Nominowani do nominowanych: Nike 2006 – Iwona Kurz

 

 

Wszystkie utwory literatury światowej dzielę na dozwolone i napisane bez pozwolenia. Te pierwsze to mierność i podłość. Te drugie to ukradzione powietrze. Pisarzom, którzy już zawczasu tworzą rzeczy dozwolone, chciałbym plunąć w twarz. Chciałbym ich rąbnąć pałką w łeb, posadzić za stołem w Domu Hercena, postawić przed każdym z nich szklankę policyjnej herbaty i wcisnąć im do ręki analizę moczu Gornfelda. Pisarzom tym zabroniłbym zawierania małżeństw i posiadania dzieci. Przecież dzieci powinny kontynuować nasze sprawy, dopowiedzieć za nas to, co najważniejsze, a tymczasem ojcowie zaprzedali się dziobatemu diabłu na co najmniej trzy następne pokolenia”
Osip Mandelsztam

Niepojęte są ludzkie wybory, zarówno książek do nagród, jak i materiałów do książek. Można oczywiście z całą wyrozumiałością zaufać badaniom Instytutu Polonistyki i luki naukowe wspierać pracami doktorskimi, ale jak udowodnić, że powstała książka potrzebna jest szerszemu odbiorcy? Takiemu powiedzmy jak ja, która wszelkimi siłami próbuje trzydzieści lat operacji na otwartym mózgu zapomnieć? A przecież stanowimy niebagatelną liczbę Orwellowskiej schedy, paniuś wypasionych na „Przekroju”, bildowanych „Kabaretem Starszych Panów” i hitami egzystencjalnymi w stylu „Niewinnych Czarodziei” i „Wszystko na sprzedaż”.

„Twarze w tłumie” to wprawdzie kilkakrotnie cytowany Barthes z „Mitologii” o problemie gwiazdy i jej wizerunku, jak i McLuhan, ale bardzo trudno uwierzyć w tę zasadność w przypadku wariactwa kulturalnej, potiomkinowskiej tandety, która nie podlegała żadnym normom i regułom. Ta, którą autorka bada, którą próbuje bezskutecznie przeniknąć narzędziami światowej kultury, to przecież zaledwie piętnaście lat sztuki polskiej powstałej z nie powstania, przelotnej artystycznie, rozdmuchanej medialnie za pomocą sterowanych politycznie mediów. Cztery portrety reprezentantów zjawiska, ludzi kina, które bardzo trudno ze sobą zestawić. Niepojęta jest logika autorki ich wyboru, to zaledwie chwila w peerelowskim cyrku fikcji i kulturalnej symulacji.

Opiewany okres odwilży gomułkowskiej, lisiej obietnicy intelektualnych swobód rzeczywiście uniemożliwił powrót stalinowskich obyczajów na trwałe. Ale, czy nie powołał nowej choroby: dziecka, które całą energię oddaje na oszukanie opiekunów i już nie starcza na jej prawidłowy rozwój?

Każde pokolenie obfituje w wybitne talenty i nie można go odmówić Markowi Hłasce czy Zbigniewowi Cybulskiemu. Wszelkie oczywistości związane z ich pracą artystyczną są i będą wielokrotnie jeszcze analizowane i gloryfikowane w biograficznych opracowaniach i wspomnieniach. Problem nie dotyczy też nietzscheańskiego resentymentu. Jest natomiast jakaś szkodliwość tego typu prac w kontekście stanu polskiej kultury dzisiaj. Jeśli podnoszą się głosy o brak społecznego rezonansu ambitnych przedsięwzięć kulturalnych, jeśli wspomniane paniusie ubrały dzisiaj moherowe berety i nie uronią ani jednego odcinka „M jak miłość”, to czy nie jest to jawnym dowodem na bezsens poniedziałkowego „Teatru Telewizji”, który serwował Becketta i był podziwiany przez głupi Zachód, że mamy takie inteligentne społeczeństwo?

Jest w książce nawet nuta niedowartościowania: Pola Raksa jeździ tylko „ sportowym samochodem w kolorze bahama yellow”, a Skolimowski zajeżdża pod filmówkę pontiakiem, jakoby niczym wielkim w porównaniu ze splendorem hollywoodzkich aktorów. Zupełny absurd wobec nędzowania przeciętnego Polaka.

Uwięzienie sztuki w Państwie, Urzędzie, zakreślone granice hasania dla podbarwienia jej kolorytu, to przecież też zmowa: władzy, artysty i odbiorcy w tym najweselszym i najwolniejszym państwie Bloku. Gdy nudny Enerdówek był najsprawniejszą gospodarczo maszyną produkcji przemysłowej, a watażki innych państw hodowały swoje zboczenia (pamiętamy, Ceausescu politykę płodzenia ponad miarę dzieci), u nas Gomułka postawił na intelekt. I cóż z tego, że nie doczytany, niewykształcony Hłasko, bezradny wobec swojego wielkiego talentu rozświetla kurtką koloryt szarych garniturów? Zbigniew Cybulski naśladuje fryzurą Jamesa Deana, a Kalina Jędrusik seksualne „rozwydrzenie” Marilyn Monroe dekoltem? Że Elżbieta Czyżewska ma na planie „Wszystko na sprzedaż” paryską, a nie z cedetu haleczkę? Czy wymsknięcie się kolaudacji zbitki słów, puszczone oko, znaki heroicznie dawane publiczności witane entuzjastycznie przez widza jako kontestacja i zadowolenie, bo za sowiecką granicą na to były łagry i więzienie, to już sztuka? To już bohaterstwo? A czy nie było odwrotnie? Czy przypadkiem tanio nie pozyskiwało się widza na patriotyzm, tego wielowiekowego niewolnika obcych narodów, czy się aby go cynicznie nie oszukiwało? Wiadomo, że na kulturę szły środki ogromne. I czy ten czynnik zawierzenia, uwiedzenia, nie obniżył kosztów odbioru, które można było korzystniej podzielić między rozpasanych tworzących?
Nie bierzcie, kochane dzieci tej książki do ręki! Jeśli rzeczywiście niepokoi Was stan umysłowy waszej babci, sięgnijcie po cytowane w książce, ale z umiarem, „Życie towarzyskie i uczuciowe” Leopolda Tyrmanda. Albo „Pięknych dwudziestoletnich” Marka Hłaski. Albo „Życie ideologiczne(oraz: osobiste, codzienne i artystyczne)” Henryka Grynberga. I nie marzcie o takim mecenacie, bo imprezy, jak na stronie http://www.gilling.info będziecie mieć przymusowo!

Kto zdołał się przedrzeć do świata sztuki, co nie było łatwe, mógł liczyć na wyjątkową opiekę ze strony Państwa. Przywileje Państwa były pobierane z całą świadomością i cynizmem przez artystów. Autorka posiłkując się słowami Kałużyńskiego i Toeplitza, jakby nie zauważa jałowości swoich badań. Wszystko, cały ten sprawnie naoliwiony kombajn krytyczno – bohatersko – twórczy był przecież kompatybilny, przypominał mafijną rodzinę, w której są i połajanki i imieniny, ale każdy zna swoje miejsce i swoje korzyści. Nigdzie tak perfekcyjnie nie wykształciły się cechy szczurzej umiejętności zabezpieczania dóbr, kradzieży, bezkarnego żerowania pod osłoną prawa, jak w Polsce.

Że Skolimowski stworzył typ bohatera: niedojrzałego mieszkańca Peerelu? Skolimowski na emigracji nakręcił nieudaną „Ferdydurke” i udowodni, że problemu niedojrzałości nie zrozumiał.

Całe szczęcie, że książka jest bogata w anegdoty, które były wtedy naprawdę śmieszne: oto o słonecznym poranku Kalina Jędrusik wchodzi do GS- u w Chałupach. Ubrana w szlafrok i szpilki, zdecydowanie, bez kolejki podchodzi do lady i prosi o skrzynkę szampana. Zdziwionym kolejkowiczom tłumaczy rzecz oczywistą: Przecież muszę się w czymś wykąpać.

Iwona Kurz
Twarze w tłumie
Wizerunki bohaterów wyobraźni zbiorowej w kulturze polskiej lat 1955-1959
świat literacki 2005

lata_50.jpg

 

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

3 odpowiedzi na Nominowani do nominowanych: Nike 2006 – Iwona Kurz

  1. Mila pisze:

    Idąc tropem Buka, to może dobrze przypominać o naszym …
    … dziedzictwie.
    ~Mila 2006-09-11 11:42

  2. Ewa pisze:

    Przepraszam za brak wstrzemięźliwości w wklejaniu notek, tekst Pierwszego Sekretarza powinien dłużej pobyć. Ale nie było mnie w domu i mój sam się wkleił. Nie przypuszczałam, że jeszcze są osoby, które wprost nie mogą się doczekać tu publikacji. Ponieważ przygotowałam cykl notek dotyczących zbliżającej się Wielkiej Wygranej i boję się, że sprawa stanie się nieaktualna (wiemy z Historii Sztuki, że sprawa nagród to zazwyczaj rzecz sezonowa), będę z konieczności jeszcze okupywać blog.

    ~EwaBien, 2006-09-12 16:19

  3. weronika_wilk pisze:

    Pani Ewo, a mnie ten pani brak wstrzemięźliwości bardzo, ale to bardzo cieszy. I z niecierpiwością czekam na kolejne notki.

    ~weronika_wilk, 2006-09-13 21:55

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *