Lata pięćdziesiąte. Wanda. Rozdział II.

Mimo tego jednak typową polską opinią o Stalinie wydaje się słowo rzucone w 1935 r. przez Józefa Piłsudskiego. W obecności brytyjskiego ministra spraw zagranicznych, Anthony Edena, marszałek miał o radzieckim przywódcy wyrazić się krótko: „bandyta”.
[Martin Cruz „Duch Stalina” tłum. Zbigniew Kościuk]

Franciszek przed wojną nie był piłsudczykiem. Uciekali jednak całą rodziną przez zamarznięty San w ostatniej chwili uprzedzeni w nocy, że wojska radzieckie zajęły prawobrzeżny Przemyśl i zaczęły się aresztowania. Dali niemieckiemu żandarmowi butelkę wypełnioną złotą biżuterią i ich przepuścił. Na drugi dzień ruszyła kra na Sanie, a oni byli już w Łańcucie.
Lokatorzy Wandy przydziałem magistratu zamieszkujący teraz kamienicę byli jej najczęściej zupełnie nieznani. Mieszkały też dwie rodziny żydowskie, z którymi była zaprzyjaźniona. Sonia, która pierwsza ujrzała narodzoną Ewę miała rodzinę w Nowej Zelandii i Wanda często kupowała z słanych do niej paczek zagraniczne ciuchy. Mąż Sonii był kapo w obozie i dlatego nie mogli wyjechać do Izraela, bo tam czekała na niego kara śmierci. Sprawiał wrażenie nienormalnego i oprócz przyklejonego do twarzy uśmiechu nie dawał nic więcej otoczeniu. To milczenie najprawdopodobniej go zabiło, pozostawiając Sonię z małym synkiem. Halinka i Marek byli dziećmi drugiej żydowskiej rodziny, którzy lubili bawić się z Pusią.
Pusię Leśka z Emilem kupili niedługo po wprowadzeniu się do prawego skrzydła mieszkania, gdzie była łazienka. Byli bezdzietnym małżeństwem już na emeryturze i kiedy dwa kanarki przywiezione z poprzedniego mieszkania im zdechły nie wydając żadnego potomstwa, postanowili zastąpić je białymi myszkami. Kupując klatkę z parką myszek nie przewiedzieli, że liczba myszy będzie się tak gwałtownie powiększać. Pewnego dnia Emil wsiadł do pociągu byle jakiego z tekturowym pudłem i wysiadł na byle jakiej stacji w szczerym polu. Tam w krzakach otworzył pudło wypełnione myszami i w drodze powrotnej wstępując do znajomego kolejarza wrócił do Leśki z białym kudłatym szczeniakiem. Lesia przelała niespełnione macierzyństwo na szczeniaka nie szczędząc Pusi rurek z kremem od Karbinala, z których Pusia nieprawdopodobnym sposobem wyjadała tylko krem zostawiając nienaruszoną rurkę.
Nie wiadomo, czy czasy, w których przyszło im żyć powodowały, że Wanda i Leśka tyły i głupiały.
Emil, czujny i ruchliwy kolejarz, dysponującym wielkim kluczem od kamienicy, którą punktualnie, co do sekundy zamykał o dziesiątej w nocy, utrzymywał stale szczupłą sylwetkę skarmiając Leśkę i Pusię wystanymi na Franciszkańskiej w Delikatesach słodyczami. Z zawiadowcy stacji stał się skrzyżowaniem właściciela kamienicy z dozorcą. Jednak, gdy wyrywany dzwonkiem z ulicy otwierał spóźnionym i niejednokrotnie pijanym lokatorom – a Emil otwierał drzwi wejściowe zawsze w sportowym przedwojennym garniturze – oddawali mu szacunek należny właścicielowi.
Emil wchodził na drabinę i zdejmował flagę zaraz po pierwszym maja, gdyż były wysokie kary pieniężne za brak flagi pierwszego maja, a pozostawienie jej 3 maja podlegało nawet karze więzienia. Kiedy fala kolejkowych niepokojów powodowana pewnością, że imperialiści wejdą i nic w sklepach nie będzie można kupić, Emil posłusznie wystawał świtkiem przed jeszcze zamkniętymi sklepami i gromadził zapasy żywności dla coraz grubszej żony. Leśka ubierała się elegancko idąc z Emilem w niedzielę na siódmą do reformatów. Resztę tygodnia spędzała w szlafroku z papierosem w dłoni od wczesnego rana do późnej nocy. Niewiele czytała cierpiąc na chroniczne zapalenia spojówek, które tłumaczyła tym, że w pracy używała nieustannie czerwonego atramentu. Nie kupowali żadnych gazet. Dopiero w 1957 zaczęli kupować w kościele „Za i przeciw” ale czytanie ich odkładali na później. Wkrótce, przy pierwszej awarii przedwojennego, miedzianego bojlera w łazience, Leśka zaczęła składać nieprzeczytane egzemplarze w wannie, które z biegiem lat rosły tworząc równo ułożone słupy makulatury.
Wanda myła się w miednicy w służbówce, by nie przeszkadzać małżonkom, gdyż oni zajęli jej byłą sypialnię z łazienką. Leśka i Emil wnieśli ogromną miednicą do kuchni. Dokupiono do kuchni jeszcze jeden kredens tak, by Leśka z Emilem mogli prowadzić osobne gospodarstwo.
Wanda w tartaku nie przepracowała długo. Wyjechała nawet dwa razy na wczasy do Kudowy Zdroju i do Ciechocinka, ale nie miało to nic wspólnego z czasami, kiedy jeździła z Franciszkiem przed wojną do Zakopanego. Kobiety z którymi mieszkała przysyłały jej potem jeszcze latami pocztówki świąteczne wspominając szczęśliwe spędzone chwile z Wandeczką. Ale paniczne stany lękowe mylnie zdiagnozowane przez lekarza jako angina pectoris zakwalifikowały Wandę do renty inwalidzkiej. Wanda jako ciężko chora na serce zaczęła uważać na siebie, czyli unikać wszelkich prac fizycznych i wysiłków. Bazowała głównie na przedwojennych znajomościach i uroku osobistym. Kioskarka zostawiała jej „Przekrój” bez łapówki, podobnie to, co Emil wystawał w kolejkach, pozyskiwała „spod lady”. Bieliznę do prania, krochmalenia i prasowania dawała Pająkowej, dozorczyni całej ulicy, a książki do czytania przynosiła jej Badurska, kierowniczka biblioteki. Badurska miała wygląd prawdziwej czynownicy radzieckiej, była zażywna i energiczna, wpadała podając książki przez drzwi na chwilę do pani Wandeczki i chwaliła się, jak sobie daje radę w życiu.
– Zamykam pani Wandziu troje dzieci w domu, i jak wracam z pracy, to wszystkie umazane kupami. – Ale i tak lepsze to, niż żłobek!
Wanda ze zrozumieniem i troską wysłuchiwała wszystkich, potrafiła zachwycić się wyglądem najbardziej zaniedbanych kobiet, które zawsze czuły się lepiej po komplementach Wandy.
Uwielbiała ją Dzidka, córka przedwcześnie zmarłej przedwojennej przyjaciółki, traktująca Wandę jak matkę. Kiedy Dzidka urodziła Krzysia bez trzech palców u prawej dłoni, jej bardzo przystojny mąż nagle zażądał rozwodu. I tym sposobem Dzidka stając się bardzo samotna i nieszczęśliwa, często odwiedzała Wandę, szukając u niej pocieszenia.
Niewiele Wanda pomagała ludziom, ale samo jej istnienie zdawało się być jakąś nadzieją. I Wanda tę nadzieję miała. Kiedy przychodziła Lena, sąsiadka z trzeciego piętra, której mąż oficer uniknął śmierci tylko dlatego, że dostał się do niemieckiej niewoli, zawsze opowiedziała Wandzie nowy polityczny dowcip i obie popijając samogon z sokiem wiśniowym zaśmiewały się, a Leśka siedząc przy kuchennym stole i oddzielając z kaszy gryczanej wysypanej na ceracie czarne ziarna śmiała się razem z nimi. Wanda uważała, że nawet poziomki miały przed wojną inny smak i wierzyła, że kiedyś znajdzie kupca na kamienicę. Tymczasem słała Krystynie regularnie paczki, gdzie wkładała wszystko, co zdołała zdobyć: mąkę, cukier, używane ubrania zagraniczne, konserwy ze świńską tuszonką, jabłka z ogrodu, i „Przekrój”. Poprzez swoje koneksje na targowisku, tam gdzie nie było już śladu po żydowskim getcie, zdobyła dwie amerykańskie lalki dla Ewy i włożyła do paczki.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata pięćdziesiąte. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *