w kategoriach wstrząsu i pytania, i wertowania do bólu wszystkich zakamarków wszystkiego. Ale pytania nie jak uczeń pyta panią na lekcji – ale przecież pytania z głębi porażenia, pytania z dyndania na skrzypiącej linie nad przepaścią, a właściwie już lecąc (Mrożek, Spadanie). Więc wycia z trzewiów, szału i porywania się. Oczywiście jak to w naturze człowieka – przecież także i z pragnienia sławy i bycia wielkim kimś i różnych kompleksów, zwinięć i uwikłań własnych – i tak dalej – co z grzesznej natury człowieka wytryska i kazi.

    Ale tak snując się po Gdańsku – warto to dziś zauważyć – nie wiedziałem, że miotam się po miejscach, gdzie ukradkiem, w płytkich grobach (40 cm!) komuniści grzebali swoje ofiary. Nosiło mnie tam – nie wiedziałem czemu. Zresztą było to bardzo blisko miejsca, gdzie Spanner robił swoje dzieła parę lat wcześniej, opodal miejsca gdzie hitlery wieszali swoich dezerterów (Wielka Aleja) i opodal miejsca gdzie w publicznej egzekucji wieszano po wojnie SSmanów i SSmanki ze Sztuthofu. To wszystko bardzo blisko siebie w obrębie jednego krótkiego spaceru. To wszystko, aż śmierdziało trupim szałem, Gdańsk jest naprawdę dziwnym miejscem, węzłowisko i kumulacja. Ujmując w kategoriach ziemskich – wrażliwość i wyczulenie nie mogły tego zdzierżyć – pogodzić się z tym i pójść pracować do biura (do szkoły!). Było to “nierealizowalne”, taka perspektywa była nieznośna. Jakiś wibrujący nieznośny absurd! Ale: zatracić się – też nie! Więc w końcu spiętrzenie i erupcja. Ale teraz – no nie będziemy się skupiać na tej erupcji, zachwycać się nią jako osiągnięciem, jakimś dokonaniem artystycznym, czy coś. To jest nie na temat, bo sprawa jest w znalezieniu odpowiedzi, nie w zmaganiu się z – po pierwsze sformułowaniem pytania, po drugie dociekaniem na nie odpowiedzi. Podkręcanie się tym jest nierzeczowe, to jest właśnie nie na temat, że pozostanę tu przy takiej argumentacji. Szkoda na to czasu.

    I teraz, proszę mnie zrozumieć, robi się film dokumentalny i wycina się z niego właśnie te kwestie dotyczące odpowiedzi. No, mówiąc kolokwialnie, ręce opadają. To budowanie fikcyjnej a fałszywej rzeczywistości, szkodliwej i kierującej na manowce. Denerwuje mnie to, taka strata czasu. Spotykam się z ludźmi, tłumaczę, szczerze się udzielam, a oni kleją coś jakby w ogóle nie słyszeli, co mówiłem. Wyrządzają szkody, wytyczają fałszywą ścieżkę i jeszcze coś pitolą o jakiejś sztuce czy czymś tam, przydzielając sobie jakieś prawa do wypowiedzi autorskiej czy artystycznej. Przepraszam, ale jeśli przychodzisz do mnie i pytasz i rozmawiasz i mówisz o dokumencie – to nie rób sobie potem ze mnie atrefaktu w swojej bawionce. A już przykrawanie materiału ze względu na puszczalność – to jest kuriozum, to zaprzecza samej istocie tej kwestii! Ominiemy ważne sprawy, żeby nam puścili w telewizji. Co za oksymoron! Kłamstw i tchórzostwa media są pełne, tego towaru nie potrzeba. A już ja nie chcę w tym brać udziału 100%! Tłumaczyć mi, że trzeba trochę moją wypowiedź przystrzyc, żeby poszła w telewizji? – Co za absurd! Doprowadza mnie to do wściekłości. (Niestety.)

    Gdy mówię o tym swoim snuciu się po Gdańsku, o tym miotaniu się przed laty, o tym dociekaniu odpowiedzi – może to być pewną okolicznością, przybliżającą do rozumienia mojego odejścia do Kacmajora. Bo poznałem go w roku 1985, mniejsza o szczegóły, byłem u niego ze znajomymi w Morągu i wtedy byłem świadkiem jak prorokował, że wkrótce w Ameryce Południowej spadnie na ludzi góra. O ile pamiętam – tydzień później, jadąc do uniwersytetu, usłyszałem w radio komunikat o tym, że lawina błota spłynęła z góry i zginęło ileś (kilkanaście tysięcy) ludzi – w Ameryce Południowej. Można to sprawdzić (Wenezuela?) Wstrząsnęło to mną wtedy. Pomyślałem, że spotkałem proroka, kogoś kto wie, więc – zauważmy kontekst – kogoś, kto odpowie na moje pytania.

    Niestety – i tu zwracam uwagę na to, by czytać Pismo Święte, gdy bowiem przychodzi na kogoś czas próby, czy jakiegoś duchowego doświadczenia – żeby miał – mówiąc roboczo – narzędzia rozpoznania rzeczy. Bo Bóg ostrzega w Piśmie, że może być, że ktoś prorokuje, i to co mówił – staje się, ale potem odciąga ludzi od Prawdy. Otóż to. Czytajcie ludzie Pismo Święte, póki jest jeszcze czas, szukajcie ratunku – póki jest jeszcze czas.

    Czego wam szczerze (ratunku) z serca życzę. Ukłony.

    • Rafał Kochan pisze:

      “Niestety – i tu zwracam uwagę na to, by czytać Pismo Święte, gdy bowiem przychodzi na kogoś czas próby, czy jakiegoś duchowego doświadczenia – żeby miał – mówiąc roboczo – narzędzia rozpoznania rzeczy. Bo Bóg ostrzega w Piśmie, że może być, że ktoś prorokuje, i to co mówił – staje się, ale potem odciąga ludzi od Prawdy. Otóż to. Czytajcie ludzie Pismo Święte, póki jest jeszcze czas, szukajcie ratunku – póki jest jeszcze czas.”

      Niestety, ale nie rozumiem dlaczego odnajduje Pan tutaj miejsce do swoich religijnych agitek? Czy ta pańska religia była aż tak ważna w procesie tworzenia TOTARTu? Kaznodziejska retoryka nie jest Panu potrzebna, naprawdę. Szanuję Pana wkład w popularyzacji artystycznej awangardy, ale te Pańskie polucje eschatologiczne są beznadziejne. Proszę się nie obrażać, ale z tego co Pan pisze, to może i udało się Panu wyjść z jakiejś sekty, ale sekta z Pana już nie.

      • Zbigniew Sajnóg pisze:

        Agitka? Opowiadam historię. Może Pan skorzystać, może nie skorzystać. Pański wybór, ale ja Pana nie obrażam i nie osadzam.

        • Ewa pisze:

          Panie Rafale, też uważam, że to prywatna sprawa każdego i jego wyłącznie wewnętrzny problem. Długo to trwało, zanim odeszłam od Religii i wiem, że musi to potrwać, bo to jak na to nie patrzeć, duże ułatwienie sprawy egzystencji, a nie jest to przecież takie proste. Dojrzały, wykształcony człowiek musi to w końcu odrzucić, taka jest droga rozwoju wewnętrznego. Jednak jestem za ideą Boga w takim sensie, jaką była u Simone Weli, czy Waltera Benjamina.

      • Ewa pisze:

        Dziękuję ogromnie za link, zobaczyłam z wielkim zainteresowaniem, szczególnie, że rzecz się dzieje w Gdańsku (my tu na południu interesujmy się też eksperymentatorskim Oświęcimiem).
        Jednak muszę wystąpić w obronie ateistów, statystyki wykazuję, że jednak wierzący w Boga są największymi sprawcami rzezi i mordów na przestrzeni wieków i ateistów biją na głowę.
        Ale w filmie padły cenne słowa potępiające dzisiejsze rzeźby z ludzi i po tym się podpisuję, pisałam o tym tutaj po recenzowaniu książki Olgi Tokarczuk „Bieguni”, gdzie jednoznacznie zachwyca się wystawą Gunthera von Hagensa. i daje temu w książce literacki wyraz.
        Skorzystam jeszcze z tematu poruszonego i potępię przedmiotowe traktowanie w Sieci ludzi jako zwykłego materiału, na który można nasikać, zrobić na niego kupę, zmienić jego tożsamość i wstawić w jego wypowiedzi słowa, których nigdy nie napisał, napisać, że jest kurwą przydrożną i uważam, że traktowanie i przyzwolenie na to wirtualnych bytów niczym się nie różni od nazistowskich poleceń jak traktować materiał ludzi takiego cytowanego w filmie z YouTube Hitlera, który był oficjalnie katolikiem i trzymał dzieci do chrztu bonzów swojego aparatu partyjnego. A czy Hitler był katolikiem w czasie wojny? To już zależy, jakie forum się w Sieci czyta.

        • Zbigniew Sajnóg pisze:

          Pani Ewo kochana, ale już argumentować, że wierzący więcej wymordowali niż ateiści – proszę, to jest mocno do wyprostowania. Bo cóż to ma wspólnego z wiarą? Proszę. Myli Pani religie z Wiarą.

          • Ewa pisze:

            nie wiem, Panie Zbigniewie, jak odpowiedzieć, by dyskusja nie przemieniła się w religijną. Gdyby Izaak miał za ojca ateistę, to może nie nabawiłby się w dzieciństwie nerwicy.
            Słowem, nie przeciwstawiajmy ateizmu wierzącym, bo to są wszystko wewnętrzne problemy każdego człowieka. W tym filmiku o mydle jest agitującą, niepotrzebną perswazją. To nie ateiści rozpętali drugą wojnę światową i brak szacunku dla ciała ludzkiego nie jest dowodem na nieistnienie Boga, tylko oznaką neo barbarzyństwa, czyli zachowaniem z ery sprzed cywilizacyjnej. A przecież wiadomo, że Bóg był przed Człowiekiem, bo go stworzył, czyli towarzyszył mu cały czas, jak on mordował narody w imię Pana.
            Prosta prawda, że człowiekowi niewiele potrzeba, by był szczęśliwy jest osiągalna dopiero dzisiaj, kiedy maszyny ulżyły losowi ludzi i zwierząt. I po co jeszcze pośrednicy. Świat duchowości nie ma nic wspólnego z dziecięcą wiarą prymitywną i uproszczoną. Czerpie zewsząd i wieje, kędy chce, bo jest wolny.

  12. Zbigniew Sajnóg pisze:

    Chcę jeszcze dodać – kiedyś, wtedy, w tych opisywanych czasach, tą opozycją była śmierć. Ten strach śmierci, porażający usztywniający strach – jako opozycji, jako kresu. Jak ta myszka biała jako danie pytona, prolongowana świeżość z chęci zaspokojenia gustu potwora, ale teraz, wierzajcie mi, zupełnie inaczej. Turbuje mnie myśl – a jaki ja jestem przed Bogiem? O, to jest kwestia. Ale czy umrę, czy nie umrę – w tym wymiarze fizycznym – to drugorzędne wobec tego. Jak Bóg postanowi, czy dopuści, tak będzie, ale jaki ja jestem przed Nim – o, to jest kwestia. Zatem – zupełnie coś innego niż wtedy. Oczywiście pojawia się ta myśl – żebym nie zawiódł, żebym nie załamał się, nie wyrzekł Wiary, nie skłamał ze strachu, czy z bólu, czy w jakimś usidleniu, w jakiejś pułapce – oby nie, oby nie.

  13. Bernard Tirho pisze:

    Sprawę kotka Mengele’ego i faszyzacji w konwencjach, wywołała jedna z Pań. Natomiast z mojej wiedzy wynika, że w okolicach okresu powstawania Totartu wystąpil faktyczny przypadek mengelezmu. Nijaki Lechosław L. został okrzyknięty prześmiewczo Mengele, do skrętu kiszek pewnych. Ponieważ L.L. najwyraźniej nie załapał klimy sytuacyjnej i wykonał sam z siebie ofiarę męczeńską wręcz psychiatrycznie (od razu zauważyłem te oczy!). Strasznie się obraził i przykładowo mnie przy okazji o mało nie zabił. A to nie tylko ja ryłem z tego?
    Poza tym nic nie wiem o żadnych faszystach w Totarcie.
    Ale Mengele co był, to był. Prawda.

    • Ewa pisze:

      Ha, ha, to ja znalazłam w artykule Dwutgodnika Doktora Mengele:
      http://www.dwutygodnik.com/artykul/5570-mesjago.html

      „(…)Nie lubiano ich metod, nie przepadano za ich zachowaniem, pewnie mało kto doceniał też ich rymowanki, które brzmiały tak: „Ojcze matko koniec z nami / Już Mengele jest za drzwiami”; albo tak: „Miesiączkuje woźna / Będzie zima mroźna”.(…)”

      A tak na poważnie Panie Bernardzie, moje nazwanie dotyczyło obecnie działającego (trochę przyciszonego totalnym zbanowaniem na wszystkich portalach literackich) Super Trolla o stu nickach, który przeprowadza eksperymenty medyczne na Internautach. Wcześniej przyznawał się do propagowania tym misji Anonymous, teraz udaje bezpośredniego spadkobiercę Totaru. A modli się Pan przynajmniej?

  14. Bernard Tirho pisze:

    Tak sobie patrzę: transik Mengelego, sto nicków, ale Pani chyba nie jest woźną?
    Pani chyba w domu jakieś zioło hoduje?, proszę przyznać się. Nikomu nie powiem.

  15. Ewa pisze:

    W celu podkreślenia szlachetnej misji kontynuacji TOTARTU na portalach literackich woźną została nazwana niedawno druga z Pań, która podobnie jak ja, uwzięła się tutaj na Pana, jak w szkole.
    A tak na marginesie, skoro Pan nic nie wie, nie czyta portali literackich, mojego bloga (pisałam tutaj, że marihuanę mam legalnie od lekarza kupioną zeszłego roku w Los Angeles na plaży Venice http://www.thegreendoctors.com/ ) też i nie bardzo pamięta, co się wydarzało na akcjach Totartu, bo Pan Sajnóg zanegował używanie Hitlera przez Konnaka, to może by się Pan przedstawił? Ile ma Pan lat, jakiego jest wyznania? Nie musi Pan, ale ładnie by było.

    • Bernard Tirho pisze:

      Zdało się oczywistym, że u lekarza na plaży w Los Ageles. Prima sort, niech se głupki poszukają doniczek. Ja uczęszczam do przychodni lekarskiej na Ipanemie, co za skwar.
      Zaskoczenie, dewaluacja ocen, oj, cóż. Z ziołem w cygarniczce, upozowana w geście. Toż Pani jest stylowa kobieta, ależ fin de siecle, jakby ze złotego dwudziestolecia w oparach society gatunku awangardy. Kokietka z Pani.
      Toż, i proszę!. Kurtyna!

      • Ewa pisze:

        Żartowałam tak, jak Pan żartuje, że Pan był członkiem formacji Totart.
        Opisałam wprawdzie Green Doctora w swoim „Dzienniku amerykańskim” tu na blogu, ale nic u niego nie kupiłam. Jestem niepalącą od urodzenia, nie potrafiłabym zapalić ani nikotyny, ani marihuany.

        • Bernard Tirho pisze:

          Pani lubi też żartować i wiadomo, że tu może każdy ślipnać i bieganie z donicami do piwnicy jak w banku. Chociaż banki teraz nie te co przed wojną i kradną na martwe dusze przy każdej okazji. Sprawdzałem. Po piętnastu latach bez ruchu na koncie, przestały istnieć moje drahmy, czyli zlote!!!. Uznali za trupowszczika i połasili się. Musiałem z mordy swoje wydzierać po sądach!!!. Ludziee strzeżcie się!

          W Totarcie nie było członków, znaczy były członki, ale członków nie było. Jak to wyjaśnić?
          Najlepiej kiedy sprawdzi Pani podpisywane listy obecności i na pewno mojego nazwiska tam nie będzie. Zatem wniosek jednoznaczny, że Bernard Tirho nie był członkiem Totartu jest prawdziwy. I tyle.

          Przykre, bo zamiast uwzinać się, należy kochać i być w przyjaźni: miłość, przyjaźń, radowanie w obcowaniu. Nie znam się na woźnych, nie moja sfera. Gdyby Pani sama mi nie wskazała Benderta, w ogóle bym nie czytał. Portale przy obecnym wyrobieniu intelektualnym społeczeństwa w obliczu genetycznego dziedzictwa są bezużyteczne dla symbiozy myśli spinającej wyżej. Nie mogli używać Hitlera, przecież on już był nie do użytku po zdobyciu bunkra w Berlinie przez Rosjan w maju 1945 roku, jak głosi legenda. Co do zdrobniałego pozdrowionka w radzaju “hajhitlerek”, podtrzymuję wiarygodność w związku z moją bezpośrednią słyszalnością osób wydzielających różne dźwięki, w tym i ten zabawny w jednaniu pewnych zestawień. Ale Konjo nie jest hitlerowcem, fajne chłopisko i po co zaraz jątrzyć, z powodu jaj?. Choć to był w sumie głębszy aspekt cierpień osobowościowych w obliczu hegemonii zła. Tiema na osobne rozpisanie, niemal konspekt.

          Ile ma Pan lat, jakiego jest wyznania? Nie musi Pan, ale ładnie by było. – a Pani?, a ładnie by było.

          Zna Pani? – na portalu bodajże nieszuflada, jakiś gość w swoim czasie wypisywał brednie, podawał też pesel i pełne dane. Potem zamordował swojego ojca generała, co wcześniej tam otwarcie zapowiadał. Rzuciło mu się na mózg. Złapali, wsadzili, powieźli w nieznane. A gdyby nie podawał, szukaj wiatru w polu. Bez dożywocia, ale schab jednak.
          Na co Pani mnie namawia?, ja nie mam ojca generała. Jestem wyznawcą teorii zawartych chociażby w tu zaprezentowanym wyżej wierszu Tomasza Benderta. Ja nie jestem bezmyślnym schabem.
          Ale imię i nazwisko już Pani zna. Na piersiach mam wytatuowane ryby, chyba leszcze. W nic nie wierzę i we wszystko. Skład tkankowy wiekiem klasyfikuje od zarania, podobnie jak jest z H2O w wymianie. Strach pomyśleć, że własne siuśki miliardów człekokształtnych po odparowaniu wracają, na łeb nam lecą z deszczem. Człowiek może być obsikany przez Faraona albo Hitlera cholera, szlag trafia myśleć o reszcie. Może Konjo hajlował akurat do siusiek? – koszmar, psychoemfaza binalna!.
          Proszę sobie wyobrazić kupę, obrzydzenie oberwać czymś takim. Wyłącznie sprawa formy, ale prawda jednoznaczna. Istne piekło mąk ponk plonk pink. Stąd te wszystkie choroby atakują dzikością, totalne buractwo. Przykładowo: dzikość serca i w krzakach morderca, a tuż z tyłu za nim wilkołak, ale on jeszcze nie wie. Step akermański. Albo: morderca myli się tylko raz w przeciwieństwie do sapera, który raz się myje. Nie odfiltrujesz glątwy. No ile lat?. Czasami odnoszę wrażenie, że byłem parowcem albo pszczółką w epoce kredy. Wkrótce zaniechałem gadania o takich sprawach. Zbiegiem okoliczności można trafić bez ratunku na oddział. Należy być dyplomatą i trzymać dzioba, gdy swędzi noga.

          Penetrowałem wiele hipotez odczuwając niedosyt i fałsz w aksjomatach. Z tej przyczyny chciałem tutaj w naszej dyskusji o filmie postawić jedną zastanawiającą, a zarazem apodyktyczną w mocy dowodu tezę.
          Mianowicie, że ogólnie świat to piekło, tylko takie do tyłka. Jakaś matnia kurde balas w cis-moll.
          Czy Państwa nurtuje kompilacja zarysowanych dwu żywiołów?
          Sam na wstępie powiem, że mnie nurtuje ponieważ chadzam borem, lasem i ciemną doliną. Nie lękajta się, albo jak chceta.

          • Ewa pisze:

            Wszystko to słuszne, co Pan Bernardzie napisał, tylko film Paducha „Totart” jest w kategorii dokumentu i jeśli nie miał być o kupie, jak Pan pisze, to kupy musi się tam wszystko trzymać, bo oglądają go – a mamy w poprzednim wątku na to dowód – oglądacze w temacie nie tak biegli jak Pan, a niejednokrotnie wątpiący, zaglądający do google i sprawdzający. Słowem, wszelkie ozdoby suchych faktów, które Pan właśnie zaprezentował, mogą być źle odczytane, albo wcale, tak jak myśmy z Małgosią odczytały Pana. Fakt, że jako niższe sfery społeczne i płciowe, niemniej należy nam się demokracja po złamaniu przez totartystów reżimu.

          • Bernard Tirho pisze:

            O kupie napisałem, że jest jak siku z deszczu, ale nic do filmu w tym sensie. Skąd Pani wzięła kupę?.
            Ja jako najniższa sfera społeczna, czyli geniusz absolutny też niczego nie odczytuję. Ja już się tyle napatrzyłem demokracji, że mi zwisa i po złamaniu.

          • Ewa pisze:

            Chodziło o obrzucanie się gównem w Rzeszowie, czego w filmie miało nie być dla dobra filmu „jeśli nie miał być o kupie”. Ta kwestia była poruszana we wcześniejszych naszych rozmowach, myślałam, że to Pan poruszył, jeśli nie, przepraszam.

          • Bernard Tirho pisze:

            W żadnym wypadku nie poruszałem gówna w Rzeszowie. Odcinam się od borowiny, nigdy nie byłem w Rzeszowie i nie będę.
            Nie oznacza wcale, że nie możemy jego poruszyć, to obrzucanie. Serio?

          • Ewa pisze:

            Ja tym bardziej nie byłam na tej legendarnej imprezie w Rzeszowie. Jest wszystko opisane w Brulionie, archiwalne artykuły są w Sieci, wystarczy wpisać w Google. Jest też w książce Konnaka i w książce pewnie Tymańskiego, na jego blogu chyba było. Tak informuję dla podczytujących, bo mam nadzieję, że Pan mnie nie chce wciągnąć w nocną dyskusję o kupie. W sumie ważne, bo Robert Tekieli w licznych wywiadach właśnie ten akt obyczajowej przemocy podawał za ewidentne mieszanie się samego Diabła w sprawy Totartu i potępił jako dzieło Szatana.

          • Bernard Tirho pisze:

            Tymański maczał w tym palce i wąchał, czytałem. Konjo w filmie stwierdził, że akurat na niego wypadło smarowanie się.

            Tekieli tylko mówił chyba?, nie pamiętam co on z tym robił, sprawdzę. Bo Skiba chyba jedynie obnażał tyłek, ale się nie smarował?. A ciekawe co robił wtedy Sajnóg?. A Paduch najwyraźniej chciał się odciąć?, ale mu się nie udało chyba.

  16. Zbigniew Sajnóg pisze:

    Tak mnie jeszcze nachodzi myśl – bardzo wtedy kochałem poezję. Powiem, że i teraz miewam chęć nakręcić pełnometrażowy film o poezji. Oczywiście w tym rejwachu, w tej straszliwej pułapce Polaków wydaje się to niedorzeczne i niemożliwe. Zobaczymy.

    Poetą czułem się od zawsze. Może to takie miałem wmówione, moja mama wiele mi czytała. Ale to poetyckie niesienie miałem. Pamiętam, że pierwszy raz uświadomiłem sobie s ł o w o odczytując spod obrazka: “Matka Boska częstochowska” – nie umiejąc czytać jeszcze. Niestety – ten bagaż maryjny Polski, ten ciężar straszliwy ciągnący w czeluść…

    Pisałem lekko i zawsze – i podwórkowe rymowanki – ohydne, straszne, i jakieś poemy. Więc Pani Ewo, zdaje się, jak to Pani napisała, poetą bym był, zdaje się także i w innych okolicznościach.

    Już tak w czasach “świadomych”, powyżej opisywanych, niosło mnie stichotworienije 🙂 poetów raczej z krawędzi kanonu. W tym sensie, że nie wieszcze (oczywiście w pewnym momencie, młodzieńczym – tak, opowiadałem się za romantyzmem, ale już okołototartowo, czy kilka lat wcześniej – nie). A dziś też spośród nich bardziej Norwid niż Mickiewicz, Słowacki, Malczewski, Krasiński. Chociaż miejscami, bo Norwid ma swoje minięcia z Prawdą. Ale na przykład “Larwa” – jakże trafione. Była kilka lat temu akcja propagowania polskich poetów w Anglii na plakatach i, proszę sobie wyobrazić ten skandal – nie umieszczono “Larwy”! A akurat zaraz były zamieszki w Londynie – na tle opisanym przez Norwida. Ciągle ten sam problem Polaków – mają w rękach skarby, niewyobrażalnie zapoznają. Później płaczą, że nie są szanowani. Tu też dotykamy nie dbania o twórców, tego ich głodowania, szarpania się. Lekceważenia mądrości.

    Ja nie mam ani wypracowanej emerytury, ani ubezpieczeń. Wpisuję się na bezrobocie – co przecież jest kłamstwem. Ten obłęd – tylko grabić – a wieża, z której nami gardzą rośnie już pod obłoki. Proszę wyobrazić to sobie – w Londynie rozruchy, a Polacy rozlepiają “Larwę” na plakatach. “Chłopaki – patrzcie tu jeden z naszych ostrzegał was już 150 lat temu”…

    Wielki sen. Naprawdę: wielki sen? Nie, to proste.

    Bardzo lubiłem Koraba-Brzozowskiego, Staffa “Deszcz”, ale w czasach około T. szczególnie Sępa-Szarzyńskiego. Ten dukt: “Echej! Jak gwałtem obrotne obłoki…” wtedy uważałem za w samo sedno! Niestety uległ był poeta tej manii epoki, nawtykał tych tytanów i inne pogańskie śmiecie. Ale poezja – gdyby nie te śmiecie – geniusz. Mickiewicza sonety przy tym to jakieś wypalanki. “Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu…” No tak, ale porównania nie wytrzymuje.

    Gdzieś w tym słychać “obłoki” Miłosza.

    Ale z Mickiewiczem ten problem – oczywiście szaleńcza, bluźniercza idea “Chrystusa narodów” – zamiast się potężnie zastanowić, zamiast zastanowić się – czemu tak się z Polakami dzieje, zauważyć problem, i modlić się do Boga o odpowiedź! No właśnie. I to: “Z Bogiem albo mimo Boga!” No nie. I, niestety, podsumował to wyjazdem do Turcji, by zjednoczyć się z islamem w walce przeciwko – w końcu – chrześcijaństwu (jakie ono jest w Rosji – ale przecież połączył się z mówiącymi, że Jezus nie jest Synem Bożym przeciwko wierzącym w Jezusa Chrystusa!). No de facto jest to zrealizowanie: “z Bogiem, albo mimo Boga”. Po co on tam pojechał?! Po cholerę…

    Nazwanie Boga carem teraz, dzisiaj znajduje niesłychane odbicie – bo Rosja obwołuje się Bogiem. Zachęcam Państwa bardzo – wpiszcie sobie You Tube – Nikita Michałkow – Russian silence. Koniecznie! Przerażające. straszne. Alain Besancon poucza, że Rosja to kościół, ale sprawy są dużo dalej, szaleństwo straszliwe, bluźnierczy obłęd. I gdy patrzę w tym sensie na poziom, na jakim poruszają się media w Polsce, na to prostactwo, na te zwały kłamstwa, wajchlowania na manowce, na to intencjonalne, programowe zgłupianie, na te problematy w TV Wiadomościach a to o dwugłowym żółwiu, co to urodził się w Ameryce, a to o Ziutku, że się upił… Te media, ci w nich ludzie dawno przekroczyli granice za którą jest po prostu działalność przestępcza.

    Gdy patrzę na to – myślę jakże daliśmy się wypykać jak dzieciaki – w tym początku lat dziewięćdziesiątych. Oczywiście ludziom jak pan Wałęsa nie zależało na zdrowych, prawdomównych mediach, przeciwnie! Poza tym jednak trzeba mieć pewne rozumienie spraw, żeby rządzić. Tak się nie da. Jedną księgę trzeba przeczytać.

    Jest też taki problem ludzi wrażliwych, kulturalnych, uczciwych, rozsądnych, że najczęściej jednak uważają, iż te poważne funkcje powinien spełniać ktoś godniejszy, ktoś rozumniejszy, lepiej przygotowany, bardziej utalentowany, zasłużony. Człowiek wrażliwy, poczciwy myśli o sobie jednak z pewnym umiarem, mityguje się. Ale wulgarne polityczne prostactwo wedrze się bezpardonowo, bez opamiętania. Nie ma tego problemu. Nie patrzy na skutki, może po prostu nie rozpoznaje skutków – bo jak, skoro się pcha, skoro załatwia śmierdzący interes skoncentrowane na własnej korzyści – tak czy inaczej pojętej. Zatopi statek, którym płyniemy. Będzie go topił do ostatniej chwili. Zreflektuje się kiedy? Pod wodą już – z tymi swoimi skarbami? Smutne widowisko, ile rzeczy pięknych moglibyśmy zrobić, jaki jest potencjał tego ludu, ile niesłychanych spraw, jakie doświadczenie! Nie! Wzięli uwierzyli, że gdy będą na lewo sprzedawać dachówki z własnego domu – osiągną dobrobyt. Kuriozalne zaślepienie, jaka głupota, jaki nieszczęsny dramat!

    Tupet – Andrzej Awsiej podkreśla rolę tupetu.

    Wracając do poezji i do wspomnień (wspomnień ad rem) – ceniłem Morsztyna, z XX w. Jasieńskiego – napisałem swoją wersję: “Panie w kawiarni piją mazagran”… “W willi nad morzem płacze Skriabin, obcas , karabin” – ale oczywiście w dyskusji z nim. Miejscami Leśmian, kunszt Tuwima – ale nie porwanie. Oczywiście Baczyński, ale znów to raczej dramat, straszliwość – coś innego rodzaju niż u Sępa – choć może i bliskie, ta śmierć czyniąca kroki tuż za nami.

    Generalnie jednak XX w. dla mnie to byli Witkacy, Schulz i Gombrowicz. Inni to było tło. Niezwykle w tamtych latach – 70/80 – lubiłem w literaturze “brudne smakołyki”. To nie wychodzi na zdrowie.

    Witkacy, przede wszystkim Witkacy, kochałem go, ale nosił w sobie jakąś pustkę, to było jednak czuć. Jakąś jednak “nie genialność”, ale poważniej – to czytelna droga na zatracenie, samobójcza. Schulz z kolei wymagał jednak wysiłku, ta meandryczność była męcząca, trochę to nie przekonywało, jakby wymagało wkładu własnego. Za to dzisiaj widzę w tej dramatycznej jego postaci niesamowity, wstrząsający przykład – uważał, iż artysta jest instrumentem badawczym. Pogrążał się w masochizmie – rysunki poniżenia, pies z twarzą człowieka (autoportret?) prowadzony przez kobietę idącą pod ramię z innym mężczyzną. Schulz wypatrywał mesjasza , napisał zaginioną księgę pod tytułem “Mesjasz”, namalował obraz – też zaginął, pozostały zdjęcia szkiców. Etc. I potem zamierzając uciec do Warszawy – został (“jak pies”) zastrzelony na ulicy przez jednego gestapowca na złość drugiemu (któremu ozdabiał dom malunkami) – został zastrzelony na ulicy idąc po przydział chleba… Artysta – jako instrument badawczy – w swoim opus magnum, wypełnionym i przypłaconym życiem.

    To są wielkości do TVP Kultura. Nie jakieś półpodwijki, jakieś smukłe ściemy, jakieś wdrukowane podprogowe autocenzury, występy osób, które nie poradziły sobie z podstawowymi problemami z ego! Telewizja Kultura – śmiechu warte! Jakież my mamy skarby – a wszystko nie ruszone, ogólnie nie rozpoznane. Dopuszczeni zamiast podlewać ogród – stają na szlauchu – całym ciężarem swojej mniemanej ważności. Ale wstyd, ale żałość!

    Wracając na chwilę do Mickiewicza – wprowadził jeszcze jeden problem, niesłychanie istotny – rozdzielenie serca od mędrca szkiełka i oka, podzielił to, co niepodzielne, rozum i badanie – z sercem. Niezwykle bolesne rozdarcie! To jest nieprawda o poznaniu, ale też spaczenie obrazu miłości. Bo Prawda nie jest w sprzeczności z miłością, mądrość nie jest w sprzeczności z miłością! Badanie świata – także to przez szkiełko – nie kłóci się z mądrością, miłością i prawdą. Mogą być nieprawdziwe interpretacje – to tak. Więc TVP Ciemność.

    Gdy przypomnę sobie to: “Ehej! Jak gwałtem…” Sępa, to właśnie: Ehej! – niby użyte z powodu metrum, więc niejako głupawe, ale bardzo zarazem podrzucające uczuciowy zawilec – więc i jakby ułomne, jakoś niezręczne ale i potrzebne i piękne a bardzo w tym dukcie, to muszę powiedzieć poruszało mnie, i z tym rozmawiałem pisząc swoje wtedy sonety – oczywiście ze łzami i z wściekłością łamiąc te rytmy, które nie mogą już po robieniu mydła z poetów się utrzymać, budowane na przepaści. Nie mogą się utrzymać zwieńczenia budowli ze ścieku biologicznych odpadów, budowli oświetlanych lampami, których światło cedzą abażury z ludzkiej skóry. Nie brzmią w nich poema drukowane w księgach oprawnych w, a jakże, nieodmiennie, ludzką skórę. Nie da się utrzymać poetyckiego siadu, rycerskiej postawy – w bryczesach z ludzkiej skóry, na siodle z ludzkiej skóry, trzymając lejce dłońmi przywdzianymi w rękawiczki z ludzkiej skóry. (Chce mi się wymiotować.) Nie da się utrzymać rozmowy o ludzkiej kulturze. O wartościach. To: nie da się – nadal trwa. Owszem, bywają piękne rzeczy i mądre – ale złudzeń już nie ma, i nie ma co ich znowu reaktywować – albo człowieku dasz się wyratować Bogu, albo nie. Ale złudzeń już mieć nie można po tym wszystkim.

    • Bernard Tirho pisze:

      Dobrze Panie Zbigniewie Sajnóg, że wreszcie “nieco zaangażował” się Pan w tutejsze komentarze. Skadinąd w obu wątkach podjętych przy pańskim współudziale, parę zaledwie bąknięć dostrzegłem. Dlaczego zwlekać z szerszą wypowiedzią?
      Teraz powyżej przemawia Pan w potworniejąco smutnej narracji o cierpieniu z jazgotem katuszy, ropiejącym wyrzutem do świata, jakby na wpół nagi człek biczował się średniowiecznie przed wizerunkiem Pana swego i amen amenta. Ale niezbyt boleśnie, żeby ego nie potargać, lecz doznać satysfakcji należycie wypełnionego kwitu za siebie w sobie. Dlaczego wielu niewymiennie dzierży w przeraźliwie zaciśniętej pięści jeden pryzmat? – ten zeskorupiały, najukochańszy być może choć z zaduchu, uchu!.

      Kiedy dajmy na to czytam swoje lub cudze spisane myśli, lubię otworzyć okno. Mnie nie dekoncentruje. Stamtąd walą impulsy odmienne, w pomieszaniu odżywiają spojrzenie bez zzałogów. Tragedią to to zapętlenie świadome lub nie, gubi sublimaty artyzmu. Pacia. Artysta drąży za świeżością zewnętrzną wciąż rozpoznawaną, reaguje, a nie ćwiartuje własny ogon, o którym wie, że gadzina sama odrośnie i puszy i rosną długie uszy – same!, nie trzeba robić, rosną. Jedni wyrywali się z czarnego dołu samounicestwieniem, czy faktycznie?. Śmierć kończy inspirację w tutejszym tutu, z wyniku dokumentnej empirii przemądrzałych kontestatorów, jak jest?. Co jest z prawdą?

      Pan mi tu wywalił na golasa swoje przekroje z kółkami i krzyżykami po szerokiej drodze, z której widok wszyscy znają. Nieco, “nieco zaangażowane” tam i tu bardziej z cienia dla pozoru głębi, a w sumie oklepana starożytność wyświechtanego wielbłąda, jak tradycyjny “obscypek spodlaski” w bacówce. Antagoniści mawiali: dupa łączy wszystkich, wyżej nie podskoczysz. A ja twierdzę inaczej i skaczę na dupę w ogień, najczęściej w gołej dupie po szyję. Proszę, proszę.

      Panie Zbigniewie Sajnóg, aleallle! zebrane towarzystwo poetyckie w pańskim komentarzu, czysta erudycja. Tylko wie Pan co?, proszę swobodnie przemyśleć, bo ja nie mogę tam dostrzec Pana w formie czystej bez zzzałogów, na fali otwartego umysłu i bez zrzędzenia w dziurawym dzbanie, który wcale nie “gubi pierwszych kropli najprędzej” z podzwonnego co zdechł.
      Pominął Pan niefortunnie Wyspiańskiego, a przecież to gościu grzmociło niezłe kawałki z gwinta, a nie jakiś Alfons.
      Zechce Pan łaskawie czytnąć sobie bez udręki w antrakcie od biczyska:

      Miałeś, chamie, złoty róg,
      miałeś, chamie, czapkę z piór:
      czapkę wicher niesie,
      róg huka po lesie,
      ostał ci się ino sznur,
      ostał ci się ino sznur.

      / Czy Pan Zbigniewie przypadkiem nie wali głową w blat od spodu i od spodu?, życie tutu ucieka. Zbrodnia.

  17. Ewa pisze:

    Pięknie Pan pisze o Poezji, ale trzeba też wspomnieć, że zostaliśmy odcięci od kultury światowej na cały okres PRL, ocenzurowane szczątki, jakie dawała „Literatura na Świecie” były dezorientujące jedynie, bo we fragmentach i tendencyjne. I skarby, o których Pan pisze dotyczące Polski, to owszem, ale nie mogą istnieć bez skarbów literatury obcej, bo to jest wszystko jedność. Tak jak Pan pisze, musimy upominać się chociażby o program TVP KULTURA, by te ględzenia ludzi, którzy mówią, co wiedzą, a nie to, czego mogliby się dowiedzieć dla szacunku ich słuchaczy – dotyczy to też i Radia – mogłyby zniknąć na rzecz prawdziwej intelektualnej i duchowej edukacji. Próbuję sobie oglądać filmy na YouTube, które są wspaniałe, których jest masa, ale nie znam w takim zakresie języków obcych, by cokolwiek zrozumieć. Moje pokolenie kalekie jest też o amputację języków kultury zachodniej. Zaraz Michałkowa zobaczę, ale muszę teraz wyjść.

  18. Ewa pisze:

    Nikita Michałkow zaprzyjaźniwszy się z Władimirem Putinem pragnie, by Rosja znowu wchłonęła Ukrainę, mimo, że to już Historia przerabiała. I tym się kończą właśnie przyjaźnie: zidioceniem na starość, przemianą filmowca na aparatczyka.
    Dlatego artysta musi być zawsze sam.
    U nas takie przyjaźnie artystów też bywały, jeśli już jesteśmy przy latach Totaru: np. pisarz Dobraczyński zaprzyjaźnił się z Jaruzelskim.

    • Bernard Tirho pisze:

      Piękna opowieść z wątkami. Gdyby Jaruzelski wiedział czym jest przyjaźń i ją praktykował gorliwie, to by wszystkich przyjaciół zabrał ze sobą do Nieba. A tak wyszli na idiotów chyba, bo nie wiem, a w mediach nic nie podawali.
      Może to była miłość?, a intymne są dopiero po 24 i chcą jeszcze za to kasę na telefonie. Kapitaliści psia krew!.

  19. Małgorzata Köhler pisze:

    Ewa, sorry, ale to ‘zabezpieczanie śladów po Totarcie’, szczególnie w tak detalicznym wykonie jak powyżej w wąskim słupku czyni B.T., przekracza granice absurdu. Chyba Zbigniew Sajnóg lub ktoś inny pisał wyraźnie, że korpus(y) delicti do rzutów i smarowań ulepione były ze środków spożywczych, a kto się nimi i w jakiej kolejności obrzucił albo i nie, nie ma i dla tzw. potomnych mieć nie będzie – a o nich niby chodzi w tym wątku – żadnego znaczenia; Totart używał kupy jako symbolu chyba nie po to, aby się w tym teraz po dwudziestu latach nadal babrać.

    Nawiasem mówiąc, jeżeli piszecie Państwo tak detalicznie o Totarcie, to może warto raczej byłoby badać grunt, na którym taka działalność mogła i musiała powstać, bo to jest znacznie ciekawsze, niż nr. mieszkania, w którym się zrodziła idea. O tym chciał rozmawiać Z. Sajnóg, ale jak widzę, temat nie całkiem podjęty.

    Zacznijmy może – to akurat do Ciebie, Ewo, w opozycji do Twojej teorii – od tego, że to nie jako pierwsze pokolenie Totartu robiło rewolucję i łamało tabu. Ta dokonała się kilkanaście roczników wcześniej, w 68 przeszła przez cała Europę dość gwałtownymi konwulsjami. Do Polski jej wymowa dotarła w pełni dopiero w latach siedemdziesiątych. To, co zwykło się dzisiaj nazywać rewolucją seksualną, obrabowując ją tym samym z części jej znaczenia, było bardzo poważnymi zmianami w samoświadomości społecznej. Ponieważ ruch hippisowski był w Polsce raczej pogardzany, nie doczekały się nigdy docenienia takie jego osiągnięcia jak bardzo poważne ruchy pokojowe, niewątpliwa zasługa w doprowadzeniu do zakończenia wojny w Wietnamie, nowe trendy w sztuce (wymieniać można by długo) ruchy ekologiczne, jakich efektem byla działalność Zielonych w RFN i później Greenpeacu, a z drugiej strony silny opór z bronią w ręku w postaci RAF-u, co miało swoje fatalne skutki ale i ten pozytywny efekt, że społeczeństwo jednoczyło się w demonstracjach, wielomiesięcznych Mahnwachen, czuwaniu w miejscach pobić i zakatowań przez policję.
    Wieści o tym przeciekały do Polski, tak jak masowo przenikała bibuła, w sklepach była coca cola i nawet pojawiała się whisky, jak “na świecie”. I z Zachodu przywożono jako suweniry plastikowe kupy (dosłownie), również. W 50 tych i 60-tych nikt nie igrał z cenzurą – w 70 tych już tak. Dzieci lat 70-tych, czyli właśnie Totartowcy, dojrzewali już w nieco innej rzeczywistości – nie musieli nosić mundurków, czytali przemycone z Zachodu książki, szczęśliwcy wyjeżdżali z rodzicami na wakacje do prawie zachodniej Jugosławii, słuchali zachodnich płyt i rutynowo RWE, bo słuchało się wtedy w każdym domu; pili coca colę, organizowali sobei plaże nudystów i bawili się z policją w chowanego. To było już pokolenie, które chociaż przez szybkę, ale polizało świata, poczuło, że wolność naprawdę istnieje, trzeba po nią siegnąć. Po wypadkach w stoczni gdańskiej poszli bez namysłu na czołgi, w stanie wojennym organizowali nielegalne przedstawienia (np. w Teatrze Quorum w Dąbrowie Górniczej na nielegalny, oparty na wierszach dysydentów spektakl Marcina Barysza o stanie wojennym przyszło kilkaset osób! chociaż za to można było od razu iść siedzieć).
    Stan wojenny przydusił tę młodzież, ale nie stłamsił i taki wybuch, jakim był Totart był w jakimś sensie zaprogramowany, był odpowiedzią już zbuntowanych na poczucie beznadziei po odwołaniu stanu wojennego i nic niedzianiu się nadal. To poczucie beznadziei było bardzo silne, z efektem pierwszej masowej emigracji. Ci, którzy nie wyjechali, gotowali się, to musiało po prostu zaowocować wrzeniem.

    Pisałam Ci, Ewo, o tym profesorze z frankfurckiego uniwersytetu, bardzo mądrym człowieku, który nam – emigrantom z Polski, Rosji, Rumunii – wydawał się naiwny w swoim przekonaniu, że za kilka, najdalej 4 lata runie Ostblock. Tłumaczył nam historię, rozkład sił w Europie i perspektywy, słuchaliśmy go jak utopisty, bo byliśmy pełni zwątpienia, skażeni latami ciemności bez perspektyw, później klęską solidarności, ale nie pomylił się ani o jotę. To był naprawdę mądry historyk.

    Tak więc Totart był moim zdaniem częścią większej całości; ubocznym efektem społecznego ruchu w całej Europie, drżeń objawionych, udzielających się kilku wrażliwym chłopakom i dziewczynom w jakimś tam tej Europy punkcie (btw. fajne na to miejsce: Gdańsk), do których dołączyli prędko inni, inne ‘grupy’, młodzi artyści czy tylko sympatycy.
    Pisanie teraz o zawartości kupy w kupie czy flupach jako o dowodach na rewolucyjność – wybaczcie, nie dlatego, że jestem estetką, ale ze zwykłej sprawiedliwości: merde!, Panie T.B. czy B.T. Tak maże się historię, aż przykro. Sorry, ale mnie to wyjątkowo złości, jak złoszczą mnie zawsze pisaniny historii czy poezji, w pośpiechu, na rolkach papieru toaletowego.

  20. Małgorzata Köhler pisze:

    No i może jeszcze tylko krótkie podzwonne: Totart był zdaje się dośc potężnym ruchem, który pękł i zamarl wraz z odzyskaniem wolności. Dobiło go chyba jeszcze “Muzeum Objazdowe”? Tymczasem tyle bylo do zrobienia! Taka niewykorzystana szansa – dlaczego właściwie? To jest ciekawe, na to mogliby odpowiedziec Totartowcy i ich dzisiejsi sympatycy, bo coś mi się zdaje, że w tym kryje się też odpowiedź na pytanie, dlaczego kultura polska po 89 roku przezywa regres a nie rozkwit. Ale moge się oczywiście mylić, bo ‘ja już tu nie mieszkam’.

    • Poszło o pieniądze w wolnej Polsce. Aby je pozyskiwać w celu tworzenia postotartalnej sztuki, założyliśmy Fundację Totart. Może pierwszą po 1989, pisząc nowatorski statut fundacji, wykorzystywany później jako modelowy. Niestety dla nas powstała wtedy Fundacja Stefana Batorego , która rozdawała te pieniądze. Kiedy zobaczyliśmy że sponsorem jest Soros a za ten sponsoring kultury chce deklaracji ideologicznych, które nam nie pasowały, bo były poskomunistyczne, zostaliśmy wykasowani z listy darbiorców. Pozostali Sztuka Krytyczna, Polityka Krytyczna czerpała pełnymi wiadrami dotacje. I tutaj przy tej przewadze finansowej nie mieliśmy już żadnych szans. Mimo tego że zaczeliśmy samofinansować swoje projekty artystyczne, ze swojej pracy niekoniecznie związanej ze Sztuką Totalną.

      • Bernard Tirho pisze:

        I tak wzrostowo pozostało do dzisiaj, parowiec parasztuki. Żywienie mas najniższych, co ja mówię!: toż to są Elyty! (trzeba iść KURWA z Kulturą, nie?!).
        Dlatego w Polsce autentyczna i niezależna kultura NIGDY nie zaistnieje w czystej formie publicznie. Oficjaliści gnioty szarpią szmal. Dawnych magnatów w rodzaju Ossolińskiego wymordowano do cna wraz z polotem i fantazją możnych wspierających.
        Wartościowa Sztuka mięsistych zawartości w ciemniackich społeczeństwach zawsze pozostanie na wieki w podziemiu i dla samych Artystów pośród satysfakcji w niedoli.
        Drugie dno – o tym też było w Miasto Masa Masarnia, ale nikt nie docieka.

  21. Ewa > Małgorzata Köhler pisze:

    Bunt 68 był nieporównywalny z buntem lat 80, szczególnie po strajkach w Stoczni Gdańskiej. Na ulicach Katowic wisiały wszędzie plakaty antyrządowe, nikt tego nie zdzierał i nie sprzątał. Oczom nie wierzyliśmy, że nie ma żadnych represji aż do wprowadzenia stanu wojennego. Podobnych swobód obywatelskich nie było chyba nigdy w Polsce. Podobnie pewnie odbywały się akcje Totartu na ulicy, jak stan wojenny zniesiono. W przestrzeni publicznej, przecież nielegalne, każde zebranie powyżej trzech, czy pięciu osób musiało mieć zgodę władz miasta i to zdaje się obowiązywało prawnie.
    Niestety nie znam tych spraw od strony historycznej tak dobrze, tylko z własnej. W latach siedemdziesiątych, jak tu pisałam, było niemożliwością być wiecznym studentem jak Sajnóg i Konnak. Relegowano natychmiast z automatycznym wcieleniem do wojska. Nieprawdą jest tu, co piszesz Małgosiu, że ten proces trwał. Niestety, aromatyczny bunt polskiej młodzieży był możliwy nie wcześniej, tylko dzięki Gorbaczowowi i niczemu więcej. Władze uczelni, władze miasta już nie były skore do represji, bardziej do podlizywania się, bo już szykowały się do ideologicznego przefarbowania, jak wszyscy mający władzę w Bloku, od babci klozetowej konfidentki, po bonzów partyjnych. I teraz już chodziło o kasę, o jej podział. I to od strony władzy.
    Natomiast Totart nie był paradoksalnie polityczny, robił swoje, odpowiadał na Ducha Czasu językiem Sztuki, mu adekwatnym, czyli głownie ironią zabawą i buntem dziecięcym. Nie tworzył struktur młodzieżowych, jak Ordynacka. Był niezależną od wszystkiego kapsułą czasu zamkniętą w mieszkaniu Sajnóga. To podtrzymuję. I dali im te ochłapy w telewizji, jak Vardze etat w Wyborczej i jemu podobnym. Ale to była wszystko strategia z góry skazana na zdławienie, bo jak to inaczej rozwiązywać: humanitarnie, nadszedł przecież czas Historycznej Dobroci. Dla dzieci nomenklatury gotowano całkiem inny los.

    • Małgorzata Köhler pisze:

      Ewo, może to drobiazg, ale muszę sprostować – sama znałam wielu “wiecznych studentów” w 70/80 tych. Na to były sposoby – urlopy dziekańskie w nieskończoność ‘na zdrowie’ (tatusiowie lekarze lub tatusiowie z przyjaciółmi z lekarzami w komisjach wojskowych, wreszcie depresje i papiery z wariatkowa – przyzwoici wrażliwi chłopcy mieli nieomal obowiązkowe zaliczenie pobytu w szpitalu psychiatrycznym w celu uniknięcia wojska przede wszystkim, to była wtedy nobilitacja, nie kompromitacja.

      No i przeczytaj proszę w tym moim poście również o łamaniu tabu w sztuce właśnie w latach 60/70 – o czym sama, jako plastyczka oraz czytelniczka poezji wiesz najlepiej, mam tu na myśli wielką sztukę światową, czego echa docierały do Polski w postaci wcale nie słabych wstrząsów (pamiętam przecież nawet, gdzieś w którymś z Twoich postów lub dziennika 70-tych chyba, to o kopiowaniu trendów, co bez wglądu w Zachód nie byłoby możliwe.)

      • Ewa pisze:

        oj Małgosiu, przecież nie można tak relatywizować. Przykład chociażby Zbigniewa Sajnóga, który mimo bardzo dobrych rekomendacji Konnaka na dzisiejsze czasy – dostałby rentę w psychiatryku – jej nie posiada, nie posiada też ubezpieczania. Nie ma on wariackich papierów do dzisiaj i nie miał ich wtedy. Zdaje się, że był wyrzucany i potem przyjmowany. U nas we Wrocławiu to było nie do pomyślenia, to było tylko w jedną stronę z wilczym biletem. Przyjęto dwóch chłopaków po wypadkach marcowych, ale to była wielka uczelniana tajemnica. Oczywiście były różne przewały, łapówkarstwo, wstawiennictwo Partii, przyjęcie roli konfidenta uczelnianego, ale badamy postawę nie świni, a artysty. I trzeba pamiętać strach po wkroczeniu wojsk do Czechosłowacji, cofając się jeszcze dwie dekady wcześniej do lat Hłaski.
        I teraz trendy Zachodnie. Owszem. Ale wszystko musiało mieć kontekst polityczny. Następowała nie tylko kradzież i kopiowanie pracy artystycznej Zachodnich twórców (wysyłanych za publiczne pieniądze w tym celu na festiwale, targi sztuki i.t.p.), ale zmienianie zupełnie ich wymowy i przesłania. Jeśli inaczej napisałam w moich zapiskach z lat siedemdziesiątych, to muszę to przeredagować, bo zostałam źle zrozumiana. Jeśli ktoś tam coś sobie dłubał w pracowni pod wpływem zachodniego wiatru, to musiał to pokazać komuś kto to uznał. Zazwyczaj nie uznawał, jeśli to było autentycznie „zachodnie”. Oczywiście, było dużo forteli i chyba to masz na myśli. Bo decydenci byli głupi, niewykształceni artystycznie i można było im wiele wcisnąć, ale do pewnego momentu. Po nim nie było szans. Dla tego tak łatwo przemycić dzisiaj martyrologię artystów tych lat na fali retro i resentymentu.
        Dwa dni temu w TVP Kultura był film o modzie PRL. Mocno wkurwiający, bo przesłaniem tego filmu było, że byliśmy tacy wielcy my Polacy jacy tacy, czyli najlepiej ubierający się na świecie, a szmaty z Hofflandu najwspanialsze w Europie. I takimi bredniami będą nas karmić jeszcze długie lata, aż kłamstwo długo powtarzane stanie się prawdą.

  22. Ewa > Andrzej Awsiej pisze:

    Moje doświadczenie jest podobne, z tym, że nie na niwie społecznej, jak Totart. Moją pracownię malarską na czas stanu wojennego zamieniliśmy na ceramiczną i za moje rodowe kosztowności postawiliśmy tam piec i produkowaliśmy do Sukiennic tylko z mężem i do galerii PSP. Kiedy podwyższono czynsz na komercyjny, czyli pracownię mi zabrano, chciałam przekształcić to w manufakturę ceramiczną z pracownikami i small biznesem. Nie dostałam żadnego kredytu, musieliśmy wszystko zlikwidować wyrzucić na śmietnik piec, bo był budowany wewnątrz. Nie dało się pozyskać grosza od nowej władzy wtedy. Wszystko znikało. I była tylko potworna inflacja.

  23. Małgorzata Köhler pisze:

    Panie Andrzeju, czy pomylę się lub strywializuję, jeżeli Pana odpowiedź zinterpretuję tak:

    Totartu powstał jako idea w postaci niby-zabawy dzieci lat siedemdziesiątych, z przedłużonym, bo zakłóconym stanem wojennym dzieciństwem, nieufnych, sfrustrowanych, ale ciągle jeszcze dzieci, z całym dobrodziejstwem inwentarza (ciekawość, energia, bunt). Powstał w warunkach ćwierćluksusu (własne, choćby maleńkie mieszkanie właśnościowe, rodzice, umożliwiający “zabawę w sztukę”, przecieki kanałami z Zachodu, zaciekawiona publika, która potrzebowała igrzysk a już ich od kilku lat nie miała, niecierpliwość społeczna wreszcie. Wtedy – bez dotacji – Totart funcjonował znakomicie, bo dzieciom do wspaniałej zabawy wystarczy nieraz trochę piasku i wody, ale gdy totartowcy dorośli, a kiedyś musieli, (również w tym niedobrym słowa znaczenia) “życie bez dotacji” okazało się śmiercią Totartu?
    Jeżeli tak jest, to nasuwa mi się refleksja, że może i dobrze się stało – dla legendy. Bo może skomercjalizowanie Totartu, uzależnienie go od sponsorów i jego chcąc-nie -chcąc-dorośnięcie byloby nawet Wam samym przykro obserwować.

  24. Pani Ewo ma pani rację,
    zawsze byliśmy bogaci w informację

    w Baltonie kilkadziesiąt lat temu kupowaliśmy za bony i dolce płyty – compact cassette, czarne winyle. Led Zeppelin, Bob Dylan, Deep Purple, Frank Zappa, John Lennon. I jeans. Do dzisiaj pamiętam zapach indygo. Był taki sklep (duży pawilon) na ul. Łąkowej trudniący się sprzedażą tego co marynarze przywozili, stosy jeansu, w każdym rozmiarze, nówka. ABBA, Bony M. Sami nawet przylecieli do Sopotu. Jak sobie Pani wyobraża, pierwszy dzień naszej odwieszonej szkoły w styczniu 1982-go. Po ponad roku Solidarności i Wolności. Za pięć miesięcy matura. Normalne, przynosi szef klasy, w wieku szesnastu lat miał już motor i prawo jazdy na motor, przywozi z Baltony dwupłytowy “The Wall” Pink Floyd. Siedzimy w świetlicy i słuchamy “Ściany” przed rozpoczęciem lekcji. Za wałem i w ubikacji palą pety. Caro. Gdańsk Dolne Miasto. Wtedy to była godzina milicyjna. Osobna historia stanu wojennego. Za oknami i na parapetach w mieszkaniach śnieg. Ciemno widzę. Ale już za parę lat przytrafił nam się Totart. I byliśmy do powstania Tranzytorium dobrze przygotowani. Praktycznie i teoretycznie. Patrz “Raport z oblężonego Miasta” Zbigniewa Herberta.

    • Ewa pisze:

      tak, to był inny świat u was w Gdańsku. Te płyty to dla nas tylko legendy. U nas był “Wujek” i zamarliśmy z przerażenia, co wykorzystał Kościół. Dlatego jutro tutaj wygra PIS.

      • Pani Ewo,
        szczerze – jeden PRL-owski terror, zamordyzm . Na przełomie 1981/1982-go straszono nas na Wybrzeżu, kopalnią Wujek “, że zrobią z nami to samo. Chociaż już spacyfikowali wszystkie największe zakłady. Propaganda.
        Solidarność stoczniowców z górnikami, przecież na to czekaliśmy. Tylko robotnicy mogli ustanowić taki strajk. Ale kogo straszyli. Mieszkańców Trójmiasta którzy mieli traumę w sobie po Grudniu 1970 roku?. Ja w 1970 roku siedziałem w Kędzierzynie-Koźlu przy telewizorze Rubin i słuchałem, te ściszone rozmowy o wydarzeniach na wybrzeżu. Już Joannie na Ogarnej czy Zbychowi na Leningradzkiej w Gdańsku podjechały wtedy czołgi pod okna.
        Tak w 1980 roku w Gdańsku nie baliśmy się. Po naszy trupie.
        Ale indyjska droga do niepodległości, droga Gandhiego, bez przemocy, strajk włoski, nie odchodziny od swoich stanowisk pracy ale “pracodawca” nic z tego nie ma. Takiego wała. Teraz albo nigdy.

        • Ewa pisze:

          tak, wiem, strategia nie wychodzenia na ulicę, błąd grudnia 1970.
          W stanie wojennym żyć trzeba było, u nas ponuro, bo w kryptach była jedynie opozycja, w każdym razie do innej mnie nie dopuszczono, malowano chrystusy, ja nie malowałam, bo nie umiałam, pewnie bym i malowała, ale się zupełnie do tego nie nadawałam.
          Lata Totartu u nas to były wyłącznie poszukiwania możliwości zarobkowych. Raz dostaliśmy tajny adres rolnika w Holandii zatrudniający robotników do zbierania marchewki, ale adres okazał się nieprawdziwy. I taka to wtedy była Sztuka, sztuka przetrwania w kapitalizmie bez kapitału.

  25. Bernard Tirho pisze:

    Uświadamiam sobie dlaczego Pan Zbigniew Sajnóg opiera się publikowaniu jego twórczości poetyckiej z okresu około i Totartu.
    Stąd, że w oficjalnie dotychczasowych przedstawieniach przebiegu idei zdarzeń kontekst jest niepełny, pokrzywiony, a w ostateczności nieprawdziwy. Powtórzę ponownie: kluczem jest Miasto Masa Masarnia, a jeszcze bardziej droga dochodzenia do tego punktu.
    Dlaczego Zbigniew Sajnóg w wypowiedziach mantrą wręcz podkreśla obrazy piekielnej historii i to co uczyniły w jego wrażliwości mechniczną niemal hekatombą dziabania pogrzebaczem w głowie. Czy Wy nie macie wrażliwości, intuicji, wiedzy,trudno odczytać?

  26. Bernard Tirho pisze:

    usunięty przez admina.

  27. Zbigniew Sajnóg pisze:

    Pani Ewo kochana, czemu Pani ich usuwa? Może o coś chodzi, co z tego się wyłoni?

    • Ewa pisze:

      Panie Zbigniewie, przykro pisać, ale podający się tutaj za Bernarda Tirho Troll odsłonił się, a tak bardzo mnie ostatnio zranił na innych portalach, że nie chcę go na moim blogu. Tak, to bardzo utalentowany chłopak, jednak nie chcę, nie mogę. Automatycznie usunęłam pracowite komentarze Małgosi, które były w dialogu, a raczej pyskówce i zdecydowałam, by tu tego nie było. Bardzo mi przykro, ale mam reakcje wymiotne widząc wpisy tego człowieka. Jestem z czasów cenzury i przykro mi to robić, niestety trzeba też i ocalać siebie, nie tylko Świat.

  28. Ewa pisze:

    Użytkownik o nicku Bernard Tirho napisał jeszcze dwa obszerne posty, których blog już nie przepuścił, gdyż go zbanowałam. Ma pretensje, że podziurawiłam jego teksty:
    „(…)Zapis dialogów musi stanowić ciągłość, wówczas ma sens. Otwarty dostęp i każda wypowiedź w oryginale bez moderacji, wtedy mamy oko intelektualnej zabawy, nauki w zdarzeniu. Ocena prawdziwa, w tym to co może dać net: obraz człowieka bez cenzurowania, nowy wariant prawdziwej literatury. I to przyciąga ludzi, zaś układ zmanipulowany jest momentalnie przeczuty staczając się jedynie w śmietnik. Indywidualizm ludzki ma się nijak do foremek tego czy innego uzurpatora, a foremek nikt nie chce. Do wolności trzeba dojrzeć, mieć siłę czystego spojrzenia. Wielu ma szlachetną odwagę, a sztuka u nich zwykle zamieszkuje, inaczej klęska duszenia. Nie toleruję podziurawionych obrazów. Niegdyś żywe serwery umierają już, ludzie nie piszą z oczywistych powodów.(…)
    Na większych portalach to jest problem, administrator musi rozważać, czy ryzykować stabilność portalu w imię złotej szlacheckiej wolności. Ze mną jest trochę inaczej, przyznaję się bez bicia, że kieruje mną tylko prywata, nic więcej.
    Można traktować blog jako Państwo, a można też jak Mieszkanie. Ja ze względu na małą poczytność muszę traktować jak Mieszkanie. Zastanawia mnie, czy Pan Sajnóg wpuściłby do swojego mieszkania przy Alei Leningradzkiej 32 m 24. 4 piętro milicjanta sąsiada, który groził mu jego odebraniem? (A nawet tutaj w komentarzach, których blog nie dopuścił do publikacji, groził mi pod nickiem Paris Dakota, że zniszczy mój blog spamem i publikacją paszkwili o mnie w innych miejscach w Sieci, gdzie nie będę władna niczego sprostować.)
    Czy mogliby wtedy totartyści z nim przesiadywać, malować murale, pisać wiersze? Nie, musiałby wejść jako przebrany konfident, by uczestniczyć w życiu artystycznym grupy.
    Eksperymenty sieciowe użytkownika tutaj pod nickiem Bernard Tirho polegają na działaniu wyłącznie w grupie wielu osób, dlatego się tu pojawił. W wielu miejscach rozsiewa agitki antysemickie, antygejowskie, proputinowskie w takiej ilości i pod tyloma nickami, że niezorientowany obserwator jest pewien właśnie takich poglądów polskich internautów. I jest przerażony poziomem dzisiejszym polskiego społeczeństwa. A wcale tak nie jest. Pisząc moje blogowe notki odwiedzam tysiące blogów literackich, gdzie internauci cieszą się tak jak ja, że go mają, że mogą się bez niczyjego pozwolenia wypowiadać i nie ma tam śladów takich obskuranckich poglądów.
    Myślę, że społeczeństwo obywatelskie (dzisiaj wybory na prezydenta miasta) powinno na tyle dojrzeć, by nie wspierać wszystkiego jak leci, byle mieć poparcie i wsparcie. Zbanowany u mnie użytkownik mojego bloga Bernard Tirho jest postacią barwną, intrygującą i być może, jak Pan napisał Panie Zbigniewie: „Może o coś chodzi, co z tego się wyłoni?”
    Wyłoni się jedynie burda portalowa, nic więcej, bo tak zawsze z nim się kończy, tak, jak kończą się powieści Gombrowicza, tak jak się kończy „Transatlantyk”. Kupą, mości panowie. A sam Pan pisał w „Liście”, że nie chodzi o puszczalność. Wiele portali trzymało go ze względu na zwiększoną oglądalność, bo tłum uwielbia wszelkie bijatyki, u mnie też skoczyły statystyki o pół tysiąca więcej.
    Wiem, że nie tędy droga, trzeba mozolnie budować, bez spektakularnych podpórek.

    • Ewa pisze:

      przepraszam Panią Naćpaną Światem/Paris Dakota, która właśnie w celu przypomnienia, atakuje mnie spamem za to, że pominęłam obecność jej klona w wyliczaniu netowego Zła, czyli Mega Trolla=Mengele Sieci i jej ostatnią działalność jako terrorystki w szeregach Państwa Islamskiego.

  29. Joanna Kabala pisze:

    Przydarzył mi się ostatnio paradoksalny incydent. Nie będę go tu opisywać bo nie ma bezpośredniego związku z tematem.
    Wspominam o tym tylko dlatego, że miałam okazję przyjrzeć się temu co to jest paradoks. Jak działa przez zaskoczenie i do jakich nieobliczalnych skutków może doprowadzić.

    Gdy obejrzałam film Bartosza i Darka po raz pierwszy, poczułam się zaskoczona.
    Zobaczyłam drugi raz i “Totart, czyli odzyskiwanie rozumu” ujawnił mi się jako film paradoksalny, zbudowany z wielu paradoksów.
    Niektóre są jasno widoczne i zgrabne, np. stałe wchodzenie wgłąb przez kolejne drzwi.
    Inne są zabawne, przez co film zyskuje na sympatii, np. gdy patrzymy jak Paulus wprowadza ekipę filmową do bloku, w którym mieszkał Zbigniew.
    Ale gdy dochodzimy do sensu całości – Zbigniew opisał to na trzynastu stronach swojego Listu Otwartego – sens całości powinien być inny.

    Paradoksalny film prowadzi do paradoksalnych wniosków, co można wyczytać choćby z wpisów na tym blogu. Nie mówiąc już o tym, co wypisują dziennikarze.
    Przy czym film jest zrealizowany z namysłem, z widoczną pasją twórczą, z talentem. Akcja jest wartka, zdumiewająco jak na film dokumentalny, i ogląda się go ciekawie.

    Wiele pięknych zdjęć i tych starych, i tych współczesnych, dobrze do nich dobrany dźwięk z epoki.
    W całości porywająca, bardzo sprawnie zmontowana wycinanka.

    Jeszcze przed obejrzeniem filmu, w teaserze mignął mi krótki kadr, pomyślałam co to, przydrożna kapliczka w Gotkach?
    Nie, na pewno nie.
    Tego obrazu nie znam.
    Tak, jechaliśmy kiedyś do wsi Gotki na Mazurach, gdzie rezydowała Praffdata.
    Po drodze wstąpiliśmy do znajomego Zbigniewa, do Kacmajora, mieszkającego w jakiejś wsi nieopodal.
    I co? I nic.
    Dla Totartu znaczenie miał Jarek Guła i jego koledzy z Praffdaty.
    Kacmajor i Niebo takiego znaczenia nie mieli.
    Czas poświęcony w filmie policjantowi, jakby był jakimś znawcą tematu, czy też czas poświęcony dramatycznym ujęciom z sekty jest czasem straconym.
    Stracił Totart. Stracił Zbigniew.

    Zwróćcie uwagę na to, co powiedział Tymański pod koniec wspominania wymiany zdań ze Zbigniewem, do której doszło, gdy się poznali.
    Tymon wyraził się mniej więcej tak, że nowe wiersze Zbigniewa były do przodu o jakieś 200 lat.
    Tak więc, w miejsce snapshotów wciśniętych aby udowodnić tezę, powinniśmy usłyszeć więcej z tego, co Zbigniew mówi teraz, bo skoro tyle lat pracował to moglibyśmy się czegoś więcej dowiedzieć.
    I może byśmy się czegoś nowego nauczyli, my ludzie.
    A tak, niestety, pięknie, sprawnie zrealizowany przez zdolnych ludzi film,
    prezentuje bardzo cienką i plotkarską tezę.
    No i cóż dalej.
    Taka teza musi mieć naciągany dowód. Bo inaczej, leciutka, niczym zerwany balonik poleciałaby prosto w niebo.

    • Ewa pisze:

      jak Pani tutaj wspomniała Praffdatę, zobaczyłam wczoraj film sprzed dziesięciu lat z TVP Kultury:

      oraz weszłam na stronę ogólniaka warszawskiego SOS

      Reżyser tu na blogu miał rację, nie można mówić o wszystkim i na raz. Film jest amputowany przede wszystkim o marihuanę, potężne narzędzie twórcze tych czasów i to pewnie w trosce o dzisiejszą młodzież, by nie powtórzyła tego stylu bycia (?).
      Do nas dochodziły wieści o tabunach bębniarzy po lasach, uciekinierów ze szkół, nawet podstawówek, którzy żyli jak Indianie, wytwarzali bębny, uprawiali mak i marihuanę, a potem Kotański ich heroicznie leczył. Błogosławił taką Polskę Kaszpirowski z okna telewizora (telewizji publicznej!), jakieś siostry zakonne sprzedawały wysyłkowo „pimat” za 5 tys zł (kawałek białego płótna z kilkoma naniesionymi sitodrukiem punktami leczący w czasie snu kręgosłup), a kościoły zamieniały się w lecznice, gdzie ludzie w kolejkach stali, by jakiś ksiądz położył na nich ręce i dostał coś do kieszonki.
      Uważam, że ten rys socjologiczny jest niezbędny dla tych mrocznych czasów, kiedy dzielono majątek publiczny, rozbierano i ogałacano zeszmaconych ludzi dla ich dobra, dano im czarną i białą magię (jeden czort) zamiast kapitału, która zupełnie nic nie kosztowała, młodzieży coś na uśpienie (nikotynę, marihuanę, alkohol, balangi), nakazując milicji, żeby udawała, że tego nie widzi.
      Dlatego sekta Niebo w filmie jak najbardziej zasadna, może ograny Jaruzel mógł nie być, ale może dobrze, że był, bo trzeba go w tej sytuacji pokazywać ciągle, by nie zapomnieć. I Zbigniew Sajnóg sobie nie życzy przypominania, ale jednostkowe życie jest warte o wiele więcej od niezliczonych tomów historii, świadectwo poszczególnego człowieka to majątek wobec spekulacji, manipulacji Historią i tu jest u Sajnóga właśnie to uwiedzenie przykładem jednostkowym tych czasów.
      I Sztuka była najszlachetniejszym wariantem egzystencjalnym wybrnięcia z tej narzuconej przecież sytuacji, sytuacji czekania, aż nowa władza się nasyci i naje nie dając grosza na mogących odrodzić się moralnie i materialnie wchodzących w życie młodych ludzi.

      • misia pisze:

        ten w filmie to Krzysztof Varga?

        • Joanna Kabala pisze:

          Dzień dobry pani Ewo, może warto jeszcze zlinować Luxus z Wrocławia i Wspólnotę Leżeeeć z Łodzi.
          O SOS pierwszy raz słyszę, nie wiem co to jest.

          Wydaje mi się, że to jak kto imprezował, to temat zastępczy.
          Nie wiem, mogę mówić tylko za siebie. Mam obyczaj pracować na trzeźwo i trzeźwo też żyję.
          Zbigniew Sajnóg od kiedy go znam i tyle razy, ile z nim rozmawiałam był zawsze trzeźwy.

          Grupy artystyczne z innych miast były dla Totartu znaczące ze względu na ich wyjątkowo ekspresyjny wykon sceniczny.
          Gdy mówimy o kategorii dokumentu, to jeżeli w filmie pojawia się tylko jedna przydrożna kapliczka i nie są to Gotki,
          To jest to fałsz. (mówię to w sensie logicznym)

          Wracając więc do tematu:
          Nie mówię o tym, czy reżyser ma rację.
          Nie wydaje mi się też, żeby film był amputowany.
          Ja zwracam uwagę, na to, że tezy nie postawili twórcy filmu.
          Teza została postawiona wcześniej w mediach i przez twórców podchwycona i zacytowana, bo zbudowała im sensacyjny wątek.
          Z tego punktu łatwiej jest może zrozumieć dlaczego Zbigniew musiał w tej sprawie pisać i dlaczego mu tu teraz piszemy.

          Jeżeli sekta w filmie jest zasadna, to film powinien startować
          w kategorii fabularnej pt. “Dlaczego sądzimy, że porwano Zbigniewa”.
          Więcej przy okazji, jeżeli pojawią się jakieś pytania na temat.

  30. Ewa pisze:

    Pani Joanno ależ jak najbardziej jest tam taka teza: “Dlaczego sądzimy, że porwano Zbigniewa”. Dlatego porównywalny jest do „Sugar Man”, to już reżyser musiałby powiedzieć, czy tak spodobał mu się film niedawnego samobójcy Malika Bendjelloul (ja też byłam zachwycona), czy podobieństwo jest przypadkowe. Zbigniew Sanóg jest ewidentnym bohaterem filmu „Totart” (nie wiem, ale chyba tytuł skrócono), jego ‘List” jest zasadny i zasadne jest to, że jest bohaterem.
    Wszystko, co tutaj piszę jest subiektywne i mogę się przecież mylić. W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych byłam karmiącą matką i tym bardziej nie mogłam być nietrzeźwa, szczególnie, że cały czas trzeba było coś robić z nakazu – np. oddawać na drugi koniec miasta warsztat sitodruku, Walkie Talkie, bo nie przydzielono nam telefonu, a tak porozumiewałam się z mamą w sąsiedniej dzielnicy, był chleb darmowy rano o szóstej rano, przydział mleka w mieszkaniu obcej kobiety, bo noszono jak najbliżej sklepu, zresztą, ta kobieta tego mleka nie chciała oddawać, mimo, że dziecka nie miała.
    No, cały cyrk życia zastępczego pełen ukazów i nakazów stanu wojennego dla rodziny z małymi dziećmi, a jak się skończył, to szukanie dla rodziny pieniędzy. Znam z mediów, plotek – np rozsiewano plotki, że internowanych zakrwawionych wlekli po schodach, a potem, że w tych internatach nieźle mieli. Terror, strach, to przecież proste, tanie narzędzia.
    Te filmy są dla mnie przecież nowością, czytaliśmy tylko bruLion zaprenumerowany i przyniesiony do domu, oglądaliśmy Lalamido. Pani zna z autopsji, ale ja jestem widzem filmu i moje spostrzeżenia są takie. Proszę korygować.
    tu w stanie wojennym:

    • Ewa pisze:

      wie Pani, ja robiłam dyplom w 1976 u profesora Zbigniewa Karpińskiego w tej samej pracowni, co Jerzy Kosałka później z LuXuSu. Ale też u Andrzeja Lachowicza i doc. Leszka Kaćmy z konceptualizmu, co było sprzeczne już z LuXuSem. Nie miałam szans na mieszkanie we Wrocławiu i wróciła do domu na Górny Śląsk, nie świadkowałam późniejszym wydarzeniom. To obce mi duchowo estetyki, chyba nadmiarowo wywindowane przez sieciowy „Raster”, nie wiem.
      A o łódzkiej grupie Leżeeeć nic ciekawego nie znalazłam, proszę dawać linki.

      • Joanna Kabala pisze:

        Ja byłam najpierw dwa lata u Mieta Olszewskiego (do wiadomości Bartosza, jeżeli nas czyta – u Mieta nauczyłam się jak się robi korekty).
        A potem trzy lata do dyplomu w 1989 u Kiejstuta Bereźnickiego, który przekazał mi, poza tipsami w sprawie malowania, wiedzę zdroworozsądkową na temat jak przejść efektywnie przez proces twórczy.

        Ja nie mam nic do korygowania, bo przecież rozmawiamy o odczuciach własnych, tak jak przekazujemy we wspomnieniach własne przeżycia.
        Totart współpracował faktycznie z dużą grupą rozmaitych grup, w większości muzycznych.
        Akurat wspomniałam te grupy, które poza dźwiękiem wchodziły w pole sztuk wizualnych.
        To był koniec lat 80. Co robią teraz za bardzo się nie orientuję i nie mam akurat czasu szukać.
        Wiem tylko, że Jarodzki z Luksusu pracował razem z Jolką Ciesielską nad “Republiką Bananową. Ekspresją lat 80.” I że Luxus wydał teraz książkę.
        Z Wspólnotą Leżeeeć też nie mam bezpośredniego kontaktu, wiem tylko, że Andrzej Miaskowski vel Egon Fietke wystawia co jakiś czas. Ostatnio zdaje się u Marka Rogulskiego.

        A i jeszcze byli “Poławiacze Pereł z Odry” Krzysztofa Skarbka, też fajną muzykę grali.

        Wracając do filmu o Totarcie, ciekawe mi się wydaje, że idziemy w kierunku wniosku, że jest to jednak film fabularyzowany.

        • Ewa pisze:

          Obrazy Kiejstuta Bereźnickiego (czaszki zwierzęce) znam, bo jeździ rok rocznie na plener w Mikołowie. Nie poznałam osobiście, bo na ten plener nigdy mnie nie zaprosili, to zaczęło się wokół Dudy-Gracza i zapraszali tylko ludzi znaczących, głownie profesorów wyższych uczelni.
          A wie Pani coś o Bogdanie Kubacie? Jako jedyny na Wikipedii nie jest podświetlony przy haśle „Totart”, a to główna postać pierwszej akcji totartowej „Miasto, masa, masarnia” i przyboczny i najbliższy przyjaciel Zbigniewa Sajnóga i autor dwuwiersza „Miesiączkuje woźna, zima będzie groźna. Był podobno na wydziale Architektury Wnętrz waszej uczelni. Ma profil na fb, więc żyje. Bardzo byłabym wdzięczna.

          • i widzisz babula , nawet nie wiesz kim jest Bogdan Kubat , a ja to wiem od urodzenia bo jestem dzieckiem Totartu !!! więc mi nie podskakuj i mnie nie cenzuruj , bo mogę naprawdę poruszyć niebo i ziemie i codziennie możesz mieć 1000 komentów do skasowania -chcesz się założyć ? Obecnie nie mam czasu , aby zorganizować taką akcje , ale zapewniam ,że jak się ten komentarz nie pojawi to naprawdę zaspamuje ci bloga i nic na to nie poradzisz ,więc wybierz mniejsze zło i mnie nie kasuj , bo w tej dyskusji mogę się wypowiedzieć na temat , na taki temat o którym nie masz pojęcia !!! Zatem dałam Ci wybór , więc chyba nie warto mnie cenzurować skoro Cię Bieńczycka nie obrażam ? I jeszcze jedno , jakbyś Bieńczycka była kumata to byś prędzej użyła mózgu i skapowała kto jest autorem tekstu ““Miesiączkuje woźna, będzie zima mroźna”.
            co jest zaznaczone na blogu Trojanowskiego w 2010 roku pod linkiem :
            http://www.historiamoichniedoli.pl/?p=1556

            zatem użyj tego co masz pod czaszką czyli mózgu i powiąż fakty i się zarumień ,że zajęło Ci prawie 5 lat by się dowiedzieć kim jest Feliks Lokator czyli mój kochany Tata !!!!

  31. Krzysztof Siemak pisze:

    Przy drzwiach wejściowych do mieszkania przy Leningradzkiej na dzwonku widniał maleńki napis BLURT – trochę żartobliwa onomatopeja, w rzeczywistości nazwa brytyjskiego zespołu dowodzonego przez poetę/saksofonistę Teda Miltona (nie mylić z poprockowym BLUR). Totart, to także sekcja muzyczna – to również dosyć interesujący wątek ….

  32. Krzysztof Siemak pisze:

    Szelest Spadających Papierków to Ozzi, czyli Sławek Żamojda + reszta. Zespół funkcjonuje do dzisiaj wydając rewelacyjne płyty dla Nasiono Rec. Formuła muzyczna pozostała niezmienna od lat, to muzyka w 100% improwizowana. Rzec można by – chociaż to jednak pewne nadużycie – że SSP to muzyczny odpowiednik “zlewu” literackiego. W podobnej estetyce (albo jej braku) poruszał się efemeryczny Der Danziger Ansambl, czyli Sajnóg i Konik w roli muzyków. Pisząc o sekcji muzycznej Totart’u, nie można nie wspomnieć o ogólnym kontekście – mam na myśli zadziwiająco dużą popularność w owym czasie muzyki z pogranicza rocka i awangardy, efekt postpunkowej rewolty. Psychic T.V., Blurt, Pere Ubu, żeby wymienić tych najbardziej znanych, dawali nam wiele radości – choć o płyty nie było łatwo. W Trójmieście natomiast formowała się w owym czasie Gdańska Scena Alternatywna i z początku wyglądało to bardzo obiecująco. Psychodeliczne Pancerne Rowery z wiolonczelą, pianem i saksofonem, kameralna Apteka – jeszcze bez perkusji, “Brzóskowa” Avoda Zara 55, soulowa Mantra Beat, “bałkańska” Bielizna Goeringa, absurdalno-punkowe Po prostu, punkowo-jazzowa Joanna Deadlock i Szelest Spadających Papierków, w którym grywali wszyscy – to ten pierwszy ferment, chwilę przed tzw. karierą. Te dwie płaszczyzny przenikały się, inspirując się wzajemnie. Paulus, Brzóska, Kudłaty, nie mówiąc o Tymańskim, to aktywni uczestnicy trójmiejskiego udergroundu muzycznego, niekoniecznie pod sztandarem Totartu. Tyle na szybko….

  33. Małgorzata Köhler pisze:

    >> Do Pana Zbigniewa Sajnóga:
    Tym razem Ewa nie usunęła obraźliwego komentarza Paris Dakty Jones czyli Naćpanej Światem. Twierdzi ona, o ile rozumiem, że jest Pana córką (wcześniej podawała się za córkę Bogdana Kubata).

    Trudno wierzyć, raczej wszystko do tej pory wskazywało na to, że jest ona w całości wytworem innego trolla, ale gdyby jednak tak było, to pojawiłaby się pewna nadzieja dla terroryzowanych przez nią od lat portali literackich, bo może Totart miałby pewien wpływ na swoją córeczkę i zabrał ją sobie, wyzyskując jej niewątpliwie ogromną energię na sprawy lepsze niż zmasowane rozpowszechnianie oszczerstw, pornografii i innych kryminalnych prowokacji.

  34. Krzysztof Siemak pisze:

    Ciekawostki (niekoniecznie związane z meritum bloga, chociaż…..)
    * Zbyszek Sajnóg uszęszczał do I LO w Gdańsku (wiem, bo sam tam uczęszczałem rok niżej), a w tym samym czasie rok wyżej kształcił się tam Donald Tusk. Tę samą szkołę kończyli parę lat później Jany Waluszko – Papież Polskiego Anarchizmu, Krzysztof Skiba, a także aktualny Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz. I pomyśleć, że kiedyś wszyscy oni lali do tego samego pisuaru …
    * W czasie pierwszych ujawnień Totartu Paulus zdawał maturę w Liceum Plastycznym w Nałęczowie, specjalizacja meblarstwo. Jego kochana mama przechowuje do dziś pracę maturalną, wykonane własnoręcznie przez Pauluska krzesło. Kiedyś, z wielką dumą mi je pokazała. Gdyby w Totarcie funkcjonowała sekcja rzeźby, krzesło świetnie by się wpisało w całokształt…
    * Paulus to niewolnik mnogości talentów, którymi go Bóg obdarzył. Nie jest w stanie skupić się na jednej dziedzinie artystycznej działalności (czy nawet kilku). Potrafi być niemal jednocześnie muzykiem, gawędziarzem, piosenkarzem, producentem, konferansjerem, animatorem kultury, aktorem, filmowcem, grafikiem, poetą, performerem, grafficiarzem, radiowcem, scenarzystą, kopaczem skarbów, wodzirejem, kabareciarzem i czym tam jeszcze. W każdej z tych ról jest wielki. Dla mnie jednak to przede wszystkim rysownik, genialny anegdotysta. Przez lata pracował w Gazecie Wyborczej jako ilustrator, tworząc tysiące małych arcydziełek. Zdecydowana większość z nich doskonale się broni również bez tekstu, który ilustrowały. Od lat go namawiam, żeby pokazał światu raz jeszcze te skarby…

  35. Zbigniew Sajnóg pisze:

    Pani Ewo – czerpie zewsząd – więc i z miejsc strasznych, z kloak i grobów? Ot i wychodzi.

    • Ewa pisze:

      to może ja zacytuję Roberta Musila optującego za matematycznym porządkiem świata:
      „(…) Ale istnieje uzasadniona nadzieja, że w tym wszystkim da się jeszcze zaprowadzić jakiś porządek, a słowa Archimedesa, który przed ponad dwoma tysiącami lat powiedział: „Dajcie mi punkt podparcia, a sam jeden poruszę z posad Ziemię”, są po dziś dzień wyrazem tej naszej radosnej ufności.
      Z tego działania narodziła się duchowa solidarność ludzi, wydając piękniejsze owoce niż kiedykolwiek pod wpływem wiary czy Kościoła. (…)”

  36. Zbych, tyle można ciekawego napisać,

    pip, pip pod oknem boko haram o azyl płacze

  37. Ewa pisze:

    jutro:
    TOTART – czyli odzyskiwanie rozumu
    FILM DOKUMENTALNY Polska 2014 od 12 lat
    Reżyseria: Bartosz Paduch
    W skrócie: Historia jednej z najważniejszych formacji artystycznych w Polsce XX wieku. Film pokazuje losy członków TOTART-u od momentu jego powstania w połowie lat 80., po czasy współczesne.
    Oglądaj w telewizji
    środa, 25 listopada 2015
    20:20 TVP Kultura

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *