Zagruźliczenie młodzieży w domach akademickich jest przerażające. Opowiadał mi młody inżynier, u którego wykryto spory naciek w lewym płucu, że lekarz nie mógł zdecydować się na wydanie mu zwolnienia z pracy, wahał się między współczuciem a strachem przed instrukcjami. Powiedział: “Gdybym miał pana zwolnić, ćwierć Polski miałoby prawo domagać się sanatorium…”
[Leopold Tyrmand „Dziennik 1954”]
Krystyna zauważyła na szyi Ewy dwa symetryczne zgrubienia pod uszami, które z dnia na dzień się powiększały, aż urosły do poważnych guzów. Ewie założono w przychodni książeczkę z zakazem szczepienia, którą miano pokazywać za każdym razem, kiedy dzieci w żłobku, przedszkolu czy szkole szczepiono na gruźlicę. Na razie nie było potrzeby komukolwiek pokazywać książeczki. Krystynie nie należał się dla jej dzieci ani żłobek, ani przedszkole, gdyż nie podjęła żadnej pracy zawodowej. Skupiała się na staniu w kolejkach w sklepach i odżywieniu dzieci. Starania były odwrotnie proporcjonalne do efektów. Na śląskim wikcie tyli tylko Rudek i Krystyna z codziennego pieczenia w piekarniku drożdżowych bucht i kartofli. Ewa i Andrzej karmieni łyżką z jednego talerza – bo na ich samodzielne jedzenie nie starczało czasu – jedli niewiele i niechętnie, nieustannie zmuszani przez Krystynę. Lekarz poradził wyjazd leczniczy do Rymanowa gdzie jest potrzebne dzieciom ze Śląska silne stężenie jodu i żelaza w powietrzu.
Biuro Projektów Górniczych, które tymczasem przeprowadziło się do świeżo wybudowanego biurowca na Osiedlu Marchlewskiego w Stalinogrodzie – Katowice zdążyło zmienić nazwę – nie udzieliło Rudkowi urlopu. Pismo służbowe z 2 lipca 1954 dotyczącego mostu samowyładowczego donosiło, że Kopalnia „Kościuszko” przystąpi po otrzymaniu reszty konstrukcji z Mińska Mazowieckiego do montażu mostu samowyładowawczego na szybie Leopold. Ponieważ montaż powyższego mostu wykonywać będzie Mostostal Kraków, który dotychczas nie wykonywał montażu takich mostów, proszono o delegowanie na miejsce budowy projektanta Rudka, celem udzielenia wskazówek przedsiębiorstwu wykonującemu montaż. Przez to Rudek nie mógł pojechać do Rymanowa, jedynie do Kopalni Węgla kamiennego Kościuszko Nowa do Jaworzna.
Zawiózł więc jedynie pociągiem Krystynę z dziećmi do Rymanowa, wynajmując pod Rymanowem Zdrojem pokój w wiejskiej chacie. Żadne sanatorium dla dziecka Rudka nie zostało przyznane, mogli leczyć się jedynie na własną rękę uzyskując dostęp do sanatoryjnych wanien, gdzie moczono Ewę każdego dnia, a Krystyna wkładała tam jeszcze Andrzeja.
Krystyna z trudem pokonywała odrazę do siermiężnego życia z myszami, karaluchami i końskimi muchami. Jednak dzieci natychmiast odczuły dobrodziejstwo wyjazdu i z dnia na dzień rozkwitały pod wpływem powietrza i obiadów gotowanych dla letników w sąsiedniej chacie. Wrzód pod lewym uchem Ewy zaczął się wyraźnie zmniejszać i właściwie te niepokojące objawy przewlekłej gruźlicy węzłów chłonnych nie były dla niej dolegliwe. Biegała po polach i cieszyła się ich otwartą przestrzenią. Idylla nie trwała długo. Gospodarze okazali się pazerni i na przedłużenie pobytu o następny miesiąc w tak kosztownym uzdrowisku nie było Krystynę stać.
Powtórzono wyjazd za rok do tańszej Sidziny, wsi poleconej przez katowickich sąsiadów. Tym razem Rudek, któremu po sukcesach zawodowych w Jaworznie przydzielono samochód służbowy z szoferem, zawiózł Krystynę z dziećmi autem. Szofer zabrał na wycieczkę narzeczoną i podjechał na ulicę Liebknechta z początkiem lata. Ładowano do obszernego bagażnika pierzyny, garnki, stare ubrania, znoszone buty, wełniane płaszcze i rozciągnięte swetry. Obok szofera usiadła jego narzeczona, a Rudek z Krystyną z tyłu z dziećmi na kolanach. Tak wjechali na Krakowski Rynek. Tam odpoczęli, dzieci karmiły gołębie i huśtały się na łańcuchu ogradzającym pomnik Mickiewicza.
W Sidzinie Rudek wniósł po drewnianych schodkach rzeczy do Izby. Gospodarze wszystkimi darami z miasta byli zachwyceni. Szofer z narzeczoną poszli do lasu. Wielopokoleniowa rodzina góralska odstąpiła Krystynie jedną izbę, wszyscy pomieścili się w drugiej. Pomogli jej gotować obiady, prać i zabawiali dzieci. Wieś była niezelektryfikowana, Krystyna umierała podczas burz ze strachu, gdyż chałupa nie posiadała piorunochronu. Dla dzieci wszystko, co tu oglądały, było nowe i zachwycające. Pluskały się w potoku Sidzinka i opalały na ogromnych głazach. Te dwumiesięczne wakacje okazały się dla zdrowia dzieci przełomowe. Piły owcze mleko, jadły sery, zbierały jagody i nieustannie przebywały na powietrzu. Uwielbiały Józka, dwudziestoletniego syna gospodarzy, woził je na koniu na oklep, wkładał kapelusze góralskie na głowy i pozwalał bawić sie ciupagą. Kiedy strzygł owce, Krystyna poprosiła go o podcięcie za długich włosów Andrzejowi. Wtedy Ewa powiedziała, że też chce mieć krótkie włosy, ponieważ chciałaby być chłopcem. Józek ściął Ewie włosy na chłopca, odsłaniając wrzody na szyi. Przez całe wakacje Ewa sikała jak chłopiec na stojąco nie zdejmując majtek, jedynie przesuwając w bok materiał w kroku. Była zachwycona, że jest chłopcem.
Po powrocie do Katowic dzieci bawiły się w domu we wszystkie chłopięce zabawy. Łóżeczko polowe Andrzeja było przesuwane do tapczanu. Jak tylko Krystyna wychodziła po położeniu ich do łóżka, następowało przemeblowanie całego pokoju. W łóżkach formowali dwa samoloty z pierzyn i ogromnych poduszek robiąc z nich kabiny z wygodnymi oparciami i pulpity z systemem sterowniczym z jaśków. Tak podróżowali kilka godzin kierowani komendami pilota Andrzeja miejsc wyczytanych z atlasu podarowanego mu przez Wandę.
Ubiegłoroczne wakacje były tak udane, że Krystyna pojechała do tych samych gospodarzy w następnym roku, gromadząc przez ten rok więcej używanych ubrań i butów. Rudek starał się odwiedzać ich w Sidzinie w niedziele. Chodzili wtedy wszyscy do lasu na grzyby, o których istnieniu Rudek zdawał się zawsze wiedzieć wcześniej. Podnosił najniższe gałęzie młodych świerków na zboczach gór i odsłaniał kolonie prawdziwków. Krystyna ususzyła w te lato dużo grzybów. Po powrocie wysłała część prawdziwków nanizanych na nitki do Przemyśla i Leśka wszystkie natychmiast wyrzuciła, uznawszy, że są gorzkie i trujące. Krystyna też zaczęła bać się tych grzybów, co doprowadzało Rudka do szału.
Pewnego wieczoru Rudek położył Ewę na kolanach i wycisnął jej wrzód na szyi. Wylała się ropa i pokazała krew. Krystyna szalała z rozpaczy, była wielka awantura, oskarżała Rudka o nieodwracalne wyrządzenie krzywdy Ewie przez swoją głupotę. Ewa wolałaby umrzeć, niż usłyszeć tę awanturę z jej powodu. Od tego dnia wrzody zaczęły się zmniejszać, ten pod lewym uchem całkiem zanikł. Jak Andrzej poszedł do pierwszej klasy, po wrzodzie pod prawym uchem Ewy pozostała jedynie blizna.