Lata pięćdziesiąte. Stefa. Rozdział I.

Pozbycie się Andzi nie było łatwe. Stefan podrósł, wiódł samodzielne życie niezgodne z prawem i kilkakrotnie był karany pobytami w poprawczaku, skąd Andzi zawsze udawało się go jakoś wyciągnąć i wybronić tłumacząc się ciężkim losem matki wychowującej samotnie wojenne dziecko.
Pracując na kolei jako suwnicowa, wracała do domu o różnych porach, jednak nienormowany czas pracy Stefy, dyplomowanej akuszerki gminnej skutkował równoczesnymi pobytami dwóch kobiet w domu. Śmierć Anny, której tyle zawdzięczały – Stefie namówienie do ukończenia tej samej szkoły położnych w Krakowie, a Andzi i jej synowi przytulenie po powrocie z Niemiec – rozogniła tamowane animozje i wywołała wybuch wojny. Starciom wzajemnie oskarżających się kobiet w drewnianym, dwuizbowym domku sekundowała cała wieś wzywając niejednokrotnie milicję. Stefa oskarżała nieustannie Andzię o zatruwanie rtęcią z rozbitego termometru jej „gadziny”, którą hodowała w swojej izbie. Andzia przyjeżdżając do Katowic do Krystyny zaklinała się, że indyki padają jedynie z powodu panującego tam brudu. Krystyna nie lubiła tylko teściowej, natomiast lubiła Andzię i lubiła też Stefę. Obie zachęcone tą sympatią na przemian przyjeżdżały do Katowic; Andzia z racji bezpłatnego biletu kolejowego, jako pracownicy PKP, a Stefa dzięki zniżce przysługującej akuszerce gminnej. Krystyna chroniła tym Rudka przed rodzinnym wikłaniem się w sprawę nie do rozwiązania. Każda relacja przyjeżdżającej strony była słuszna. Stefa zjawiając się na Koszutce ze słowami, że zaraz musi wyjechać, bo zamknęła w pokoju gadzinę, miała rację oceniając Andzię, jako dwie lewe ręce. Faktycznie, Andzia, która chcąc się Krystynie na coś przydać, zadeklarowała pomoc w szyciu piżam dla dzieci i sukienek dla Ewy. Krystyna z entuzjazmem powierzyła Andzi wystany w kolejce perkal i flanelę. Niestety, nie dawało się ubrań włożyć mimo, że Andzia nie szczędziła sił i gorliwości w sprostaniu, według niej, tak łatwemu przedsięwzięciu. Nie oceniając też negatywnie krawieckiej pracy, żeby nie robić Andzi przykrości, Krystyna nigdy nie przyznała się, że dzieci uszytych przez Andzię strojów nie wkładają, bo się nie da. Powodowało to rozsmakowanie się Andzi w szyciu ubrań dla Ewy i Andrzeja na co oddawała swoje krótkie urlopy na kolei, przesiadując przy przedwojennym singerze Krystyny po kilka dni z rzędu.
Stefa przyjeżdżała często napotykając na choroby dzieci, wyjmowała wtedy ze swojej przedwojennej torby akuszerskiej, którą używała też jako torbę podróżną, strzykawki i penicylinę lecząc Ewę i Andrzeja niezwykle skutecznie. Kiedy Stefa zjawiła się przy końcówce szkarlatyny, której domowe leczenie Krystyna wywalczyła na karnym kolegium, gdyż milicja skierowała karetkę pogotowia, by siłą zabrać dzieci do szpitala, okazała się niezwykle pomocna. Prywatna lekarka przychodząca na wizyty zaordynowała penicylinę, ale w święta pielęgniarki nie chciały przychodzić do zastrzyków.
Stefa cierpiała na robaki, które szczegółowo opisywała jedząc podaną przez Krystynę zupę. Opisywała wszystkie bezskuteczne zabiegi ziołowe, jakie stosowała, by pozbyć się robaczycy. Owsiki u dzieci, z którymi walczyła też Krystyna, były wobec cierpień Stefy przypadłością bez znaczenia. Właściwie problem robaków toczył Stefę bardziej, niż awantury z Andzią i za każdym razem, kiedy wizytowała w mieście rodzinę Rudka stawał się pierwszoplanowy, opisywany barwnie i szczegółowo. Krystyna brzydziła się Stefy i po jej – ze względu na zamkniętą w izbie gadzinę – krótkich pobytach, szorowała deskę klozetową.
Zarówno Stefa, jak i o wiele młodsza od niej Andzia nie przywoziły ze wsi jedzenia, co Krystyna przyjmowała z ulgą, gdyż obie po śmierci jej niezwykle pedantycznej teściowej doprowadziły dom wskutek waśni do nieodwracalnego zapuszczenia i Krystyna wszelkie jedzenie i tak by wyrzuciła, nie przyznając się do tego. Ten nieopisany brud wykluczał rewizyty na wsi i jedzenie tam czegokolwiek, dlatego Ewa nie miała pojęcia jak wyglądają zmieniające się pory roku na wsi. Znała lato tylko z Rymanowa i Sidziny, natomiast wiosnę poznawała jedynie z wyjazdów niedzielnych do Parku Kościuszki i świeżo oddanego mieszkańcom Stalinogrodu Parku Kultury. Ale nie miało to nic wspólnego z bzem, jaki Stefa wniosła pewnego majowego poranka na trzecie piętro domu przy ulicy Liebknechta. Ta niezwykle chuda kobieta wiejska z zwiniętym na karku warkoczem siwiejących włosów, pojawiła się pierwszego maja w drzwiach trzymając w jednej ręce ogromny bukiet fioletowego bzu, a w drugiej półmetrową, gipsową Matkę Boską. Stojącą na kokosowej wycieraczce torbę akuszerską wstawiła do pokoju i powiedziała, że zabierze Ewę, by nazbierać jeszcze kwiatków dla Maryi, by zrobić jej ołtarz w domu. Ewa, która nieustanne marzyła o lalce, przyjęła tak ciężki prezent z niepokojącym drżeniem, i obawą, jednak piękna twarz posągu, jak i niebieska sukienka zachwyciły Ewę.
Na osiedlu nie było kwiatów, znalazły jednak idąc wzdłuż torów białe, niepozorne kwiatuszki na szarych łodyżkach. Stefa podczas zbierania kwiatów uczyła Ewę wszystkich pieśni majowych ku czci Matki Boskiej. Jak wróciły, Stefa postawiła figurę na pianinie i otoczyła ją kwiatami włożonymi do słoików z wodą. Potem ulękły przed pianinem i śpiewały pieśni i odmawiały różaniec. Ewie plątało się wszystko, ale posłusznie przyrzekła odjeżdżającej Stefie, że będzie to robić codziennie.
Krystyna postawiła figurę na szafie bojąc się zalania pianina w czasie ćwiczeń Andrzeja, który przerabiał już u pani Kunowej akordy. Tam figura Marki Boskiej przetrwała do pierwszego malowania mieszkania, kiedy potrącona spadła z hukiem i rozsypała się na małe, gipsowe kawałki, a biały pył przez moment otoczył mgłą ten świętokradczy akt zniszczenia Świętej. Ewa długo płakała po utracie Matki Boskiej.
Wizyty Andzi i Stefy z biegiem lat zanikały. Powodem był zakup parceli przez Andzię na drugim końcu wsi i przeprowadzenie się tam z synem do ledwo rozpoczętej budowy. Stefa samotnie zdziwaczała, pożerana nieustannie przez robaki i zamieniła cały dom na mieszkanie dla ptactwa. Po izbie chodziły indyki, gęsi, kaczki i kury współżyjąc ze sobą o wiele zgodniej niż ludzie. W dalszym ciągu leczyła ludzi i zwierzęta pokonując na simsonie duże odległości między wsiami, ale już nie odbierała porodów. Kartki – na których zapisywała sprawozdania półroczne z pracy położnej stalówką i atramentem, gdzie wpisywała w rubryki ile przeprowadziła porodów, w tym porodów bez komplikacji, porodów z komplikacjami, ile dzieci urodziło się żywych, ile nieżywych, ile udzieliła pomocy przy poronieniach, ile porad innych, oraz imienny wykaz porodów zawierających imię i nazwisko, dokładny adres, i adnotację, czy rodzące były ubezpieczone – teraz poniewierały się po klepisku przydeptywane przez rozgdakane ptactwo. Kwartalnik dla położnych w licznych egzemplarzach służył Stefie do zatykania szpar w drzwiach, które pod wpływem zapadania się bali drewnianych robiły się coraz szersze i przez które wchodziło zimą zimno. Stefa nie mogła już jeździć do Katowic, bo cały czas na emeryturze oddawała walce z rozsypującym się domem. Mieszkańcy wsi widywali często starą kobietę na dachu, jak czarna od sadzy przetykała komin urządzeniem zrobionym ze starej stalowej trzepaczki. Nie przyjeżdżała też Andzia oddająca całą energię, poza pracą na kolei, na pisanie do gminy podań o przydział materiałów budowlanych na dom.
Krystyna tymczasem zapisała się za namową Zosi na kurs kroju i szycia, który właśnie się rozpoczął zainicjowany osiedlową działalnością Ligii Kobiet Polskich, do której musiała się zapisać, gdyż kurs był dostępny jedynie dla członków stowarzyszenia.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata pięćdziesiąte. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *