O kobietach, które chciały pisać

Nie było łatwo sto lat temu i tylko dzięki najnowszym technologiom możemy teraz zdemaskować legendy, obalić mity, odkłamać wygodną wiedzę tamtych lat o kobietach, które pisały. Wgląd do olbrzymiej ilości dokumentów, listów, dzienników intymnych, artykułów gazetowych umożliwił komputer i powstanie prawie sześciuset stronicowej pracy Shari Benstock. Przedstawienie 22 kobiet, które niemal pół wieku towarzyszyły twórczo wielkiemu fermentowi lat międzywojennych, to też bardzo złożona pod względem tematycznym i problemowym współczesna, feministyczna wizja win i wynaturzeń cywilizacyjnych.

Z tego, bądź co bądź, pasjonującego opisu intymności połączonej z plotką i domniemaniem losów kilku nazwisk w Polsce znanych (Gertrude Stein, Colette, Anais Nin), z pisarkami nowo tu poznanymi, które pełniły w opowieści rolę lesbijskiego uwierzytelnienia, wyłania się seks jako pierwotna przyczyna wszystkiego: twórczości, obyczaju i egzystencjalnego wyboru.

Seks budził wstręt polityczny, jałowość prokreacyjna kobiety wstręt obyczajowy. Pogłębiło to femmes damnees (fascynacja demoniczną siłą lesbijską kobiety fatalnej) Baudelair’e i Gomora Prousta. To nie tylko płeć kobieca zdominowana przez mężczyznę próbuje wyzwolić się nowocześnie z umowności kulturowej: motywem pisania jest właśnie homoseksualna odmienność, a nie, jak dotychczas sugerowano, utrudnianie kobiecego pisania przez mężczyzn.

Mimo, że tym kilku nazwiskom w Polsce znanym, o bardzo specyficznej jakości artystycznej (być może, że „Literatura na Świecie” Gertrudy Stein nam nie potrafiła spolszczyć, może się nie da), autorka przypisuje zasługi, o jakich trudno było przypuszczać (lingwistyczne, nie docenione należycie zdobycze Gertrudy Stein), to reszta życiorysów jest, przez absolutną nieznajomość ich twórczości, fascynującą zagadką.

I tak fenomen przyjazdu do Paryża amerykańskich literatek dla wielkiego eksperymentu obyczajowego w czasie rodzącego się modernizmu, początku sztuki XX wieku, do jawności, do swobody, nieosiągalnej w purytańskiej Ameryce, staje się przerabianą lekcją. Kobiety, korzystające z naukowego odkrycia chemicznego sposobu odczytania kilku zaledwie wersów Safony, gdzie można domniemywać o jej jakichkolwiek stosunkach płciowych, uczą się greckiego, zakładają erotyczne komuny, naśladują przedchrześcijańskie rytuały. Lesbos to ledwo zamaskowana pornografia. I nic nie wychodzi, wszystko konwencjonalnie się powtarza: zazdrość, dominacja, monogamia. Podobnie z konwencjonalnością: patriarchalny związek Gertrudy Stein z Alicją B.Toklas, powtarzający małżeński schemat sado-masochistycznego układu, zamienia się pod koniec ich życia jedynie we wzajemną nienawiść. Mimo szczelnej intymności, oko koleżanek pisarek komentuje stale tyjącą Gertrudę, pożerającą Alicję. Związki są różnorodne, od dziewiętnastowiecznych salonów, twierdz kobiecej hegemonii, po kawiarniane przyjemności, aż po całkowitą alienację autsajdera, opisującej śmietniki, więzienia i szpitale.

Nie lepiej jest z twórczością. Funkcja usługowa kobiet wobec męskich geniuszy umiejących z wdziękiem nimi manipulować, a ich tam akurat nie brakowało (Pound, Eliot, Hemingway, Joyce), walka o nich na kobiecych salonach (Gertruda Stein selekcjonowała ich wyłącznie pod kątem przydatności do własnej kariery), to też walka o honoraria, o wpływy, o uznanie. Kobiecy wkład w rozwikłanie zagadki płci to ciągłe deprecjonowanie męskiego oglądu. Collette zupełnie inaczej widzi Gomorę, którą Proust podobno w swoich jedynie fantazjach zakwitających dziewcząt, zniekształcił i w porównaniu z przeżytą Sodomą, zakłamał. Lesbos Collette to nie Proustowska perwersja Gomory, to jedynie sposób kobiecego przetrwania. To też opis pisarzy i pisarek biograficznego cierpienia uwięzionego ciała w innej płci, np. Rolanda Firbanka kobiety w ciele mężczyzny, losu łagodzonego przez alkohol, narkotyki w strachu i tajemnicy. Autorka powołuje się na Georga Pintera dokumentującą upadek Prousta, którego nałóg rozpoczął się miłością „równą sobie”, poprzez platońskie związki do fizycznego uzależnienia od męskich prostytutek.

Okres wojny i narastający komunizm i nazizm, dwie potworności walczące o Europę w dziennikarskich sprawozdaniach są kobiece. To one, swoimi małymi rączkami demaskują na klawiaturze telegrafów i maszyn do pisania intuicyjnie, często korzystając jedynie z wyrazu twarzy Mussoliniego, Hitlera i Franco ich prawdziwe zamierzenia.

Hołd oddany tym kobietom przez autorkę jest wielki i przekonujący. One zakładały wydawnictwa, księgarnie, wspierały ruchy nawet te, których nie lubiły: Kobiety odgrywały w ruchu surrealistów nikłą rolę. Mimo upodobania do niekonwencjonalnego sposobu bycia i chęci szokowania burżujów, surrealiści mieli na temat kobiet poglądy nader konwencjonalne, wręcz tradycjonalne. Żadna poetka czy malarka nie brała udziału w ich działalności ani nie podpisywała ich manifestów. Fascynowały ich burdele i przyjaźnili się z prostytutkami(…)

Niepokojące są jedynie bohaterowie ich powieści i opowiadań bez określonej płci, fantazmaty zmagań z ich określeniem i sformułowaniem. Kobiety lewego brzegu Sekwany, lewego też w sensie pejoratywnym, niestosownego, nieudanego, żyły długo, większość przekroczyła dziewięćdziesiątkę.

Sari Benstock
Kobiety lewego brzegu. Paryż 1990 – 1940
Margaret Anderson, Diuna Barnes, Natalie Barney, Sylvia Beach, Kay Boyle, Bryger (Winfried Ellerman), Colette, Caresse Crossy, Nancy Cunard, Hilda Doolittle (H.D.), Janet Flanner, Jane Heap, Maria Jolas, Mina Loy, Adrienne Monnier, Anis Nin, Jean Rhys, Solita Solano, Gertrude Stein, Alice B. Toklas, Renee Vivien, Edith Wharton
przełożyli z angielskiego Ewa Krasińska Piotr Mielcarek
Sic! 2004
lozko.jpg

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

10 odpowiedzi na O kobietach, które chciały pisać

  1. Pamela pisze:

    Wróciłam!
    Mam tu bardzo dobrą biografię Hemingwaya z 1999 roku i wychodzi teraz rzeczywiście wiele innych dokumentów, może też ze względu na wzrastający feminizm, opisujący ten okres inaczej, niż barwny i szalony boom artystyczny. A surrealiści rzeczywiście dali plamę tymi manifestami, Marinetti przecież faszystowski. I zaraz jak zbliżała się wojna, uciekli do Ameryki. Może “Puzdro” ich zrehabilituje.
    ~Pamela, 2005-11-02 19:03

  2. Piniol pisze:

    Właściwie to ten okres najlepiej jest znany z relacji Hemingwaya i Picassa i tej Autobiografii Alicji B. Toklas Gertrudy Stein. Ci pierwsi sobie bardzo chwalili. A parę tych ostatnich najlepiej oddał, pamiętam, był w telewizji film szwedzki Przygody Picassa w reżyserii Tage Danielsson. Tam Gertruda Stein i Alicja B. Toklas zagrani przez mężczyzn, bardzo śmieszni i chyba o wiele bardziej prawdziwi, niż najprawdziwszy dokument.
    ~Piniol, 2005-11-03 10:20

  3. Ewa pisze:

    Odnośnie słów Pameli o surrealizmie, to nie chciałabym tutaj pisać czegoś przeciwko linkowanemu tutaj magazynowi “Puzdro”, który, jak teraz czytam wypowiedzi na forum, ma zamiar ściśle realizować swoje zamierzenia, czyli zabarwienie. Dla mnie surrealizm był ślepą uliczką rozwoju sztuki, bez względu na historyczne sympatie artystów w kierunku polityki, bo przecież wielu zachowało się w porządku, a taki Aragon jest jednym z największych poetów XX wieku, otrzymanie Nagrody Leninowskiej go niepotrzebnie w tym mniemaniu umniejszyło. Zawsze jenak wolałam dadaizm, który bardzo cenię ze względu na wariactwo, sprzeciw dla zasady, gorączkową egzaltację ducha, ciekawość, niefrasobliwość, bezgraniczną wolność i dowcip.
    Jednak mój tekst w kierunku feminizmu jest podyktowany raczej kierunkowi sztuki w zainteresowanie tym, przed czym nie da się i nie powinno się uciekać. Można ubolewać, co ładnie napisała Pani Paulina w “Orgii Myśli”, że nasi czołowi krytycy grymaszą, odcinając się od piwa, które nawarzyli, chwaląc nadmiarowo talenty, które powoli zawodzą. Ale świat jest szerszy, niż nasze prowincjonalne polskie podwórko i teraz, mimo jakiś niesłychanie katastroficznych wizji komputerowych zasygnalizowanych właśnie na blogu Kumultura przez ZaDużo, to mamy nareszcie dostęp do sztuki światowej. A tam jest, trwa cały czas rewizja, odkłamywanie obyczaju, stereotypu, tam jest, mimo grymaszenia i diagnoz upadku, prawdziwa twórczość. Regres w kierunku kierunków minionej epoki musiałby być bardzo przetworzony. Jeśli kluczem surrealizmu chcecie otwierać dzisiejsze problemy ludzkości, to muszą to być inne klucze. Oczywiście nie uważam, że animatorzy “Puzdra” takich nie posiadają.
    Savinio pisał bardzo trafnie o czasach współczesnych, które nigdy nie posiadają więcej zła, niż było. Zło po prostu jest bardziej widoczne i jawność zła jest zdrowszym objawem, niż ukrycie. Gdyby Internet był wcześniej, komunizm i mur padłyby szybciej.
    Jeszcze o kobiecości. Nie chodzi o mantrę feministyczną i o upominanie się o prawa. Chciałam zwrócić uwagę na inność płci oglądającej te same problemy. Żabia perspektywa, to widzenie żaby. A z lotu ptaka, inna.
    ~EwaBien, 2005-11-03 15:24

  4. Pamela pisze:

    Nie, w tej biografii Hemingway’a wszyscy właśnie na ich portrety w “Autobiografii Alicji B. Toklas”, są wściekli. Wszyscy się poobrażali, jak przeczytali, łącznie z Hemingway’em, który podobno wcześniej na Gertrudę Stein miał ochotę. Tu jest to bardzo wyraźnie opisane.
    Ale odnośnie feministycznego wątku Ewy, to prawda. Jest jakiś wielki dług kulturowy, który się na gwałt teraz spłaca. O to upominają się też mężczyźni. O wielki heroizm wycofania się ze swojego zadufania i pychy, i uznanie obecności innego duchowego i intelektualnego, kobiecego źródła.
    ~Pamela, 2005-11-03 15:54

  5. Ewa pisze:

    Znalazłam tutaj piękny cytat, co pisał w listach nasz blogowy milusiński, Ezra Pound: “Jego poglądy dotyczące miejsca kobiet w literackiej awangardzie najlepiej oddają dwie wypowiedzi w datowanym na rok 1928 liście, w którym radzi Louisowi Zukofsky’emu w sprawie stworzenia poetyckiej grupy w Nowym Yorku. Proponując wiele osób, które mogłyby do tej grupy należeć, Pond pisał tak: “Jest także (…) stara Jane Heap, jeśli siedzi teraz w N.Y.; nikt znaczący, lecz jakaś tam energia w niej drzemie, taka ciekawostka”. W dalszym ciągu listu ostrzega jednak Zukofsky’ego przed zgubnym wpływem kobiet w tego rodzaju towarzyskich i intelektualnych grupach: NIE za dużo kobiet, a jeśli to tylko możliwe, żadnych żon w czasie spotkań. Jeśli niektóre będą nalegać, by towarzyszyć mężom, to spraw, aby się wynudziły i już więcej nie popełniły podobnego wykroczenia. Mężowie także powinni ignorować inne kobiety i pozostać nieczułymi na ich wdzięki w obecności współmałżonki”.
    ~EwaBien, 2005-11-03 16:24

  6. Za Dużo pisze:

    W pierwszej kolejności, serdeczne ukłony dla Pameli, oby została tu na dłużej i nie trzeba było śpiewać “Żegnaj Pamelo” (głupie skojarzenie, co?), następnie, nudne chyba już, jeśli chodzi o niżej podpisanego, pochwały pod adresem Ewy Bieńczyckiej za ciekawy temat, wymagający bardziej dyskusji nad aspektami społeczno ekonomicznymi niż artystycznymi (polecenie – przeczytać na http://www.perjodyk.prv.pl Krótką historię kobiety Gosi Maroń, do znalezienia w archiwalnych numerach pisma online). Ponieważ rozmowa zbacza jednak na temat surrealizmu i jego nieprzystowania do dnia dzisiejszego, niech wolno będzie niżej podpisanemu zauważyć, iż ów trup surrealizmu nieźle jak na zwłoki sobie radzi i zdominował mocno kulturowe obszary. W Polsce ciągle pokutuje spadek po PRLu, gdzie myli się dziennikarstwo z pisarstwem, interwencjonizm społeczny z tworzeniem prozy, zaś misję publiczną z byciem literatem. Tymczasem sztuka współczesna, w tym i literatura, dawno już zerwała z iluzją realistycznego oglądu świata. Surrealizm jako rodzaj wrażliwości wychodzącej ponad rzeczywistość to jedyna droga znalezienia klucza do drzwi nowej współczesności, trawionej przez symulakryczne byty i absurdalne wypadki. Tylko go nie krępujmy w ramach jakiejś mody lub trendu.
    ~Za Dużo, 2005-11-04 00:18

  7. buk pisze:

    Ależ mężczyźni spłacają dług kobiecości! Bądźmy uczciwi. Mam tu małe dziełko rehabilitacji płci. Rehabilitacji opartej na męskim zauroczeniu kobietami, nie aksjomatyce feministycznej. “Rosyjskie egerie” duetu francusko-rosyjskiego Saint Bris i Fedorowski. Rzecz wydana w militarystycznym wydawnictwie Bellona ( w końcu chodzi także o “sypialniane agentki”). Postacie: Lou Salome ( córka carskiego generała), księżna Kudaszewa ( żona Rollanda), Sonia Terk, baronowa Budberg (Gorki), Picasso, Gala, Breton, Appolinaire, Mura, Lena… Epizody cielesne, mentalne, anegdoty, szaleństwa, miłostki, zbliżenia itd. Trochę egzaltowane. Mnóstwo informacji ( efekt 14 lat pracy nad książką). Istnieje sto sposobów czytania podobnych książek. Można je kartkować, odcedzać co lepsze epizody, śmiać się, zachłystywać itd. Nie ma w takich książkach jednej prawdy, za którą autor dałby gardło, ale zapłacono by sporo pieniędzy, aby dowiedzieć się o intymne epizody z życia artystów.
    Dwa tylko epizody (surrealistyczny i sadystyczny).
    Dyskusja w redakcji surrealistów do ogłoszeniu ankiety na temat seksualności.
    Breton: “Oskarżam pederastów o to, że narażają ludzką tolerancję na niedostatek moralny i umysłowy. Pederastia kojarzy mi się z sodomią. Na tym właśnie polega embrionalny przypadek pederastii”.
    Prevert pyta Bretona, jaki jest jego stosunek do sodomii między mężczyzną a kobietą:
    Breton: “Jak najlepszy”.
    Aragon: “Czy niektórzy z nas wykorzystują ciała obce w charakterze elementów erotycznych?”
    Breton: “Oczy i piersi. Z drugiej strony to wszystko, co w miłości fizycznej wiąże się z perwersją”.
    Aragon: “Chętnie się podpiszę pod ostatnią częścią odpowiedzi, o ile perwersja oznacza jednocześnie marnotrawstwo”.
    Ponownie Breton: “Czy erekcja jest warunkiem niezbędnym do odbycia stosunku seksualnego?”
    Aragon: “Pewien poziom erekcji jest konieczny. Co do mnie, to mam erekcje wyłącznie niepełne”.

    Kolokwia, jakby nie patrzeć, niemiłosiernie męskie.

    I jeszcze miły epizod ( dla mnie, utajonego sadysty, interesujący). Na pikniku w Cadacqes ( jest Dali, Gala, Magritte, Eluard, Bunuel), Gala ( podpita) bez powodu, zaciekle atakuje Bunuela. W końcu ten nie wytrzymał. “Gwałtownie się zerwałem, złapałem ją, przewróciłem na ziemię i ścisnąłem obiema rękami za szyję. Mała Cecile i żona rybaka przerażone uciekły ze skał. Byłem okropnie rozsierdzony, ale przecież kontrolowałem się. Wiedziałem, że jej nie zabiję. Chciałem tylko zobaczyć koniuszek jej języka między zębami. W końcu ją puściłem”.
    Ten sposób wymiany uwag między artystami chyba już zanikł.
    ~buk, 2005-11-04 08:58

  8. Pamela pisze:

    Nie wiedziałam, że tu się też mówi o literaturze brukowej. Jak szukałam w naszej bibliotece tej tutaj omawianej przez Ewę, znalazłam o identycznej okładce Nigela Cawthorne “Bardzo prywatne życie artystów”. Biblioteki publiczne wolą zakupywać takie książki, wszystkie teraz są w podobnej przecież cenie. I tak pisze o Gali, byłej żonie Eluarda: “Eluard i Gala odwiedzili Dalego w Kadyksie, gdzie często spędzał wakacje z Lorcą, belgijskim malarzem surrealistą Rene Magrittem i hiszpańskim twórcą surrealistycznych filmów, Bunuelem. Wkrótce Gala zainteresowała się Dalim. Kiedy wprowadził elementy skatologiczne do swojego obrazu, zapytał ją, czy jest koprofilką. Pomysł jedzenia odchodów wydał jej się raczej niesmaczny”.
    ~Pamela, 2005-11-06 11:14

  9. Pamela pisze:

    Niestety, mam tylko modem i nie wiem, czy odcinków polecanych tutaj Małgosi Maroń “Córki Ewy”, pracy magisterskiej, w pismie PER-JODYK” jest więcej? Ściągnęłam tylko dwa, pierwszy i czwarty.
    Tam jest tak historycznie i z uwagi na polską literaturę (Kuncewiczowa). Ja jestem z zawodu lekarką i interesuje mnie bardziej literatura z punktu widzenia Czechowa, Bułhakowa, Boya – Żeleńskiego. Kwestia kobieca jest problemem w tej chwili zaniedbaniem kulturowym i uniemożliwieniem społecznym, a nie artystycznym. Problem siły w zaistnieniu artystycznym chyba jest teraz w męskiej niechęci do kobiet i ich rugowania ze sztuki, a nie ich jakości. W artykule Ewy są przerabiane historycznie enklawy, fronty wspólne dla zaistnienia i może teraz tez coś takiego jest, w polskim ruchu feministycznym, i jak i w tym artykule zostało udowodnione, zjawiska chore.
    Niestety, nie jestem tak zaznajomiona z literaturą, bym mogła surrealizm tutaj poprzeć, jako ratunek przed złą literaturą. Punkt lekarski to dobry punkt międzyludzki: zbytnie oddalenie od pacjenta w strefę domniemywań i fantazji mu szkodzi. Znachor zawsze przegra z medycyną, jeśli nie jest prawdziwym magiem. A skąd teraz wziąć prawdziwego maga? Z osiedla?
    ~Pamela, 2005-11-04 09:05

  10. Ewa pisze:

    Będę tutaj przy artykule podawać linki do zasobów Per-Jodyka, szkoda, że nie wcześniej. Natomiast na “kumplach” Tajna Polska podaje link do
    http://www.nowakrytyka.phg.pl/ar ticle.php3?id_article=229 to bardzo długi i jak w Polsce, pełen cytatów i odwołań z małym wkładem własnym artykuł o sytuacji literatury okiem Derridy i innych. Ale warto tam zwrócić uwagę na podkreślenie, że sztuka bez kontaktu z rzeczywistością aktualnie przeżywaną się degeneruje.
    Oczywiście prawdziwy artysta zawsze wejdzie w sobie bliski wyraz bez względu na modę i spekulacje. Jeśli on jest zbieżny z aktualnie panującym, to ma wielke szczęście. Stąd też nieprzewidywalność sztuki, jej rola ratunku i bezpieczeństwa przed gestem mianowania czy umowy.
    Salvador Dali robiąc swoją pierwszą wystawę w Nowym Yorku pisze w “Autobiografii” o niemal z dnia na dzień akcjach łatwego powielania jego sposobu przekazu, o natychmiastowym naśladownictwie. Pisze o tym nie tylko z odrazą, ale i z żalem, że tylko dla wprawnego oka ta różnica jest dostrzegalna. Dobrze to zawsze widać na uczelniach artystycznych, gdzie całe pracownie tworzą tak jak ich profesor. Trupa, jak pisze ZaDużo, surrealizmu, można ożywić duchem bardzo współczesnym. Surrealizm zły, pospolity, miał dużo zawsze z postmodernistycznej sieczki. Brał i zestawiał elementy z realności bezkarnie, dla zabawy, dla wolności nie zawsze w celu uwolnienia, lecz dlatego, że “pasowało estetycznie” . Będę zawsze przeciwko sztuce Beksińskiego, bezkarnej, niemoralnej, estetyzującej, diabelskiej. Simone Weil pisała, że piękno może pochodzić ze źródła zła i dobra.
    Wczoraj oglądaliśmy film “Nieustraszeni bracia Grimm” Terry Giliama. To jest zły film. Giliam był artystą przy czwórce z Monty Pythona, przy ich absurdzie i wolności. Idąc w swój surrealizm zostawia popiół i martwotę. Wdzięk baśni zamienia na ciężki, bezduszny kicz. A tak się tam technicznie namęczyli.
    EwaBien, 2005-11-04 10:17

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *