Kto czytał „Samotność w sieci” Janusza Wiśniewskiego, ten wie, że bohaterem tej wyjątkowo poczytnej powieści współczesnej jest plemnik. Plemnik, marzenie wszystkich urzędniczek pieszczących klawisze klawiatury, który, jak wyjęty z mistyki religii, przedostaje się do prawdziwego życia. Z Nicości, z wirtualnej sieci, w jakimś ( oczywiście pięciogwiazdkowym hotelu, akcja zapładniania zaczyna się już w windzie) wnika w bohaterkę. Powieść zakończona happy endem, prokreacja sukcesem. Szczęśliwy mąż z wmówionym ojcostwem będzie do końca życia zaharowywał się na śmierć, by sprostać najwyższym wymaganiom materialnym małżonki i bękarta. Najwyższym, bo przecież plemnik nie stąd, ale z tamtego świata.
Jest to oczywiście idealna odpowiedź pisarska na marzenie armii nudzących się w pracy urzędniczek. Ale jaką odpowiedź ma dać, i komu, sieciowy pisarz, sieciowy artysta?
Cudowne narzędzie, uwalniające artystów od pustej wartości salonu ( Deleuze pisząc o Prouście właściwie i salon Verdurinów i arystokracji ma za nic), od zdawałoby się, niszczącej ingerencji odbiorców nie na poziomie twórcy, teoretycznie dałoby tej utopii nawet radę. Ale eksperyment „Intymnika” Henri Frederic Amiela i całej plejady ubiegłowiecznych intelektualistów sprawdził się, ponieważ sama umiejętność pisania już nobilitowała do nazwy pisarza. Teraz, jak słusznie powiedziała Ewa Kuryluk w wywiadzie, artystów jest bardzo dużo, najwięcej, jaką do tej pory kula ziemska nosiła, a i reaktywacja artystów minionych wieków niesłychanie łatwa.
I, jeśli Proust, lew salonowy, który dla podtrzymania kontaktów międzyludzkich połowę swojego wątłego zdrowia oddawał pisaniu listów, a promocje „Poszukiwania” rozpoczął od astronomicznych kosztów paczek, próśb o recenzje i bankietów w ekskluzywnych restauracjach, to co ma robić artysta, który geniuszem nie jest, ani, jak Proust, posiadaczem pieniędzy?
Neurozie właścicieli blogów nie sprzyja zdziczenie. Zachowują się jak bite dziecko, któremu, jak się powie dobre słowo, uchylają się przerażeni. Są jak bite psy, jak się im powie dobre słowo, szczekają. Agresja tych baniek mydlanych dryfujących w kosmicznej sieci, tych cząstek duchowych zamkniętych szczelnie w swej izolacji, niszczy i wycieńcza. Jak każda nerwica musi w konsekwencji zamienić się w sadyzm, i jeśli nie powrócą do normalnego przeżywania życia, zmarnują talent, a toksyna autodestrukcji zainfekuje innych.
Tonący, nie dostrzeżony, nie dopieszczony sieciowy artysta może posunąć się, jak tylko się moralnie przełamie ( a cóż to jest wobec ratowania własnego talentu), do różnych, znanych, odwiecznych chwytów. Znamienna jest taktyka przy pomocy nie do końca zidentyfikowanego komplementu podjudzania współtowarzyszy do otwartości i spontaniczności, by na mocy sztucznie wytworzonego konfliktu, mogła zaistnieć niedostrzegana szlachetność. Zachęcanie do własnej niekontrolowanej twórczości, by zmrozić go potem ( ewangeliczna belka w oku bliźniego), wytykaniem cudzych błędów, przy tak znikomych własnych możliwościach. Częsta metoda skandalu, do czego najczęściej w dalszym ciągu używa się kobiet, nagminnie wykorzystywana w każdej już, papierowej prasie. Zdrowy odruch zdobywania publiczności, a wszystko bez impulsu i lustra przecież zamiera, najprawdopodobniej nigdy nie znajdzie odpowiedzi ani w życiu realnym, ani nie wyjdzie poza autorską iluzję.
Salon zawsze miał wysoką cenę. Każdy władca dąży w pierwszej kolejności do zjednania sobie sportu i sztuki. Rola mecenatu na szczeblach władzy nigdy nie była i nie będzie bezinteresowna. Strategia optymalnego dysponowania tym, co się ma wokół, jest na tyle skuteczna, że ochrania przed oszukiwaniem się. Pretensja do świata salonów, do salonów, które też egzystują w sieci, anektując tereny niczyje i do tej pory wolne, jest tak samo śmieszna, jak śmieszne są protesty ludzi zdziwionych, że świat jest zły. I śmieszne jest idealistyczne mniemanie, że sieć posiada inną niż odwieczna natura, ludzką strukturę.
Stado zawsze ustali hierarchię i zwierzęce prawo natury ma tendencję koła. W środku, jak krowy na pastwisku, jest przywódca stada, im dalej od osi, tym ważność i smakowitość trawy spada. I, jak u kur, zawsze jest kolejność dziobania. Samotność w sieci to też odwaga. Jeśli się nie chce zostać zapładniaczem bękarta, lub – w języku więziennym – po prostu cwelem, a wirtualnym fighterem, wolnym strzelcem, Kasandrą, czy po prostu artystą, to życie, bez pretorian, wazeliniarzy i płatnych adoratorów, jest marne.
Janusz Leon Wiśniewski , Małgorzata Domagalik
188 dni i nocy
Jacek Santorski & CO 2005
Ralph Waldo Emerson
Natura. Amerykański uczony
przełożył z angielskiego Michał Filipczuk
Wydawnictwo Zielona Sowa 2005
Wiśniewski to aż za łatwy cel do krytycznej rozprawy, ale Ewa wyszła poza utarte kanony chlastania pisarstwa dla gosposi domowych (obojętnie, czy będących managerami czy też dyrektorkami budżetówkowych molochów), dając dojmująco trafny obraz alienacji osób twórczych, ich zakompleksienia, jakiejś wewnętrznej walki o swoje, szamotania się, ogólnie komedii ludzkich słabostek, które internet dodatkowo uwypukla. Uwagi Ewy powinno rozważyć większość obecnych w sieci twórców i zastanowić się, czy przypadkiem to nie o nich ta notka. Furiatów przecież nie brakuje, a sądząc z reakcji wielu decydentów sieciowych publikatorów, rzeczywiście bardziej liczą się jakieś zwierzęce padaczki charakteru niż wyważone deklaracje wierności sztuce. Jeśli zatem coś zawdzięczać Wiśniewskiemu, to to, iż dzięki jego pisarstwu powstała tak celna notka.
~ZaDużo, 2005-10-11 14:27
Bardzo dziękuję Łukaszowi za słowa wsparcia w temacie. Prawdę mówiąc, miałam intencje szersze, co w tak krótkiej notce jest niemożliwe. Żal mi po prostu tych kosmicznych przestrzeni, które dzięki technice mogłaby zająć ludzka aktywność. Natomiast to, co robią z siecią pisarze typu Wiśniewski, a teraz i Domagalik, ludzie powielający schematy z życia realnego (egocentryzm, dominowanie), zupełnie odbierają wiarę w inną wizję człowieka. Gdy wczoraj podeszłam do starego mężczyzny, który po kilkuminutowym biegu do autobusu czekającego na niego, aż dobiegnie, został sam na przystanku i powiedziałam – “ale bydlak”, mężczyzna zdawał się być po stronie młodego kierowcy, który mu przed nosem sadystycznie drzwi zamknął. Dzisiaj czytam wpisy pod doniesieniem Gazety Wyborczej, jak to znudzone pielęgniarki podczas dyżurów nocnych robiły sesję zdjęciową wcześniakowi w Katowickim Centrum Zdrowia Matki i Dziecka ( to bardzo prestiżowe, tam rodzić). Lekarze mówią, że boją się nawet brać do ręki wcześniaka. Młode kobiety się niczego nie boją. I może o tym braku strachu w sieci powinno być więcej.
~EwaBien, 2005-10-12 08:29
O, i tu się zgodzę, a nawet chylę czoła. Jeśli artykuł był świetny, to komentarz znakomity. Raz jeszcze ukłony.
~krokodyl_nilowy, 2005-10-27 12:24
ten też