Tu idzie młodość – Dawid Kornaga

Sięgając po nowo wydawane książki młodych pisarzy, które wbrew opiniom krytyków, są do siebie podobne, chore na te same choroby i przede wszystkim nudne, zastanawia jedynie fakt, czemu pochylają się nad nimi gazety omawiające jednocześnie książki ważne i wyśmienite. Gdyby stały w sklepach porno, w czytelniach więziennych i nasycały wielki rynek klientów, do których są adresowane, nie zaśmiecałyby bibliotek publicznych, a spełniały pożyteczną rolę, jaką pełnią różne tego rodzaju pisma.

Można bardzo łatwo wytłumaczyć, dlaczego debiut Kornagi nie ma nic, jak delikatnie sugeruje w recenzji GW Robert Ostaszewski, ani z Markizem de Sade, ani samoświadomością pisarza, który podobno potrafi opowiadać, tylko nie ma o czym. Niestety, Kornaga ma o czym i jest to największy problem, nie tylko Kornagi, ale całej literatury jego pokolenia.

Filozofujący zespół Big Cyc zapewnia, że „najlepsza na świecie jest miłość w klozecie”. Tę jedyną, egzystencjalną prawdę, głoszą z książki do książki, coraz bardziej zachwyceni swoimi odkryciami, autorzy.

Nie wiem, czy to jest jakaś polska, ziemiańska genealogia. Gombrowicz pisał o innowacji swojego wuja w ramach oszczędzania niepotrzebnego transportu nawozu. Nakazał swoim chłopom załatwiania potrzeb fizjologicznych wprost na pole orne. Ten wynalazek dopiero ucywilizował Generał Sławoj Sładkowski, budując sławojki. Z nowszej historii pamiętamy babcię heroicznie stojącą w kolejce po papier toaletowy.

W którym momencie faza niedojrzałości człowieka, bardzo wczesna, nie ta gombrowiczowska, ale analna, utrwaliła się w naszej literaturze? Czy wtedy, gdy pierwsze, zbuntowane pokolenie „brulionu”, po ekscesach i eksperymentach z czarną magią przy użyciu odchodów ludzkich założyło pampersy? Co spowodowało, że bez żenady książki napełniane są nie tylko wszelkimi wydzielinami ciała człowieka, w których autor tapla się jak opuszczone przez rodziców niemowlę na nocniku, to jeszcze fantazjami seksualnymi rodem z filmów pornograficznych, bez jakiegokolwiek prawdopodobieństwa nie tylko w życiu prawdziwym, ale i w fikcji literackiej.

Jeśli akcja opowiadań Kornagi nie toczy się we wspomnianym klozecie, to z pewnością zaraz się tam przeniesie, a majaczące na horyzoncie wielkie agencje towarzyskie, o których autor ma jak najgorsze mniemanie, zapełnione wielebnymi i politykami, obsługują bohaterów opowiadań pracujące w nich, te same kobiety. Kobiety, które jeśli tego nie robią, a powinny, kobiety najczęściej po dwóch fakultetach i pracujące z znanych stołecznych gazetach, piszące o sprawach błahych, jak to kobiety, winny „ciągnąć druta” bohaterowi prozy Kornagi cały dzień, a i tak, będą to robić, jak tylko autor na chwilę spuści je z oka, komuś innemu. Właściwie kobiety, zawsze molestujące, są winne całemu męskiemu nienasyceniu, ich istnienie, ich wygląd i temu, że domagają się orgazmów.

Oprócz stereotypu niewiasty, również literacki: Hrabal kocha koty, Proust pisze tylko o sobie.

I nie ma w tej prozie cienia nadziei, że autor stoi wyżej od swoich bohaterów: tkwimy przez ponad trzysta stron wśród zupełnie zidiociałej młodzieży opętanej nigdy najprawdopodobniej nieskonsumowaną kobietą, by na końcu dobrnąć do rozmowy z legendarnym, równie stereotypowym redaktorem wydawnictwa i przeczytać kuriozalne credo artystyczne pisarza.

Grzech nie wychodzi ponad chłopięce rozmowy z blokowej bramy, jest głupi, lepki i brudny.

Żaden właściciel browaru nie zatrudni alkoholika, przemysł pornograficzny autentycznych zboczeńców seksualnych. Jedynie polskim wydawcom literatury pięknej jest to zupełnie obojętne.

Dawid Kornaga
Poszukiwacze opowieści
Pruszyński i S-ka 2003

chlopaka.jpg

Lampa 4, 7-8, 10 2005

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

16 odpowiedzi na Tu idzie młodość – Dawid Kornaga

  1. Pamela pisze:

    Największą wadą systemu filozoficznego Hegla (jak i Marksa), jest to, że ludzkość ewoluuje z pokolenie na pokolenie w sensie wartości , co jest sprawdzoną nieprawdą.
    ~Pamela, 2005-11-26 08:33

  2. Wanda Niechciała pisze:

    Nieludzki idealizm Hegla, który, jak Piniol napisał, pchnął ludzkość w kierunku badania historii, ekonomii, społecznych zjawisk, przyzwolił zuchwalstwo Marksa i Engelsa, zrodził też przecież egzystencjalizm (Kierkegaard), irracjonalizm (Schopenhauer), pluralistyczny pragmatyzm (James i Dewey), pozytywizm logiczny (Russel i Carnap) czy analizę lingwistyczną (Moore i Wittgenstein), w akcie oczywiście sprzeciwu. Może zainteresowania Markowskiego mają na celu zrodzić taki sprzeciw?
    ~Wanda Niechciała, 2005-11-26 09:03

  3. Przechodzień pisze:

    Ewa zachwyciła się Markowskim w TP bezkompromisowo walącym w słabiznę polskiej inteligencji, literatury i jak się zdaje również “warszawki”. I choć kilka osób z kręgu owej warszawki już się poobrażało (Kumple), to jednak rozmiar odzewu, siedem raptem komentarzy i to negatywnych, świadczy o dość nikłym zainteresowaniu tym “katastrofalnym” stanem polskiej inteligencji. Czyżby znaczyło to iż nawet Markowski, ten przecież bezsprzecznie zasłużony dla polskiej literatury, błyskotliwy krytyk, świetny umysł, kunsztowne pióro, nie był dość autorytetem dla nowego pokolenia literatów, czy ogólniej, nowych zastępów inteligencji? Czyżby martwota inteligencji była już tak głęboka iż nawet z ust niewątpliwego intelektualisty, erudyty i profesora, nikt nie chce spijać krynicy prawd oświeconych? A może nikt nie uwierzył Markowskiemu, należącemu w końcu do tego salonu, gdzie “wszyscy poklepują się po plecach, ale tak naprawdę szczerze nienawidzą tych, którzy mogą jej powiedzieć smutną prawdę”. Czyż takim salonem nie jest właśnie Cafe Kultura wspomniana w artykule? Ma tam Markowski niepowtarzalną okazję powiedzić ową smutną prawdę o polskiej literaturze, a jednak tego nie robi, nie naciska, nie zadaje kłopotliwych pytań, w żadnym razie nie polaryzuje dyskusji, nie doprowadza do konfliktu czy przynajmniej pyskówki. Zażywa się tam widza z wysoka np.tanatosem i na okrasę erosem w literaturze, w sztucznie przyjaznej kawiarnianej atmosferze, choć nie wiadomo dlaczego z udziałem Stuhra, nadto siedzącego nie wiadomo dlaczego pod sufitem. Nie kleiła się ta dyskusja, mówiono, ale nadzwyczaj ogólnie z uważaniem, aby się coś nie wypsnęło. Rozumiem że tanatos, ale nawet eros, który choć plugawy i lepki, ale mający się znakomicie w polskiej literaturze (patrz omawiany Kornaga) nie ożywił bardzo akademickiej rozmowy. Zmarnowany pieniądz podatnika.
    Czy leży zatem Markowskiemu – jak Witkacemu, na którego się powołuje – na sercu ów “przedziwny ogień metafizycznej tajemnicy” jakim tylko sztuka może rozpalić choć na chwilę pospolity świat?
    Chyba jednak nie.
    Artykuł bardzo celny i należy się tutaj do niego jeszcze odnieść; ale to raczej chwilowy przypływ odwagi, może dzięki przewidzianej nikłej recepcji, niż jakaś życiowa wolta. I na polskiego Ranickiego jeszcze się tu nie zanosi.
    ps. Czy na pewno, jak chce Markowski, PRL nie ma swojego zbrodniczego udziału w duchowym rozkładzie inteligencji?
    Skoro jak pisze poeta Szpot:
    ….
    gdzie na ogromnych, hen, przestrzeniach
    nawet i złoto w gnój się zmienia.
    ~Przechodzień, 2005-11-27 00:37

  4. buk pisze:

    Czy 7 komentarzy do Markowskiego to mało?
    Pascal sprzedał 7 swoich maszyn matematycznych ( pra-komputery). Dziś klepiąc w klawiaturę, suniemy po “myśli” Pascala ( za jakiś czas będziemy “myśleć” Markowskim). Jest jeszcze inne podobieństwo. Obaj są blisko Port-Royal, ostoi opozycji i klarowania czystości opozycji ( klasztor Markowskiego ma postać gazety: Tyg. Powsz.). Różnica jest taka, że w podparyskim Port- Royal zdarzył się cud Świętego ciernia ( Bóg uleczył oko siostry Pascala z ropnia, wsparł jansenistów), w odbiorze TP żadnych cudów nie ma, chociaż przeciera się tam bez przerwy oczy inteligencji, biskupom, moherowym koalicjom. Przeważnie daremnie: pismo nie ma swojego Pascala, cierpi na felietonowość i, być może, nie ma tam wielkiej wiary. Jeżeli jezuici w XVII w. mieli spowiedników i kierowników duchowych na dworach, wśród królów a mimo to upadli, tu natomiast – w Gaz. Wyb, czy Tyg. Pow.- panuje strach przed moherowymi koalicjami, to jaka to może być wiara?

    A propos Hegla. Mądrzy piszą, że to nie argumenty obalają systemy, ale systemy obalają systemy. Argumentujący w TP Markowski ( zresztą, jak się zdaje, bez impetu) mówi w naturalną pustkę. To książki usuwają książki ( przeważnie lepsze złe, te złe usuwają się same – rozkładają się jak opakowania). Jest o tym procesie słowo w uwagach Benjamina o Baudelaire. Aby zmieścić się na rynku ze swoimi wierszami, Baudelaire musiał usunąć inne. Zdewaluował “pewne swobody romantyków”. Przyjdzie gracz ( może 11 grudnia w Krakowie: jest o tym anons w Perjodyku), który usunie inne książki, by zrobić miejsce swoim.

    Być może w niekonkurencyjności tkwi właśnie niemrawość programu Stuhra. Ponieważ nie można tego programu usunąć ( błyszczy ostatnimi ognikami inteligencji w katastrofie programowej TVP), program ten musi nieustannie ocalać w sobie rdzeń kulturalny.
    Tworzy się jakiś dziwny paradoks: mimo że nieusuwalny, program ten musi drżeć o swoją lepszą cząstkę ( prowadzenie mądrych kolokwiów), jakby ktoś koniecznie miął tę mądrość stamtąd zabrać. To stąd to bolesne stężenie powagi, przerzucanie się uczonymi konstrukcjami etc. Ten sam problem w programach o książkach. Słyszę kiedyś: To książka metafizyczna ( chyba o “Babag”). I co mi to mówi? Nic. Chyba tylko to, że krytyk zawsze chce dojechać dalej niż autor, wypuszczający się choćby dookoła Karpat.

    Co do komentarzy w sieci… Pewien komentator napisał o “Ekstazach” Vuarneta: Co to za książka o orgazmach kobiet, w której nie ma ich zdjęć?
    No właśnie: do czego doszliśmy: wydaje się książki o orgazmach mistyczek bez ich zdjęć ( sfotografować Hildegardę z Bingen w 1310 roku, widzącą ognisty obłok!), publikuje się zdjęcia stanu inteligencji bez komentarzy.

    A ten Kornaga to naprawdę zboczeniec?
    Proszę o jakiś cytat. ( Musimy wiedzieć kogo będziemy bronić, gdy przyjdzie przejść 5 km. w marszu solidarności z niszczonym pisarzem.
    ~buk, 2005-11-27 09:20

  5. Ewa pisze:

    Pojechałabym nawet zobaczyć, wreszcie się dowiedzieć, jak wygląda mój szef, legendarny Pierwszy Sekretarz, do Krakowa, 11 grudnia, na Jana (od Krzyża?), ale muszę tutaj, jak chiński więzień uwiązany do warsztatu pracy, te notki na Literackiej pisać. Musi pisać ktoś, aby nie musiał pisać ktoś. Ciekawe, kto to moje pisanie wreszcie zastąpi innym pisaniem (według teorii buka o prawie zastępstw w literaturze). Zaraz wkleję trochę cytatów z Kornagi, tylko poszukam. A Przechodzień ma rację cytując Szpotańskiego. Nie tylko Gnom (Gomółka) dokonywał cudu metamorfozy: zamiany najczystszego złota w najczystsze gówno. Widać ta polska umiejętność przetrwała.
    ~EwaBien, 2005-11-27 10:42

  6. Pamela pisze:

    Nie wiadomo, czy wielkie systemy filozoficzne powstają …

    Nie wiadomo, czy wielkie systemy filozoficzne powstają tylko po to, by ktoś się im sprzeciwił i stworzył nowe. Czy jest taka prawidłowość w literaturze? To jest chyba tak samo mylne, jak teoria Hegla o jakiejś ludzkiej duchowej ewolucji. “Niewolnica Isaura” skopana była już w czasie, gdy Bernardo Guimares wydał ją w Portugalii dwieście lat temu. I dzisiaj nikt nie ma wątpliwości, że to zła literatura. A jednak jest w stałym obiegu. Chodzi chyba jedynie o jakiś strażników. A nie o strażaków. W “Fahrenheit 451” Raya Bradbury’ego strażacy podpalają biblioteki, by potem je gasić, ale jak już spłoną. Wątpię, by Ewa miała zamiar zniszczyć pisarza. Zresztą jak widać, nie zanosi się na rynku wydawniczym na żadną wymianę, jedynie na utrwalenie. To, że krytycy poważnie traktują książki, które powstały, jakby napisał Słonimski, z “zaniedbania ciąży”, lub inaczej, wynalazku komputera, który kusi, by użyć go niewłaściwie, nie zwalnia ich z ich roli: strażników.
    A jeśli chodzi o pisarzy bijąch żony, to jak pamiętam tylko dzięki tym żonom książki powstawały. Strinberg to zdaje się zupełnie nie miałby o czym pisać.
    ~Pamela, 2005-11-27 12:28

  7. buk pisze:

    1. Prawdopodobnie systemy filozoficzne, prócz stwarzania aksjomatów, stwarzają – już nieświadomie – swoich własnych przeciwników. Innymi słowy: Hegel poczyna Kierkegaarda, walący młotem Nietzsche – Levinasa ( który panuje w najnowszym Midraszu). Wątek na pewno do rozwinięcia.

    2. Strindberg ( alchemik) szukał przecież siarki w węglu ( lub odwrotnie). I sporo o tym pisał w Inferno. O żonie w Inferno jest tylko tyle, że szykowal na nią zemstę. “W przypływie uzasadnionej dumy, opętany pragnieniem wyrządzenia sobie krzywdy, popełniam samobójstwo, wysyłając, podły, niewybaczalny list, w którym żegnam się z żona i dzieckiem, dają im do zrozumienia, że pochłonął mnie nowy romans”.

    3. Za dużo, który lubi grzmoty, musi wyglądać jak Abraham. 11 grudnia może zagrzmieć w Krakowie. Ale czy będą ofiary, znajdzie sie Bunuel duszący Galę? Zobaczy, kto pojedzie.

    4. Wkleję tu coś, via Za dużo, o Retifie Bretonne . To ze względu na jedno słówko w komentarzu Ewy o problemie erotomanów. Chodzi o pojęcie “Autentyczny zboczeniec”.
    ~buk, 2005-11-27 16:55

  8. Ewa pisze:

    Nie wiem co wybrać z książki, może ten fragment o procesie twórczym pisarza i drugi, o opini jednego z bohaterów utworu, Redaktora Kubackiego o efekcie takiego pisania:

    “(…)I kiedy już kończysz tę książkę, kiedy następuje zwykła, naturalna kwalifikacja, opowiedzenie się po którejś ze stron, kiedy ustala się twoja przynależność do rozczarowanych lub zadowolonych czytelników, zwróć uwagę, że na pewno, niech tylko odrobinkę, ta książka jest również o tobie. W końcu nie musisz być pisarzem czy innym artystą, by mieć na celu poszukiwanie opowieści, by to tkwiło w twoich źrenicach zaraz po przebudzeniu i uporaniu się z monotonną toaletą. W sumie wcale nie musisz ich szukać, wystarczy, że się rozejrzysz – uważnie, krytycznie, z pamięcią o właśnie skończonej powieści o ludziach, dla których spełnienie się, realizacja ambicji czy zerwanie z dotychczasowym jałowym trwaniem oznaczało odkrycie w sobie talentu literackiego I… No właśnie. Opowieści, zdarzenia, historie i historyjki, oto czego trzeba do szczęścia naszym codziennym rozmowom z bliźnimi. Już Jezus ukazywał pewne prawdy poprzez przypowieści. I bajkopisarze. A przecież Szwejk to nic gorszego, no i ci wszyscy, niejednokrotnie pilznerem napojeni opowiadacze Hrabala. Wtedy nie mówisz ciągle tego nudnego A ja…, tylko przedstawiasz wspaniałą tacę, na której piętrzą się twoje obserwacje i przeżycia innych, których złapałeś na gorącym uczynku życia… Są ludzie, którym przychodzi to w sposób naturalny, ja ze swojej strony mogę zapewnić, że można się tego nauczyć, rozwinąć, udoskonalić. A potem, kto to wie, nawet spisać, przetworzyć na scenariusz sztuki albo na coś jeszcze bardziej namacalnego i pożytecznego – scenariusz na pobudzenie nocy podczas przyjacielskiego spotkania, koniecznie nie przed telewizorem, w którym toczą się rozgrywki tegorocznej Ligi Mistrzów. Dobrego pisarstwa czy snucia opowieści, dostrzegania ich i przyswajania na swój użytek, nie nauczysz się na uniwersytecie. To nasz światłowód, dzięki któremu czujemy się bliżej życia, codziennych spraw, te anegdoty, drobne przekłamania, legendy. To nasz oręż, dzięki któremu obronimy się przed zalewem wyświechtanych opowiastek, jakie zwykli produkować kiczarze z urodzenia.
    Pisarze żyją z poszukiwania opowieści i ich spisywania, ci wszyscy opowiadacze historii, scenarzyści, przemysł filmowy… Ci, którzy chcą pozostać czytelnikami, mogą wykorzystać to jako doskonałe narzędzie jeszcze bardziej chłonnego przyswajania sobie treści książek czy filmów, czy bajek, czy reportaży… A jakie są tego skutki?(…)”

    “(…)Zadaję sobie pytanie: czy ja bym w świecie realnym wydał tych pana bohaterów? Są ciekawie zarysowani, ale brakuje im takiej pisarskiej pewności siebie, takiej swojej wizji świata. Rozumie pan: swojej. Oni rozglądają się wokół siebie, wyduszają co się da z cielesnych owoców, jakie rosną obok, lecz jeszcze przydałby im się bardziej oryginalny rys. Ja wiem, oni to pan, różne odsłony pana stylu. Kto wie, może czytelnicy oszaleją na tym punkcie. Ta literatura kryje w sobie mnóstwo inspiracji. Pomoże wielu ludziom, śmiem przypuszczać. Zresztą, nikt nie jest doskonały. Trudno pisarzowi wcielać się w tylu narratorów, w narratorów, co do których nie ma stuprocentowej pewności, że oni są równie zdolni jak on. Co więcej, on pisze za nich w taki sposób, żeby było widać, że oni szukają, zachłystują się słowami. Piękno, dość osobliwe, ale piękno. Oni wszyscy są niesamowici. I musi pisać jak oni, zawężać się, popełniać świadomie błędy. Trzymać się pewnych tematów w każdej odsłonie. I te nieustanne pana metamorfozy. Raz być aktorką porno, raz pomywaczem sumień, Boże, okropna persona. I ambitnym blokersem, i narzeczoną poety, i wiele innych wcieleń.
    Ciekawi mnie, jak pan rozwinie się w drugiej książce. Musi być naprawdę dobra, ja nie lubię wydawać kandydatów na przemiał. Nawet tu, nawet w tym kraju.(…)”
    ~EwaBien, 2005-11-27 17:13

  9. Ewa pisze:

    ZaDużo wkleił pomyłkowo komentarz pod poprzednią notką PISARZ POLSKI, szkoda, że nie tutaj, jest on wielką obroną pisarstwa Dawida Kornagi – rówieśnika. Odpowiadając na zarzut, że nie znam obyczajowości dzisiejszej młodzieży, albo, że zbyt utożsamiam fakty fikcji literackiej z realnością: to nie jest tak. Niedawno oglądałam bardzo drastyczny film “Kids” Lary Clarka. Tam chodziło o niefrasobliwe pierwsze kontakty seksualne nastolatków i o AIDS. I tam o coś wielkiego chodziło. W obscenie Kornagi nie chodzi o nic, o snucie beztroskie jakiś opowieści dla samego snucia i już pomijając zupełnie nieudolne wcielanie się w kobietę, w starość, prawdę psychologiczną, bezczelnie wierząc w swoje siły. Nikt nie żąda od młodego pisarza, by nie przeżywszy życia to potrafił. Ale wiara w to, że to potrafi, jest bezpodstawną uzurpacją.
    Z seksem jest podobnie. Miller, czy się go lubi, czy nie, miał, jak opowiadał w wywiadach, bardzo bogate życie seksualne i był z tego bardzo zadowolony. Autentyczne przeżycie w jego twórczości jest. Natomiast u Kornagi czytelnik powątpiewa, by autor jakikolwiek i kiedykolwiek przeżył akt płciowy.
    Jeśli Markowski pisze, że nauczanie języka polskiego jest prowadzone źle, przez złych nauczycieli i dla dobra literatury lepiej, jakby takich lekcji w szkole nie było, to jeśli Dawid Kornaga wpadnie na pomysł dorabiania sobie w szkole lekcjami z seksuologii, to efekt będzie podobny
    ~EwaBien, 2005-11-27 22:08

  10. Za Dużo pisze:

    W kwestii formalnej, z tym komentarzem to jakaś zagadkowa sprawa, bo przeciez nacisnąłem komentuj do wątku Kornagi, a nie Pisarz polski. Nieważne. Dla ścisłości, słowa tej wypowiedzi nie były próbą obrony autora tutaj omawianego, lecz zasygnalizowaniem niebezpieczeństw nadinterpretacyjnych, które czytelnik mógłby wywnioskowac z tekstu Ewy. Nie odnosił się więc do facto ani do książki, ani do merytorycznej zawartości uwag Ewy. O tym będzie w komentarzu, który obiecuję wpisać po przeczytaniu rzeczonej książki. Nie ma mowy o żadnej więzi pokoleniowej. Lektura bez taryfy ulgowej. Przynajmniej na to u Za Dużo zawsze można liczyć.
    ~Za Dużo, 2005-11-27 23:57

  11. Pamela pisze:

    Nie czytałam Karnagi, ale czytałam “Inferno” Strinberga i chociaż Steinberg tam jest bardzo biedny, rozszarpywany emocjonalnie przez samotność i wewnętrzne sprzeczności, to jednak widmo konwencjonalnej rodziny cały czas wisi nad artystą. Jest wstrząsające poprzez absolutną szczerość. Pojawia się tam jakaś tajemnicza siła, wobec której pisarz jest bezradny. Wtedy rzeczywiście wojna męsko – damska jest podporządkowana tej sile. Ale w innych utworach ostro na żony nadaje, oskarżając je o wszystko, ale raczej o to, że są efektem mieszczańskiej obyczajowości, sprzecznej z wolnością człowieka, artysty. Wtedy są jedynie pretekstem do opisu szerszego zjawiska.
    ~Pamela, 2005-11-28 08:21

  12. Ewa pisze:

    Jak w “Infernie”, tajemnicze przeskoczenie komentarza ZaDużo na blogu. Może lepiej dać się ukąsić bezpiecznym Heglem (miał podobno zupełnie nieciekawą biografię), lub uciec w klimat “Zabudowy Trawnika,” którego w udostępnionych fragmentach właśnie doświadczam. Kornaga jest tematem ryzykownym. Cóż zyskam, oddając mój czas czytaniu Kornagi, gdy wspaniałe książki czekają na przeczytanie, o których wiem, że będzie to dla mnie prawdziwa uczta? Co udowodnię? Że przyzwolenie pokolenia siedemdziesiąt działa jeszcze bardziej demoralizująco na pokolenie 80, które wchodzi właśnie ze swoją bezczelnością, brakiem pokory, brakiem wysiłku poszukiwań, postawą roszczeniową, kaprysem bycia artystą? A publiczne pieniądze wyciekają na tą beztroską zabawę w postaci konkursów, stypendiów, nagród i tej całej niepotrzebnej piany, w której powstanie prawdziwego dzieła jest niemożliwe? Dlaczego skandalizujący Kornaga nie jest peryferyjny, podziemny, a salonowy? Czy nie jest to podejrzane? I czy jest to chociaż cień polskiego Houelllbecq’a, erudyty, cynika, gorzkiego portrecisty człowieka XXI wieku, dzisiejszego “Obcego”, wyalienowanego, produktu czasu, o którego przyczynę autor wciąż pyta? I dlaczego skrzypka kształci się od czwartego roku życia, a literat zaczyna pisać, jak praca w banku lub hipermarkecie mu się nie podoba?

    uelllbecq’a, erudyty, cynika, gorzkiego portrecisty człowieka XXI wieku, dzisiejszego „Obcego” wyalienowanego, produktu czasu, o której przyczynę autor wciąż pyta? I dlaczego skrzypka kształci się od czwartego roku życia, a literat zaczyna pisać, jak praca w banku lub hipermarkecie mu się nie podoba?
    ~EwaBien, 2005-11-28 08:32

  13. Przechodzień pisze:

    Jeszcze o Markowskim, bo ważną rzecz powiedział o szkole, choć nie nową. Dostrzega przemożny i wielce szkodliwy wpływ szkoły, żartobliwie nawet zaleca nie posyłanie na lekcje polskiego, choć zdaje sobie sprawę iż jest to niemożliwe, ale właściwie z jego krytyki nie wyłania się żaden program naprawczy, nie licząc zalecenia, by miast Kornagów czytać Hegla. Markowski kończy sprawę tam, gdzie właściwie powinien ją zacząć. Od szkoły właśnie. A ściślej, od jej likwidacji i jest to zupełnie kluczowe wyzwanie nadchodzących czasów, jeśli serio myślimy o przezwyciężeniu duchowej martwoty współczesnego człowieka, a nie tylko tzw. inteligenta. Przeciwnie, to właśnie martwy inteligent jest ostoją i filarem, na którym wspiera się szkoła, ta wylęgarnia wszelkich patologii społecznych: atomizacji, kolesiostwa, nepotyzmu, konformizmu. Jedynym sposobem, aby wyzwolić człowieka z werbalizmu i indoktrynacji szkolnej, tępiącej ciekawość świata i potrzeby twórcze, a także z nierówności społecznej, jest jej likwidacja, bo szkoła w takiej postaci w jakiej funkcjonuje od niepamiętnych czasów jest niereformowalna (jak socjalizm)
    Jak jest to skostniały, szkodliwy i niezmienny twór, przekonałem się ponownie przy okazji wczesnej edukacji mojego syna. W pierwszej klasie ośmielił się sprostować nazwisko autorki Plastusiowego pamiętnika, błędnie, jako Konopnicka, podane przez nauczycielkę nauczania początkowego. Dostał za to w publicznie w dupę, a prawdy nie przyjęto. O zabraniu dziecka ze szkoły mowy być nie mogło, to czyn karalny, państwo, kładzie brudną łapę na edukacji podstawowej, a ta jest właśnie podstawowa dla ukształtowania się twórczej postawy dziecka. Próba programu indywidualnego również się nie powiodła, na skutek kompletnego nie rozumienia przez nauczycieli, kuratorium, które dzieci są zdolne, a które nie. Mieszali zdolność socjalnego dostosowania się z potencjałem i rzeczywistym poziomem. “Nabierali” się na socjalną inteligencję uczniów, mając przy okazji buntowników, czyli tych co nie chcieli się dostosować, za głupków. Celowo piszę w cudzysłowu nabierali się, bowiem w rzeczywistości właśnie obłudnie promowali socjalną inteligencję, socjotechnikę osiągania szkolnych celów małym kosztem. Ci którzy opanują sztukę imitatorstwa i udawania są wygrani również i później. Jako najzdolniejsi adepci owych knifów socjalnych, błyskawicznie opanowują kluczowe (również dla kultury) stanowiska, funkcje, etaty, przechwytują i stają się dysponentami wszelkich dóbr przeznaczanych na edukację i kulturę. Omawiany tu Kornaga jest właśnie produktem i pupilkiem zakłamanej szkoły, przykładem, ale wcale nie jedynym kogoś takiego, kto osiąga sukces bynajmniej nie dzięki swojemu świetnemu pisarstwu, które tylko imitacją pisarstwa prawdziwego. Prawdziwą tu sztuką jest wydanie owej rzeczy, a nie napisanie.
    Wracając do szkoły, człowiekiem który stworzył koncepcję społeczeństwa bez szkoły, a którego Markowski musi z pewnością znać jest Ivan Illich W książce o tym tytule w latach 70 poddał szkołę miażdżącej krytyce i zaproponował jej likwidację. Zamiast, należałoby stworzyć cztery sieci edukacyjne. Podstawową zasadą, na której opierają się ilichowskie sieci edukacyjne, jest wolność; wolność doboru środków, treści, metod, celów uczenia się, ale także swobodnego wyboru nauczyciela.
    1.Sieć ułatwiająca dostęp do przedmiotów oświatowych.
    2. Sieć wymiany umiejętności z “bankami wymiany umiejętności”;
    3. Sieć umożliwiająca dobór partnerów do nauki.
    4. Sieć, informacyjna o wszelkiego rodzaju zawodowych oświatowcach.
    System ten finansowany byłby przy pomocy tzw. bonów edukacyjnych.
    Swoją koncepcję Illich stworzył kiedy Internet ledwie raczkował (ARPANET) i wcielenie jej w życie było b. trudne. Po 35 latach widać jasno, że dziś Internet, łączący prostotę użytkowania z niemal nieograniczonymi zasobami informacji absolutnie stwarza perspektywę społeczeństwa bez szkoły, w którym człowiek, pragnący się czegoś nauczyć, nie będzie musiał się zapisywał do szkoły. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę interesujące hasło, i nieomalże w tym samym momencie dostać odpowiedź, bądź informację gdzie lub od kogo można ją otrzymać. Poprzez komunikatory, chaty itp. może wspólnie się uczyć, prowadzić badania, jak i wyszukiwać osoby, które zgodzą się przekazać mu swoją wiedzę i umiejętności.
    Od strony technicznej nie ma przeszkód, problem tkwi w żywotnych interesach niezwykle szczelnego, mafijnego wręcz systemu rozdawnictwa państwowego z armią funkcjonariuszy od kultury i edukacji, powiązanych między sobą prywatnym interesem, mają się świetnie i nie dadzą sobie wyrwać tych łatwych pieniędzy. Ale do tego koryta, co widać również w necie, dobijają się i to bardzo skutecznie zresztą, zastępy młodych, socjotechnicznie przysposobionych. A teoretycznie przynajmniej to przecież oni powinni tu robić rewolucję. Jeśli, jak chce buk systemy obalają systemy, to komunie udało się stworzyć system systemów, który niczym fraktal odbudowuje swoją postać w każdym innym i staje się tym samym nieobalalny. Ergo; wnuki komuny nie zrobią polskiego “maja 68”, bo mają już zmieniony genotyp.
    Ale ktoś ją przecież zrobić musi.
    ~Przechodzień, 2005-11-29 00:02

  14. Wanda Niechciała pisze:

    W pełni się z Przechodniem zgadzam, jestem nauczycielką języka polskiego w szkole, występuję tu pod autentycznym nazwiskiem, nie chciałabym pisać o tym za dużo. Nigdy nie chciałam Niemca, ani Polaka i mam nadzieję, że jestem nauczycielką tymczasową, jednak utrzymuję się tylko z mojej pracy. Niestety, ani Markowski, ani Przechodzień nie zdają sobie sprawy ze skali absolutnego braku zainteresowania w szkole jakąkolwiek literaturą. I, jeżeli w sztuce można się chyba upominać o prozę nie polegającą na chłopięcym świntuszeniu, ale podejmującą problemy moralne wieku dorastania (z tego, co tu czytam, chyba o tym jest omawiana książka), to w szkole chyba już upominać się o nic nie da. I chyba jedynie indywidualny rozwój i dobór wiedzy, jak pisze Przechodzień, jest jedyną szansą, a nie jakość nauczycieli.
    ~Wanda Niechciała, 2005-11-29 10:27

  15. Za Dużo pisze:

    Nie taki straszny ten Kornaga, jak go malują. Zamiast spodziewanego kubła pomyji różnego rodzaju wymazów, podkoloryzowane reporterskim expresikiem life story, od którego mdli, gdzie wszyscy dają dupy i są dupami zarazem. Jeśli obywatel MakumeSz jeszcze czyta bloga, puszczam do niego w tym momencie powiekę, przypominając kumulacyjny zwrot folk’n’roll, którym określialiśmy niegdyś teksty niejako samo piszące się, bo będące w gruncie rzeczy ludycznym zlewem z rzeczywistości. Okazuje się, że ów folk’n’roll, którego np. mi nie chciało się po prostu pisać, teraz jest lepkim towarem, po który sięgają wydawnictwa, robiąc z tego prozę współczesną. Folk’n’roll rządzi na całej linii. Kornaga pewnie machnął tę książkę w parę wieczorów, dorabiając do niej później gębę metaliteracką, że niby autotematyzm, itd. Nie ma się co bulwersować. To tylko potwierdza kumulacyjną konstatację. Literatura wykańcza się sama na zdrowie, m.in. dzięki takim redaktorom, jak ten opisany w książce i ten, który zatwierdził prozę Kornagi do publicznego użytku w reżimowym wydawnictwie. Ci, którzy mają jeszcze siłę udawać, iż chodzi tu o rozwój kultury narodowej, niech sobie wezmą młotek i sprawdzą, czy po walnięciu w czoło, pojawia się literka g. Ci, którzy nie mają młotka, niech g szukają w książce Kornagi. I błagam, pora skończyć ze świętym oburzeniem na niewyedukowaną młodzież i sekciarski rynek, narzucający nam rzekomy chłam.Kto ma ich zastąpić? Rozwielitki z portali literackich czy ZLePione poczwarki? Trochę powagi…
    ~Za Dużo, 2005-11-29 20:25

  16. kruk pisze:

    A czytał kto drugą książkę Kornagi (wydaną w Santorskim) – Gangrenę?
    ~kruk, 2005-12-06 17:15

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *