Film jest o banalności zła w sensie takim, jak wymowa słynnej diagnozy Hannah Arendt powstałej pod wpływem obserwacji zachowań zbrodniarza hitlerowskiego Adolfa Eichmanna podczas procesu przed sądem izraelskim w 1961 roku. I są w filmie nawet całkiem czytelne tropy nawiązujące do wydanej – niewiele wcześniej niż film – książki Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi” dotyczącej pogromu w Jedwabnem. Lecz troska autorów filmu wybiega poza takie krańcowe i historyczne oceny i jest raczej indywidualnym zbiorem spostrzeżeń obserwatora zza kamery filmowej, który jakby od niechcenia, a nawet z mozołu zawodowego obowiązku rejestruje to, czego chętnie by nie widział i pozostawił obiekt zainteresowań w bezpiecznej, sielskiej odległości. W efekcie przypomina to żerowanie na padlinie różnych ziemnych żyjątek, jak już z żerowiska odejdą kolejno duże zwierzęta, potem małe, następnie ptaki i owady, a reszta do utylizacji przyroda pozostawia mrówkom i robakom. W filmie przerażające jest właśnie to obok cywilizacji robacze życie społeczności wioskowej pozostawionej własnym, bezmyślnym instynktom samozachowawczym.
Film otwiera scena zakładania wnyków w lesie i ten złowróżbny, rzutujący na cały rozwijający się film obraz sobie radzenia i czynienia poddanym otaczającego człowieka środowiska podpowiada, że bohaterowie filmu potratują wszystko z jednakową obojętnością: matkę, psa, samochód, kochanka.
„Odrażający, brudni i źli” z włoskiego filmu Ettore Scoli są zupełnie inni egzystencjalnie poprzez komizm sytuacji i mimo wszystko budzą u widza sympatię przez jakąś optymistyczną witalność. Podobnie chłopi z powieści „Chłopi” Zbigniewa Sajnóga są po leśmianowsku jakoś oswojeni. Dariusz Jabłoński przedstawia prozę Stasiuka w „Winie truskawkowym” po stachurowsku wręcz romantycznie.
U Sasnalów nie ma już żadnych złudzeń i żadnej nadziei. Mikroświat wyalienował się tak bardzo, że rządzi się sam sobą i wszelkie bezprawie nie podlega już ani winie, ani karze i staje się naturalną, nieuchronną degradacją. Wszystko, co kiedyś mogło powściągać ludzkie namiętności jak chytrość, zawiść, pożądanie rzeczy, która jego jest, znajduje się w atroficznej postaci i te szczątki jeszcze bardziej szkodzą, niż ratują obyczaje. Pasterska rola kościoła, sąsiedzka pomoc, niewinność dzieci, idealizm młodzieży, miłość kochanków, szacunek dla rodziców, traktowanie zwierząt jako naszych Braci Mniejszych pryska w kadrach filmu pozostawiając jedynie po sobie ślady odrażających skorup świata idei.
Mimo, że twórcy filmu nie wskazują na przyczyny takiego stanu rzeczy, bezradny widz sam szuka na nie odpowiedzi. Nie jest nim nuda powtarzających się codziennych gestów i czynności, jak zilustrował to w „Koniu Turyńskim” Béla Tarr. Również nie jest przyczyną skrajna nędza, ani wycieńczająca praca członków trzech rodzin wioskowych, których codzienność nie ma znamion ani aberracji sadystycznych, ani też zmęczenia dyskomfortem codzienności (brak pralki automatycznej). Nie widać tutaj zaniedbań cywilizacyjnych, jak było w „Konopielce” według Edwarda Redlińskiego, gdzie wieś odcięto od świata nieosuszonymi bagnami.
W „ Z daleka widok jest piękny” otoczenie domostw i ich wnętrz jest konsekwencją życia duchowego mieszkańców, dlatego nawet mycie ciała chorej na Alzheimera matki, suszenie posikanego tapczanu na podwórzu, mycie linoleum imitującego kafelki i potem zlewozmywaka są czynnościami jeszcze brudniejszymi, niż ich zaniechanie. Trucie psów trutką na szczury lub przez zaduszenie, zabicie człowieka przez przejechanie go samochodem bądź zadźganie nożem znienacka to czyny nieprzemyślane, odruchowe wykonywane bez emocji, porównywalne do zabijania much na lepie, mające coś z niewinności czynów Adolfa Eichmanna.
Piękny i prawdziwy film Sasnalów nie jest żadnym współczesnym odkryciem artystycznym ani żadną rewolucją mającą na celu zniszczenie starych i nietrafionych środków wyrazu, jak realizm magiczny Jana Jakuba Kolskiego, dydaktyzm patriotyczny Andrzeja Wajdy, psychologizm Krzysztofa Zanussiego albo symbolizm metafizyczny Krzysztofa Kieślowskiego. Nie zniszczy też kompletnego nieporozumienia artystycznego filmowców nowego pokolenia jak Xawerego Żuławskiego czy Magdaleny Piekorz. Ale jest nadzieja, że wreszcie polskie kino nawiąże do ambitnego kina krajów skandynawskich (Jespera Ganslandta, Thomasa Vinterberga, Susanne Bier) do kina greckiego (Giorgosa Lanthimosa, Athiny Rachel Tsangari), których twórcy z powodzeniem przedstawiają świat w którym żyjemy i zaglądają tam, gdzie złakniony jedynie rozrywki współczesny człowiek boi się zaglądać.
Bo to, że wreszcie powstają filmy kręcone przez jasnych dla jaśniejszych to i tak dużo w porównaniu z czasami dopuszczanych do głosu jedynie reżyserów konsekwentnie ciemnych, jedynie tylko udających jasnych.
Widziałam ten film przedwczoraj na TVP Kultura o północy. Był beznadziejny. Potwierdza to zresztą całe forum portalu Filmweb. Niepojęte, że tak się pani zachwyca! Chyba dlatego, że Sasnal to malarz.
Świetny film, świetna recenzja i świetna puenta. Osobiście zaintrygowało mnie nawiązanie do konia turyńskiego.
Ach, to kamień spadł mi z serca, bo faktycznie, na filmweb aż strach wchodzić.
Dam tu dzisiaj notkę o filmowcach w matni bezpieki, bo może właśnie ta matnia zaszkodziła tak filmowi polskiemu, spowodowała, że tkwią w niej po dziś dzień i dopiero malarze muszą za nich brać się do roboty…
Widocznie takich malarskich inklinacji potrzeba. W każdym razie moje odczytanie filmu “Z daleka widok jest piękny” w dużej mierze jest przesycone optyką o nazwie Bruegel (inną niż proponuje Majewski) ale ja jestem w guście dość niedzisiejszy. Nadrabiam zaległości czytając Pani blog. Korzystając z okazji dziękuję za wiele wyjątkowych chwil tu spędzonych.
Tak, jest coś z Breughla, to przerażenie mimochodem.
Dzięki za ciepłe słowa, bardzo mi potrzebne.