W tym kościele jak wszechświat, obcym i wilgotnym,
gdzie grzech ścieka kroplami w mrok konfesjonału
muł się osadza cierpki, nie czyszczony wieki,
Duch Święty latarnią kopuły wleciał i wyleciał oknem,
i maskaradą się zaczął rok, czas karnawału,
jasnowidzów oczy spuściły powieki…
W rzędy się tłumy karnie ustawiły,
bez wojsk i bez rozkazów zewnętrznych posłusznie,
jak dokonuje choroba swych spustoszeń niemo,
psy bezradne wyły i dzieci kwiliły,
świat poszarzał za oknem, nieprawdą posmutniał,
skrzydłem czarnym kołował nad ziemią…
O nadziei sen modli biała zakonnica,
paraliż wspólny otrząsa nerwowym westchnieniem,
w boczne ścieżki Karmelu obraz się oddala,
martwotą twarzy zwiędłych pulsuje ulica,
kraty buduje z fikcji kolejne więzienie,
kolejny bal maskowy i kolejna gala…
20 stycznia 1990