Pięknie wydany jest “Kronos”. Na zdjęciach czarno-białych, które niemal co kilka stron druku pojawiają się jak zjawy – bo najczęściej to nigdzie nie publikowane archiwum prywatne – mamy Argentynę, Niemcy i Francję, i mamy Gombrowicza jak w kleszczach wpływów, który jest tylko pomiędzy. Nawet fotografie z Banco Polaco nie są polskie, ten dostojny gmach z wspaniałym wnętrzem nie jest polski, a sfotografowani współtworzący z Gombrowiczem ten czas Polacy, to jakaś zupełnie inna niż w komunistycznej Polsce kategoria ludzkiej egzystencji.
Wpatruję się zdumiona w te fotografie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, gdzie garnitury, kapelusze i wyczyszczone buty, a nawet urodziwe chłopaki w swobodnych strojach, nie są ani z minionej epoki, ani współcześni. To jest ciągle pomiędzy, a Gombrowicz nie jest ani obcy, ani też jednym z nich.
“Kronos” jest uzupełnieniem dzieł Gombrowicza i właściwie też nie wchodzi z nimi w żadną relację. Wszelkie intymności pisarza ujawniane z aptekarską prostotą nie wpływają na ich recepcję. Jednak, czytając te urywane zdania, często składające się z jednego słowa, jakby chwytane i przygważdżane po to, by nie umknęły pamięci, lub by stanowiły klucz lub drogowskaz do nazwanego tak obszaru przeżywania, ma się wrażenie, że Gombrowicz, mimo tylu wymienionych tam nazwisk, jest sam na świecie, że buduje tym siebie i siebie umiejscawia najwyższym wysiłkiem woli na ziemi.
Jest w tych pospiesznych zapiskach coś ujmująco uczciwego. Nie to, że odważa się na dokumentowanie życia bez osłony – bo przecież nie jest to ekshibicjonizm, a sprawozdanie z życia – staje się wstrząsającym świadectwem ewidentnego zwycięstwa sztuki. Gombrowicz pokonuje niełatwą sytuację, w jakiej się znalazł po wybuchu drugiej wojny światowej nie rezygnując z powołania artysty, którym nigdy nie przestaje być, mimo ogromnych kosztów i wyrzeczeń.
Zapiski świadczą też o tym, że Gombrowicz nie wyrzeka się potrzeb, nie otamowuje ich i nie sublimuje. W telegraficznej formie dowiadujemy się o jego życiu seksualnym, o jego konsekwencjach (syfilis), o fascynacji pięknem młodości, której przeżywanie jest podstawą jego twórczości. Witalność Gombrowicza przenika nawet najmroczniejsze chwile życia. I te, kiedy ucieka z pensjonatu przez okno, bo nie ma czym zapłacić, i wtedy, kiedy chce się zabić. Banał życia w postaci ciągłych rachunków, które skrupulatnie płaci, nie prowadzi go ani do skąpstwa, ani do nadmiernej przezorności. Jest coś w jego żywocie niesłychanie bezpośredniego, pozbawionego zarówno heroizmu jak i beztroski. Jednak mimo, że Gombrowicz w “Dzienniku” optował za klimatem umiarkowanym, za właśnie – wbrew ewangelicznym przykazaniom – letniością, “Kronos” jest dokumentem dramatycznym i gorącym. Pokazany w nim żywioł życia jest tak gęsty od zapisanych faktów, że właściwie wszystko staje się arcyważne i niezbędne, tak, jakby los człowieka był nie przeżywany, a wypełniany, jakby wszystko, co się zdarzało, zdarza i będzie zdarzać, musi się stać w takiej jedynej postaci. Gombrowicz potrafi w jednym zdaniu napisać o wycieku z członka, ile zaaplikowano mu zastrzyków penicyliny, ile za nie zapłacił i dalej natychmiast przystępuje do spraw literackich, wydawców, nagród, opinii, artykułów w prasie. Podobnie mimochodem dokumentuje erotyczne spotkania pozbawione całkowicie romantyzmu. Nawet kłótnie z Ritą są podane brutalnie, bez cienia żalu czy niepokoju. Ten owiewający zapiski ton wyważonej dokładności w nazywaniu tego, co mu się przydarza, pozbawiony jest konsekwentnie wartościowania. Wszelkie świństwa komunistycznej prasy polskiej, najwyraźniej niezwykle dla Gombrowicza bolesne, które bezpośrednio przyczyniły się do rujnacji i tak nadwątlonego zdrowia, nie znajdują w “Kronosie” odreagowania. “Kronos” nie pełni, jak zazwyczaj dzienniki poufne – funkcji terapeutycznej. Gombrowicz raczej ocala czas miniony poprzez usilną, nie zawsze dającą się (wiele rzeczy sprzed wypłynięcia do Argentyny nie może sobie przypomnieć) rekonstrukcje tworzone dla umiejscowienia siebie w czasie i przestrzeni, dla niczego więcej. To, że zdecydowano się te zapiski wydać najprawdopodobniej jest dziełem szczęśliwego przypadku. Fotografie zapisanych maczkiem kartek świadczą o wielkiej pracy, jaka została wykonana dla ich ocalenia i wydania. Wszelkie, jak anonsuje wydawca, rewelacje w gombrowiczowskiej biografii nie zmieniają gombrowiczowskiego przesłania zawartego w jego krystalicznych utworach. Są natomiast dowodem na to, jak trudne, niesprzyjające rozwojowi artysty życie marnuje jego potencjał, naraża na cierpienie i uniemożliwia twórczość brutalnie przerwaną chorobą i śmiercią.
O Ewie
Ewa Bienczyckalistopad 2024 P W Ś C P S N 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 -
Ostatnie wpisy
Najnowsze komentarze
- czytelnik - Osip Mandelsztam “Aleksander Giercowicz” tłumaczyła z rosyjskiego Ewa Bieńczycka
- EWA BIEŃCZYCKA - Lluís Llach – ” Pal ” spolszczyła Ewa Bieńczycka
- Filip Łobodziński - Lluís Llach – ” Pal ” spolszczyła Ewa Bieńczycka
- Robert Mrówczyński - Dziennik katowicki (1)
- Ewa - 2022
Kategorie
Archiwa
- lipiec 2024
- luty 2023
- styczeń 2023
- sierpień 2022
- maj 2022
- kwiecień 2022
- marzec 2022
- styczeń 2022
- listopad 2021
- czerwiec 2021
- maj 2021
- kwiecień 2021
- marzec 2021
- luty 2021
- styczeń 2021
- grudzień 2020
- listopad 2020
- marzec 2020
- luty 2020
- styczeń 2020
- grudzień 2019
- listopad 2019
- październik 2019
- czerwiec 2019
- marzec 2019
- styczeń 2019
- grudzień 2018
- listopad 2018
- październik 2018
- wrzesień 2018
- lipiec 2018
- maj 2018
- kwiecień 2018
- marzec 2018
- luty 2018
- styczeń 2018
- grudzień 2017
- listopad 2017
- październik 2017
- wrzesień 2017
- sierpień 2017
- maj 2017
- kwiecień 2017
- marzec 2017
- luty 2017
- styczeń 2017
- grudzień 2016
- listopad 2016
- październik 2016
- wrzesień 2016
- sierpień 2016
- lipiec 2016
- czerwiec 2016
- maj 2016
- kwiecień 2016
- marzec 2016
- luty 2016
- styczeń 2016
- grudzień 2015
- listopad 2015
- październik 2015
- wrzesień 2015
- sierpień 2015
- lipiec 2015
- maj 2015
- kwiecień 2015
- marzec 2015
- luty 2015
- styczeń 2015
- grudzień 2014
- listopad 2014
- październik 2014
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- listopad 2013
- październik 2013
- wrzesień 2013
- sierpień 2013
- lipiec 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- październik 2012
- wrzesień 2012
- sierpień 2012
- lipiec 2012
- czerwiec 2012
- maj 2012
- kwiecień 2012
- marzec 2012
- luty 2012
- styczeń 2012
- grudzień 2011
- listopad 2011
- październik 2011
- wrzesień 2011
- sierpień 2011
- lipiec 2011
- czerwiec 2011
- maj 2011
- kwiecień 2011
- marzec 2011
- luty 2011
- styczeń 2011
- grudzień 2010
- listopad 2010
- październik 2010
- wrzesień 2010
- sierpień 2010
- lipiec 2010
- czerwiec 2010
- maj 2010
- kwiecień 2010
- marzec 2010
- luty 2010
- styczeń 2010
- grudzień 2009
- listopad 2009
- październik 2009
- wrzesień 2009
- sierpień 2009
- lipiec 2009
- czerwiec 2009
- maj 2009
- kwiecień 2009
- marzec 2009
- luty 2009
- styczeń 2009
- grudzień 2008
- listopad 2008
- październik 2008
- wrzesień 2008
- sierpień 2008
- lipiec 2008
- czerwiec 2008
- maj 2008
- kwiecień 2008
- marzec 2008
- luty 2008
- styczeń 2008
- grudzień 2007
- listopad 2007
- październik 2007
- wrzesień 2007
- maj 2007
- kwiecień 2007
- marzec 2007
- luty 2007
- styczeń 2007
- grudzień 2006
- listopad 2006
- październik 2006
- wrzesień 2006
- sierpień 2006
- lipiec 2006
- czerwiec 2006
- maj 2006
- kwiecień 2006
- marzec 2006
- luty 2006
- styczeń 2006
- grudzień 2005
- listopad 2005
- październik 2005
- wrzesień 2005
linki
pieknie i przenikliwie pani pisze
Ach, dzięki Panie Januszu, chyba nasze pokolenie może dopiero dzisiaj w pełni docenić dzieło Gombrowicza, jako owoc niedostępny nam, a adresowany właśnie do nas. Egzemplarz “Ferdydure” wydany po wojnie w 1956 roku udało nam się wypożyczyć na kilka dni dzięki Oli Łamik, która nie lada znajomościami wydobyła ją z jakiejś zabrzańskiej biblioteki. Było to dla nas zawsze olśnienie, wbrew innym, którzy z czasem “przekonywali się” do Gombrowicza. W stanie wojennym o zapisach na wydawane dzieł wszystkich było głośno, ale myśmy wiedzieli, że nawet na zapisy się nie załapiemy. Pan może w Nowym Jorku miał to wszystko wcześniej. Ale czas lektur jest ważny, dlatego ciągle piszę o zmarnowaniu.
czytalem Gombrowicza po raz pierwszy na studiach podyplomowych w Syracuse (1987), staly na polce w bibliotece rzeczy wszystkie, zakurzone bo nikt ich nie czytal, i dla mnie, pozerane lapczywie w obita sniegiem zime polnocnego Nowego Jorku mialy wartosc terapeutyczna;
chcialem tez dodac, ze caly cykl obserwacji z podrozy po Kaliforni byl swietny, spostrzezenia i wnioski oryginalne, wszystko bardzo ciekawe; taka non-fiction to jest Pani domena
Też chciałabym Panu, czyli Wezuwiuszowi Etnicznemu, pogratulować przekładów wierszy z języka angielskiego na portalu Liternet, niestety, nie znam na tyle angielskiego, bym mogła je w pełni docenić.
Cykl kalifornijski miał w zamierzeniu składać się z 25 odcinków dziennika i 25 wierszy, ale nie mam pojęcia, czy uda mi się w to lato to sfinalizować, potem już wszystko się zaciera… Ale dziękuję za zachętę, bo cały czas miałam wątpliwości, czy właściwie odczytywałam moje przeżycia, które dla tubylców takich jak Pan, zakorzenionych w Ameryce mogą być nietrafione.
Musiał Pan czytać to właśnie rozlatujące się wydanie ze stanu wojennego (kartki były klejone i rozpadała się książka po jednym czytaniu), które w końcu teściowa, mając znajomości w gliwickiej księgarni, nam w miarę jak się tomy ukazywały, kupowała na subskrypcję. Bo wcześniej wyszło wydane przez Kulturę paryską i emigranci mieli swobodny dostęp. Ale jak Pan pisze, Pana stypendium wypadło właśnie na te lata.
Zastanawia to, że dla wielu polskich czytelników nie była i nie jest to rewelacja. Nawet dzisiaj, jak weszłam na linkowaną przez Wikipedię stronę “Ferdydurke” znalazłam komentarz, że to najgorsza książka, jaką piszący go przeczytał. Wielu ludzi wybrzydza, to lubi, tamto nie. Dla mnie wszystko jest genialne, aktualne, świeże przez te wszystkie lata od momentu dostępności jego dzieł. Dlatego nawet te, nie przeznaczone do druku urwane słowa Gombrowicza zza grobu wydane w “Kronosie” przeczytałam łapczywie jak zakochana fanka.