Lata siedemdziesiąte. Manolla. Rozdział III.

Pod koniec lipca wróciłam z wakacji z Przemyśla i zastałam w domu tym razem różową korespondentkę:

Niniejszym zawiadamiam, że Obywatel(ka) został(a) przyjęty(a) na I rok studiów wyższych na wydział malarstwa Grafiki i Rzeźby ze Studium Ceramiki i Szkła. Zajęcia rozpoczną się dnia 1. X 1971 r.
równocześnie informuję, że Obywatelowi(ce) zostało przyznane:
zasiłek pieniężny,
stypendium stołówkowe, stołówka odpłatnie
miejsce w domu studenckim przy ul………….nr……
w pokoju nr…za pełna/częściową odpłatnością (stypendium mieszkaniowe)*).
Przypominam, że przed wyjazdem do szkoły należy załatwić sprawy meldunkowe, oraz zwracam uwagę, że przy dokonywaniu wpisu na semestr pierwszy niezbędne będzie okazanie dowodu osobistego (tymczasowego zaświadczenia tożsamości).
Uwaga: poborowi uznani za zdolnych do służby wojskowej (kat. “A” i “C”) obowiązani są niezwłocznie, nie później jednak, niż w terminie do dnia 25 września b.r. przedstawić niniejsze zawiadomienie w wojskowej Komendzie Rejonowej właściwej ze względu na dotychczasowe miejsce zamieszkania.
Dziekan

Na ulicy spotkałam Staszka, który powiedział, że zastanawia się, co wybrać, czy mieszkać w akademiku, czy lepiej coś wynająć, na praktykę nie jedzie, bo zaliczyli mu fizyczną pracę z malarni. Powiedziałam mu, że ma szczęście, bo podobno chłopcy pracują młotami pneumatycznymi przy naprawianiu ulic i że ja akademika nie dostałam, a bardzo chciałam.

Do akademika „Bliźniak” dojechałam na bilecie o takiej treści:
KOMITET PRACY I PŁAC
Prezydium Woj. R. N. w Katowicach ZLECENIE-BILET kredytowy przejazd koleją do pracy w wagonie klasy drugiej pociągu osobowego według taryfy normalnej AKCJA SPOŁECZNA
Mimo umawiania się telefonicznego ze mną, Manolla spóźniła się na pociąg, przyjechała jakimś autem kilka godzin później, podpita i wesolutka. Przyjechała na gotowe, całą męczącą robotę organizacyjno-biurokratyczną, począwszy od znalezienia komendanta hufca pracy, po przydzielenie pokoju wykonałam ja.
Sprawy organizacyjne ciągnęły się jak guma, wiecznie oczekiwałam na coś, co było potrzebne do miesięcznego pobytu i nie było wiadomo, co będą wydawać. Nareszcie koło siódmej wieczorem dali pokój, widocznie byłam jeszcze nieprzyzwyczajona i dlatego uważałam to wszystko za nienormalne i męczyło bardziej psychicznie, niż fizycznie. Po pięciogodzinnej jeździe pociągiem z ulgą rozpakowywałam się, kiedy do pokoju weszła nieśmiało niska dziewczyna, a po chwili wkroczyła Manolla. Manolla zaraz nazwała ją Małą, mimo, że były równe wzrostem. Mała nie zaprotestowała, przeciwnie, wydawała się zachwycona zignorowaniem i niedosłyszeniem jej imienia, które bardzo wyraźnie padło w czasie podawania nam ręki. Mała wyjęła z plecaka wszystko, co miała do jedzenia i zaczęła nas gorliwie częstować słodyczami. Ja wygrzebałam grzałkę, a Manolla wyciągnęła butelkę wina przywiezionego, jak się okazało, z Bułgarii specjalnie na taką okazję, o której już nie przestawała mówić aż do momentu, jak zniknęła w korytarzu zamykając za sobą nonszalancko drzwi.
Piłyśmy z Małą herbatę wypytując się wzajemnie, kiedy drzwi się szeroko otworzyły i weszła Manolla z wysokim blondynem i drugim, niższym chłopakiem.
– Spotkałam ich na korytarzu – wyjaśniła Manolla. Zaprosiłam ich na wino, tylko poszliśmy jeszcze do stołówki po szklanki.
Akademik „Bliźniak” był domem studenckim koedukacyjnym. W tym dużym, sześciokondygnacyjnym bloku przebywało mnóstwo studentów akademii medycznej przygotowujących się do egzaminów poprawkowych. Życie zaczynało się tutaj właśnie późnym wieczorem. Na balkonach grali i tańczyli Murzyni, dobiegał dźwięk fletu „El condor pasa”, co było niezwykle miłe i przyjemne. Wydawało się, że nasz żeński hufiec pracy spędzi tutaj egzotyczne wakacje, szczególnie, że koniec lata był w dalszym ciągu upalny, a drzewa wokół akademika zielonością przesłaniały czekający nas świat i od niego izolowały.
Wysoki, przystojny chłopak okazał się studentem pierwszego roku medycyny i Manolla powiedziała, że uznaje tylko wysokich blondynów i jeśli będzie miała męża – na razie jeszcze nikogo takiego nie spotkała – to tylko właśnie wysokiego blondyna. Tu popatrzyła na chłopaka spod silnie pomalowanych rzęs trochę ukośnie, ukradkowo, ni to znacząco, ni to uwodzicielsko, raczej według disneyowskiego kodu spojrzeń Myszki Miki, a nie wyzywających zaproszeń damsko-męskich. Chłopak wziął to za dobrą monetę i pijąc wino, ożywił się bardzo. Manolla zdjęła buty na wysokich obcasach i w cienkich pończochach siadła na łóżku zawijając pod siedzenie nogi, w wąskiej spódniczce, w którą wciśnięta była zapinana na guziki jedwabna bluzka. Chłopak przesiadł się z krzesła przy stole na jej łóżko nie bardzo wiedząc, co ma uczynić, gdyż niepostrzeżenie sprawy nabrały zupełnie nieprzewidywalnego tępa. Wszyscy byliśmy skonsternowani, szczególnie drugi student, któremu powiedziałam, że mam już chłopaka, że te kwiaty na oknie są od niego, że je dzisiaj przywiozłam, by sobie jego obecność jakoś przedłużyć. Na Małą jakoś nie spojrzał nawet i poczuł się tutaj niepotrzebny. Rozmowy nie dało się zupełnie prowadzić. Mała udawała, że jej tutaj nie ma.
Natomiast Manolla, która zaczęła mówić coraz szybciej i coraz głupiej, prowokowała blondyna, który z początku był bezradny wobec jej bezładnego poruszania się i paplania, potem zaczął jej wtórować i robić to samo, co ona, a co ona nazywała „świntuszeniem”
– A znasz taką grę półsłówek? – pytała Manolla i natychmiast, nie czekając na odpowiedź, jak małe dziecko, które celnie odpowiada i jest nagradzane aprobatą rodziców, zaraz po „domkach w Słupsku” mówiła „słomki w dupsku” i patrzyła na nas, czy ją za to podziwiamy. Podziwiał ją jedynie blondyn, który zaczął rozpinać jej bluzkę. Staraliśmy się jakoś od nich odizolować, co nie bardzo nam wychodziło, bo nie znaliśmy się zupełnie, ale nikt z nas nie chciał tej nowo poznanej parze przeszkadzać. Jednak przeraźliwy ryk Manolli i brutalne odtrącenie osłupiałego blondyna wytrąciło nas kompletnie z tych zamierzeń i wtrąciło w jeszcze większe zakłopotanie. Chłopcy wstali i wyszli.

Bloczki dostałyśmy do stołówki na wszystkie trzy posiłki, ale nasza praca zaczynała się o siódmej i stołówka nie była jeszcze otwarta. Manolla nie wyobraziła sobie, że pokaże się światu bez pomalowanych rzęs.
– Maluję rzęsy godzinę – zapowiedziała. Nastawiam budzik na piątą.
W tramwaju, po drugiej przesiadce na Ostatni Grosz Manolla błagała, bym powiedziała jej, czy ten chłopak dzisiaj do niej przyjdzie. Wyraźnie się zakochała.
– Nie wiem – powiedziałam szczerze, bo co ja mogłam wiedzieć.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata siedemdziesiąte. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *