ŁUGOWSKA

Szkolny pamiętnik Niny Ługowskiej wydano drukiem na podstawie notek śledczych NKWD w 2001 roku, a jego zapiski kończą się 3 stycznia 1937 w roku Wielkiego Terroru.
Zapiski przygotowane do druku podobno są skrócone o połowę, tak jak było z „Dziennikiem” Anny Frank. Redaktorzy zrezygnowali z monotonności powtórzeń dla czystości ogólnej wymowy dokumentu.
Przeczytałam tę książkę spolszczoną w 2006 roku ze względu nie na Stalina – czym kierowali się wydawcy szukając przyczyn masowych represji wobec wrogów ludu spowodowanych decyzją Biura Politycznego – ale na sowiecką szkołę, którą mała Nina odmalowuje na kartkach swojego zeszytu.
Wbrew wstępowi Jana Gondowicza, który charakteryzuje autorkę jako zezowatą nastolatkę pozbawioną nie tylko urody, ale i talentu literackiego – czym chyba można tłumaczyć brak kontynuacji pisarskiej pasji po odbyciu pięcioletniej kary w Gułagu za zapisanie w intymnym pamiętniku dwóch niepochlebnych zdań o Stalinie – odebrałam jej zapiski właśnie jako wielką literaturę. I też wbrew wszelkim anonsom księgarskim o tej książce, dla mnie jej bohaterem nie jest ani Ługowska, ani Stalin, lecz sowiecka szkoła.
O szkole przez pięć lat zapisków Niny dowiadujemy się niewiele. Nina nie portretuje nauczycieli, sporadycznie wspomina o przedmiotach, które wkuwa i z których jest celująca i tych, których nie chce się uczyć, bo szkoda jej na nie czasu. A jednak z tych ułamków pisanych mimochodem, tematów bardziej nieobecnych i przemilczanych, czytelnik z powodzeniem odtwarza atmosferę gimnazjum moskiewskiego niepozbawionego ambicji uczenia na wysokim poziomie, jednak dla tak wrażliwej uczennicy, jaką jest Nina Ługowska, bezużytecznego.
Być może, że właśnie monotonia tych zapisków łamana uwagami o szkolnych chłopakach, które też stają się wskutek braku wzajemności monotonne, zapiski te mogą być postrzegane jako nudne i o niczym. Mantra opisu na jednakowym poziomie emocjonalnym, gdzie opis ojca skazanego przez NKWD na banicję, potajemnie odwiedzającego swoje moskiewskie mieszkanie, bo ma zakaz przyjazdu do Moskwy, ma coś chorego właśnie wskutek chłodnego zapisu tej, podanej mimochodem informacji. Nina zdaje się o wiele bardziej świadoma tego co się dzieje w ich rodzinie od starszych od niej sióstr bliźniaczek i bardziej za nią odpowiedzialna. Wie, że rodzina jest represjonowana, inwigilowana i skazana na nędzę za młodzieńczą opozycyjność ojca wobec reżimu i też jego poglądy podziela. Jednak jej odmowa udziału w politycznych organizacjach szkolnych i walka o miejsce w społeczeństwie, z którego jej rodzina jest wykluczona, jest najprawdopodobniej bez znaczenia. Właśnie ta pasywność i pesymizm Niny, próba samobójcza i równoczesna niesłychana młodzieńcza witalność, erotyzm i pragnienie wydobycia się z pułapki życiowej zastawionej przez Historię, dowodzi ambiwalencji natury ludzkiej i tego, że tak niewiele trzeba, by zabić wolę życia w człowieku, który zaledwie zaczął świadomie żyć, i tak niewiele, by ją wskrzesić i rozbudzić.
Pod koniec dziennika Nina bezskutecznie próbuje dostać się na moskiewskie uczelnie mimo wzorowych świadectw i zdanych egzaminów. Represja jest w delikatnych, troskliwych i grzecznych odmowach przyjęcia Niny do szkoły wyższej, gdzieś w tle jedynie. W tle jednostajnej narracji w mieszkaniu przeprowadzają rewizję, ojciec zostaje osadzony w więzieniu:
„(…)A tata siedzi na Butyrkach. Siedzi ze swoją dziką i bezradną nienawiścią, ze swoją energią i zdolnościami, i tymi dużymi oczami. Dzisiaj byłam w Politycznym Czerwonym Krzyżu* i złożyłam podanie. Ciekawa instytucja, czyni wokół siebie wiele szumu, ale kompletnie nic nie robi. Słyszałam od innych, że sprawy ciągną się u nich po kilka lat i nic z tego nie wychodzi. Mnóstwo ludzi, pomieszczenie wygląda jak chlew. Petentom odpowiada się mniej więcej, że „się postaramy, ale wątpliwe, że da się coś zrobić”. Znakomita odpowiedź.(…)”
(* Polityczny Czerwony Krzyż działał od 1917 r. pod kierownictwem J. Pieszkowej, pierwszej żony Maksyma Gorkiego. Pomoc więźniom – prawna, materialna, lekarska – polegała na przekazywaniu podań o zmianę warunków przetrzymywania więźniów i złagodzenie losu skazanych, wynajmowaniu adwokatów w procesie wstępnego śledztwa i rozprawy sądowej, zaopatrywaniu aresztowanych w żywność, lekarstwa, odzież, gazety i książki. J. Pieszkowa miała też zezwolenie na odwiedzanie więzień i obozów koncentracyjnych i przyjmowanie podań od więźniów. Ale chyba najważniejszym „przywilejem” organizacji była możliwość otrzymywania z OGPU wiadomości o miejscu pobytu aresztowanych i postępach śledztwa w ich sprawach. Od początku lat trzydziestych władze niemal nie zwracały uwagi na starania tej organizacji)
[Nina Ługowska „Chcę żyć Dziennik radzieckiej uczennicy 1932-37” przełożyła Ewa Niepokólczycka]

Fabuła dziennika Ługowskiej się urywa. Wiemy, że w tych latach z powodów politycznych zostało skazanych na śmierć 681692 osób. W Gułagu, zakładach poprawczych, więzieniach liczba ofiar w latach 1937-1938 sięgała 1 mln osób. W latach 1936-1939 zostało aresztowanych ponad 1,2 miliona komunistów, co stanowiło połowę całkowitej liczby partii komunistycznej. Według Andrieja Sacharowa uwolniono 50 tysięcy osób, a reszta została rozstrzelana (600000), lub zmarła w obozach.
Jednak rodzina byłego członka Komunistycznej Partii lewicowych eserowców Siergieja Fiedorowicza Rybina-Ługowskiego wróciła w całości po pięcioletnich robotach przymusowych na Kołymie. Rodzice zrehabilitowani przez Chruszczowa zmarli w 1950, a Nina poślubiwszy na Kołymie malarza, swoje życie po zsyłce oddała też malarstwu wyrzekłszy się raz na zawsze pióra.

To, że rękopisy nie płoną zawdzięcza pisarka Ługowska jedynie archiwum NKWD, gdyż jej jedyny pisarski dorobek – pensjonarski dzienniczek – musiał nie zniszczony pozostać w aktach, jako jedyny dowód jej winy na mocy której siedemnastoletnią dziewczynę skazano na zsyłkę na Syberię. Wyleczył on zapewne na całe życie z nałogu pisania bezpowrotnie unicestwiając jej talent pisarski.
Ale, jak morderca, który zawsze wraca na miejsce zbrodni, tak i te archiwa wróciły w XXI wieku, by jeszcze raz spotkać się ze swoją ofiarą.

Ku wstydowi, czy ku przestrodze, pamiętniczki-powierniczki małych dziewczynek budzą lęk.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik duszy i oznaczony tagami , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *