Symbolizm

Chcę powiedzieć, że sztuka współczesna ma tendencję czysto demoniczną. I wydaje mi się, że ta piekielna dziedzina w człowieku […] zwiększa się z każdym dniem, diabeł bawi się jej sztucznym życiem, cierpliwie w swych kurnikach tucząc rodzaj ludzki, by sobie przygotować smaczniejsze jedzenie”

Baudelaire

Wznowione w tym roku wydanie „Symbolizmu” Michaela Gibsona, różni się od jego wcześniejszej edycji z 1988 roku oglądanej w filadelfijskiej bibliotece tym, że wzbogaca reprezentantów tego kierunku o Marcela Duchampa. Gipson przy nieprawdopodobnej ilości diabłów, demonów różnej natury (zazwyczaj jednak erotycznej), androginicznych zespoleń, lejącej się krwi i spermy, wśród uczłowieczonej przyrody, gdzie wszystko ma jakieś metaforyczne znaczenie wiadome magom, a niekończącym się dociekaniom trudno dać wiarę, próbuje wprowadzić naukowy ład.

Wydawałoby się, że symbolizm w sztukach wizualnych duchowość może pokazać za pomocą koloru i formy. Autor próbuje dociec źródeł tworzenia, fenomenu powstawania arcydzieł, co przy prezentacji tak różnorodnych wypowiedzi artystów bez względu na czas i miejsce ich powstania, powoduje wrażenie niekończącego się, nigdy nie wysychającego, człowieczego źródła ludzkiego stwarzania, stanowiącej dla artystów według Dantego permanentny Czyściec, miejsce jedynie dla nich godne i możliwe w ziemskim przebywaniu. Korzystając z największych na świecie zbiorów prac Marcela Duchampa w Philadelphia Museum of Art, na przykładzie tego artysty można prześledzić główne zręby symbolicznego przesłania.

Gibson skupia uwagę na dwóch tajemniczych pracach Duchampa: ”Wielkiej szybie”, która stoi na przeciw okrągłego balkonu sali muzealnej i napełniona jest światłem ponad miarę tak, że opalizujące spękania szkła i wszystko, co artysta zrobił ze swojej wiedzy i intuicji, zostało dopełnione czarodziejstwem aranżacji, odbijających się zwiedzających, ulotnością i zarazem nieśmiertelnością chwili. Patrząc na tę salę, gdzie muzealna gościna nie szczędziła jej najwięcej jasności, bieli ścian i przestrzeni, kolekcja dzieł Marcela Duchampa układa się w biograficzny wykład.

Od akademickich prac olejnych z wyraźnym wpływem neoimpresjonistów, fowistów i Cezanne’a, poprzez wielki, przełomowy „Akt schodzący po schodach”, którym artysta zdobył prestiż wśród nowojorskiej publiczności, aż po bezczelne, ironiczne ready made: „Koło rowerowe”, „Pisuar” i „Suszarkę do naczyń”. „Pannę młodą rozebraną przez swych kawalerów, jednak” zwaną w skrócie „Wielką szybą”, stworzył artysta z nowojorskiego kurzu, ołowianego drutu i foli, a podobraziem uczynił przezroczyste szkło, by otoczenie organizowało tło rozgrywającej się tam alegorii. I tu, podobnie jak we wszystkich dziełach, treść pracowicie dorabiana na śmiech i igraszkę intelektu jest bez znaczenia. Nie mogłam się doszukać ani tytułowej panny młodej, ani jej chłodni, ani kawalerów, ani ich pożądania. Nie wiem, gdzie jest wielki młynek do czekolady i kwitnący semafor oraz dziewięć dziur, piętna kawalerów na pannie młodej. Ten cały poetycki bełkot naigrawającego się z akuratnego widza artysty, to przecież też młyn nie tylko na burżuazyjnego w owych czasach smakosza estetycznego piękna, ale i dzisiejszą interpretację feministek.

Ostatnia praca Duchampa „Zakładając 1.Wodospad 2.Gaz oświetleniowy” udostępniona dopiero po jego śmierci, też nie zawiera intencji indoktrynacji. Muzealny widz, właśnie wchodzący w jej obszar po nudzie sal zimnej abstrakcji Mondriana zostaje znokautowany własnym wewnętrznym nie przygotowaniem i bezczelnością artysty. Doznaje upokorzenia podglądając przez niewielką, centymetrowej średnicy dziurę w wiejskich drzwiach nagą kobietę trzymającą kaganek, a jego wzrok natychmiast omija pejzaż i pada na wygolone łono naturalistycznie wymodelowanej kobiecej kukły, która poprzez sterylność ciała bliższa jest kostnicy niż życiu. I tym razem to nie kontestacja, ani feministyczny protest. I może właśnie Duchamp, geniusz symbolizmu, oprócz geniuszu innych „izmów”, których nadspodziewanie w niezmordowanej pracy burzenia i dekonstrukcji XX wiek namnożył, jest najcenniejszym pomostem łączącym nasz dzisiejszy problem sztuki zamazanej wielością, wtórnością i niepotrzebnością. To on, po męce francuskich symbolistów, gdzie piękno „Kwiatów Zła” przemienia się w ludzki koszmar, burżuazyjna estetyka zostaje zdemaskowana jako psująca się, śmierdząca zgnilizna. Nieodwracalność zwyrodniałego estetyzmu, gloryfikowanego przez tych, którzy opiewając piękno nie są w mocy go przeżyć, to wielkie boskie sprzeniewierzenie, profanacja i świętokradztwo.

Duchamp w połowie życia przestał wytwarzać przedmioty artystyczne reaktywując stare, bądź ograniczając się do wywiadów ( posiadając wolność finansową – posag żony), utożsamiał się ze swoją teorią twórczego nihilizmu, wywiedzionej od Poe’go, poezji czystej, od ascezy Mallarmego, postulatów Baudelaire, która jest wciąż ta sama i aktualna. Czy będzie to pisuar, który z konotacją moczowo – płciową nie ma nic wspólnego gdy umieści się go w sali wystawowej, tak jak malarz nie wymyśli kolorów, tak to, co artysta ma do dyspozycji jest, było i będzie zawsze w obiegu. Tylko przypadkowe spękania „Wielkiej Szyby” powstałe w czasie jej transportu z Brooklynu Duchamp wcześniej wyśnił, i tylko ten sen jest ważny, ale tylko dla artysty, tylko dla jego procesu twórczego. Jarmarczna proweniencja kobiecego aktu oglądanego przez dziurę w deskach jest zaledwie zaproszeniem do współtworzenia.

Jedynie byt w akcie religijnego ofiarowania może osiągnąć czystość artystycznej wypowiedzi. Okultyzm, magia i wszystko, co otwiera medium do finału w planie wielkiego, boskiego procesu powstawania, to moment, gdzie nic się już nie liczy, ani nic artysty przed nim nie powstrzyma. I zawsze w prawdziwym akcie twórczym będzie właśnie ten przypadkowy wybór urastający do jedynego trafnego, na ruletce życia wyboru: odcisk gąbki Botticellego, bilet metra przyklejony do obrazu Braque’a, znikające pigmenty „Ostatniej wieczerzy” Leonarda da Vinci, nie spalone rękopisy Kafki. Źle pojęty symbolizm w rękach historycznej religijności i społecznej administracji spustoszy zasoby ludzkiej energii, a fałszywi artyści profanujący boski potencjał, zgodnie z diagnozą Dantego i Zbigniewa Herberta nie opuszczą nigdy Piekła.

Néret Gilles, Gibson Michael
Symbolism 25
Taschen 2006

wanda_i_jacek.jpg

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Symbolizm

  1. tajnapolska pisze:

    jaki jest “źle pojęty symbolizm”?
    ~tajnapolska, 2006-06-25 23:22

  2. Ewa pisze:

    Przykładów źle pojętego symbolizmu jest bardzo wiele, chociażby w nagrodzonym ostatnio najnowszym filmie Sławomira Shutego “Luna”. Gdyby literacka sława pokolenia 70 ograniczyła się do bardzo śmiesznego portretu zbiorowego kilku mężczyzn jadących na wakacje, byłyby tu wartościowe wpływy kina czeskiego czy naszego “Rejsu”. Ale Sławomir Shuty pokusił się o upiorną kontynuacje symbolizmu Kolskiego, Szulkina i Majewskiego, co zrobiło z bardzo świeżego filmu tani bełkot. To, że jak donosi Puzdro, Majewski jakimiś niezrozumiałymi kanałami przedarł się do nowojorskiej Momy ( rzeczywiście, są tam ulotki o jego pokazach filmowych), to nic nie znaczy. Porażenie polskie złym symbolizmem autorów i jurorów, cały polski “realizm magiczny” głupi i bezwartościowy niszczy prawdziwą, delikatną twórczość, która zawsze, jak jest dobra, to jest symboliczna.
    ~EwaBien, 2006-06-29 10:50

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *