niezmiennie przeciw, niezmiennie zachwycony kobietami występnymi…
cytat z blogu Jacka Uglika
Kwiaty, prezenty, białe fiołki, oczka w pończochach, otwarte książki, pacjenci, telegramy, pełne skrzynki pocztowe, praca, kłamstwa, ryzykowne sytuacje, dramaty, łzy, znowu kwiaty, telefony, kolejne dramaty, śmiech, muzyka z radia podczas jazdy taksówką, gorączka, ekstaza, problemy z wątrobą, kąpiele słoneczne, wstawanie o świcie, ciężka praca, listy, prowadzenie korespondencji, dyktowanie…
Dziennik Anais Nin to 150 tomów, 15 000 stron maszynopisu. Może najciekawszy dla literatury jest okres, gdy Anais Nin, kobieta dojrzała, wchodzi w intensywne przeżycia z młodzieńcami. Zazwyczaj związani z pisaniem: poeci, studenci literatury są dla pisarki nie tylko możliwością „drugiego życia”, „radości erotycznego macierzyństwa”. To, jak dokumentuje w pamiętniku, przeżycia mistyczne i ich stwarzanie. I egzaltacja religijna. Poczucie misji, świętości, wzorem dziecka Marii, pierwszych dziewczęcych uniesień, towarzyszyć jej będzie do końca życia. Rodzice siedemnastoletniego Billa, ukrywającego się przed nimi u przyjaciółki Nin, składają w sądzie przeciw niej pozew. Biografka Linde Salber nie może się doliczyć młodych kochanków w samym tylko roku 1945/ 46, udokumentowanych w dzienniku. Szacuje ich na około pięćdziesięciu. Nie oddają mi się w całości – skarży się pisarka w zapiskach. Oprócz młodzieńców, którzy za nią szaleją, intensywnie kocha się ze stałą grupą wcześniejszych partnerów, swoim psychoanalitykiem i z mężem. Rozkoszowanie się seksem bez miłości, „byle się tylko nie zakochać”, to, według autorki, kobiece wcielenie w męskiego “macho”. Rytuał uwodzenia, dręczenia, spędzanie trzy czwarte życia w cudzych łóżkach. Jest pewna, że takie życie wiedli Baudelaire i Rimbaud, i na tym polega „gorzki smak profanacji”.
Złamanie zakazu kazirodztwa, najsilniejszego w naszej cywilizacji kulturowego tabu podczas dwutygodniowej „komunii” z ojcem w hotelowym pokoju, nie ma charakteru buntu, ani odwetu za zniszczone dzieciństwo. Gdy będzie mężowi wsypywać do szklanki luminal, by korzystając z jego całodziennej, sennej izolacji i oddawać się swobodnie kochankowi na sąsiedniej ulicy, nie wzbudzi w sobie wyrzutów sumienia. Przeciwnie. Wszystko, co robi Nin, kobieta pisząca, kochająca i żyjąca pełnią swojej kobiecości, to poświęcenie. Aby wybieg obciążenia zewnętrzności własną afirmacją uwiarygodnić, potrzebuje słów pamiętnika.
Analizy, z początku tylko intuicyjne, w miarę, jak Anais Nin nabiera szlifu języka psychologicznego, psychoanaliza literacka kumuluje się w szczególe i zawikłaniu tak wielkim, że ustalenia mogą mieć znaczenie jedynie artystyczne. Trafne są zapewne spostrzeżenia, że nasza cywilizacja wskutek odmiennej hodowli płci w rodzinach i schedzie po poprzednich hodowlach, czyli ewidentnych wykoślawieniach tego procesu (rozkoszowanie się urodziwego ojca biciem małej Nin przy uprzednim zamknięciu w pokoju matki, by nie protestowała), wyprodukowała, jak to określa Nin, ludzi niezaspokojonych seksualnie, wiecznie z tego powodu spiętych. Związek matki z synem, który w wyniku nie zawsze do końca jasnych zabiegów pielęgnacyjnych i wychowawczych (też bicie), odnajduje w przyszłych partnerach jedynie powielenie, produkuje pederastów. (Sade też to potwierdzał w nawoływaniu do całkowitej mentalnej niwelacji instytucji matki). Materiał miłośnie przerobiony praktycznie przez pisarkę jest tak wielki, że stanowiłby zapewne doskonały eksperyment naukowy. Ale obok analizy w dziennikach dominuje kłamstwo.
Sołowiow uważa, że celem życia człowieka na ziemi jest doświadczenie prawdy i tylko w ramach własnej indywidualności jest w stanie stać się odbiciem całego świata. To egoizm oddziela człowieka od prawdy. Miłość erotyczna byłaby zatem zanegowaniem egoizmu, czyli granicy, oddzielającej go od innego, którego osobność i nieważność istnienia, wyrzuca ze wspólnoty, czyni z niego pustą formę. Dla Sołowiowa jedyną siłą, która wytrąca człowieka ze zła egoizmu, jest właśnie erotyczna miłość. Musi ona być tak konkretna, jak my sami, związanie drugiego z nami stałoby się, dzięki chemicznemu procesowi miłości, wytworzeniem nowej indywidualności w autentyczności i prawdzie. Napełniając nas znaczeniem absolutnej indywidualności w innym i w sobie, wybawia nas od śmierci.
Źródeł kobiecego donjuanizmu Nin można szukać w momencie, kiedy rozchwiana w niezdecydowaniu kogo poślubić, jedzie na Kubę dla dokonania właściwego wyboru. Tam nastąpił brak identyfikacji z otoczeniem i zjawisko rozszczepienia. W atmosferze kolonialnej Hawany, pysznych pałaców, u krewnych duńskiej dyplomacji w zachwycie urzekających garden party, młoda dziewczyna doznała odrealnienia życia i zaczarowania. Wszyscy adoratorzy, eleganccy, młodzi i perfekcyjni w rolach amantów jej się podobali. Pozostawiony w Europie Hugo, przyszły bankier, ulegnie czarowi przeżyć narzeczonej w listach i zdecyduje się na małżeństwo. Na pożywkę kulturowego piękna, wyniesionego z domu: ojca muzyka, arystokratycznej matki, francuskiej poezji, Prousta, który do końca życia jest jej ulubionym pisarzem, nakłada się szelest jedwabi, szmer wody, tango, egzotyczny zapach kwiatów i wszędzie deklarowana miłość. Po dziesięciu latach napisze: A mnie interesuje nie akt płciowy, lecz sama gra – przypominam w tym Don Juana – uwodzenie, przyprawianie o utratę zmysłów, nie tylko fizyczne posiadanie mężczyzn, lecz zawładnięcie ich duszami – wymagam więcej, niż dziwki. Nienasycenie Anais ilustruje grafik: poniedziałek Bradly; wtorek Artaud; środa ojciec; czwartek Allendy; piątek Henry. Oczekują: Miller, Gustavo, Nestor, Andre de Vilmorin.
Wirginia Woolf pisze: Fikcja, jak powszechnie wiadomo, musi trzymać się faktów, a im prawdziwsze fakty – tym lepsza fikcja.
Pamiętnik, towarzyszący pisarce od dzieciństwa, powiernik i przyjaciel, staje się, z upływem lat i sprzeniewierzeń wobec świata i siebie, sojusznikiem i wspólnikiem. Paradoksalnie literatura, mająca pierwotne znaczenie oczyszczające greckiego katharsis, przechodzi na stronę życia, by je usprawiedliwiać, zanurzać w nieweryfikowalnej, jak autorka z dumą niejednokrotnie powtarza, poezji i wyobraźni. Przemiana trudnego świata, gdzie prawdziwe życie wysyła nieodmiennie do bohaterki jednoznacznie sprzeczne komunikaty, strony dziennika łagodzą, usprawiedliwiają i umożliwiają pozytywny wizerunek autorki. Wyłania się z niej kobieta wybitna, na wzór komiksowych herosów spieszy z pomocą cierpiącemu światu. Prace są herkulesowe. Jak wyleczyć swoim ciałem Eduardo, który nie może uporać się z homoseksualizmem? Wspomóc Henry Millera i kilku innych wybitnych pisarzy tak, by pieniądze męża nie czyniły z nich utrzymanków? Jak zniwelować narastające zewsząd uczucie zazdrości, by poukładani partnerzy w mentalnych szufladach mało wiedzieli o sobie? Jak zaradzić ich cierpieniu, jeśli już coś podejrzewają? Jak sprostać, pracując jako psychoanalityk u boku kochanka, Otto Ranka, ucznia Freuda w nadmiarze nie kończącego się ludzkiego nieszczęścia, gdzie jedynie ona może dać im uspokojenie, a trudno wszystkim nastarczyć? W procesie zamiany życiorysu w dzieło literackie, karty pamiętnika zamieniają się w retuszowany spektakl teatralny z wyidealizowanym Narratorem. Analogie libertyńskie są niewłaściwe. Pieniądze męża i rozkosz przeżywana dla przeżycia i napędu życiowego, kamuflowana potrzebą romantyczną jest wymieszaniem problemów, nie zawsze czytelnych. Autorka często popada w frustracje, depresje i wątpliwości, leczone psychiatrycznie, co zaciera jej autentyczne pragnienia.. Czego pragnie Anais Nin, przy w końcu wielkim, życiowym trudzie? Nie walczy o nowy kształt społeczny, gdyż finanse męża gwarantują jej sposób życia, praktycznie wystarczają do momentu, aż sama osiąga twórczością niebywały sukces finansowy. Transgresja seksualna nie służy jej do budowania systemów filozoficznych, ani artystycznych kierunków, gdyż jest od początku niereformowalna. Pisze właściwie od dzieciństwa tak samo, szlifując jedynie technikę, korzysta z uwag literackich autorytetów dla doskonaleniu stylu. Nie zażywa też wolności, uwikłana w sieć kłamstw i narkotycznego uzależnienia od seksu. Anais Nin pragnie jedynie uwierzytelnienia artystycznego i w konsekwencji sławy. Samobójstwo Artauda, dom wariatów Junne, żony Millera, kompromitacja w uleganiu seksualnym pacjentce Nin lekarzy psychiatrów, to nie ofiary jej współistnienia, ale dowód na skuteczność życiową. Nin odchodzi ze świata w glorii sławy, z drugim, młodszym o kilkanaście lat mężem u boku, nieprawdopodobnie bogata, świetnie zakonserwowana, a dzieło jej życia stopniowo udostępniane, będzie jeszcze latami budzić emocje czytelników. Tak więc w konsekwencji afirmując tylko siebie, kwestionując jedynie obyczajowość, a nie inne choroby świata, Nin nie stworzy na kartach dziennika sadycznej Julietty. Nawet postulat Sade’a o użyczaniu sobie wzajemnie ciał i praw do nich jest u Nin niemożliwy. Nin zazdrosna jest o kochanki swoich partnerów, pragnąc wyłączności. Nie stworzyła więc na kartach dziennika prototypu kobiety współczesnej, mogącego sprostać mężczyźnie.
Sołowiow na wierze w nieśmiertelność miłości buduje teorię jedynej możliwości wejścia do Królestwa Niebieskiego ze swoją androginiczną połową. Miłość płciowa jest najważniejsza. Przekraczając ciało drugiego człowieka zagraża jego tajemnicy, jest więc niebezpieczna, może go zniszczyć. Miłość ma strukturę drogi. Celem jest poznanie ukochanego, w tym procesie nie może być dowolna. Jako siła jednocząca, kosmiczna, nie jest zrozumiała ani przez psychologię, ani przez rozsądek. Miłość w kategoriach powinności nadrzędnej, bezwzględnej, absolutnej, może jedynie przezwyciężyć akt płciowy, który bez niej powoduje alienację. Wtedy zjednoczenie ciał jest powierzchowne i niepełne. Powoduje rozszczepienie, wynikłe z podziału, a nie z przeżycia rozkoszy, która zawsze jest słodka.
Docenią ją Dzieci Kwiaty, doceni wchodzące pokolenie młodych zbuntowanych Beat generation. Na spotkania autorskie będą przychodzić tłumy wdzięcznej, wyzwolonej publiczności. Znaczący kochankowie napiszą lojalne, zachwycające recenzje. Jedynie homoseksualista Gore Vidal, który jej nie doświadczył, odważy się na ironię: To nie przypadek, że ulubionym przymiotnikiem, używanym przez autorkę, jest zaczarowany. Nie potrafi ona napisać książki, w której by nie występowało to słowo. (…) jak sama określiła, jest artystką pierwszej klasy, spadkobierczynią Safony, George Sand, Virginii Woolf, wielką postacią literatury, której cień padnie na ugory XX wieku i usunie na plan dalszy powieściopisarki współczesne, pędzące swój marny żywot w blasku jej wielkości, jak Carson McCullers.
Po pamiętnikarskich emocjach scalania duszy z ciałem śmierć ojca nie zrobi na niej żadnego wrażenia. Podobnie spotkanie ze starym Henry Millerem w Pacific Palisades głęboko ją rozczaruje.
Sołowjow pisze: miłość jest zawsze absolutna i bezrozumna. Jest z zewnątrz, jest kosmiczna, jest posłuszeństwem, a nie samowolą. Nieodwzajemniona miłość jest grzechem przeciwko kosmosowi. Narusza harmonię świata.
Trudno w dziennikach Anais Nin znaleźć doświadczenie miłości w głębszym sensie. Młoda mężatka, pozująca paryskim artystom, malarzom i fotografom i jednocześnie magazynom mody, odróżnia spojrzenia. Wybierze tych pierwszych, w kontraście do wyuzdanych bywalców domów mody. Dzięki pieniądzom męża zacznie wspierać wschodzące gwiazdy sztuki, nawiązując z nimi intymne kontakty. Długi ciąg sławnych nazwisk stanie się przynętą dla późniejszych wydawców pamiętników, których poetycka forma i niezrozumiałość, nie przekonuje. Poznanie młodego Henry Millera, biednego pisarza, udokumentowane jest na kartach dziennika entuzjastycznie. To Henry Miller otworzy dziewięcioletnią mężatkę, Anais Nin, na przeżycie rozkoszy. Laboratoryjny opis literacki tych doświadczeń nie zapewni jej jednak sukcesu wydawniczego. Pornograficzne opowiadania, których napisanie po100 dolarów od sztuki, zainicjuje zawsze bez grosza przy duszy Miller, znikną natychmiast z półek księgarskich. Natomiast powieści i opowiadania nie znajdują wydawców. Drogę do ich wydania utorują dopiero dzienniki.
Tajemnica aktu płciowego, pisze Sołowiow, niedostępna społecznie miłość, jest poza normami, prawem, w innym planie. Silne zakochanie nie zawsze dopuszcza akt seksualny, nie potrzebuje go. Miłość nie zna praw, posłuszeństwa, braku odwagi. Kochający akceptuje kochanego, domyśla się jego genialności. Miłość do miłości cielesnej to miłość jedynie do obiektu, a nie do osoby.
Osią artystycznych jej objawień, jest traktowanie przeżyć seksualnych w kategoriach intuicji i szaleństwa. Debiut literacki Nin “D. H. Lawrence, An Unprofessional Study” umacnia w niej filozofię , która niepokoi Millera obserwującego, jak powoli przemienia swoje życie w literaturę. Ludwig Marcuse napisze o D.H. Lawrence przy okazji procesu sądownego nad książką: „Poetycko filozoficzne świństwo”. Nin udowodni tekstem Lawrence przednietzcheańską afirmację erosa i złamanie wiktoriańskiego tabu. Romans z Antoine Artaude’m dopełni tę świadomość mroczną filozofią ustawicznego powrotu intensywności chwili, zatraty w przeżyciu. To one otworzą ją na ostrość i prawdę przeżywanego świata, one staną się wampiryczną krwią napędzającą jej artystyczną duszę. Mając niejednokrotnie w jednym dniu w ustach spermę kilku kochanków, napisze w dzienniku: pieprzyć się, tylko pieprzyć. By sprostać wielości zmieniających się ciał, emocji, dekoracji, osobowość pisarki rozpada się, rozszczepia, by w pamiętniku, w literaturze, ponownie scalić się w fikcji, mirażu, harmonijnej opowieści. Ta, „odyseja seksualna”, według Nin, mająca na celu wszczynanie równoległych romansów, by zatracić się w rozkoszy dla ciągłego jej powtarzania, jest jedynym i najważniejszym aktem ludzkiej witalności i należy go w literaturze w różnych wariantach usiłować ciągle przedstawiać.
Udostępnione polskiemu czytelnikowi dwa tomy spolszczonych dzienników przedstawiają pełną życia autorkę, która pięknym, literackim językiem zrównuje wartości odbieranego świata. I, jak śledzimy jej przeżycia w ekskluzywnym salonie kosmetycznym Elizabeth Arden, egzaltacja leżącej pod maseczką upiększającą kobiety jest pisarską transformacją proustowskiej frazy. Dokumentuje olśnienia, przemieszanie rzeczywistości z podświadomością, a zwykłe oczyszczanie twarzy namaszcza metafizycznym przeżyciem. Można tę scenę uznać za proroczą.
Dziennik tom 1 1931- 1934
Dziennik tom 2 1934- 1939
przełożyła z francuskiego Barbara Cendrowska
Zysk i S- ka 2004
Włodzimierz Sołowiow
Sens miłości
przełożył z rosyjskiego Henryk Paprocki
Antyk 2002
Henry Millera amerykańskie feministki nie tolerują. Nie wiem, jak teraz jest Anais Nin. Mam tutaj “Diabła na wolności” Erici Jong. Przytacza ona słowa Nin na spotkaniu ze studentami: -” Dlaczego wykluczyła pani ze swojego dziennika wszystkie sceny seksualne? “- zapytała z sali Jong. – ” Bo zauważyłam – odparła chłodno – że gdy kobieta ujawnia swoje życie seksualne, nie traktuje się jej poważnie jako pisarki. Nin miała pragmatyczne podejście. Ja byłam młoda i porywcza. – Ależ to właśnie musimy robić – odparłam, niechcący nakreślając całą moją przyszłą karierę. Nin nie mówiła więcej na ten temat. Pamiętam, jak rozczarował mnie jej brak szczerości, miałam wrażenie, że jest dwulicowa. Teraz widzę, że zachowałam się jak bezczelna smarkula, ona zaś wykazała mądrość”. Reszta książki jest już w tonie hymnu pochwalnego na cześć Nin.
~gender, 2006-03-08 12:14
Jestem tylko robotnikiem techniki, więc trudno mi pojąć robotników metafizyki. Co z tą świętością u Henry Millera i Anais Nin? Czytałem gdzieś, że współczesny pisarz posługuje się sprośnością, jak starożytni świętością w świątyniach. A tu czytam, że nawet tej sprośności u Anais Nin nie ma w utworach. Gdzie jest więc świętość?
~Inżynier Jacek, 2006-03-08 12:52
Henry Miller rzeczywiście porównywał przeżycia religijne z seksualnymi:” Lubię pożądanie. Pożądając, nikogo nie rani, nie doprowadza do obłędu, ani nie wykorzystuje. Tworzenie jest czystym pożądaniem. Niczego nie posiada, lecz tworzy, idzie na całość. Twórca znajduje się ponad dziełem. Nie jest niewolnikiem. To sprawa między jednostką a Bogiem. Gdy człowiek całkowicie się obnaży, nic nie nastręcza trudności. Nie potrzeba zadość uczynienia – wystarcza sam wysiłek, sam czyn. Czyn jest pragnieniem, a pragnienie czynem. Koło się zamyka”. Bardzo cenię Millera, ale o Nin pisałam wbrew sobie, szczególnie, że w Polsce “Dzienników” nie przetłumaczyli więcej, 6 książek spolszczonych w bibliotekach nie ma, a kiedyś zaczęłam “Małe ptaszki” i nie dało się tego czytać.
~EwaBien, 2006-03-08 13:36
To co z tym Sołowiowem? Z tym zupełnie nie pasującym tutaj wzlotem? Czytam w Puzdrze, że Za Dużo już dwukrotnie wyśmiał “Brokback mountain”, a tego upiornego królika, martwe powielenie bardzo dobrych “Wściekłych gaci”, chwali tam zdaje się Balek. Więc nawet w ramach czystej rozrywki i komercji, romantyzm nie ma żadnych szans w konkurencji do zwykłego animacyjnego sadyzmu? Baudelaire i Rimbaud wyśmiali sentymentalizm wobec nieuchronnie zbliżającej się brzydoty i zwycięstwa świata maszyn, ale dali coś w zamian tej samej wagi. A przy takiej dzisiejszej negacji, to co jest w zamian? Ten królik? Chociaż, za TP może w wielkim poście, zając?
~Wanda Niechciała, 2006-03-08 13:40
Może faktyczne Sołowiow nie wytrzymuje konkurencji. Chciałam zestawić opcję platońską Sołowiowa, wysnutą od Jakuba Boehme, z nietzscheańską orgiastyczną możliwością powrotu do natury, bez ponoszenia konsekwencji. Nie chcę się tu dystansować do Nin, której nie polubiłam pisząc o niej, jeszcze gorzej, w miarę pisania odczuwałam wzrastającą niechęć. Ale jak już się tak w temat zabrnęło, to szkoda było nie zakończyć. Właściwie dałam się nabrać na ogólnikowe opinie o Nin, jest wymieniana wszędzie, powieść o kazirodztwie, “Incest”, bardzo w “Literaturze na Świecie” chwalona. A jednak dwa tomy dostępnych w Polsce “Dzienników” (Niemcy mają 100)
są dowodem na to, dlaczego się nabrałam. Wszyscy, portretując Nin wspierają się właśnie jej legendą i ta legenda dopiero jest filtrem, poprzez który czyta się Nin. A ta legenda jest bardzo demoralizująca, nieprawdziwa, stworzona sztucznie, mylnie odbierana przez nie wtajemniczonych, że pisarka rzeczywiście według niej przeżyła swoje życie i że się tak da. Na przykład biografka opisuje wrzucenie wyskrobanego płodu służącej w czasie, jak Nin mieszkała z kochankiem w łodzi na Sekwanie zupełnie inaczej, niż w tłumaczonym w Polsce “Dzienniku”, opisuje to heroiczna Nin. I nie ma to nic wspólnego z fikcją literacką, a moralną. Podobnie jest z pozbyciem się dwóch własnych płodów czy urodzeniem martwego dziecka (okazja do niekończących się opisów porodu). Przy tej okazji zastanawiałam się, czy w literaturze nie powinny działać jednak prawa zbliżone do sporu. Czy metaforyczne kopanie konkurencji w łydkę lub okaleczenie jej, rozkładanie związków uczuciowych przez wkraczanie w nie, uwodzenie liczących się krytyków (Edmund Wilson), nie powinno dyskwalifikować wszystkich, którzy urodzeniem stanęli na mecie i podążają w tym samym kierunku? W końcu nie chodzi tu o genialność, tylko o zaistnienie. Być może, że przy przeciętnych uzdolnieniach wszyscy mogliby się, stosując wilcze prawa, spełnić.
Ale znamienne jest, że nie dość, że Nin była niespotykanie urodziwa, musiała sobie wszystkie kontakty z męskim artystami zawsze opłacić i to przede wszystkim pieniędzmi.
~EwaBien, 2006-03-08 14:22
Chodziło mi o porównanie ze sportem. Klawiatura nie wybija mi litery “r” i zamiast sport, napisałam spór.
~EwaBien, 2006-03-08 14:26
No właśnie: skąd padnie światło na Nin? Może z czasopisma ARTMIX, raju dla kobiet? ( Sztuka-feminizm-kultura wizualna. Pismo sieciowe). Anna Kłos: ” Zdobyliśmy PIN do świata. Internet wchłonął inne media i stworzył nam niespotykane dotąd możliwości komunikacyjne. Dzięki niemu piszę te słowa. Dzięki niemu istnieje artmix. Powstało nieskrępowane forum wypowiedzi i publikacji. Raj dla kobiet”.
Namierzyłem tam Pawła Leszkowicza ( pisał w KA o Baconie). Zachęcam do przejrzenia sensotwórczych analiz instalacji Nieznalskiej. W tym raju jednak nie potrafię przebywać zbyt długo. Trudno mi przejść od skowytu baconowskiego płótna do lekko torturujących żargonem analiz. Ale może tu właśnie jest światło dla Nin? A może trzeba uskoczyć na bok przed genderem ( skąd wiemy, że szerokimi plecami tego żargonu nie zatrzymujemy jakiegoś promienia światełka z innej przestrzeni?) i puścić trochę światła z arcyciekawego dziełka ( mój świeży zakup) Antoine Francois Riccoboni “Sztuka Teatru”, drobiazg z 1750 roku o relacji aktor-uczucie-fikcja-prawda?
Ciekawy wątek z historii idei: Wierzono ( czasy Diderota), że “wielki kaznodzieja, na przykład Jacques Benigne Bossuet ( notabene wielki wróg teatru), mówił z ambony prawdę, ale uznawanie za prawdę tego, co mówili ze sceny Molier albo Wielki Lelio, nikomu nie przyszłoby do głowy”.
Może stosunek do Nin zależy od tego, czy uważa się ją za aktorkę, czy kapłankę?
A propos romantyzmu. W telewizji słyszałem, że nagrodzono oscarem film o żonie piosenkarza Johnego Casha ( country). Tak sobie myślę, dlaczego tych oscarów nie uznać za wewnątrzamerykańską sprawę, dlaczego, właśnie za Baudelairem, którego wspomniałaś Wando, który tak wspaniale odejmuje Amerykanom Poego, oddając im jedocześnie sprawiedliwość, dlaczego więc w tym i gigantycznym i dziecinnym kraju nie zostawiać przynajmniej części produktów, które oni wytwarzają? Przypomina mi się zawsze w tych okolicznościach ( debaty o werdyktach akademii amerykańskiej) ta muszka amazońska, która, jak mówią naukowcy, wibracją swoich skrzydelek doprowadza cyklem milionów sprzężeń do monsunów ( i może nam lepiej dmucha w twarz). Ta mucha, jak ta z Pascala, co wygrywa wojny i trzyma w szachu umysł, ma większą siłę niż werdykty akademików, których dreszcze naprawdę nie muszą przekroczyć amerykańskich wód przybrzeżnych.
A kontrowersyjny western homoerotyczny może weźmie kiedyś na warsztat freudowski raj artmixu. Może jak mandaryn japoński, co to do raju idzie razem ze swomi psami i kurami, pierwiastki edypalne i męskocentryczne dostaną się tam, w artmixe, w kleszcze analiz i to razem z analizą homoseksualnie nastawionych koni plus analizą siodeł, plus coltów i i innych akcesorii fallusopodobnych.
~buk, 2006-03-08 17:53
Pewnie bez amerykańskiego Poego nie byłoby Baudelaire, jak bez Rimbauda, Mallarmego. No i, jak wynika z tekstu, Nin bez Prousta. Może nie trzeba tak dzielić świata, zwłaszcza dzisiaj, jak zapewnia “artmix” (patrzę właśnie i widzę, że ostatni numer z września ubiegłego roku, wiec chyba już nie opłaca się przechodzić na feminizm, by poszukać tam pracy), dzięki Internetowi nie ma granic i odległości. Czytam na kumplach, że lepiej nakręcić o pastuchach w Tatrach. Nie ma się co tak odcinać. Polski film nie tylko nie potrafi pokazać pastucha, ale nawet owcy, już nie mówiąc o scenie erotycznej w jakiejkolwiek krzyżówce. Zresztą, megalomania polska istniała zawsze, począwszy od mickiewiczowskiej wyższości polskiego gumna nad włoskimi cyprysami. I w końcu w tej purytańskiej Ameryce homoerotyczny film nagrodę jakąś dostał, podczas gdy Paszport Polityki stchórzył.
A jeśli chodzi o symbole falliczne, to akurat ten film był o miłości niemożliwej i płeć była najmniej ważna. Nie miał obsesji Flauberta, któremu w tej cyzelatorskiej pracy nad stylem wszystko się z czymś kojarzyło i w końcu przyznał się, że jest kobietą i ma na imię Emma.
~Wanda Niechciała, 2006-03-08 20:29
Lepszy prezent z okazji komunistycznego święta płci żeńskiej niż tekst Ewy trudno dzisiaj w mediach znaleźć. Podczas, gdy znaczna część publikatorów bawi się w jakieś przewiercanie stereotypów, że niby kobieta teraz spodnie nosi, a mężczyzna z wózkiem po parkach gania i pracuje np. jako przedszkolanek lub stylista paznokci, Ewa na podstawie dzienników Nin w wyważony sposób pokazuje wszystkim szowinistom, że kobiecość także podlega regulacji nałogu i samookłamywania się. Nałóg jest sensem życia, ale trzeba się okłamywać, by znieść jego potworną wręcz mechaniczność, nawet, jeżeli wchodzi ona w obszar sensualnych uniesień. Tu jednak chyba nie chodzi o poszukiwanie prawdy. W istocie apel Sołowiowa tworzy tarczę obronną przed zarzutami o bycie słabym człowiekiem bez kręgosłupa moralnego. Nin sobie ten kręgosłup przetrąciła na własne życzenie i nie byłoby w tym nic specjalnego (artysta przecież jest predysponowany do przekraczania wartości), gdyby nie torsje, jakie, sądząc z opisu Ewy, w jej twórczości wystepują, tudzież nadmierna estetyzacja, idąca ku czarowaniu rzeczywistości, która taką czarowną nie jest. Nin dokonała wyboru braku wyboru, stając się piewczynią nadmiaru i przesytu, nie umiaru i niedosytu. Każdy syty artysta to artysta ułomny, ale nie w tym rzecz. Nin mianowicie obierając filozofię zmysłowych rozkoszy, zarazem próbuje izolować ją do wybranych chwil życiorysu, sprowadzić do intymności, tymczasem jej postępowanie już z założenia wyklucza prywatność erotyki, bo seks zostaje tu wpisany nie w relację z daną osobą, lecz całym światem. Seksualizowanie całego świata, którego prekursorem był nie kochanek Nin – Henry Miller (do zobaczenia czasem w telewizji słabiutki hollywoodzki film – Henry i June), lecz chyba jednak de Sade, sprawia, iż kobiecość Nin składa się z samych stopniowalności; jeszcze więcej, wyżej, ciężej, mocniej, itd. Prowadzi to do dziwnej hybrydy rozbrykanego bachora z jawnogrzesznicą. Dlaczego? Przecież wolność wyzwala. Nin literacko, jak zauważa Ewa, nie rozwija się, raczej pielęgnuje określony ogródek wypracowanego za młodu stylu. Czyżby literatura miała fałszować czysty hedonizm, wmawiać odbiorcy, iż chodzi o jakąś iluminację, podczas, gdy gra toczy się o uwznioślenie zwykłego niezaspokojenia? Przerosło to biedną Nin, ale ani ona pierwsza, ani ostatnia w tym korowodzie. Co ciekawe, współcześnie żyjąca francuska historyczka sztuki, mniejsza o nazwisko, nie krępuje się jak Nin i w swojej autobiografii jedzie równo o wszystkim, czy chodzi o sodomię czy zbiorowe orgie. Czy jest przez to bardziej prawdziwa, a mniej egoistyczna?
~Za Dużo, 2006-03-08 21:20
Z tej konstatacji o Flaubercie zmieniającym płeć wskutek nadmiernej cyzelacji stylu możnaby wysnuć niebezpieczny wniosek, że pewnego rodzaju burdel językowy jest dobrą gwarancją samoutwierdzenia w płci. Rzecz do przemyślenia. Ale znowu ku zgrozie artmixu to mężczyźni są przeważnie destruktorami stylów, narracji etc. i może także tu ujawnia się wrodzona im przemoc, pragnienie poniżania, dominacji, zaspokojenia itd.itd. Chyba cały ten dyskurs gender skończy się eksterminacją pierwiastków męskich, chyba, że wszystko wyczyści wcześniej H5N1, prawdziwy nośnik pozapłciowych funkcji, który instaluje się w kaczkach i łabędziach, zostawiając w spokoju Helen Chadwick i jej wirusy sensu i nonsensu, co to giną w temperaturze dużo niższej niż 70 stopni.
W telewizji słyszę dosłownie od lat z ust Wajdy i jego przyjaciół ( także wczoraj), że czeka on na interesujący scenariusz. W pewnym sensie to aż nieprawdopodobne, aby w kraju, gdzie tyle się pisze, gdzie okładka każdej gazety, tygodnika ma swojego pisarza i dziesiątki pisarzy i poetów ( dopiero co przerzuciłem z 40 krótkich recenzji w ARTE) nie ma sił, aby zapełnić 90 minut narracji. Naprawdę niezrozumiałe.
~buk, 2006-03-08 21:47
Brawo, brawo! Jak tak dalej pójdzie, powstanie w ramach czytelniczej frakcji Liternackiej, jakaś komórka zajmująca się inwigilacją podejrzanego elementu wrogich sił, czyli magazynu Puzdro. Nie wszyscy odbiorcy go odwiedzają (a szkoda), zatem wypada kilka rzeczy sprostować, bo w doniesieniu Wandy więcej insynuacji niż informacji. Gdzież to Za Dużo wyśmiewał Brokeback Mountain? Film Anga Lee wyśmiewa obecnie niemal cała Ameryka, bawiąc się w parodie trailerów. Coś jest chyba na rzeczy. Chyba ktoś zorientował się, że pod płaszczykiem Innego (spójrzmy na to oczami kogoś, kto jest Inny) sprzedaje się starą jak świat sentymentalną historyjkę o niespełnionej miłości. Gdzie tu romantyzm? Kowboje geje dawno się już wyzwolili, co roku urządzają sobie imprezy rodeo. Akurat kilka Oskarów dla Brokeback Mountain nie dziwi, gdyż a) Hollywood jest miejscem o dużym stężeniu mniejszości seksualnych b) Ang Lee jest sprawnym rzemieślnikiem lubianym przez Akademię. Co do Nicka Parka, o którym informował, nie zachywcał się Balek, czemużby to nie nagradzać jego mrówczej pracy z plasteliną i animacją poklatkową w kategorii film animowany? Wallace i Grommit to rozrywka familijna, a nie kino artystyczne. Rozrywka tworzona pod wodzą jednego człowieka, przy ogromnym nakładzie pracy, więc czemu by tej pracy nie nagradzać? Oj, szkoda, że tyle ślepaków poleciało w stronę Puzdra.
~Za Dużo, 2006-03-08 21:37
No dobrze, w końcu nic złego o “Puzdrze” nie napisałam. Film widziałam i za link do krótkiej animacji “Brokback montain parody” byłam bardzo wdzięczna, jest zrozumiała po obejrzeniu filmu. Myślałam, że “Puzdrze” zależy, by go czytać, a nie inwigilować. Co poradzę, że kiedy tam wejdę, to ciągle zapowiedziany nowy numer nie nadchodzi i muszę skupić się na drobnych różnicach.
A skoro Buk zauważył, że płeć jest gwarantem stylu, to chyba w interesie pisarza jest, by burdel z pisma robić. No, chyba, że się ma się już swojej płci absolutnie dość. Wtedy praca.
~Wanda Niechciała, 2006-03-08 23:22
Jestem wzruszona, że Pierwszy Sekretarz w prezencie na Dzień Kobiet mnie pochwalił. Postarza mnie to wprawdzie, wszyscy się dystansują do komunistycznego święta mimo, że Czytelnia Onetu gorączkowo zapewnia, że nie jest to z PRL – u zwyczaj, jedynie pamiątka manifestacji kobiet w NY z 1908, ale to jeszcze bardziej mnie postarza. Czytelnia Onetu z okazji święta reklamuje nieprawdopodobną ilość książek o tematyce kobiecej, podobnie jak literatura o psach na międzynarodowych wystawach. Są tam też kobiety wybitne (jak psy), wiec muszę niestety komplementy ZaDużo przyjąć jako nadmiarowe podlizywanie się. Słusznie ZaDużo podsumował Nin, czego tak skrótowo nie potrafiłam zrobić, narażając się Bukowi i robiąc kolejne stylistyczne błędy. Ale właściwie napisałam to wyłącznie dla Pana Jacka Uglika, mając ciągle nadzieję, że będzie tu za mnie pisał.
~EwaBien, 2006-03-08 23:25
Dobra wiadomość dla Wandy, nowy numer Puzdra już niebawem, jak dobrze pójdzie, do miesiąca. Do reszty – przeprosiny za stylistyczne rozmemłanie. No, ale skoro komentujemy, to chyba można sobie pozwolić na odrobinę niedoskonałości? Zwłaszcza, iż nie da się wklejać, tylko trzeba na żywca pisać i wysyłać…
~Za Dużo, 2006-03-08 23:53
Na moje usprawiedliwienie też mogę dodać, że zawsze traktowałam blog raczej jako notes lub brudnopis, a nie miejsce dla finalnych utworów literackich. Co też nie oznacza, że te mityczne, domniemane utwory byłyby lepsze. Nigdy nie miałam w życiu takiego luzu finansowego i nie mam, bym mogła bez reszty oddać się twórczości. Trzeba wtedy dokonać wyboru, czy nie pisać wcale, czy pisać źle.
Czemu się nie da teraz przeklejać? Zawsze się dawało.
~EwaBien, 2006-03-09 10:34
To się bardzo cieszę, że poród “Puzdra” nastąpi po wielomiesięcznym oczekiwaniu, a nie z powodu zaniedbania ciąży.
~Wanda Niechciała, 2006-03-10 15:56
Nie pamiętam gdzie, czytałem taką anegdotę: matka pyta syna: i po co ty żyjesz z tą sześćdziesięcioletnią kobietą, Anną Magnani? Syn na to: mamo, to nie jest sześćdziesięcioletnia kobieta, ale Anna Magnani!
~Inżynier Jacek, 2006-03-10 15:58
kto jest na tym obrazie?
~tajnapolska, 2006-03-11 00:14
Na obrazie jest Anna Magnani. Ale tylko dla ludzi z wyobraźnią.
~EwaBien, 2006-03-11 09:42