Życie zewnętrzne literatury, czyli plotka

Więcej łez wylano z powodu spełnionych życzeń, niż z powodu niespełnionych
Święta Teresa z Avilla

Film przedstawia Trumana Capote w czasie pisania z „Zimną krwią”. Wszystko co do tej pory pisarz napisał, zdobył codziennym ćwiczeniem, wyedukował u swojego o 25 lat starszego kochanka, który był dla niego Harvardem i Yale, jest już w gestach pewności siebie. Aktor odtwarza pisarza perorującego w splendorze nowojorskich salonów artystycznych. Błyszczy, jest akceptowany i najważniejszy. Wielkie są sceny obustronnego wzruszenia, gdy w szczelnie wypełnionej czytelnikami sali, wśród zamarłej z zachwytu publiczności czyta fragmenty „Z zimną krwią”, by już niedługo, drżący z przerażenia, leżeć w łóżku w zupełnej apatii, głuchy na telefoniczne prośby o uczucia czekającego w celi śmierci na wyrok mordercy.

Reżyser uczynił bohaterem filmu o pisarzu materię jego twórczości, która moralnie nie może sprostać artystycznej potrzebie twórcy. Jest w filmie pytanie o koszty, o zwyczajną, międzyludzką przyzwoitość. I niepokojąca odpowiedź, że bez tej kontrowersji arcydzieło by nie powstało.

Truman Capote, wielki przeciwnik kary śmierci nie kiwnie palcem, by młodych, utalentowanych, skrzywdzonych społecznie bandytów nie zabijano. Patrzy na egzekucję z obowiązku zawodowego. Właśnie doświadczenie tych egzekucji, gdy wiszące ciało skazańca cierpi jeszcze przez piętnaście minut od momentu powieszenia, chcąc złapać oddech, będzie mimo narkotyków i alkoholu torturować go bezsennością aż do śmierci. Capote, jak zapowiada film i potwierdza biografia artysty, nie stworzy już nic znaczącego. Ostatniej książki „Answered Prayers”, której myślą przewodnią są słowa Świętej Teresy, artysta już nie sfinalizuje.

Truman Capote zawsze chciał być Proustem dwudziestego wieku, dowodząc, że wszystkie arcydzieła, od krypto-kazirodczych opisów małej dziewczynki w „Alicji w krainie czarów” po donosy na swoich przyjaciół w „Poszukiwaniu straconego czasu” to tylko plotka. Plotka, zbudowana zawsze na fikcji, prawdziwsza od prawdy.

Plotkę gromadził Capote przez 6 lat w więzieniu stanowym, jak widzimy w scenie filmu, przekupując dyrektora. Wallenrodyzm pisarza, pełnego odrazy i pozornie zaprzyjaźniającego się z młodym mordercą w celi śmierci dla pozyskania jedynie intymnych szczegółów do swojej książki jest może tym psychicznym cierpieniem, które rodzi perłę literatury: „Z zimną krwią” czytane po pół wieku od jej wydania w dalszym ciągu zachwyca. Pisane zimno i równo, przypomina średniowieczne malarstwo, pełne szczegółów, z pietyzmem pochylanie się nad każdym centymetrem płótna z taką samą troską i uwagą. Tam wszystko jest niewinne i boskie, dramat rozgrywa się w sposób grecki, bezradność osób uczestniczących w kaźni, ofiar i katów zawiera nostalgię bezsilności. Od podtekstu moralnego i społecznego, który nadano powieści w czarnobiałym filmie z 1967 roku, utwór jest wolny. Truman jest tutaj posłuszny wewnętrznemu wezwaniu nieobecności autora w dziele. Przeźroczystość tej prozy, jej destylacji do niezbędnego minimum wyboru znaczących scen, syntetyzujących dziennikarskie fakty w domniemania pozwalające czytelnikowi na mentalne współtworzenie będzie jego wielkim artystycznym odkryciem.

Jednak ta zdobycz przemiany dokumentalnego banału na materię sztuki nie sprawdzi się, gdy obsypany pieniędzmi, zaproszeniami na wyrafinowane salony nowojorskiej society zamieni słaby społecznie (ludzie marginesu) model do portretowania na silny, żądny jedynie pochlebstw establishment . Ten niedawno jeszcze ledwie chłopak na posyłki, goniec w New Yorkerze wejdzie w świat politycznych elit i show biznesu, stanie się jednym z nich. Drzwi, które żmudną pracą rozwijając swój literacki talent otworzyły się, a on zwiedziony pozorem zdobytej przyjaźni możnych tego świata pozwoli sobie na więcej, niż mu wskażą, po kolei będą się zamykać, pozostawiając sądowne procesy o obrazę, a pisarz, zachowując twarz, do końca, do śmierci w wieku 60 lat będzie udawał swoje zwycięstwo.

Dowcipny dla przyjaciół, złośliwy dla wrogów, zmiesza świat realnych i literackich portretów, Capote, fizyczny kurdupel i gigant amerykańskiego świata sztuki, w licznych wywiadach da zawsze świadectwo indywidualnej oceny epoki, w której żyje, zawsze odważnie zaświadczy swą niezależność od społecznych nacisków i da dowód wewnętrznej wolności. Odda hołd osobowościom, które uwielbia: Fred Aster, Greta Garbo, Elizabeth Taylor, Malcolm Lowry, Humphrey Bogart, Billie Holiday, Montgomery Clift, Colette, Marlon Brando, John Lennon, Charlie Chaplin, Diane Keaton, Andy Warhol, David Hockney, Francis Bacon, Elvis Presley, Marilyn Monroe, Karen Blixen, John Fowler, Tennesse Williams, Władimir Nabokov, Elizabeth Bishop, Marianne Moore, Oskar Wilde, Yukio Mishima, Virginia Woolf, Graham Green, Gabriel Garcia Márquez, Marcel Proust, Gustave Flaubert.

Z całą furią potępi Williama Seward Burroughs’a, Jamesa Deana, Jacqueline Onassis, Meryl Streep, Jane Fondę, Yoko Ono, Boba Dylana, Micka Jeggera, Roberta de Niro, Gore Vidala, Henry Moore’a.

O Georgii O’Keeffe powie:

Knot, knot, knot. Nie dałbym złamanego grosza, żeby móc splunąć na jej obraz. A poza tym jest beznadziejna jako człowiek. Znam ją.

Jest taka arogancka, taka pewna siebie. Jestem pewien, że w torebce nosi wibrator.

O Bernardzie Malamudzie, i Saulu Bellowie, i Philipie Roth, i Isaacu Bashewisie Singerze, i Normanie Mailerze: to bardzo dobrzy pisarze, lecz nie są jedynymi pisarzami w kraju, jak usiłuje to nam wmówić żydowska mafia literacka.

Faulkner: nie był stylistą. Faulkner popadł w pewien niechlujny styl, nad którym nie miał prawdziwej kontroli. On pisał o czymś. Treść była jego mocną stroną. Przyjął pewien styl, lecz stało się tak przez pomyłkę i nie był to dobry styl.

A co powiesz o Dostojewskim? Ten zdawał się skupiać na treści. Nie nazwiesz go chyba stylistą? Nazwę. Nazwę go beznadziejnym stylistą.

A co powiesz o Gertrudzie Stein. Znałeś ją?

Nie. Znałem Alicję Toklas.

A co sądzisz o nich obu?

Sądzę, że stanowiły znakomity duet. Taki Pat i Pataszon. (Śmiech.)

A co sądzisz o Stein jako pisarce?

Podobała mi się jej książka o Alicji. Jednakże co do reszty… „Jestem kupą gówna, jestem kupą gówna, jestem kupą gówna…” (Śmiech.)

Na temat Thomasa Pynchona? Upiorny.

A Ken Kesey? Cóż, też jest martwy. To znaczy, napisał tylko tę jedną książkę. Padł ofiarą tego samego… Jack Kerouac? O czym ty mówisz? To jakiś ponury dowcip. Czytałeś W drodze? Oczywiście, czytałem. Ta książka zapoczątkowała pewną erę. Wolne żarty

Camus? Nie sądzę, by Camus — mimo całej mojej osobistej sympatii dla niego —miał być pamiętany. Czy Sartre, czy — Boże uchowaj! —Simone de Beauvoir.

Lubisz Borgesa? Jest zbyt podrzędnym pisarzem. Jest bardzo dobrym pisarzem, lubię go, ale jest bardzo podrzędny.

Jak oceniasz Gore Vidala jako pisarza? Nigdy nie napisał powieści, którą dałoby się przeczytać, może z wyjątkiem Myry Breckinridge, którą da się przekartkować. Jest to jego jedyna książka, która nosi jakiś ślad oryginalności. Jego powieści są niewiarygodnie złe. Jego eseje za to są, ogólnie mówiąc, całkiem niezłe. Zwłaszcza jeżeli nie darzy kogoś zbytnią nienawiścią, wtedy są naprawdę dobre.

Och, Saul Bellow to żaden pisarz. On nie istnieje. Podaj mi choć jeden przykład książki Bellowa, którą w jakikolwiek sposób się pamięta, choć jeden rozdział, który się pamięta.

A co powiesz o kimś tak płodnym jak Joyce Carol Oates? Ona jest istnym monstrum dowcipu, które powinno zostać ścięte w jakiejś hali widowiskowej(…) To ona jest autorką graffiti we wszystkich publicznych szaletach stąd do Kalifornii i z powrotem, z przystankiem w Seattle! (Śmiech.) Jest dla mnie najbardziej obmierzłą istotą w Ameryce.

Co sądzisz o Johnie Updike’u, innym potencjalnym laureacie Nobla? Jestem pewien, że nim zostanie. Nienawidzę go. Nudzi mnie w nim dokładnie wszystko. Jest jak kropla rtęci, którą kładziesz na dłoni i próbujesz utrzymać, a ona toczy się to w jedną, to w drugą stronę i nie możesz jej uchwycić, przepływa ci między palcami, a ty zastanawiasz się, o co w tym wszystkim chodzi. Tak już jest zmanierowany. Istnieje coś takiego jak styl i istnieje ktoś taki jak stylista. Siebie uważam za stylistę. A on jest tylko zmanierowany, nie ma żadnego stylu, ponieważ to coś nie jest nawet jego wymysłem. Chodzi o to, że u niego wszystko jest jakieś pokręcone. Aż słychać, jak ciężko pracuje słownictwo, to się tak narzuca, że kompletnie tracisz kontakt z fabułą, bo cały czas jesteś świadomy, jak on zakręca te zdania, jak nienaturalny jest rytm i rym — według niego ma to dać specjalny efekt, a według mnie całkowicie uśmierca jego pisarstwo. I tak to odbierałem od pierwszej chwili, kiedy tylko sięgnąłem po „Jarmark domu ubogich”. W momencie, kiedy przeczytałem tę książkę, zrozumiałem, co jest nie tak z jego pisarstwem i nigdy ani na jotę nie zmieniłem zdania. A on przez cały czas tylko to rozbudowuje i zagęszcza. Powiedziałem mu, jak bardzo nie cierpię jego pisarstwa.

Lubiłeś Eugenea ONeilla? Szczerze mówiąc, uważam, że był beztalenciem.

Nazwałeś kiedyś W. H. Audena dyktatorskim sukinsynem. On był dyktatorskim sukinsynem. To był tyran.

Gide? Cierpiał na naprawdę ciężki przypadek satyriasis.

Andy Warhol? Hm, wywarł ogromny wpływ na ogromną liczbę ludzi. Kiedy był dzieckiem, miał bzika na moim punkcie, a kiedy był w średniej szkole, pisywał do mnie z Pittsburga. Kiedy przyjechał do Nowego Jorku, wystawał pod moim domem, po prostu wystawał tam całymi dniami, czekając, aż wyjdę. Chciał się ze mną zaprzyjaźnić, chciał ze mną porozmawiać, chciał do mnie przemówić. Doprowadzał mnie do szału. Ale bywało wielu podobnych obsesyjnych natrętów.

Na przykład? W wydawnictwie Random House była pewna sekretarka, która miała na moim punkcie obsesję. Codziennie wysyłała mi kwiaty. Stała się tak natrętna i tak uciążliwa, że poprosiłem Random House, żeby coś z tym zrobili. Przyłaziła i wystawała pod moim domem. W tej chwili też mam jednego takiego, jest stosunkowo nowy, od jakiegoś roku. Ale ten przynajmniej nie mieszka w okolicy. Jest w Teksasie. Pisuje do mnie jednak dzień w dzień.

Czy kiedykolwiek mu odpisałeś? Nie.

Nie za bardzo, zdaje się, przepadasz za dwoma z najważniejszych artystów w tym kraju, Jasperem Johnsem i Robertem Rauschenbergiem?

Nazywasz ich artystami? Nie zapłaciłbym dwudziestu pięciu centów ani za obraz Rauschenberga, ani Jaspera Johnsa. Zwłaszcza Jaspera Johnsa. Mam jednego Rauschenberga, ale to prezent od kogoś. Jest w graciarni. Cześć, Bob!

Duchamp: jest mi absolutnie obojętny. Gdyby tutaj, na naszych oczach, przejechał go samochód, nie kiwnąłbym palcem, żeby pomóc zbierać jego kości.

Są ludzie, których wypaliłbym z mego życia lutownicą.

Capote
Reżyseria: Benet Miller
Scenariusz: Dan Futterman
USA 2005

Truman Capote
Spełnione życzenia. Niedokończona powieść
przełożyła z angielskiego Joanna Jabłońska-Bayro
Prószyński i Ska 2000

cytaty zaczerpnięte z Lawrence Grobel „Rozmowy z Capotem”
Rebis 1997

plotka.jpg

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *