Lata pięćdziesiąte. Ewa. Rozdział II.

Doświadczenie płaszczyzny obudziło w nim ochotę do wędrówki i dzięki przeciwieństwu uświadomiło mu, jak bardzo ograniczające było jego dzieciństwo. Jeżeli czuje radość z opuszczenia ciasnoty, nie zadowoli się dłużej ograniczoną płaszczyzną. Jego potrzeba wolności została obudzona, a wraz z nią pragnienie odkrycia świata za tablicami zakazów. Bo wie teraz z doświadczenia, że te tablice, podobnie jak wysokie góry, nie oznaczają granicy świata.
[Alice Miller „Pamięć wyzwolona”]

Kiedy Andrzej poszedł do szkoły, Ewa pozostała sama w domu wsłuchując się tak długo, aż słyszała zbliżające się od parteru rytmiczne uderzenia obcasów matki o schody z lastrico. Krystyna wychodziła na zakupy zaraz po wyjściu Andrzeja do szkoły i wracała niemal razem z nim stojąc w sklepowych kolejkach bądź stojąc z przyjaciółką Zosią na rogach ulic. Krystyna Zosię spotykała codziennie, ale i zawsze jeszcze spotykała kogoś z poznanych już dobrze mieszkańców pobliskich klatek schodowych i wystawała na każdym rogu oddając się rozmowie, jakby ta potrzeba towarzyska musiała być wypełniona w takim samym wymiarze, jak kobiet pracujących zawodowo i tam realizujących swoje dzienne porcje plotkowania. Ewa była równie zalękniona, kiedy Krystyna zabierała ją ze sobą, jak i wtedy, kiedy pozostawała sama zamknięta w mieszkaniu. Była według Krystyny chuda, przeźroczysta i zielona, i jak dowodziła dalej Krystyna Ewie, wstydzi się jej przed Zosią i przed wszystkimi znajomymi, których codziennie spotyka. A to dlatego, że Ewa odmawia jedzenia. Im częściej Krystyna wstydziła się Ewy, tym bardziej Ewa jadła niechętnie karmiona na siłę łyżką w czasie, gdy Andrzej wracał ze szkoły i jadł podany obiad. Żeby Krystyna się jej nie wstydziła przed Zosią, Ewa pozostawała sama krążąc po całym mieszkaniu.
Miała cztery lata w to marcowe południe, gdy kaloryfery jeszcze grzały. Leśka z poprzedniego mieszkania przysłała z Przemyśla zbyteczny jej wiśniowy, wełniany dywan, który był tak duży, że pokrył cały duży pokój od drzwi do balkonu, ale Ewa niewiele bawiła się na tym dywanie. Wolała otwierać dwie, szeregowo stojące trzydrzwiowe szafy. Jedna z nich miała półki z ręcznikami, z krochmaloną białą pościelą, z kombinacjami, z paskami z podwiązkami, z pończochami, ze skarpetami, z podkoszulkami, z kalesonami, z majtkami i z biustonoszami. Była szafą nowoczesną, zrobioną ze sklejonych listewek oklejonych odklejającym się fornirem. Druga cała z liściastego drewna była przedwojenna z owalnymi lusterkami na drzwiach i pomalowanych na czarno, rzeźbionych drewnianych ozdób okalających te lusterka oraz zwieńczenie góry szafy dwiema wieżyczkami. Ta kupiona gdzieś poniemiecka szafa wyraźnie starła się wyglądać na pałac, ale Ewa nie wiązała z nią żadnych baśniowych skojarzeń. Trzeszczała przy otwieraniu i trudno ją było zamknąć, gdyż była przeładowana wszystkimi ubraniami ze wszystkich pór roku wszystkich domowników. Ewa wynajdowała w tej gmatwaninie ciężkich płaszczy wełnianych, mundurów górniczych ojca ze srebrnymi naszywkami i guzikami z dwoma skrzyżowanymi młotami, szmaragdową suknię balową Krystyny. Jej matka nigdy nie ubrała tej sukni na żadne przyjęcie i na żadną zabawę w biurowcu. Na zabawy barbórkowe ojciec szedł sam, przynosząc nad ranem dla Ewy i Andrzeja czapki i kapelusze z kolorowej bibułki. Dlatego ta suknia przechowała w szafie swój pierwotny, egzotyczny zapach i Ewa nie tyle ubierała ją, co się nią otulała i szukała w niej bezpieczeństwa. Na dnie szafy stała płaska skrzynka ze srebrną zastawą stołową, wyjmowaną tylko na wigilię i na Wielkanoc. Ewa najbardziej lubiła wyciągać malutkie łyżeczki srebrne i wkładać je do ust. Zimno metalu koiło jej niepokój wzmagany nienadchodzącą matką. Nad tapczanem, gdzie w nocy spały, został powieszony obraz olejny Franciszka niemal metrowej szerokości i wysokości, przedstawiający Sąd Ostateczny. Malowany w brązach i szarościach przedstawiał młodą rodzinę właśnie wychodzącą z ziemi, a ślady rozgrzebanego grobu były jeszcze świeże. Mężczyzna, głowa rodziny, wpatrzony triumfalnie w niebo trzymał po prawej stronie mocno roznegliżowaną żonę, której odsłonięte piersi wskutek zapewne trudnych dla tkanin warunków grobowych były najjaśniejszą plamą obrazu. Zarówno odziane w strzępy odzienia ciało kilkunastoletniego syna, omdlewającego po lewej stronie ojca, jak i ojca, malowane było kolorami ziemi, dlatego też to kobiece wyróżnienie zdawało się jedynym akcentem niosącym nadzieję. Za tymi trzema sylwetkami, które właściwie pokrywały całą płaszczyznę obrazu, widniały otwierające się groby i zaledwie wychylające się głowy zmartwychwstałych zmarłych. Jednak, wskutek daleko posuniętej syntezy środków malarskich i potrzeby zamglenia drugiego planu, te niezidentyfikowane dokładnie istoty najbardziej budziły w Ewie grozę. Czasami niektóre głowy zaopatrzone były w niezrozumiałe kolce, być może mające symbolizować grzeszne życie zmartwychwstających, gdyż niebo nad nimi zasłane było burzowymi, brunatnymi chmurami, przeciętymi błyskawicą. Ewa długo stała z kolejną łyżeczką w buzi, którą po jakimś czasie wymieniała, by czerpać z następnej chłód metalu. Na sąsiedniej ścianie wisiało oprawione w złote, bogato rzeźbione ramy największe w domu płótno Franciszka, o wymiarach 2×3 metry, przedstawiające czterech nagich mężczyzn skierowanych do widza jedynie nagimi pośladkami, z których dwóch już siedziało w łódce, trzeci właśnie wkładał tam nogę wyjmując ją ze szmaragdowej wody sięgającej do połowy łydki. Czwarty mężczyzna pływał w wodzie najprawdopodobniej kraulem, gdyż jego nagie ramię ledwo wystawało z wody, a ręka już była zanurzona. Ewa lubiła się wpatrywać w ten obraz noszący wyraźne znamiona pederastii, jednak najbardziej kojarzył jej się z czułym dotykiem aksamitu sukni balowej w szafie.
Matka nie nadchodziła i Ewa z łyżeczkami w buzi szła dalej do pokoju ojca w którym nie było szaf na ubrania, jedynie dwudrzwiowa biblioteczka zamknięta na klucz. Tutaj, nad tapczanobiurkiem, oprawiony w ramę pokrytą tym samym fornirem, co meble, wisiał owalny obraz przedstawiający Chrystusa w Ogrójcu, czyli twarz młodego mężczyzny z profilu mającego pod brodą dłonie nie tyle złożone do modlitwy, co zaciśnięte w jakimś tragicznym geście niemocy. Ponieważ Chrystus malowany był monochromatycznie w ponurych w szarościach, Ewa szybko odwracała wzrok na ścianę przeciwległą, gdzie nad biblioteczką wsiał obraz w srebrnych ramach przedstawiający wiosnę i tańczące w kółko na polanie roznegliżowane nimfy. Ewa bardzo lubiła ten obraz, jak i mały obrazek obok, będący dużą fotografią w sepii, na której dziewięcioletnia Krystyna klęczała na klęczniku w stroju pierwszokomunijnym, ubrana w welon przyozdobiony kwiatami pomarańczy. Ewa wdrapywała się na krzesło i przyglądała się twarzy swojej mamy, która na fotografii ze złożonymi do modlitwy dłońmi patrzyła uśmiechnięta do obiektywu stanisławowskiego fotografa. Od strony drzwi wejściowych nie nadchodziły żadne odgłosy kroków, natomiast pokój nagle wypełnił się trzyminutowym wyciem syren obwieszczającym pogrzeb Bieruta, odbywający się właśnie w Warszawie. Przerażana Ewa, której łyżeczka wypadła z ust, ześlizgnęła się z krzesła i weszła ukryć się pod stół.
Mama zawsze wracała uradowana z zakupów pouczając Ewę, że Maja, córka Zosi, zna o wiele więcej trudnych wyrazów od niej, a jest zaledwie o rok od niej starsza. Uradowana też dlatego, gdyż udawało się jej kupić nawet masło i chleb na czas, bo gdyby poszła później już by go nie dostała. Wyjmowała z koszyka wiktuały na stół, a Ewa je oglądała z uwagą. Najbardziej lubiła tzw. zasmażkę, czyli masło topione na patelni z mąką i cukrem. Jednak Krystyna niezmiennie piekła codziennie w piekarniku buchty drożdżowe nadziewane dżemem, które po wyrośnięciu zlepiały się pokrywając szczelnie całą blachę i które pojedynczo odrywane, miały na bokach kremową puszystą strukturę drożdżowego ciasta. Ewa nie lubiła tych drożdżowych bułek, wolała już pieczone w piekarniku przez ojca kartofle.
Andrzej niewiele bawił się z Ewą po szkole, gdyż zaczęły go fascynować przedmioty szkolne, które po lekcjach nie tyle przerabiał, co przetrawiał. Wychowawczyni odkrywszy w Andrzeju o wiele większe możliwości, niż dawała szkoła, zaoferowała się uczyć go niemieckiego. Krystyna kupiła z ogłoszenia pianino, gdyż to rodzinne z Przemyśla Wanda podarowała dorastającej Maryśce. I Andrzej zaczął chodzić na lekcje pianina do pani Kunowej, emerytowanej nauczycielki dwie ulice dalej.
Ewa tymczasem przestała sypiać i nocami przeczekiwała głęboki sen matki i brata. Jak już zmęczona usypiała, nie obudziwszy się, wstawała i biegała wokół okrągłego stołu krzycząc w płaczu, że chce srebrną łyżeczkę. Przerażona Krystyna biegła wtedy do szafy i wyjąwszy z pudełka malutką łyżeczkę wkładała Ewie do buzi, która natychmiast się budziła i uspokajała. Lekarz zaordynował neospasminę.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata pięćdziesiąte. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *