Z domu wychodzę od razu na siódmą idąc Broadwayem i mijając przecznice dochodzę do piątej, a stamtąd na Pershing Square gdzie wchodzę do metra. Każde zjechanie w dół ruchomymi schodami sprawia mi przyjemność, tutaj podwójną, gdyż nikt się nie spieszy, panuje swoboda odzierająca podróż z nerwowości i pośpiechu. Czekamy wszyscy na przyjazd pociągu, z początkowych kilku osób robi się nas kilkanaście zaledwie. Mężczyzna podchodzi do kosza na śmieci, wyjmuje stamtąd plik dzisiejszych gazet, ogląda tytuły, część zabiera. Dołącza się następny, wymienią uwagi o tytułach, dzielą się gazetami, resztę wkładają do kosza. Grupka dwóch kobiet i chłopak rozmawiają ze sobą gestykulując, wchodzą razem, siadają obok i kontynuują rozmowę jadąc, wysiadając nie przerywają wymiany zdań. Energia metra jest podskórna, nawet, jak nic się nie dzieje. Nikt z podróżnych nie czyta książek, ale nie ma też nikogo bez słuchawek w uszach. Starsza kobieta, która przysiadła się do mnie, cały czas naciska klawisze komórki. Zaglądam przez ramię, gra w grę.
Najczęściej wysiadam na przedostatniej stacji czerwonej linii, stąd można iść piechotą na południe i na zachód, ale dzisiaj postanowiłam pozostać w najbardziej turystycznej części bulwaru Hollwood.
Dzisiaj figurę Marilyn Monroe z Muzeum Figur Woskowych Madame Tussauds przywieziono aż pod samo wejście metra, jest na kółkach, jak figura Matki Boskiej na procesjach. Turyści oblegają siedzącą na podkurczonych nogach Marilyn Monroe, która w geście odciskania dłoni na tym, na czym leży, przyjmuje pozę erotyczną. Jej nieskazitelnie biała suknia napina się, a czółenka na niewielkim obcasie nie zdradzają śladów chodzenia. Jednak w swej czystości nie jest martwa ani woskiem, ani polimerem. Zmieszana z ustawionymi przy niej twarzami do fotografii nie jest obca.
Nigdy nie pojmę, dlaczego inkrustacja pięcioramiennych gwiazd w chodnikowym lastriko nie zużywa się, nie ściera i nie zanieczyszcza. Same już te gwiazdy czynią turystyczny odcinek bulwaru Hollywood czymś nierealnym, hołdem złożonym nie tyle ludziom, których nazwiska uwieczniono, co zjawiskom tu stwarzanym. Dlatego, gdy czytam w Internecie, że niedawna przebudowa legendarnych miejsc wokół stacji metra Hollywood/Highland jest jak zły sen, to ten sarkazm trudno mi zrozumieć. W monstrualnych betonowych słoniach, do których docieram ruchomymi schodami na sam szczyt drogą wijącą się wśród tarasów, pasaży i rozgałęzień, licznym mostami podniebnymi, rozpoznaję scenę „babilońską” wyodrębnioną na filmikach YouTube jako najpopularniejszy fragment tasiemcowego filmu niemego „Nietolerancja” D.W. Griffith’a z 1916. Ten architektoniczny cytat nawiązuje nie tylko do „ojca” amerykańskiej kinematografii, ale też go ironizuje. Splendor filmu jest równie okrutny, jak babiloński grzech i równie pozorny, jak dekoracje z Papier-mâché. A jednak, podobnie jak w produkcji filmowej, wszystko jest solidne, krańcowe i dopowiedziane. Nawet koloryt nawiązuje do czarnobiałego filmu niemego, jakby przeskakuje zdobycze technologiczne i wraca, by usytuować się w nowoczesnych szarościach, kremowych bielach, brązach i złamanych szmaragdach.
W owalnej, na planie koła damskiej toalecie jestem sama, a przeznaczona jest na pokaźną liczbę kobiet, jest tam chyba dwadzieścia umywalek, niemniej ta gigantomania nie jest nadmiarowa. Centrum handlowe wchłonęło wszystko, co było wokół – legendarny Hotel Hollywood, Teatr Kodak, gdzie rozdawano Oscary, 75 luksusowych sklepów, nocne kluby i restauracje, kino, kręgielnię, kilka sławnych firm ma tu siedziby.
Stojąc na szczycie można obserwować nie tylko dwa ogromne białe słonie stojące na kolumnach w pozycji proszalnych piesków, ale mrówczy tłum turystów przemieszczający się na dole i mieszający się z tymi, którzy na nim zarabiają. Trudno z tej perspektywy zauważyć, których jest więcej. Ilu jest takich jak ja, którzy jedynie oglądają.
Już zapalają się światła, disnejowski El Capitan Theatre naprzeciwko jarzy się kolorowymi światłami cały dzień, ale teraz to dopiero widać. Trwa tam premiera filmowa, oblegają wejście tłumy.
Zjeżdżam schodami jeszcze do sklepu ze słodyczami potępionym przez fora internetowe, nazwane kwintesencję kiczu, łącznie z japońskimi ciastkami w cukierniach. W ogromnej hali na środku stoi sprzedawca otoczony okręgami szklanych pojemników z nieprawdopodobną liczbą gatunków cukierków i pomadek, które można kupić na wagę, reszta to stoiska samoobsługowe z regałami oferującymi głównie postacie z filmów fabularnych i animowanych, napełnione słodyczami. Za szklaną ścianą widać sylwetki pracowników wytwarzających sprzedawany towar. Do muzyki płynącej ze sklepowych głośników kołyszą się sprzedawca i ci za szklaną szybą. Ale ich jedynym klientem, który i tak nic nie kupi jestem tylko ja. Uciekam więc szybko, schodzę po schodach z balu disnejowskiej Cinderelli, które wprawdzie nie są dzisiaj pokryte czerwonym dywanem, ale i tak jest pod nimi i na nich, dla fotografowania wzajemnego, więcej turystów, niż w sklepach.
Na ulicy poprzebieranych zbieraczy napiwków za zrobienie wspólnego zdjęcia jest chyba tyle samo, co turystów, jednak jakoś wszyscy są zadowoleni. Zaraz na skrzynki, jak w Hyde Parku, wejdą maski Anonymous. Kaczor Donald z Myszką Miki ma takie samo powodzenie, jak Michael Jackson i postacie z Gwiezdnych Wojen. Kiedy pojawia się Blaszany Dzwoneczek jako otyła blondynka ze szerokim, szczerym uśmiechem i bardzo starannym, wyrafinowanym makijażem, a seledynowe, ogromne skrzydełka drżą ponętnie, wiem, że pora mi jeszcze odwiedzić sklep Disneya, który jest naprzeciwko, obok El Capitan Theatre. Tam jest najwięcej moich ulubionych postaci w różnych zestawach, a Blaszany Dzwoneczek ma tyle centymetrów, ile powinien. Kradnę ze stolików jedynie chusteczkę papierową z wydrukiem Myszki Miki i Myszki Mini.
W końcu chodzi tylko o to, by się napawać tym pod koniec życia, do czego aspirowało całe moje dzieciństwo: do Myszki Miki i Blaszanego Dzwoneczka. Jeśli ktoś naprawdę ich pożądał, było to przede wszystkim nie amerykańskie dziecko, ale właśnie ja i moi rówieśnicy.
Idę jeszcze do Egyptian Theatre, który zieje pustką, jest zamknięty, a zbłąkany tam mody chłopak o egipskich rysach prosi, bym na tle ściany z hieroglifami zrobiła mu zdjęcie jego komórką. Pod palmami królewskim świecą się już światła i cała dostojna świątynia oddziela się od reszty swoją niepotrzebnością.
Wlokę się zmęczona po gwiazdach, które dzięki wieczornej iluminacji jeszcze bardziej błyszczą. Kiedy docieram do kwiatów położonych przed jedną z nich, zastanawiam się, kto to jest?
O Ewie
Ewa Bienczyckalistopad 2024 P W Ś C P S N 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 -
Ostatnie wpisy
Najnowsze komentarze
- czytelnik - Osip Mandelsztam “Aleksander Giercowicz” tłumaczyła z rosyjskiego Ewa Bieńczycka
- EWA BIEŃCZYCKA - Lluís Llach – ” Pal ” spolszczyła Ewa Bieńczycka
- Filip Łobodziński - Lluís Llach – ” Pal ” spolszczyła Ewa Bieńczycka
- Robert Mrówczyński - Dziennik katowicki (1)
- Ewa - 2022
Kategorie
Archiwa
- lipiec 2024
- luty 2023
- styczeń 2023
- sierpień 2022
- maj 2022
- kwiecień 2022
- marzec 2022
- styczeń 2022
- listopad 2021
- czerwiec 2021
- maj 2021
- kwiecień 2021
- marzec 2021
- luty 2021
- styczeń 2021
- grudzień 2020
- listopad 2020
- marzec 2020
- luty 2020
- styczeń 2020
- grudzień 2019
- listopad 2019
- październik 2019
- czerwiec 2019
- marzec 2019
- styczeń 2019
- grudzień 2018
- listopad 2018
- październik 2018
- wrzesień 2018
- lipiec 2018
- maj 2018
- kwiecień 2018
- marzec 2018
- luty 2018
- styczeń 2018
- grudzień 2017
- listopad 2017
- październik 2017
- wrzesień 2017
- sierpień 2017
- maj 2017
- kwiecień 2017
- marzec 2017
- luty 2017
- styczeń 2017
- grudzień 2016
- listopad 2016
- październik 2016
- wrzesień 2016
- sierpień 2016
- lipiec 2016
- czerwiec 2016
- maj 2016
- kwiecień 2016
- marzec 2016
- luty 2016
- styczeń 2016
- grudzień 2015
- listopad 2015
- październik 2015
- wrzesień 2015
- sierpień 2015
- lipiec 2015
- maj 2015
- kwiecień 2015
- marzec 2015
- luty 2015
- styczeń 2015
- grudzień 2014
- listopad 2014
- październik 2014
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- listopad 2013
- październik 2013
- wrzesień 2013
- sierpień 2013
- lipiec 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- październik 2012
- wrzesień 2012
- sierpień 2012
- lipiec 2012
- czerwiec 2012
- maj 2012
- kwiecień 2012
- marzec 2012
- luty 2012
- styczeń 2012
- grudzień 2011
- listopad 2011
- październik 2011
- wrzesień 2011
- sierpień 2011
- lipiec 2011
- czerwiec 2011
- maj 2011
- kwiecień 2011
- marzec 2011
- luty 2011
- styczeń 2011
- grudzień 2010
- listopad 2010
- październik 2010
- wrzesień 2010
- sierpień 2010
- lipiec 2010
- czerwiec 2010
- maj 2010
- kwiecień 2010
- marzec 2010
- luty 2010
- styczeń 2010
- grudzień 2009
- listopad 2009
- październik 2009
- wrzesień 2009
- sierpień 2009
- lipiec 2009
- czerwiec 2009
- maj 2009
- kwiecień 2009
- marzec 2009
- luty 2009
- styczeń 2009
- grudzień 2008
- listopad 2008
- październik 2008
- wrzesień 2008
- sierpień 2008
- lipiec 2008
- czerwiec 2008
- maj 2008
- kwiecień 2008
- marzec 2008
- luty 2008
- styczeń 2008
- grudzień 2007
- listopad 2007
- październik 2007
- wrzesień 2007
- maj 2007
- kwiecień 2007
- marzec 2007
- luty 2007
- styczeń 2007
- grudzień 2006
- listopad 2006
- październik 2006
- wrzesień 2006
- sierpień 2006
- lipiec 2006
- czerwiec 2006
- maj 2006
- kwiecień 2006
- marzec 2006
- luty 2006
- styczeń 2006
- grudzień 2005
- listopad 2005
- październik 2005
- wrzesień 2005
linki
Nastrój… Gwiazda należy do Dicka Clarka, jak zobaczyłam na powiększeniu Twojego zdjęcia. Ja pamietam go głównie z corocznego witania Nowego Roku na Times Square. A kwiaty polożono najwyraźniej w rocznicę jego śmierci. Zmarł 18 kwietnia 2012 roku, a Ty stanęłaś koło jego gwiazdy dokładnie rok później
Nie wiem, kiedy Haniu wyemigrowałaś do Stanów i od kiedy oglądałaś amerykańską telewizję. Moja nostalgiczna notka miała na celu skonfrontowanie tych moich czasów w komunistycznej Polsce, gdzie też chcieliśmy kochać swoich prezenterów telewizyjnych i oddawać im hołd i się nie dało. W stanie wojennym pojawili się nawet w mundurach!
Nasi prezenterzy telewizyjni albo byli donosicielami, albo tak gorliwie wspierali komunistyczny system, że oddana im duża cześć życia ( w mikroskopijnych, przeludnionych mieszkaniach nie dało się zrezygnować z telewizji, bo zawsze znalazł się ktoś, kto chciał ją oglądać) jest emocjonalnie stracona. Mój ojciec budował maszt telewizyjny w Katowicach i jako pierwsi dostaliśmy talon na zakup telewizora w latach sześćdziesiątych. Na telewizor przychodzili do nas wszyscy sąsiedzi. W Polsce telewizja miała orwellowską możliwość rażenia, pełniła zupełnie inną funkcję, niż w USA, gdzie rozrywek było więcej i do wyboru. Skazani na telewizję można było ją tylko pokochać, ale jak tu kochać.
Bardzo piękna sukienka. Też pragnę mieć taką.