Literatura jako zdrowyrozsądek

Nie wolno uronić ani jednego dnia upływającego roku. Dlatego też na rytuał przydzielania amerykańskiej wizy wybrałam dla przeciwwagi czterysta stronicową biografię Peggy Guggenheim, która, jak zapewnia autor,  „życie uzależniła od sztuki”.

 

Jestem na chodniku, gdzie pokaźny tłum zbiera się wczesnym rankiem i stoi nieruchomo wpatrując się w zabytkową kamieniczkę z wywieszoną amerykańską flagą. Wszyscy trzymają w ręce teczkę A4 z dokumentami. Ja oprócz teczki jeszcze książkę A4: Peggy Guggenheim.

 

Peggy, jak napisał w ostatniej niedokończonej książce Truman Capote, była  okazją dla pozbawionych pieniędzy artystów: Bo zubożały, nie publikowany pisarzyna, jakim był Samuel Becket, w czasie, gdy trwał romans, nie wybiera sobie na kochankę kobiety o pospolitej urodzie i dziedziczki niezłej fortuny, nie mając na myśli czegoś więcej niż miłość.

 

Kilkaset osób, które postanowiło oddać dzisiejszy dzień na oszukanie Stanów Zjednoczonych, że się je kocha i pożąda jedynie dla czystej miłości, rozgadało się z chwilą, gdy przystojny trzydziestoletni pracownik konsulatu przeglądnął wszystkim papiery. Uradowani, że mogą w pootwieranych small biznesach na okoliczność złej interpretacji zaleceń internetowych formularzy łatwo za opłatą naprawić błędy, wraz z przejściem do drugiego etapu, czyli oczekiwań obok zielonego słupa, dzielili się doświadczeniami. Opowieść o chłopaku, który dostał wizę na siedem dni i po powrocie musiał się konsulowi pokazać i się pokazał, i znowu dostał, była równie interesująca, jak ta, o której przeczytałam w książce. Peggy, rodowita Amerykanka pisze: Niedługo potem udałam się do Europy. Wówczas nie zdawałam sobie sprawy, że zostanę tam przez dwadzieścia lat, lecz to by mnie nie powstrzymało(…)W tamtym czasie pragnienie ujrzenia wszystkiego pozostało w sprzeczności z moim brakiem uczuć do czegokolwiek.

 

Następuje rozdawanie numerków. Drugi, równie przystojny pracownik konsulatu stara się utrzymać dyplomatyczną grzeczność widząc wyciągające się zewsząd agresywne ręce. – Nie jesteśmy w przedszkolu – upomina tłum, który łaknie numerków jak zagłodzona ludność.

.

Peggy w swoim pamiętniku notuje: W tym czasie bardzo martwiłam się moim dziewictwem. Miałam dwadzieścia trzy lata i uważałam to za uciążliwe. Wszyscy moi chłopcy byli skłonni mnie poślubić, ale byli przy tym tacy porządni, że nie chcieli mnie zgwałcić. Miałam kolekcję fotografii przedstawiających fresk z Pompei, ludzi kochających się w rozmaitych pozycjach. Oczywiście byłam bardzo ciekawa i sama chciałam wypróbować je wszystkie. Wkrótce tak się złożyło, iż mogłam do tego celu wykorzystać Laurence’a.

 

Szczęśliwi posiadacze numerka mogą przejść na drugą stronę ulicy i uformować kolejkę. Za mną i przede mną toczą się barwne opowieści.

– Przyszli tak elegancko ubrani, widać, że bogaci i nie dostali! Nie chcą takich! Chcieli pewnie do pracy! – opowiada kobieta w adidasach.

Za mną czterdziestoletnia kobieta w szpiczastych butach posypanych brokatem jedzie się uczyć.

– Dadzą – nie dadzą – mówi filozoficznie do drugiej, która wymienia nazwę uczelni.

Biała, lakierowana torebka drży w jej rękach. Zaraz po przekroczeniu bramy konsulatu zniknie w rurze urządzenia prześwietlającego zasłonięta powiewającymi frędzlami maskującej firanki, a dłonie strażnika daremnie przesuną się po jej za ciasnych dżinsach w poszukiwaniu ukrytych przedmiotów.

 

Po przybyciu do Awinionu Peggy notuje: (…) zaczęłam od tego, że wyrzuciłam obrączkę ślubną. Stałam na balkonie i upuściłam ją wprost na ulicę.

 

Będziemy wyczytywać – głos z megafonu uspokaja tłum, który jak urzeczony nagle zwraca się cały w kierunku okienek, skąd miarowo padają nazwiska.

– Tylko na komunię – tłumaczy kobieta, a barwne, dziecięce fotografie wysypują się na posadzkę.

 

Po kilkunastu kochankach, najświetniejszych nazwiskach artystów XX wieku, Max Ernst, którego Peggy poznaje w chateau na południu Francji i wychodzi za niego za mąż, zdaje się być najboleśniejszą jej utratą: Max potrzebował spokoju, aby malować, a ja potrzebowałam miłości, aby żyć. Ponieważ ani on, ani ja nie dawaliśmy sobie tego, czego najbardziej pożądaliśmy, nasz związek był skazany na niepowodzenie.

 

Sala, która jest ostatnim etapem oczekiwania na spotkanie z konsulem, ma tyle krzeseł, że mieści nawet takich jak ja, czytających.

 

Biograf przytacza należne Peggy pochwały: Poprzez swoją obecność w Ameryce lat czterdziestych (1941 – 1947) wywarła znaczący wpływ na rozwój współczesnej sztuki amerykańskiej. Dokonała tego głównie dzięki własnej galerii AoTC przy Zachodniej Pięćdziesiątej Siódmej Ulicy w Nowym Jorku. Należąca do niej kolekcja sztuki, którą tam pokazywała, obecność kilku europejskich artystów i członków inteligencji, szczodrość Guggenheim oraz wspieranie młodych talentów poprzez wstawianie w galerii ich prac – to wszystko pomogło w ukształtowaniu szkoły nowojorskiej.

      

Spotkanie z konsulem jest formalnością. Palec wskazujący, położony na czerwonym światełku nie zostaje odczytany przez komputer. Konsul pokazuje co mam zrobić, by pozbyć się potu z dłoni, trzymającej kilka godzin książkę.

Wkłada wskazujący palec do ust, wyciera go o marynarkę i zachęca do powtórzenia tego gestu przeze mnie. Wiza zostaje przyznana.

 

Peggy zachowywała się tak, jakby dało się zatracić w akcie miłosnym, jeśli można to tak nazwać. Nie obchodziły ją zaloty, gra wstępna, tkliwość – interesował ją sam akt – i kiedy było po wszystkim, to było po wszystkim. Pożerała mężczyzn, czasem kobiety, lecz nie udało jej się przełamać samotności: można by się zastanowić, czy w ogóle była w stanie tego dokonać,  gdyby naprawdę jej zależało. W każdym razie zawyżyła rzeczywistą liczbę swoich kochanków, co na pewno było częścią jej coraz bardziej rozpaczliwej brawury. Ale po co? Co gorsza, sprawiała wrażenie w ogóle niezdolnej do nawiązania prawdziwych, dojrzałych związków. Po rozpadzie związku z Maksem nie wyszła już więcej za mąż chociaż coraz częściej funkcjonowała w środowisku jako „Pani Guggenheim” i w tak czy inny sposób zaznaczała, że uważa się za żonę – ale czyją?

 

Wychodząc, kobieta w białych dżinsach i szpiczastych butach pyta, czy dostałam wizę. Ona nie dostała.

 

Pamiętnik  Peggy Guggenheim, wydany 1946 roku, w którym postanowiła niczego nie owijać w bawełnę i pozmieniawszy nazwiska demaskuje wszystkie intymne związki, z których rodzina Pollocków nie mogła się pozbierać, a także syn Maksa Ernsta: Nie mogłem dać wiary, że Peggy może przejawiać tego rodzaju mściwość. Książka niemal wulgarna wydała się czymś w rodzaju aktu samobiczowania, obnażająca raz po raz niepowodzenia Peggy w sztuce racjonalnego myślenia. Została skrojona na miarę skandalizującej  prasy i to będzie doskwierało niemal tak samo, mocno, jak zamierzony obiekt destrukcji, mój ojciec.  

 

Ale  otrzymała także opinie pozytywne: Ta książka przemawia do nas tak samo przekonująco,  jak przekonująco Flaubert opisał postać pani Bovary, bo traktuje o uczuciach kobiety –  niekoniecznie jakiejś szczególnej  kobiety, lecz  kobiety nowoczesnej (…)

   

Sztuka nowoczesna, o którą Peggy  dbała i ocalała w swoich kolekcjach jest taką kobietą, jest Emmą, której wulgarność Flaubert ukrył w metaforach koni, szpicruty i powozu.  Mnożące się biografie odsłaniające  intymność  wydobytą na światło dzienne relacjami przypadkowych światków odbierają jej wymiar tajemnicy powstania i tworzenia. Tak jak przejście przez urzędnicze przyzwolenie na oglądanie Nowego Świata pozbawia nas powtórzenia dziecięcej radości oczekiwania baśni. 

 

Ahton Gill

Peggy Guggenheim

Życie uzależnione od sztuki

przełożył z angielskiego Mariusz Ferek

Dom Wydawniczy Rebis 2004

ul.jpg

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

3 odpowiedzi na Literatura jako zdrowyrozsądek

  1. Za Dużo pisze:

    Jak widać, niepotrzebnie partia żegnała się z Ewą, bo oto jej notki powracają na blogowe zwoje. Nie zmienia to faktu, iż rekonstrukcja formy blogowej trwa. Tajna Polska miał coś wkleić, ale przeszkodziły temu problemy techniczne.
    ~Za Dużo, 2006-04-21 15:42

  2. Ewa pisze:

    Wlasnie Marek wkleil, żeby tajna zachecic. Tak jak zostawia się w mysliwstwie slady. Nazywaja to farba. Będę miala staly dostep do Internetu za dwa tygodnie. Dziekuje ZaDuzo za poprawienie tekstu.
    ~EwaBien, 2006-04-21 17:57

  3. tajnapolska pisze:

    Pięknie napisany tekst, czytałem go przy basie DM Mixing and Angel i bardzo mi się to wszystko podobało, a zwłaszcza ta kuratorka sztuki z NY.

    ktoś będzie musiał za mnie wklejać notki, bo ja nie mogę się zalogować na partię
    ~tajnapolska, 2006-04-22 20:10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *