ANDRYCZ

Właśnie odeszła na zawsze stuletnia Nina Andrycz. Zajmowała jako poetka i aktorka szerokie miejsce w polskiej kulturze poszerzane nieustannym wmawianiem, za pośrednictwem komunistycznej prasy i mediów, że jest artystką najwyższej próby. O swoim mężu Józefie Cyrankiewiczu, premierze Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej z którym była poślubiona w czasach największego stalinowskiego terroru od 1947 do 1968, do rozwodu, powiedziała w wywiadzie: „Na początku znajomości miał bajeczną, hollywoodzką urodę. Oka nie można było od niego oderwać. Póki mnie słuchał, to wyglądał dobrze. Kiedy zrozumiał, że nie urodzę dziecka, zaczął popijać i przestał słuchać. Gdybym urodziła, nasze małżeństwo przetrwałoby do grobowej deski. Mama na mnie w dzieciństwie mówiła Pupsik, jemu się to strasznie podobało, ale przerobił na Pupsicę. Brzmi bardziej seksualnie”.*
W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Telewizja Polska wyemitowała film „Maska i korona” (1996) Mieczysławy Wazacz o tragicznym losie aktorki oraz malarki, Danuty Romany Urbanowicz (1926-1989), na której tragicznym losie zaważyło podobieństwo do Niny Andrycz zawierający obrazy, zdjęcia, dokumenty, które zachowały się po jej śmierci. Barbara Stanisławczyk w “Przeglądzie Tygodniowym” z 1992, nr 12 w artykule „Cień w lustrze” upomina się o rehabilitację aktorki, co nie nastąpiło do dzisiaj. Aktorka Nina Andrycz nigdy na przestrzeni swojego stuletniego życia nie znalazła czasu, by się wypowiedzieć w sprawie Danuty Urbanowicz. Przeciwnie, obyczajów w czasach jej świetności, którym świadkowała w świecie artystycznym nigdy nie poddała krytyce, o czym świadczy reportaż Barbary Stanisławczyk.
Nina Andrycz w dwudziestym pierwszym wieku była niezwykle aktywną postacią życia artystycznego III Rzeczpospolitej. Pamiętam jej filozoficzne wynurzenia i porady dla artystów z filmu Jacka Bławuta „Jeszcze nie wieczór” z 2008 roku. Przedwczorajsza śmierć aktorki, która nigdy nie zrobiła prawdziwego rachunku sumienia, a wraz z nią rzesze jej wielbicieli, raz na zawsze udaremniła daną jej przez los długowieczność szansę rehabilitacji.
Danuta Urbanowicz nadal więc czeka na rehabilitację zawodową, o co zabiegała w piśmie do prokuratury, znalezionym po jej śmierci, choć szanse na to są niewielkie, bo umarła najważniejsza osoba tego dramatu.
Fragment książki Marii Gordon Smith pt. “W labiryncie teatru Arnolda Szyfmana” o Ninie Andrycz gdzie jest tekst listu Danuty Urbanowicz do premiera J. Cyrankiewicza, gdy została zwolniona z Teatru Narodowego w 1962 r. jest tutaj: http://www.polskieradio.pl/68/2461/Audio/316297
*cytat z artykułu „Gazety Wyborczej” Jacka Szczerby: Nina Andrycz nie żyje. “Dama polskich scen” miała 101 lat” z 31.01.2014

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik duszy i oznaczony tagami , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

10 odpowiedzi na ANDRYCZ

  1. Robert Mrówczyński pisze:

    Niezwykle mało jest na jej temat, ale z tego co jest wynika niedwuznacznie, że za ten biedny, tragiczny los, za wywalenie z teatru odpowiedzialna jest Andrycz. Urbanowicz walczyła potem sądownie, “pieniaczyła” się, więc musiano uciszyć ją przymusowym psychiatrykiem, gdzie zniszczono jej dokumentnie zdrowie i złamano ducha i gdzie popadła w prawdziwą chorobę psychiczną.
    Bardzo piękna, utalentowana artystka zniszczona przez chorą ambicję i megalomanię wszechwładnej Andrycz.
    I pewnie nie doczeka się rehabilitacji. Ale fajnie, że chociaż w taki sposób, tą notatką, upamiętniłaś jej smutne i heroiczne życie.

  2. misia pisze:

    Antoni Słonimski w recenzji teatralnej ze sztuki w 3 aktach „Cezar i człowiek” Adolfa Nowaczyńskiego wystawionej 20 czerwca 1937 roku napisał o Ninie Andrycz bardzo pozytywnie: „Trudną rolę Lukrecji zagrała Andryczówna z niezwykłym, chwilami aż zbyt dynamicznym temperamentem. Mimo pewnych surowości, jest to już dziś aktorka o talencie i indywidualności nieprzeciętnej.”
    Być może musiała się sprzedać, by talentu nie zmarnować. A gdzieś słyszałam, że takich aktorek, które przespały się z Cyrankiewiczem i potem je zamykano do psychuszek, było mnóstwo. W końcu to spanie Andrycz miała legalne, miała na to papier z Urzędu Stanu Cywilnego. Chyba, że to był ślub kościelny. Bo pogrzeb pewnie będzie kościelny, na Powązkach.

  3. Ewa > misia pisze:

    nie wiem misiu, bo nie widziałam żadnego przedstawienia z Andrycz, musiałabym gdzieś na YouTube poszukać, by się przekonać. Znam tylko z filmów, gdzie jest fatalna, egzaltowana, manieryczna, nikt tak nie gra na świecie, to taka właśnie szkoła prowincjonalnego polskiego teatru przedwojennego, czego nigdy moim zdaniem nie przezwyciężyła mając, jak piszesz, takie świetne warunki, by talent rozwijać. Wszystko poszło w dym, ciężka praca łódzkich tkaczek przeznaczana na finansowanie komunistycznego Dworu nie wniosła żadnych wartości do kultury polskiej. Gdyby chociaż coś bąknęła o życiu seksualnym rządzących elit, którym świadkowała – bo uważała się przecież za utalentowaną pisarkę i poetkę – to może by chociaż cokolwiek po niej zostało.
    Maria Dąbrowska po wojnie ma już inne zdanie o umiejętnościach Andrycz, niż Słonimski.
    20 XI 1956. Wtorek
    W sobotę byłyśmy z Anną na przedstawieniu “Św. Joanny” Bernarda Shawa. Jednak to ani porównania ze “Skowronkiem” Anouilha. Ani sztuki nie można porównać, ani gry. Andryczówna jako Joanna – czyste nieporozumienie, właściwie tylko Hańcza był dobry.

  4. Ewa > Robert Mrówczyński pisze:

    wiesz Robercie, ten film dobrze pamiętam, mimo, że to było w telewizji niemal 20 lat temu. I po nim ani śladu, ani na You Tube, ani nigdzie w Sieci, ani u nas w zbiorach Filmoteki Śląskiej. Bardzo to zagadkowe. W filmie „Maska i korona” były pokazane obrazy Danuty Urbanowicz, tam chodziło o schizofreniczne łączenie się z kosmitami, których, łącznie z ich radiostacją, chora malowała na arkuszach brystolu. Bardzo dobrze pokazane było za pośrednictwem sztuki wpędzenie wrażliwej, młodej artystki w psychozę paranoidalną i te stany lękowe widoczne były w obrazach. Tylko bardzo toporna osobowość mogłaby wytrzymać sytuację, w jakiej znalazła się Danuta Urbanowicz. Ważne, że pozostał po niej ślad, ma profil na Wikipedii. Niepojęte jest jednak jest zacieranie prawdy o tych czasach, kiedy już nic nie grozi, kiedy już można mówić…

  5. misia pisze:

    Ale pisarka z Niny Andrycz była żadna. Być może nie potrafiłaby napisać prawdy o tych czasach.
    Natomiast przedwojenne piękno Niny Andrycz potwierdza babcia Jacka Dehnela w „Lali”:
    „(…) Rozpad babci najlepiej było widać po rozpadzie narracji. Z początku brakowało tylko drobnych składowych („Co się ze mną dzieje… nie pamiętam już, niczego nie pamiętam… kto, do jasnej cholery, wystawiał w 1938 Lato w Nohant? To była jedna z pierwszych ról Andrycz, zjawiskowo piękna wtedy była, zjawiskowo… nie pamiętam”), potem znikały fragmenty historii, szczegóły mieszały się ze sobą i nikt nie wiedział, gdzie stała śliwa, a gdzie wiśnie, jakiego koloru była sukienka pani Iksińskiej pewnego wieczora, i tak dalej, a babcia, jak to babcia, dbała o narrację i uzupełniała ją wyobraźnią, czyli substancją innej natury. Z czasem zaczęły znikać całe opowieści, albo, co gorsza, jedne historie mieszały się z innymi, dochodziło do niezwykłych kontaminacji i absurdalnych zderzeń. (…)”

  6. Ewa > misia pisze:

    To właśnie Iwaszkiewicz skierował wiersze Niny Andrycz do druku natychmiast, jak mu wręczyła, chyba ich nawet nie czytając. Mi chodzi misiu tylko o to, by nie tworzyć mitów o polskim reżimie komunistycznym, jakoby on był bardziej elitarny, wykwintny, intelektualny, lepszy, niż w innych krajach Bloku. Otóż nic podobnego. To, że Cyrankiewicz nie mówił nowomową i że sam pisał przemówienia, że był bardziej cyniczny od prymitywów z egzekutywy partyjnej, że był najbogatszym człowiekiem w Polsce Ludowej, to przecież żaden Ulisses, tylko zwykły, czerwony skurwysyn. Właśnie kolaboracja elit intelektualnych, przedwojennej inteligencji, pomogła degradacji kraju, a nie ocaliła go przed degradacją, jak się powszechnie uważa. Podkreślam powszechnie, bo obserwuję to u mojej mamy. Wczoraj poleciłam jej na TVP Kultura recital Ireny Santor, bo wiedziałam, że lub Irenę Santor. Ale szybko przełączyła kanał. I pytam, czy lubi, czy nie lubi? Tak, odpowiedziała, wspaniale śpiewa! Widzisz, większość rzeczy w Polsce było z wmówienia. Bo gdyby moja mama naprawdę lubiła te bezduszne śpiewy, to by ich pragnęła. I na tym wmówieniu bazowała też Andrycz. Zobacz te komentarze bałwochwalcze na GW. Żal, że takich WIELKICH aktorek już nie ma. I całe szczęście!

  7. Ewa pisze:

    O! Znalazłam taki fragment z „Dziennika” Iwaszkiewicza. Bidulek cierpi strasznie egzystencjalnie (widocznie zabrał się już za tłumaczenie Kierkegaarda i się dowiedział, że należy cierpieć nawet na luksusowych salonach). Iwaszkiewicz zaczyna cierpieć po 40 latach, Andrycz nie cierpiała nigdy. Dopiero teraz widać, że cierpienie było bez znaczenia:
    26 stycznia 1958
    Wczoraj premiera „Marii Stuart” Słowackiego w Teatrze Polskim z Niną Andrycz. Co za toalety! Siedzieliśmy z Marysią w loży obok Parandowskich. I nagle w czasie akcji to uczucie, że mnie to wszystko już nie interesuje. Czterdzieści pięć lat chodzę do tego teatru – z dawnych został tylko Szyfman i woźny teatralny Stanisław – i zawsze sprawiało to mi taką przyjemność. Premiera, znajomi, przyjaciele, plotki. A tutaj – wygaśnięcie wszelkich zainteresowań. Odsuwa się wszystko ode mnie, gdzieś w jakiś cień, coraz dalej, coraz głębiej. Bo to wszystko nie ma żadnego znaczenia. Śnią mi się gwiazdy, przestrzenie, dziury w niebie. A Nina, Inek Gogolewski, Jasiukiewicz… to przecież szyderstwo. Zrobiło mi się bardzo smutno i chciało mi się pójść spać. Żałosny jest koniec życia ludzkiego.

  8. Robert Mrówczyński pisze:

    Mnie też od jakiegoś czasu także nie interesuje. Cała ta polska kultura rozczarowuje, czuje się, że jest bez znaczenia. Tak jak piszesz, całe dekady wmawiano nam jaki mamy światowy teatr, szkołę plakatu, wielkich aktorów, znaczące kino. Ale to tylko wmówienie, udawało się dzięki zwężeniu dostępu do świata. Teraz, kiedy dostęp nieograniczony, widać jak na dłoni jakie to wszystko prowincjonalne, jak źle grają ci “wielcy” aktorzy, jak straszne kino się tu robi. Ale takie przypadki jak Andrycz i ta polaryzacja opinii na temat jej wielkości na wyborczej to jak zwykle kwestia polityczna, a nie artystyczna. Bolszewik ma się tu dobrze i ma w dalszym ciągu armię obrońców, którzy przy byle okazji uaktywniają się broniąc zajadle tej haniebnej spuścizny po Bierutach i innych Jaruzelskich.

  9. Ewa> Robert Mrówczyński pisze:

    Dla porównania wpisuję poszczególne lata na YouTube i patrzę, co mi wyskoczy, więc zupełnie przypadkowo porównuję. Cieszę się, tak jak piszesz, że po stu latach mam prawo i możliwość porównywać Polskę z Zachodem. A to i tak jest przecież już selekcja, bo tak naprawdę, to stalinizm jest jedynie w Polskich Kronikach Filmowych, wszystko się w Sieci powoli wstydliwie likwiduje i zaciera. Więc i tak mamy pozostawione najlepsze z najgorszych, a te w moim odczuciu odbieram tak jak Ty – nie wytrzymały próby czasu. Mogą być kuriozalnym śladem po epoce, a nie artefaktem wnoszącym coś w rozwój ducha narodu. Wiele tam też nie wpływów, a zapożyczeń i kradzieży, być może artyści bali się mówić swoim głosem, a potem już nie potrafili. Smutne to zmarnowanie, bo szło na to tyle kasy, czyli proletariackiego potu. Całe szczęście, że chociaż Nina Andrycz przed śmiercią przekazała Owsiakowi sto tysięcy złotych na Orkiestrę, zawsze to coś.

  10. Gasztold pisze:

    Dzień dobry, film o D. Urbanowicz jest juz na yt. Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *