Lata pięćdziesiąte. Rudek. Rozdział V.

Tam – bezrobocia, strajki, głód.
Tu – praca. Natchniony traktor.
Tworzy historię zwycięski lud.
Chwała faktom!

[Władysław Broniewski „Słowo o Stalinie”]

Marianowi nie udało się wyjechać do Ameryki i Krystyna nigdy nie wiedziała, ile Rudka kosztuje rodzina jego brata. Otrzymywane co miesiąc pieniądze od męża starczały jedynie na bieżące potrzeby. Starała się jakoś ozdobić mieszkanie, które było ciasne i wykonane z tandetnych materiałów.
Rudek jak nie był na delegacji, wykonywał chętnie wszelkie męskie prace domowe, rozwijając talenty racjonalizatorskie, podobnie, jak robił to w pracy.
Ewa przynosiła zawsze nie te narzędzia, które polecał jej wyciągać z szuflady biurka Franciszka, nie tylko dlatego, że nazywał je po niemiecku, ale też i z tej przyczyny, że nazywał tak samo te same narzędzia zależnie od okoliczności ich przeznaczenia, gdyż było ich mało i były wielofunkcyjne.
Krystyna dopiero przeraziła się nie na żarty, jak kupił od Hajka „załatwioną” w jego zakładzie – Hajko był tam zaopatrzeniowcem – papę dachową, którą położył w przedpokoju na deski pomalowane już na bordowy kolor emalią przez Krystynę w czasie jego wyjazdów. Jednak bała się mu sprzeciwić i dawać za przykład mieszkanie Łypów, które – nie wiadomo, jakim sposobem – miało parkiet dębowy w przedpokoju i pokojach, gdyż wpadał w szał i był nieobliczalny.
Rudek rozwinął rolkę papy przy pomocy Ewy. Szybko ułożyła się na deskach i przylgnęła do lakieru tworząc z nim nierozerwalną całość, jednak była zbyt wąska, by bordowe deski nie wyzierały po bokach. Dzięki nim zresztą cała rodzina przez dwa dni mogła swobodnie przemieszczać się po mieszkaniu, gdyż Rudek postanowił złamać ponurą szarość papy i za pomocą papierowego szablonu wymalować na niej wzory geometryczne w podstawowych, surowych kolorach przemysłowych. Lakier olejny w małych puszkach, czerwony, zielony, żółty i niebieski sechł dwa dni i właściwie tak na dobre nigdy nie wysychał, dlatego ostrość koloru koła po środku przedzielonego kilkunastoma odcinkami kwadratów, prostokątów i trójkątów lekko się patynowała brudem kapci domowych.
Rudek zabierając do swojego pokoju wszystkie przedwojenne meble poczuwał się do obowiązku zrekompensowania ich braku reszcie rodziny. Na licznych budowach, nad którymi miał nadzór, „załatwiał” usługi spawalnicze, płacąc robotnikom za nie butelką wódki. Pręty do zbrojenia betonu wyginał po pracy w domu na specjalnym, zbudowanym z desek drewnianych „kopycie” według rozrysowanego wcześniej projektu technicznego. Tym sposobem wykonał bardzo niebezpieczny kwietnik, który dziurawił wełniany dywan od Leśki i przewracał się z doniczkami, jak wiatr otwierał balkon. Rudek postanowił dziurawieniu zaradzić czterema korkami wykonanymi z tego samego materiału, co modne buty na słoninie. Jednak nadziane na nie nogi kwietnika natychmiast przedziurawiały i te korki, a kwietnik stawał się w dalszym ciągu niebezpieczny, a na dodatek oszpecony plastikowymi korkami w kolorze pomarańczowym.
Na budowach stosowano coraz to nowe technologie, o których Rudkowi przed wojną się nawet nie śniło. Był zafascynowany możliwościami wykorzystania płyt paździerzowych w meblarstwie i dom zapełniał różnymi kawałkami płyt, magazynował je za szafami, by wykonywać z nich coraz to bardziej pomysłowe meble. Płyty strasznie śmierdziały na początku, ale z biegiem miesięcy ich przemysłowy smród zepsutego oleju jadalnego powoli słabł. Rudek zespawał na budowie stolik z trzech wygiętych prętów zbrojeniowych pomalowanych potem lakierem olejnym na czarno, zakończonych korkami i na przyspawany okręg metalowy i przykręcił śrubami blat płyty paździerzowej wycięty w kształt plastra miodu. Całość pomalował lakierem bezbarwnym, gdyż był oczarowany pięknem płyt paździerzowych, ich nierówną strukturą o wielu odcieniach mielonych trocin i chciał to wszystko wydobyć. Stolik przeznaczony był głownie dla Andrzeja, który z konieczności lekcje odrabiał przy stole w kuchni. W planach Rudka na czas, kiedy Ewa pójdzie do szkoły, był projekt specjalnego stolika z dwoma klapami podtrzymywanymi kątownikami, który chował się, jak dzieci siedzące na przeciwko siebie ukończą odrabiać lekcje.
Prace domowe Rudka przebiegały równolegle i plany rodziły nowe plany, tak, że cała rodzina nie była pewna dnia ni godziny, kiedy w tak ciasnym mieszkaniu nagle pojawi się nowy sprzęt. Na dodatek naczelną zasadą Rudka było udoskonalenie mieszkania trzech osób w jednym pokoju dzięki przemyślnym fortelom konstruktorskim tak skutecznym, że przewidywały nawet goszczenie dłuższe Wandy z Przemyśla. Tym zamysłem powstała szafa z płyt paździerzowych, do której w dzień chowało się łóżeczko polowe Andrzeja. Była umocowana do ściany na tzw., „cybantach” i spuszczało się ją na noc, by babcia Wandzia mogła na plecach szafy spać w nocy między tapczanem, a łóżeczkiem polowym. By Wandzie było wygodnie, plecy „szafy” Rudek wykonał z siatki ogrodowej, której nierówna powierzchnia nie dawała się niczym zamortyzować mimo stert jaśków, poduszek i pierzyn podkładanych pod ciało babci.
Radosną twórczość konstruktorską w domu przerwał szczęśliwy zbieg okoliczności dopiero pod koniec lat pięćdziesiątych. Do kopalni Węgla Kamiennego Nowa Ruda w marcu 1957 w sprawie projektowanego przez macierzyste Biuro projektów Rudka wieży wyciągowej szybu Piast II wysłano projektanta Rudka na telefoniczną prośbę celem zorientowania go w nieścisłościach, jakie stwierdzono w czasie montażu wieży. Wobec braku pomiarów Rudek nie mógł na miejscu stwierdzić, z jakiego powodu powstały te nieścisłości, wobec czego radził zrobić odpowiednie pomiary. Na podstawie tych pomiarów mogłoby kierownictwo montażu zorientować się w pochodzeniu tych nieścisłości. Ponieważ rektyfikacja wieży w czasie montażu należy do firmy montującej, a w szczególności do specjalistów branży montażowej, Biuro Projektów zwróciło się o wspomniane podkładki pomiarowe, celem przekazania ich owym specjalistom. Wypowiadanie się na temat uchybień montażowych nie należy do zakresu naszych prac – zastrzegło się Biuro.
Jednak Rudek po pobycie w Zgorzelcu i Bogatyni w Zarządzie KWB wrócił do Katowic do Biura Projektów Górniczych przy Alej Róży Luksemburg 2a zaangażowany w tamtejsze problemy i jako ich ekspert. Został delegowany do Kombinatu Paliwowo-Energetycznego „Turów” na stanowisko Naczelnego Inżyniera Wykonawstwa Własnego. Stamtąd, dla zapoznania się z problemami organizacyjno-ruchowymi i znając biegle niemiecki i angielski, został wysłany do NRD na 6-cio tygodniowe przeszkolenie. We wrześniu 1958 dumny z siebie wysyłał do Wandy do Przemyśla kolorową pocztówkę Berlina przedstawiającą tramwaj i samochód IFA F9 na Alexanderplatz: Zjawiłem się raptownie w Berlinie, zasyłam z podróży serdeczne pozdrowienia cioci i wujkowi, Rudek.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata pięćdziesiąte. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *