William Faulkner seks obwinia za całe zło, jakie wydarzyło się w małych miasteczkach Jefferson i Memphis. To zbrodnie, pożar i najciemniejsze czyny człowieka wydobywa w kilku bandytach drobna nastolatka, która urwawszy się z pensji, wyzwala w nich najnikczemniejsze żądze. Wokół defloracji Temple, głupiej blondynki, usnuta jest najmroczniejsza powieść Faulknera, „Azyl”.
To, że bohaterka powieści Dzido na końcu sika ze strachu i w niemocy w majtki, co nie przywróci jej ani utraconego dzieciństwa, ani utraconego dziewictwa, a w proszki i spowiedź już nie wierzy, może ma i podobną wymowę, jak arcydzieło Faulknera. Katalog niezgody na rzeczywistość dziewczyny, której uprzednie szkolne radzenie sobie z opresją zewnętrzną już nie wychodzi, jest długi. To właściwy temat książki, na którym dopiero postacie, dopisane do tej skargi, jak śmiecie popychane wiatrem ulicy, przemieszczają się z kartki na kartkę.
Niepokojąca jest ta książka, którą czyta się gładko i łatwo, można przez godzinę ją wchłonąć bez znudzenia. Może działa tu zasada przedstawiona w pewnej amerykańskiej komedii z Leslie Nielsenem, gdzie podczas czytania referatów konferencji na rzecz głodującej Afryki wszyscy słuchacze zgodnie śpią. Wpadają bandyci i wkładają do rąk prelegenta pikantną. erotyczną powieść. Wszyscy natychmiast się budzą i z zainteresowaniem słuchają.
Niepokojąca, bo uwodzi. Niesie przyzwolenie na taki sposób życia, sugeruje, że innego nie ma. Pisarz wybierając z rzeczywistości jakiś problem powinien go jednak wyodrębnić z tła. Tutaj wszystko się zlewa, jedność książki, opartej na jednostajnym monologu bohaterki, uzyskana jest kosztem braku kogoś, kto nad tym wszystkim panuje.
Nowa literatura nie tylko nie ma już strażników moralności. Nie ma też strażników wartości artystycznych i wolność wypowiedzi jest jedynie próbą zaistnienia w literackim świecie tylko dlatego, że próby podjęcia pracy w bankach, roznoszenia ulotek i posad sekretarek okazały się o wiele trudniejsze od napisania powieści. Ale, jeśli pisanie ma uchronić młode kobiety od nieszczęść, które im – jak Faulkner w swoim arcydziele uzmysłowił – zagrażają, to absolutnie należy pisać.
Marta Dzido
Małż
Korporacja Ha!art 2005
KUMULTURA
Zobacz film
Glass Tease
Wróciłam i chciałam niestety po fakcie, wyjaśnić mój wpis odnośnie pism literackich, który umieściłam pod komunikatem o publikacji Pana Balka. Oczywiście nie miałam zamiaru ani ich umniejszać, ani wskazywać ich niepotrzebności. Przykro mi, że albo piszę niezrozumiale, albo następuje tu celowa zła interpretacja. Opisałam sytuację, jaką zastałam w moim mieście i raczej wykazałam żal, że w czasie szukania “Portretu”, który nie wyodrębnił wyraźnie swojej nazwy na okładce, nikt tym półkowym bogactwem się nie interesował, mimo autentycznych tłumów w sklepie. Jednak odnośnie nieśmiertelności pism, to nie jest zupełnie tak. Mam “Poezję” z lat mojej młodości i “Nowy Wyraz” i nawet “Literatury na Świecie”, które niemal od pierwszego numeru prenumerowałam do lat 80 tych, poprzez panująca cenzurę są skłamane. Pisząc teraz o Prouście wolę korzystać z książek, niż z fragmentów z nich w LnŚ., co jest doświadczeniem innym, pełniejszym, niż to pierwsze, fragmentaryczne tłumaczenie tekstów.
~EwaBien, 2005-10-01 20:31