Widocznie pisze się, komponuje, maluje i rzeźbi, by nie zabijać z namiętności w świecie realnym.
Kuba Rozpruwacz – którego rolę na deskach swojego teatru grał sam Frank Wedekind – to artysta patroszenia kobiet żyjący już teraz tylko w operze, teatrze i filmie, a ofiary gwałtów na kobiecym ciele i perwersyjnej libertyńskiej destrukcji unieśmiertelniły dzieła sztuki niemal wszystkich gatunków.
Zastanawia tak nadmierny i zacietrzewiony opór społeczny przed aktami mówienia o tym, przed tego typu wyładowaniem i wyzwoleniem drzemiących w mężczyznach pokładów nigdy niezrealizowanych marzeń o agresji i zbrodni.
Artyści tworzą, jaśniejsi krytycy usiłują walczyć o publiczne przyzwolenie ich twórczości.
Nieprzyzwoite lalki Bellmera powstały z buntu przeciwko faszystowskiemu ojcu, co może nareszcie połączy te oddzielane ciągle rodzinne aberracje w spójny ciąg powiązań dziecięcej krzywdy wpływającej na seksualność dorosłego człowieka. Jednak rodzić w ten sposób perły światowej sztuki, to nieporozumienie. Sublimacja to nie jest, jedynie dowód na istnienie obszarów uznanych za nieprzyzwoite.
Gdy oglądałam malutkie rysunki Bellmera w nowojorskiej MoMa, od razu było widać, że rysował je ktoś nie stąd. Bellmer jest precyzyjnym, celnym rysownikiem, gdzie żadna kreska nie przychodzi niezamierzona, nie na miejsce. Tak, jakby sam stanowił kosmiczny przyrząd do ujawnienia tu na Ziemi tajnych szyfrów niezrozumiałych, a jakże niezbędnych. Bellmer tworząc swoje rzeźby, trafiał swój na swego.
Konstanty Jeleński, artysta pióra, tak pisze pięknie pod ich wpływem:
„(…)PISARZE BRUKOWI, SZTUKMISTRZE I CUKIERNICY MIELI TO COŚ tajemniczego i cudownie słodkawego, co nazywało się nonsensem i oznaczało radość. Rozpraszali niechęć, która w moich przeżyciach łączyła się zwykle z jakimś pożytecznym celem, i wskazywali ciekawości bardziej uboczne drogi.(…) W ogóle bagatelizowanie takich dziewczyńskich sekretów nie bardzo się już udawało. Temu, co przesączało się schodami lub przez uchylone drzwi, kiedy na poddaszu bawiły się w lekarza, temu nawet, co sączyło się z lewatyw z wody malinowej – temu wszystkiemu nie brakowało czegoś widocznie kuszącego, ba! godnego zazdrości. Każdy przyzna, co i ja robię, choć niechętnie, że zbyt mocno utrwaliło się to, czego się o tym nie wiedziało. Nikt też, jak ja, nie oparłby się podejrzliwości choćby tylko wobec nóg podobnych smarkul (…)”.
[Konstanty A. Jeleński „Bellmer albo Anatomia Nieświadomości Fizycznej i Miłości” tłum. Buras]
Niedawno wydany zbiór esejów Katarzyny Przyłuskiej-Urbanowicz o Pupilli, czyli o zbiorowym portrecie uwiecznionych w sztuce nieprzyzwoitych dziewczynek, to może nie tyle, jak chcą recenzenci, poetyckie przetworzenie męskich skrywanych potrzeb, co ich diagnoza. Diagnoza wręcz lekarska, gdyż autorka jest zawodowo psychoterapeutką.
Przyłuska-Urbanowicz przywołuje kolejno pod swoją badawczą lupę Lulu, Lolitę, Alicję, dziewczynki z płócien hrabiego Klossowskiego i Nowosielskiego oraz rzeźb Bellmera. Nieśmiało pod koniec książki przychodzi Tadzio z Wenecji i Dawidek z Gdańska. Ale książka głównie jest o żeńskiej Pupilli, o pupilce wszelkich ksiąg zakazanych, która potem wyrasta na cieszące zmysły odbiorców nie łamiąc paragrafu o nieletnich: Nanę, Carmen, Odettę.
(…).Kierkegaardowska Kordelia, wdzięczna, niewinna i czarująca, zapowiada już nimfetki dwudziestowieczne — nieletnie i beztroskie, lecz mimo swych źrebięcych jeszcze ruchów diabolicznie monstrualne i odporne na egzorcystyczne zabiegi. Tak jak ich poprzedniczki: opisywane przez nieocenionego Mario Paz Femmes fatales, śmiercionośne kokietki (allumeuses), rusałki, elfy, kobiety-wampiry, „rozwiązłe orientalne królowe o dziwnych imionach”, Semiramidy, Kleopatry i Herodiady, rozliczne Dalile, Lukrecje i Kalrymondy — a obok nich również Lilith, Judyta, Salome, Meduza czy sfinks — są one w istocie drapieżcami nadzwyczaj skutecznie udającymi ofiary. Dopiero wkraczają jednak w wiek pokwitania, więc ich seksualność i związana z nią władza zachowują charakter mrocznej tajemnicy.(…)”
[Katarzyna Przyłuska-Urbanowicz „Katarzyna Przyłuska-Urbanowicz „Pupilla. Metamorfozy figury drapieżnej dziewczynki w wyobraźni symbolicznej XX wieku.”]
Co by było gdyby, gdyby Markiz de Sade literacko wszystkiego nie przerobił zastrzegając, że nikogo nigdy nie zabił. Nabokov udowodnił, że Lolita jest zawsze ofiarą, a nie sprawczynią.
Co by było gdyby dzisiaj w dwudziestym pierwszym wieku psychiatrzy nie doszli do wniosku, że seksualne użytkowanie dziecka jest nieodwracalnym zniszczeniem całego jego życia.
Zła nie da się usunąć z logosu, ale przecież demony da się zagospodarować, by nam służyły i błyszczały swoim uwodzicielskim blaskiem.
O tym, jak wygląda życie z dorosłą demoniczną dziewczynką lub chłopakiem, jest sieciowy portal Borderlline.
I może arcydzieła światowe są też po to: ku przestrodze.