Lata pięćdziesiąte. Rudek. Rozdział IV.

Matka Rudka nie leżała w szpitalu w Krakowie długo. Krystyna uważała, że rak krtani spowodowały u teściowej każdorazowe upijanie gości na chrzcinach samogonem, czego teściowa, lokalna akuszerka nie była w stanie ominąć i odmówić zaprosin na te uroczystości.
Pogrzeb odbył się w podkrakowskiej wsi, gdzie matce Rudka gmina jeszcze przed wojną wydzierżawiła niewielki kawałek gruntu na mocy przedstawionego sołtysowi Dyplomu Położnej.
Dyrekcja Szkoły Położnych w Krakowie poświadczała niniejszym, że Anna, wyznania rzymsko katolickiego, wolna, uczęszczała według przepisów na kurs dla położnych w tej Szkole, poczem zdała przed komisją egzaminacyjną do tego ustanowioną ze skutkiem celującym, czem udowodniła uzdolnienie wykonywania praktyki położniczej w sposób przepisom odpowiedni. Po złożeniu przepisanego ślubowania przed podpisanym Dyrektorem nabywa prawa do wykonywania na zasadzie niniejszego dyplomu praktyki położniczej w obrębie Rzeczypospolitej Polskiej, za zgłoszeniem się według przepisu do właściwej Władzy miejsca osiedlenia stosownie do postanowienia wręczonych jej przepisów służbowych dla położnych.
Do wiejskiego domku, wybudowanego przez Rudka i jego brata Mariana przed wojną z podarowanego przez gminę rozebranego mostu modrzewiowego zjechała Krystyna z trzyletnią Ewą i pięcioletnim Andrzejem na uroczystości pogrzebowe z Katowic. Z Chorzowa przyjechał drugi syn zmarłej, Marian z żoną Ludką i czteroletnią Jadzią, przywożąc wielki kosz kwiatów z kwiaciarni z dużym pałąkiem ustrojonym wstążkami z gofrowanej, białej bibuły. Na pogrzeb przyszło mnóstwo ludzi, gdyż matka Rudka odbierała porody w kilkunastu wsiach okolicznych i oprócz tego pomagała zwierzętom i w chorobach dziecięcych uniwersalnymi zastrzykami z penicyliny. Ewa biegając z dziećmi wiejskimi zaraz na początku uroczystości wpadła do gnojówki, co pozwoliło Krystynie nie uczestniczyć ani w kościele, ani na cmentarzu i zająć się suszeniem córki, gdyż nie było jej w co przebrać. Rudek nie protestował, gdyż wiedział, że Krystyna nie znosiła teściowej z wzajemnością i jej nieobecność była nawet pożądana. Związek z Krystyną zaczynał układać się coraz lepiej i podczas mszy żałobnej wspomniał rady swojej matki, by nie powtarzał błędu swojego ojca, który zostawił ją z trójką małych dzieci i wrócił do Wiednia. Anna nigdy nie wybaczyła swojemu mężowi poznanemu w czasie pierwszej wojny światowej w krakowskim szpitalu, gdzie pracowała jako pielęgniarka. Nie zgodziła się na rozwód, mimo, że w Wiedniu założył nową rodzinę i musiał żyć z powodu Anny z nową kobietą bez ślubu. Najmłodszego syna, podczas drugiej wojny nie mogąc sobie dać rady, pozostawiła u krewnych męża w Czechosłowacji. Krystyna nie mogła pojąć, jak matka może porzucić swoje dziecko u obcych ludzi i potem się nie dowiadywać o jego losy. Marian i Rudek szukali po wojnie bezskutecznie swojego brata. Ale i tak ich życie przed wojną było niełatwe. Rudek pamiętał, jak miał pięć lat i próby samobójcze matki w lesie, i swój nieopanowany strach. O tym wszystkim rozmyślał, kiedy wkładano trumnę do grobu i wiedział też, że ta śmierć skomplikuje jeszcze bardziej życie mieszkańców w wybudowanym przez nich domu. W tej dwuizbowej chacie, której rzeźbione bale ganku sam wycinał siekierą, po śmierci Anny pozostawała jej starsza siostra Stefa i siostrzenica Andzia z dziesięcioletnim Stefanem. Matka Rudka po wyjściu z rodzinnego domu synów, zaprosiła do wspólnego mieszkania Stefę, a potem przygarnęła kilkunastoletnią Andzię wracającą z robót przymusowych w III Rzeszy z niemowlęciem. Andzia nie miała się gdzie podziać, mąż jej, poślubiony w Niemczech Polak nie przyznawał się po wojnie ani do tego dziecka, ani do tego ślubu. Stefa natychmiast znienawidziła Andzię z wzajemnością, natomiast Anna pokochała Stefana jak własne dziecko i potrafiła dla jego dobra łagodzić domowe konflikty. Śmierć Anny rozpoczynała wojnę między tymi kobietami i Rudek wiedział, że będzie wciągany w te potyczki bez swojej woli. Krystyna natomiast wiedziała, że ta śmierć ratuje jej małżeństwo z Rudkiem. Nie cierpiała teściowej. Gdy teściowa przyjeżdżała do Katowic, zabierała wszystko, co się tylko dało dla Stefana, częstowana cukierkami natychmiast je chowała do torebki, nie czując żadnych babcinych uczuć do dzieci Rudka. Krystyna nie cierpiała też Mariana, brata Rudka, który tutaj zjawił się ze swoim hitlerowskim wąsikiem i zachowywał się miastowo i wielkopańsko, a był zwyczajnym, wsiowym chamem. Na dodatek jej odejście do Przemyśla przed urodzeniem Ewy bardzo zbliżyło braci. Rudek w swoim rodzinnym opuszczeniu często jeździł do Chorzowa, trzymał do chrztu jedyne dziecko Mariana, Jadzię i ponosił konsekwencję wszystkich ekscesów Mariana. A było ich mnóstwo. Potrafił sprzedać lekarstwo za ogromną sumę koledze w pracy Rudka, sprowadzone podobno z Ameryki, gdzie Ludka, żona Mariana, miała krewnych. Rudek był zawsze gotów uaktywnić swoje znajomości, by pomóc potrzebującym i przyznał się, że ma możliwość sprowadzenia lekarstwa z Ameryki. Kiedy kolega poddał płyn w amerykańskiej butelce ekspertyzie w laboratorium, okazało się, że zawiera barwioną wodę. Rudek klęczał przed Krystyną przysięgając, że do tego bandyty Mariana już nigdy się nie odezwie, by w kilka miesięcy po tym wstydliwym incydencie w swojej pracy, podżyrować bratowej zakup motoroweru simson. Marian pracując w Oddziale Zaopatrzenia Robotniczego w Hucie Batory zdołał kupić na nazwisko Ludki motorower marki Simson za 6 tysięcy pięćset złotych na raty. Już tutaj, na pogrzebie matki, korzystając z nieuwagi Rudka, który usiłował pomóc Krystynie wysuszyć Ewę i pozbyć się z jej pończoch odoru szamba, by mogli wsiąść do powrotnego pociągu, zdołał sprzedać motorower Stefie za gotówkę. Stefa mając w perspektywie luksusowe dojazdy do porodów na motorowerze, nie zastanawiała się długo oddając Marianowi oszczędności całego życia.
Po pogrzebie uczucia braterskie jeszcze się bardziej wzmogły, co napawało Krystynę grozą. Kiedy Marian wydał w Chorzowie przyjęcie przed wyjazdem do Gdyni, skąd miał z Ludką i Jadzią wsiąść na statek Batory z całym polskim dobytkiem, Krystyna kategorycznie odmówiła udziału. Rudek w czasie piekielnej awantury zagroził, że zabierze na to przyjęcie dzieci. Krystyna przestraszyła się nie na żarty i rzuciła mu na pożarcie Ewę. Rudek jechał wściekły tramwajem z Ewą pełną przerażenia po niedawnej awanturze. Jednak, kiedy malutka Jadzia otworzyła drzwi i przyjaźnie zaprowadziła Ewę do jej pokoju pełnego amerykańskich zabawek dla dziewczynek, Ewa z zachwytu zaniemówiła. Nie miała lalek z zamykającymi się oczami, na dobrą sprawę nie miała żadnych lalek oprócz Wojtka, lalki, którą Krystyna wystała w kolejce i która była wyprodukowana dla szpitali do nauki pielęgnowania niemowląt, a nadwyżki fabryczne rzucono na rynek. Jadzia miała kolekcję 30 centymetrowych lalek, które zamykały oczy i chodziły, były małymi damami i miały jedwabne sukienki, kapelusze, buty na obcasach, oraz torebki. Podobnie Jadzia chodziła po domu w srebrnych bucikach na małym obcasiku, We włosach miała plastikową, sztywną opaskę zamiast obowiązującej wszystkie małe dziewczynki kokardy i pomalowane na srebrny kolor paznokcie. Jej sztywne halki pod tiulowymi spódnicami szeleściły przy każdym poruszeniu i Ewa tylko stała i patrzyła. Jadzia wyjęła z maleńkiej torebki dla dziewczynek szminkę i flakonik z lakierem do paznokci oraz perfumy.
Kiedy Krystyna ze złością myła Ewę w wannie starając się wyszorować lakier z paluszków Ewy, zetrzeć szminkę z ust i pozbyć się słodkiego zapachu perfum, Ewa bezskutecznie próbowała matce cokolwiek opowiedzieć z tych cudowności, jakich tam doświadczyła. Krystyna była nie tylko głucha na wszystko, ale nie hamowała swojej niechęci do córki winiąc ją, że tam ze swoim ojcem pojechała. Ewa nie mogła zrozumieć, dlaczego matka się na nią gniewa i poczuła się też winna temu, że tak jej się tam podobało i chętnie by się tych przyjemności wyrzekła, byleby zadowolić matkę.
Tymczasem Rudek spłacając raty za motorower i ukrywając to przed Krystyną, szukał nowych możliwości zarobku. 26 listopada 1957 Biuro Rozbudowy Telewizji i Radiostacji przesyłało do Biura Projektów zapłatę dla Rudka za nadzór nad wykonaniem masztu antenowego w Katowicach na kwotę 9850 złotych. Łączyło się to też z możliwością otrzymania talonu na zakup telewizora dla budowniczych masztu w Bytkowie. Rudek nie wahał się ani chwili i kupił na raty niemiecki odbiornik Dürer FE 855 G który stanął w jego gabinecie na biurkotapczanie po Franciszku, powodując tym nieustające tłumy sąsiadów przybywających na nieliczne emisje programów, z których wyświetlaniem Dürer nie bardzo sobie dawał rady. Nie dawała sobie rady Krystyna chcąca za wszelką cenę żyć z całą klatką schodową w zgodzie i uprzejmości, a wszyscy mieszkańcy Koszutki potraktowali telewizor, jako rzecz wspólną i wszystkim należną. Ale Rudek o tym nie myślał, bo cały czas był w pracy.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata pięćdziesiąte. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *