Lata pięćdziesiąte. Krystyna. Rozdział II

Dziecko zapisano w magistracie pod imieniem Ewa, które właśnie stawało się modne, gdyż po wojnie wszystko, co krótkie, nieskomplikowane i oszczędne było w cenie. Na drugie Krystyna wybrała Teresę z Lisieux, której obrazek zawsze jej ojciec nosił w portfelu. Ponieważ papież Pius XI ogłosił ją błogosławioną w czasie ciąży Krystyny, Mała Tereska opiekowała się jej przyjściem na świat i potem w pociągu, gdy jako niemowlę zakrztusiła się na śmierć, już zieloną Franciszek przykrył obrazkiem wyjętym z portfela. Po chwili dziecko w cudowny sposób odżyło i nikt w rodzinie nie miał wątpliwości, że zawdzięcza to opiece świętej. Pozostawało to wszystko przypieczętować chrztem i zaprosić Rudka, by zobaczył dziecko. Rudek regularnie przesyłał całą niemal pensję mając jeszcze obiecaną podwyżkę za objęcie kierownictwa pracowni projektowej i rozczarowany wprawdzie płcią dziecka – bo w jego rodzinie rodzili się tylko synowie – wszczął ponowne starania o przydział mieszkania w Katowicach. Mając już dwoje dzieci mógł pisać podania bardziej natarczywe i kategoryczne.
Brat Krystyny, Leszek, który został wyznaczony na ojca chrzestnego ani myślał przyjechać z Wrocławia, mimo, że ustalono chrzest na Wielkanoc i dni wolne od pracy. Leszek wyleczył już swoją piękną żonę z ostatniego stadium gruźlicy, cieszył się trzyletnim synem Witkiem i kierowniczą pracą we wrocławskim wydziale skarbowym urzędu miejskiego. Ukończone gimnazjum w Chyrowie całkowicie wystarczało do szybkiego awansu i otrzymania mieszkania na Sępolnie. Przyjazd do Przemyśla planował na wakacje, toteż mecenas Janeczek, brat Wandy załatwił u proboszcza katedry, której był parafianinem, że to on potrzyma wraz z córką, 12 letnią Maryśką, wyznaczoną przez Wandę na matkę chrzestną, malutką Ewę do chrztu.
Czas, kiedy na Wielkanoc piekło się 12 tortów, a ksiądz przychodził do domu święcić pokarmy już minął bezpowrotnie. Wanda nawet ucieszyła się, że syn z Wrocławia nie przyjedzie. Cukru nie było w sklepach już od dawna, jego ceny na czarnym rynku ciągle wzrastały. Wprowadzono kartki w restauracjach i nawet ten sposób praktykowany przed wojną przez Wandę, kiedy przyjeżdżali księża z Chyrowa i Wanda posyłała dziewczynę kuchenną do Adrii po ryby i suflety, odpadał. Brakowało nie tylko podstawowych wiktuałów, ale i środków czystości. Wyprawka przydziałowa z magistratu była niezwykle skromna i Wanda uruchomiła wszystkie przedwojenne znajomości, by zdobyć materiał na biały becik i ubranko do kościoła.
Mecenas Janeczek z żoną i trójką dzieci, z których Maryśka była najstarsza, mieszkał na placu katedralnym i zamierzał zaraz po uroczystości przyjść z całą rodziną na obiad do swojej siostry znając jej gościnność.
W połowie kwietnia Rudek wsiadł do pociągu relacji Szczecin Przemyśl. Wiosna była już w pełni, widok Winnej Góry pokrytej kwitnącymi drzewami owocowymi zapowiadał udane święta. W powietrzu unosił się zapach miodu i cała uroczystość w katedrze, w której chrzczono równocześnie kilkadziesiąt noworodków zdawała się prognozować rodzinne odrodzenie i nową przyszłość.
Wracali piechotą, Rudek niósł Andrzeja, a mecenas Janeczek Ewę cały czas śpiącą w beciku. Rozmawiali o zmianie nazw ulic, o których Wanda dowiedziała się dopiero od nich ze zdumieniem patrząc na napisy na tabliczkach. Tak minęli ulicę Feliksa Dzierżyńskiego, okrążyli plac Karola Świerczewskiego i dotarli do Wieży Zegarowej, gdzie postanowili odpocząć na ławkach. Zbliżała się pora obiadu i wszyscy byli głodni, mimo to starali się utrzymać pogodny stan ożywionej rozmowy. Rudek gestykulował w trakcie opowiadania o swojej pracy chcąc nerwowo przedstawić się w jak najlepszym świetle. Rzeczywiście, jego perspektywy zawodowe rysowały się jak najlepiej – mimo braku przynależności do jakiejkolwiek organizacji przyzakładowej, a do Partii zapisali się już prawie wszyscy jego koledzy ze studiów – liczono się z nim i planowano powierzyć mu nadzór projektu technicznego jednoprzęsłowego stalowego mostu samowyładowczego kopalni Paweł. To wynurzenie jakoś bardzo zirytowało mecenasa Janeczka, w przemyskiej palestrze zajmował coraz gorsze pozycje, darł koty ze wszystkimi Ukraińcami, którzy powoli przejmowali kluczowe stanowiska w mieście, a miał do utrzymania niepracującą żonę, troje dzieci i kochankę. Całe szczęście ich pochód powracający z uroczystości kościelnych wchodził już na ulicę Pierwszego Maja, o czym Wanda znowu dowiedziała się od czytającego tabliczki Rudka i byli już blisko domu.
Wszyscy zasiedli do barszczu, który Wanda podała w przedwojennym serwisie z Ćmielowa z kobaltowym szlaczkiem wykończonym złoceniami, w stylu modernistycznym, bo taki właśnie wystrój zaprojektował Franciszek przed wojną do ich nowego mieszkania. Wanda szybko rozstawiła srebrne sztućce i wniosła kłęby pieczonej końskiej kiełbasy na stół, a osobno pierogi ruskie, które z Krystyną ulepiły tydzień wcześniej i trzymały w piwnicy. Jednak irytacja Janeczka w dalszym ciągu podsycana była paplaniną Rudka, brnącego jak w błoto budów, które w gumofilcach ostatnimi dniami wizytował. Janeczek, spędzający cały wolny czas w Adrii, gdzie kelnerzy używali jego szlacheckiego tytułu i stołujący się tam po awanturach z żoną, nie chciał nic wiedzieć o przemyśle węglowym, gdyż takie informacje dochodziły do Przemyśla tylko z irytujących Polskich Kronik Filmowych. Żeby nie wydać się przeciwnikiem ustroju, a jako absolwent prawa uniwersytetu lwowskiego wiedział, gdzie znajduje się granica, której nie może przekroczyć, poprzestał na aluzjach i docinkach do chłopskiego pochodzenia Rudka. Rudek z początku tego nie zauważał, biorąc wszystko za dobrą monetę. Wanda wniosła kryształowe kieliszki i nalała do nich sok zrobiony z własnej wiśni i bimber. Rudek przed wojną ukończył wadowickie gimnazjum z wielki trudem, bo ojciec poznany przez matkę w szpitalu, żołnierz wojsk austrowęgierskich uciekł do Wiednia. Nie łożył na utrzymanie jego i brata, pozostawiając matkę akuszerkę na pastwę wiejskiego losu. Jego przemierzanie rowerem kilkunastu kilometrów w zimie do szkół i łatanie pękniętych dętek gumalajzonem było heroiczne wobec tego, co prezentował ten patentowany leń siedzący przy jednym z nim stole i ośmielał się mu coś zarzucać. Po kilku kieliszkach Rudek jakby zobaczył wszystko ostrzej, wpadł w szał jak zranione zwierzę ku uciesze Wandy, która pokazywała milcząco wzrokiem Krystynie, co ją czeka, jak ośmieli się opuścić ją i zabrać jej wnuki.

Krystyna po tym nieudanym chrzcie długo zastanawiała się, co robić.
Nadeszło lato, przyjechał jej brat Leszek z żoną Renią i maleńkim Witkiem i liczyła na to, że może oni coś jej poradzą. Dzieci bawiły się pod stołem, Ewa raczkowała, a Witek przedszkolak opiekuńczo ich dozorował. Nic nie wskazywało na to, że ta rodzinna idylla może się odmienić. Jednak Leszek przywiózł z Wrocławia wiadomości nie najlepsze. Powojenna swoboda kończyła się, kiedy skończyły się środki na odbudowę kraju. Dostępność towarów poprawiło trochę wprowadzenie kartek na cukier, słodycze, mydło i proszek do prania. Nie można było kupić nawet ziemniaków. Audycje Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa z Monachium donosiły o nieustannych procesach, karach śmierci, torturach w ubeckich katowniach, prowokacjach w kościele i wojsku. Leszek przywiózł matce w prezencie poniemieckie radio i mogły już całymi wieczorami chwytać fale, zawieszając antenę na karniszu okna w salonie.
Kiedy poszli wszyscy na spacer na Zamek i wspinając się coraz wyżej dzielnicą willową, gdzie jeszcze niedawno Franciszek nadzorował budowy według swoich projektów, Krystynie zrobiło się żal, że musi to wszystko opuścić. Stanęli przed oranżerią i posadzili dzieci wśród dalii. Leszek zaczął robić zdjęcia, a Wanda wyciągnęła ugotowane kolby kukurydzy. Lato się już kończyło, a w domu czekał na Krystynę telegram o przydziale dwupokojowego mieszkania na Koszutce.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata pięćdziesiąte i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *