Lata pięćdziesiąte. Rudek. Rozdział III.

Przydział mieszkania wskazywał lokalizację dzielnicy Koszutka, ale dotyczył powstającego właśnie osiedla Juliana Marchlewskiego budowanego w duchu socrealizmu od podstaw, zrównując z ziemią proletariackie osiedle fińskich domków i stawiając nowe, trzy i czteropiętrowe kolonie solidnych domów z cegły z mieszkaniami dwu i trzypokojowymi, z obszerną kuchnią na planie kwadratu i dużymi piwnicami. Ponieważ osiedlu patronowała polska marksistowska partia polityczna, osiedlowe ulice nazwano od nazwisk członków SDKPiL, działaczy rewolucyjnych i ich żon, tak, że stanowiło wraz z architekturą wszechobecny akcent nowych czasów.
Kiedy Rudek otrzymał klucze do dwupokojowego mieszkania na trzecim piętrze o powierzchni 48 metrów kwadratowych, były to i tak latyfundia w porównaniu z tym, co miał na Trynku w Gliwicach i dzięki temu mieszkanie wydawało się większe, niż było w rzeczywistości. Mimo, że domy od podwórza i po przeciwnej stronie Liebknechta rozpoczęto dopiero budować, już trzy domy w jego szeregu były szczelnie zasiedlone i zdawało się, że tylko jego mieszkanie, mieszkanie Rudka, pozostawiono puste w oczekiwaniu na jego rodzinę.
Błoto na ogromnej budowie nie pozwalało podjechać pod dom samochodom osobowym. Rudek załatwił na budowie mostu kopalni „Paweł”, którą właśnie nadzorował, dając kierowcy ogromnej radzieckiej ciężarówki duże pieniądze, by w ramach tzw. fuchy zabrał jego rzeczy z Trynku. Pospiesznie wrzucał niezupełnie spakowane rzeczy po Franciszku na plandekę samochodu, by to wszystko umieścić wraz z resztką węgla, jaki pozostał na starym mieszkaniu, w piwnicy. Osiedle nie miało podłączonego jeszcze gazu i mieszkania wyposażono tymczasowo w węglowe kuchenki.
Niestety, jego biuro wchodziło w gorący okres wdrażania projektów w życie, ciągłe telefony weryfikujące nieścisłości projektowe powodowały, że Rudek nie miał ani chwili czasu.
Obiecane z Przemyśla meble postanowił nadać na bagaż pociągiem. Było tego dużo, cały przedwojenny gabinet wraz kolekcją obrazów Franciszka, które malował podczas studiów i potem realizując się w ogromnych formatach, jakby na złość rodzinie, która nie dopuściła, by mógł studiować malarstwo, czyli zdobyć zawód ryzykowny i nie przynoszący pieniędzy.
Wyjazd do Przemyśla, na który z trudem uzyskał dzień urlopu, przypadł dopiero na koniec października. Rzeczy zniesione z domu teściowej furmanką zwiózł na przemyski dworzec. Było to niemal całe urządzenie biura Franciszka składające się z linoleum o wielkości 4×4 m, krzeseł z białego metalu obitych materiałem szt. 4, dużego biurka, małego biurka wąskiego, tapczanu wraz z biurkiem i siatką, szafa składana z 3 części na akta i ubrania, biblioteka z 3 części. Meble były z orzecha, fornirowane, wykończone wewnątrz jasno szarą bejcą i posiadały niklowane uchwyty w modernistycznym stylu zaprojektowane przez Franciszka i wykonane tuż przed wybuchem wojny. Rzeczy, które znajdowały się w poszczególnych meblach to lampa biurowa z białego metalu, waga apteczna, odkurzacz elektryczny z wężem i dwoma szczotkami, patefon elektryczny, 16 obrazów olejnych i akwarelowych w różnych wielkościach, 3 sztuki obrazów kwadratowych olejnych, 1 sztuka obrazu elipsa 10 szt. firanki do okien w tym 1 sztuka firanka duża siatkowa, 2 szt. firanki różowej jasnej siatkowanej, czarny kapelusz „habig”, rulon czarnego płótna introligatorskiego, 500 arkuszy białego papieru, 500 arkuszy druków kosztorysowych, 2 wycieraczki kokosowe, walizkowa maszyna do pisania.
Kiedy Rudek dopełniał skomplikowane procedury przewozowe w okienku dworcowym, Krystyna pakowała się przy wtórze ustawicznego płaczu Wandy, powtarzającej w kółko: zabierają mi dzieci, zabierają mi dzieci..! Wszystkie wiktuały, jakie zdołały tutaj zgromadzić: kasze, mąkę, przetwory z owoców ogrodu i kupionych od sprzedających im chłopów spod przemyskich wsi Krystyna pakowała w tekturowe walizy. Wanda pilnowała, by Andrzej zabrał swoje zabawki i książeczki, w których już rozpoznawał litery. Dzieci były jak zwykle spokojne i radosne. Krystyna pakowała na tak długą podróż wałówkę, gotowała jaja na twardo, zawijała pomidory w gazetę, smarowała chleb masłem i przekładała końską kiełbasą, napełniała termosy herbatą. Kiedy Rudek przyjechał po nich „warszawą” z dworca, byli już gotowi. Wanda wsiadła do taksówki, by z nimi podjechać na dworzec i pomóc im wejść do wagonu. Pociąg był podstawiany, stał już od godziny na peronie i był zupełnie pusty. Zajęli przedział przy oknie. Andrzej po raz pierwszy jechał pociągiem i był zachwycony. Wanda we łzach czekała na peronie, aż pociąg ruszył. Rudek był bardzo szarmancki wobec teściowej. Obiecała, że przyjedzie do nich na święta Bożego Narodzenia.
Pociąg na kolejnych stacjach zabierał podróżnych, tak, że w Krakowie był już taki ścisk, że bagaże i małe dzieci wciskano przez okna. Dzieci Krystyny zasnęły, było ciemno i trzeba było Andrzeja w Katowicach budzić. Ponieważ na korytarzu panował ścisk, Rudek przedostał się wcześniej do wyjścia i Krystyna podała mu walizy, torby, koszyki, Andrzeja i śpiącą Ewę przez okno. Z trudem się wydostała. Rudek pobiegł po taksówkę, na którą musiał długo czekać.
Taksówka nie mogła wjechać na osiedle, stanęła daleko i Rudek obrócił kilkanaście razy, by wnieść wszystko do mieszkania, podczas gdy Krystyna z dziećmi siedziała na walizce na pustej ulicy. Było już po północy, z niedalekich torów dobiegał nostalgiczny sygnał jadącego pociągu. Osiedle było zupełnie ciemne, nawet w oknach nie świeciło się światło.
Kiedy rano Ewa otworzyła oczy, uderzyła ją biel łazienki. Ściany i sufit były zaledwie pobiałkowane, ale wielka płaszczyzna wanny i stojąca obok muszla klozetowa zlewały się w permanentną biel. Niesiona na rękach zdawała się być zafascynowana tą bielą czujnie analizując każdy napotkany wzrokiem szczegół. Krystyna zaniosła ją do okna, gdzie widok z trzeciego pietra ją zachwycił. Przymrozek oszronił błoto i biel rozpościerała się na całe osiedle, scalała je i dominowała.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata pięćdziesiąte i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

8 odpowiedzi na Lata pięćdziesiąte. Rudek. Rozdział III.

  1. Robert Mrówczyński pisze:

    Kiedy zaczęłaś publikować swoje lata pięćdziesiąte byłem w trakcie lektury “Mojego słownika PRL” M. Nowakowskiego – w zamyśle autora też próba przybliżenia tych ponurych czasów i uświadomienia ludziom konieczności zmierzenia się ze swoimi korzeniami. Ale Nowakowski bardzo rozczarowuje – te jego niby opowiadanie są nieprzeżyte, opowieść opiera się na znanych faktach, które można pobrać z Wikipedii, z sieci, bardzo mało żywe i publicystyczne, a na dodatek wyczuwa się jakąś smugę sentymentu do tegoż PRL. Np. zdumiewająca opowieść o sympatycznym cieciu z osiedla autora, który “pięknie i barwnie opowiadał o przyrodzie kresów”. Być może taki się zdarzył, ale to przecież nie jest charakterystyczne dla tamtych cieciów…
    Mam nadzieję, że nie popadniesz w resentyment co jak widać może zdarzyć się nawet takim “opozycjonistom” jak Nowakowski, nie mówiąc o tzw zwykłych Polakach którzy złego słowa na milionowych forach nie dadzą powiedzieć o czasach PRL.
    Jak na razie jestem zachwycony Twoją opowieścią z soc przeszłości. Bardzo mnie ciekawi, jak to się stało w Twoim przypadku, że odłączyłaś się od stada, że uodporniłaś się na próby urobienia Cię na tą plugawą modłę, że nie stałaś się konformistką.
    Nic nie wskazuje na coś lub kogoś, kto mógłby Cię w tym kierunku poprowadzić.

  2. Ewa pisze:

    Najprawdopodobniej te czasy nikogo już nie obchodzą, moje pokolenie jest na wymarciu, jak widać pokolenie chowane bez mięsa, gdzie co drugi mieszkaniec Polski miał gruźlicę, jeśli coś produkowano, to wszystko szło na eksport i do ZSRR. Nowakowskiego jeszcze obchodziło więc nie musiał się wysilać. Ach, dzięki, że czytasz, jeszcze się rozkręcę.

  3. Robert Mrówczyński pisze:

    Masz rację z tym spadkiem ciekawości. Ja też odczuwam wokół siebie rosnącą obojętność i to nie tylko wobec niedawnej historii, ale współczesności także. Ludzie jacyś zgaszeni, zmęczeni, zagubieni i bezradni – tylko tv, gazety, sieć tworzą sztuczną wrzawę wokół tzw gorących spraw, że można odnieść wrażenie jakby ludzi jednak obchodziło bardzo. Ale Kisiel już dawno zżymał się, że ludzie “teraz nie są ciekawi rzeczy ciekawych”… a więc może to tak zawsze z tą ciekawością było nieciekawie. Teraz już nawet kolejne sensacje z życia Wałęsy nie budzą prawie żadnych emocji i zainteresowania. PKF-y z tamtych lat na YouTube mają ledwie po kilkaset odsłon… Nowakowskiemu wydadzą wszystko, ale i jego mało czytają, chociaż ma wsparcie i “wrzawę”.
    Pisać w czasach nieograniczonej dostępności i nadmiaru wszystkiego (nie tylko piszących) to niemal bohaterstwo i trzeba dużej wytrwałości by realizować swój plan, bez zachęt i zapłaty, choć na dobrą sprawę zapłatą jest przecież możliwość natychmiastowej publikacji i jakiś rezonans z czytelnikiem (takim jak choćby ja). Coś czego nigdy przedtem nie było przecież… Więc może zachęta jest.
    Gruźlica była długo po wojnie chorobą społeczną, z którą się uporali, m.in. dzięki powszechnym, okresowym badaniom RTG. Od dawna tego już nie ma, bo “drogie”, więc gruźlica wraca.

  4. Ewa pisze:

    zainspirowałeś mnie tą gruźlicą i następny odcinek napiszę o gruźlicy. Te odcinki dotyczące mroków stalinizmu chciałam jakoś uwolnić od wszechpanującej wtedy polityki, bo to przecież było brutalne przestawianie całej obyczajowości życia codziennego na zupełnie nowy, obcy i nieludzki model życia. Ale chciałabym, by narracja była tak swojska, taka nie wszystkowiedząca wiedzą historyczną dzisiejszą, tylko nieświadomością ówczesną, bo wychodzę z założenia, że nie sztuka teraz wiedzieć, jak to się wszystko potoczy. Bohaterowie tych lat nie wiedzieli przecież, byli uwięzieni w Historii i nie mieli żadnego wyboru.

  5. Robert Mrówczyński pisze:

    Słuszne założenie, chociaż wcale tak nie jest, aby teraz wszyscy świadkowie byli zgodni co do oceny tego uwięzienia w historii. To już taki fenomen życia, że nie ma jednej wiedzy o przeszłości, mimo istnienia tzw obiektywnej prawdy historycznej i chwała jej za to. Literatura także powinna wyrażać prawdę obiektywną mimo posłużenia się bytem jednostkowym. I u Ciebie tak jest, jak mi się wydaje.

  6. Ewa pisze:

    Wiesz Robercie, przyznam się bez bicia, że jestem szczęśliwa, że to wszystko mam już za sobą, że tzw. szczęśliwe dzieciństwo przeminęło bezpowrotnie jak i moja młodość. Ale literacko, twórczo, to jest bardzo duże obciążenie z którym się w każdym odcinku zmagam wytracając energię na te zmagania i tracąc spontaniczność niezbędną każdej twórczości. Kiedy oglądam Polskie Kroniki Filmowe, gdzie, jak teraz widzę, czerpano pełnymi garściami z Leni Riefenstahl, trudno uwierzyć, by ten malutki pionier w białej bluzce protestujący mową na akademii przeciwko zakusom imperialistów na jego szczęśliwe dzieciństwo, przytulony potem przez Bieruta cierpiał uciążliwości ustroju. Albo, jak kamera przesuwa się po loteriach objazdowych, gdzie dzieci z wylosowania biografii Stalina cieszą się tak samo, jak moje, gdy kupowałam jednego na spółkę matchboxa w Peweksie. Problemem jest to, że piszę z pozycji skrzywdzonego, a ja mam pisać z pozycji wolnego człowieka. A jak mam być wolna, kiedy jestem uwieziona w Historii? I tak jak piszesz, świadectwa mogą być obiektywne poprzez literaturę. Nie jest to łatwe, gdy czyha nietzscheański resentyment niewolników.

  7. Robert Mrówczyński pisze:

    Bardzo to smutne i przygnębiające słyszeć jakim ciężarem Ci jest własne dzieciństwo i młodość. Może jednak tak źle nie było, może w tym rozpamiętywaniu krzywd jest u Ciebie jakaś zajadłość. Pewnie tak jest kiedy chce się z tych wspomnień wydobyć gorący, “zły” materiał, bo mózg ludzki – terapeutycznie zapewne – wypiera z pamięci krzywdy, traumy, złe rzeczy, a zostawia miłe i trzeba się sporo nagimnastykować, by wydobyć te wszystkie krzywdy jakie nam wyrządzono. Widzę, że masz trochę “fizycznego materiału” potrzebnego do tej operacji i możesz to robić bez seansów hipnotycznych czy innych kosztownych zabiegów z udziałem psychiatry. Ale żebyś wyzwalając się z jednej Historii nie stała się niewolnikiem drugiej. Lepiej aby czytelnik sam zauważył krzywdę podmiotu lirycznego i pożałował niż się zniesmaczył pomstowaniem i użalaniem się nad sobą.

  8. Ewa pisze:

    W literaturze najprawdopodobniej jest tak, jak w malarstwie – najważniejsza jest odpowiednia selekcja doznań. Czy się ogląda jakiś obiekt, czy ogląda się przeszłość, to i tak trzeba cały czas dokonywać wyboru i zestawiać. W malarstwie barwne plamy, w literaturze fakty i uczucia. Tak to widzę, może jest inaczej, ale u mnie tak jest. I wiesz, selekcja, jak na rampie w Obozie Oświęcimskim, tego u mnie zawsze w nadmiarze przychodzącego do mnie – jak napisałeś – „materiału”¬- wiąże się z przydatnością do roboty, czyli jednak z nadrzędną tezą, z jakimś mimo wszystko założeniem. W autobiografii takim założeniem jest to, żeby wywalić wszystko, a jak się tego nie zrobi, jeśli się retuszuje, zataja wstydliwe, kompromitujące fakty z życia, to lepiej nie pisać autobiografii wcale. Jednak ja nie chcę pisać autobiografii, bo tytułem tych zapisków są „Lata”, bohaterem jest pewna epoka, a nie poszczególne osoby ją ilustrujące. Dlatego wolałabym patrzeć na nie jak na marionetki, niż na faktyczne osoby z krwi i kości, jak było w dziewiętnastowiecznym naturalizmie. Ale masz rację, trudno nie mieszać w to wszystko siebie, jesteśmy tylko ludźmi, a nie automatami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *