Whitman

Poets to ComePoets to come! orators, singers, musicians to come!
Not to-day is to justify me and answer what I am for,
But you, a new brood, native, athletic, continental, greater
than before known,
Arouse! for you must justify me.

I myself but write one or two indicative words for the future,
I but advance a moment only to wheel and hurry back in the
darkness.

I am a man who, sauntering along without fully stopping,
turns a casual look upon you and then averts his face,
Leaving it to you to prove and define it,
Expecting the main things from you.

Walt Whitman

Dzisiejsze internetowe tabuny poetów, które falami przetaczają się przez portal Nieszuflady, by, jak hordy barbarzyńskie, po rytualnym paleniu wiosek i gwałtach, osiąść gdzieś w przytulnych blogaskach, są zapewne zjawiskiem ogólnoświatowym. Dom Whitmana, zakupiony dopiero przed śmiercią, jest teraz siedliskiem właśnie takich nieszufladowych imprez i zlotów. Bowiem każdy dom sławnego pisarza, oprócz pokazania w nim okularów, pióra i rozpadających się ze starości zabazgranych notesów ma zawsze swoje, gniazdujące tam stowarzyszenia, kluby, federacje i wielbicieli, którzy heroicznie pozyskując publiczne pieniądze pod szyldem większego autorytetu bawią się i imitują twórczość.

Camden, mimo, że leży już w New Jersey, oddzielone jest tylko rzeką Delaware i połączone Mostem Walta Whitmana z Filadelfią. Otwiera się na jej piękną panoramę, gdzie nad bulwarami i na tle rozświetlonego po drugiej stronie rzeki miasta, odbywają się liczne plenerowe imprezy.

W Polsce, spożycie lodów i napojów chłodzących tego lata z pewnością dorówna innym krajom, nawiedzanym też przez upały i z pewnością też, mimo rzekomej nędzy w kraju, dorówna ilości konkursów literackich, turniejów jednego wiersza, plenerom malarskim, zlotom, zjazdom i wszelkim stymulatorom, mającym nadmiar zamienić w jakość, a pod szyldem sztuki skryć odwieczną ludzką potrzebę uczestniczenia w igrzyskach. Szkoda tylko, że jak na nasze czasy przystało, odbywa się to w obłudzie sacrum, rytuału zamienionego w wielkie żarcie, a plecy Whitmanów, na których wieszają się dzisiejsi piwosze udający zbuntowanych Ginsbergów, mgliście, wraz z całą pornografią udawania kogoś kim nie są, niszczą też tych, na których żerują.

Bo kim był Whitman, nim sparaliżowany po udziale w wojnie secesyjnej zamieszka w Camden? Pięknie napisze Julian Tuwim: Ze wszystkich stron świata przyjeżdżały do wspaniałego starca tłumy wielbicieli, między innymi Oscar Wilde, miliarderzy amerykańscy przysyłali mu pieniądze. Najelegantsze ladies angielskie wyszywały mu pantofle i szelki: najznakomitsi poeci współcześni, John Ruskin, Tennyson, Rossetti, kupowali „Źdźbła trawy” osobiście od autora.

Zwalniany z redakcji za homoseksualizm, którego doszukano się w „Źdźbłach trawy”, wielki samouk natychmiast dostrzeżony i wsparty przez Emmersona, mimo trudów, pisał nieustanny hymn na cześć życia i śmierci, ich akceptacji i afirmacji.

Romantyczne otwarcie się ludzkiej wrażliwości, podkreślanie stwarzania świata, a nie jego naśladowania w akcie twórczym, przewija się przez wielkie nazwiska epok, od Blake’a, Wordswortha, Coleridge’a, Hölderlina, Schellinga, Schleiermachera, braci Schleglów, Madame de Stael, Shelleya, Keatsa, Byrona, Puszkina, Carlyle’a, Emersona, Thoreau; od Rabelais’go, Cervantesa i Fieldinga, Baudelaire, poprzez Hugo, Stendhala, Flauberta, Melville’a, Dostojewskiego i Tołstoja aż po Manna, Hessego, Lawrence’a, Woolf, Joyce’a, Jamesa, Prousta i Kafkę, oraz filozofów: Bergsona, Husserla i Heideggera, do Nietzschego, który proponuje po całkowitym zużyciu i sprzeniewierzeniu się przewodniej idei romantyzmu wszystko zlikwidować i zacząć od nowa.

Niestety, dzisiejszy stan sztuki, wobec wynalazków technicznych umożliwiających multiplikacje, powielanie, klonowanie i mechaniczną samowolę, nie przewiduje rezygnacji z tych ułatwień. Jeśli wierzyć Nero w „Matrixsie”, jesteśmy i tak już w nieodwracalnej niewoli zewnętrznego nakazu. Dławiący nadmiar artystów swoją miernością zalewa rytmicznie wszelkie możliwe niedopilnowane szczeliny.

Może gdyby pisarze chwytali za pióro w momentach „zakochania”, utworów byłoby mniej, lub nie byłoby ich wcale?

Czasem, gdy kogoś kocham, ogarnia mnie wściekłość / z obawy, że miłość moja jest nieodwzajemniona, / Lecz teraz myślę, że nie ma miłości nieodwzajemnionej, / zawsze jest jakaś zapłata / (Kochałem kogoś płomiennie, a miłość moja była nieodwzajemniona, / Lecz z niej powstały te pieśni – napisze Whitman w zbiorze „Tatarak”

Walt Whitman
Kim jestem ostatecznie
przełożył z angielskiego Krzysztof Boczkowski
inter esse 2003

whiitman.jpg

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

5 odpowiedzi na Whitman

  1. Mila pisze:

    Warto tutaj przypomnieć “Przeciw poetom” Witolda Gombrowicza. Mija ponad pół wieku, a wciąż wszystko aktualne, problem nie przyjęty do wiadomości rozhulał się w obecnych czasach z nieprawdopodobną siłą. Już Miłosz pisał, że piszą wszyscy, a nikt nie czyta. Ale kwestia subiektywnego, czy obiektywnego świata sztuki w dalszym ciagu otwata. Whitman był badzo za ogarnięciem świata sobą, przeciwko abstrakcyjnej alienacji sztuki dla samej siebie lub nie wiadomo dla kogo (dzisiaj dla animacji kultury), podobnie jak Gombrowicz. Ja też.
    ~Mila, 2006-08-09 13:48

  2. Ewa pisze:

    Tak, Gombrowicz jak najbardziej aktualny, szczególnie to, że publiczne czytanie poezji w takich ilościach przekracza możliwości percepcyjne słuchacza. Działalność człowieka nastawiona na fikcyjne potrzeby zawsze będzie jałowa, a jeśli nawet snobizm zadziała to i tak ma krótkie nogi, wyrodzi się i stanie się nieprzydatna, jeśli nie przyniesie wymiernych korzyści (pieniądze, uczucie, zabawa). Dotyczy to jak najbardziej aktywności literackiej w sieci. To co mogłoby stanowić wzrost i naukę dla adeptów literatury, staje się martwymi ekspozycjami własnych, jakby powiedział Gombrowicz, niedojrzałych bytów. A przecież i literatura – co zresztą swoim życiem Gombrowicz zaświadczył – jest powołana do wzrastania i dojrzałości.
    ~EwaBien, 2006-08-09 14:51

  3. Mila pisze:

    Czytam w lipcowym “Przegladzie” wywiad z Janem Jakubem Kolskim. Psioczy na polską kulturę zjedzoną przez MacDonalda i wszechpanującą amerykanizację. To przeszkadza w zrozumieniu jego fimów. Tak więc nasz wielki współczesy reżyser byłby doskonałą ilustracją tego, co Gombrowicz już w “Ferdydurke” przwidział. Szkoda tylko, że dzieje się to na plecach Gombrowicza. Po “Pornografii”, której nie zrozumiał, Kolski zabrał się za Doroty Masłowskiej “Wojnę polsko – ruską pod flagą biało-czerwoną” i robi z tego musical. To niesłychanie odległe spektrum zaintereowań artysty, który podobno robi kino autorskie, jest bardzo podejrzane. I, czy nie jest większą uczciwością amerykańskiego kina produkowanie sieczki dla debili, niż takie, nagradzane i wycmokane, puste, zakłamane kino?
    ~Mila, 2006-08-10 14:09

  4. Ewa pisze:

    To wszystko, co się dzieje, przewidział Gombrowicz obok myślicieli francuskich i chyba wcześniej. Dzisiaj, czytając spolszczonego Jean Baudrillard’a, który pisze o formie, która stwarza bohatera, jak jest w “Ferdydurke” i “Ślubie”, jest wcześniejsza i juz wyalienowana, oderwana od człowieka, to przecież nie tylko komercjalizacja, pieniądze, czy lenistwo człowieka. A jednak mimo katastrofizmu Baudrillard’a są przecież myśliciele, którzy tropią fałszywych artystów (George Steiner, Harold Bloom) i chyba też, sądząc po skandalu i odezwaniu się w proteście poetów, po ogłoszeniu przez Gombrowicza tego pamfletu, on też miał to na celu. Szczególnie, że był obok tego typu dobrodziejstw i przyjemności stadnego życia artystów. Ja byłam w szkole średniej autentycznie zakochana w Słowackim, wolałam go od Mickiewicza i w dalszym ciągu jestem. I nie była to fałszywa miłość. Ale trudno uwierzyć w miłość reżysera Kolskiego do Gombrowicza i Masłowskiej równocześnie.
    ~EwaBien, 2006-08-10 16:25

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *