Lata siedemdziesiąte. Manolla. Rozdział II.

Tego upalnego lata w drugiej połowie czerwca na egzamin wstępny zjechała artystyczna młodzież z całej Polski.
W obszernym holu szkoły wyższej, gdzie nagle pojawiło się kilkaset osób, nie było miejsca nawet na emocje. Znałam już ten hol, miesiąc temu przytaszczyłam tu moje prace plastyczne składające się z introligatorskiej teczki A0 i trzech obrazów olejnych dużego formatu. W teczce były moje rysunki studyjne na brystolu, papierze pakowym, szkice akwarelowe, kompozycje temperowe i odbitki graficzne w technikach metalowych takich jak akwatinta, akwaforta i sucha igła. Dołączyłam też zdjęcia rzeźb w glinie. Recepcjonistka ze skwaszoną miną wyjęła z półeczki na ścianie kawałek tłoczonego drewna zakończonego kluczem i podała mi numer pokoju na końcu korytarza, gdzie położyłam to wszystko w jakimś kącie, dodając swoje do i tak przepełnionego już pokoju podobnymi eksponatami. Rzuciłam okiem na pełny petów talerz popielniczki na niklowanej nóżce, potem na gipsową rzeźbę Mojżesza Michała Anioła, skręciłam w lewo i weszłam schodami na piętro, gdzie w pokoju z wywieszką Tok Studiów dołączyłam do wysłanych wcześniej pocztą papierów metrykę, przysłaną mi przez babcię z Przemyśla. Kobieta za kontuarem nie odezwała się ani słowem.
Skutkiem mojej podroży do Wrocławia była tzw. korespondentka, czyli kartka pocztowa w kolorze kości słoniowej, gdzie Tok Studiów wypełnił rubryki taką oto treścią:
Wrocław, dnia 12 czerwca 1971 niniejszym zawiadamiam, że Obywatel(ka) został(a) dopuszczony(a) do egzaminu wstępnego na I rok studiów na Wydziale Malarstwa, Grafiki i Rzeźby. Egzamin rozpocznie się dnia 19 czerwca 1971 r. o godz. 8: 00 w lokalu szkoły przy ul. Plac Polski. Na egzamin powinien (powinna oprócz niniejszego zawiadomienia przynieść nast. brakujące załączniki:
1. –
2. –
3. –
4. –
Opłatę egzaminacyjną w wys. 22 zł 50 gr należy wpłacić na rachunek bankowy NBP Oddział NR V OMNBP 7 wrocław 1649-91-6451 cz 34 dz.78 rozdz.7811 § 64
Zakwaterowanie na czas egzaminu wstępnego szkoła zapewnia w Domu Studenckim przy ul. – Nr –
Uczelniana komisja d/s Rekrutacji.

I właśnie w ten upalny, czerwcowy dzień wczesnego lata, kilkaset dziewcząt i chłopców w białych bluzkach i koszulach spotkało się w holu trzymając w dłoniach takie kartki w kolorze kości słoniowej.
Nasza grupa z Górnego Śląska natychmiast się rozpoznała, bo nawet jak nikt nikogo nie znał, to paniczny strach nieprzyjęcia konsolidował nas w grupę wsparcia według regionów. Wszyscy wiedzieliśmy, że jest pięciu kandydatów na jedno miejsce i że ludzie zdają tutaj nawet i po siedem razy aż do skutku, aż ich niekwalifikujący na studenta studiów dziennych wiek, zamknie drzwi uczelni raz na zawsze.
Znałam tylko Staszka, o którym było wiadomo oficjalnie, że jego brat pracuje w Telewizji Katowice, a nieoficjalnie, że jego ojciec jest osobistym gorylem Gierka. Znałam tylko Staszka i lubiłam go, lubiłam też goryli, więc stanęłam bezpiecznie obok niego w nadziei, że profesja jego ojca ochroni i mnie. Tak się niestety nie stało, bo natychmiast Ci, których on znał z malarni i ci, którzy go znali, przedzielili nas. Obok niego stanęła niska dziewczyna o czerwonych włosach.
Przeżyłam już taki egzamin na Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach i wiedziałam, że jak teraz się nie uda, zrezygnuję.
Otworzono nagle wysokie drzwi pracowni i tłum zaczął biec w tym kierunku, wciskając się i szukając najkorzystniejszego miejsca za sztalugą, których stał las z postawionymi na nich ekranami ze sklejki. Całe szczęście, udało mi się dorwać sztalugę blisko podestu, gdyż bez obserwacji modela nic bym nie narysowała. Nie wiadomo, czy dalsze szeregi sztalug miały jakikolwiek wgląd na nagą modelkę, która stała już na podeście, gdy wtargnęliśmy do sali. Jej pofałdowane zwałami tłuszczu ciało było o tyle korzystne plastycznie, że dawało mnóstwo dodatkowych punktów, które można było łatwo umiejscowić na papierze. Miałam brystol w odróżnieniu od większości zdających, którzy przywieźli papier pakowy. Miałam czeski węgiel prasowany kupiony w Pradze, polecony mi w Hawanie przez Zieleńca, który w odróżnieniu od reszty rysującej kawałkami spalonych patyków, pozwalał na subtelniejsze modulacje. Narysowałam akt kobiecy linearnie, nadając kształt bryle modelki tylko kreską: tam gdzie padało światło, linia była cieniutka, ostra i czarna, tam gdzie cień, gruba i szara.
Pierwsza część egzaminu złożona z przedmiotów praktycznych decydowała o przejściu do drugiego etapu i najczęściej odsiewano tak, by pozostawić jedną piątą kandydatów traktując egzamin z historii sztuki i języka obcego mniej istotnie.
O tym, że zostaliśmy zakwalifikowani do drugiego etapu dowiedzieliśmy się w obszernej sali wykładowej, gdzie, żeby uniknąć niepotrzebnych scen rozpaczy, wpuszczono tylko zakwalifikowanych.
Staszek, który nie wiadomo jak tam się przedostał, histerycznie domagał się zadzwonienia przez asystentkę opiekującą się naszą grupą na podany przez niego numer telefonu, a ta mu odmówiła. Doszłoby chyba do rękoczynów, ale nagle weszła do sali kobieta z Toku Studiów i po krótkiej wymianie zdań z asystentką kazała jej salę opuścić, przeprosiła Staszka i powiedziała:
– Proszę się uspokoić, jest pan przyjęty.
Kobieta o czerwonych włosach jednak przysunęła się do mnie, a nie do Staszka, od którego wszyscy na wszelki wypadek zaczęli się nagle odsuwać, ale wkrótce nie było to istotne. Cała nasza grupa, skupiająca i tak pokaźną liczbę kandydatów, nagle poczuła się jednością i zapałała do siebie bezinteresowną dozgonną miłością, tak jak ocaleni, którzy po wielkim strachu odreagowują strach najszlachetniejszymi uczuciami. Tak się stało i teraz. Poszliśmy całą falangą na kawę do kawiarni uczelnianej, gdzie wśród śmiechów wszyscy wyjęli paczki papierosów, zaczęli się wzajemnie częstować, siadając rozluźnieni w wiklinowych fotelach. Dowiedzieliśmy się, że możemy na drugi etap przygotowywać się wspólnie do egzaminu z historii sztuki i języka w akademiku. Zdawali wszyscy rosyjski, tylko trzy osoby zgłosiły język angielski w tym ja. Z przerażeniem zorientowałam się że Danka i Kisk w przerwach między niezdanymi egzaminami wstępnymi sprzątali mieszkania w Londynie i wyprowadzali psy, a ja znałam zaledwie podstawy gramatyki angielskiej. Jednak wszyscy byli tak dla siebie mili i usłużni, że pokonałam kolejny niepokój. W akademiku wtargnęliśmy do pokojów, w których na czas egzaminów wybranym kandydatom nie zabraniano nocować i do późnej nocy z zeszytów z liceum plastycznego powtarzaliśmy style i porządki architektoniczne, daty i nazwiska malarzy. Zredukowana grupa do kobiety o czerwonych włosach i mnie, trzymała się razem. Staszek gdzieś przepadł i już się więcej nie pokazał.
W tej starej kamienicy, w której mieścił się akademik mieszkali jeszcze nieliczni studenci, do których dokwaterowano kandydatów. Byli dla nas niesłychanie mili, dla relaksu czytałam wtedy „Odrę”, której u nas nie było. Nie miałam pojęcia o tym, że taki miesięcznik istnieje. Otwierałam te poszczególne numery wyjmowane z półki jakiegoś będącego już na wakacjach studenta, jakbym otwierała się na nowy, lepszy i wolny świat.

Listę przyjętych na pierwszy rok studiów wywieszono w tym samym holu obok portierni. Tłum już przetrzebiony tłoczył się tak samo agresywnie. Bałam się podejść. Byłam druga na liście, pierwszy był Sławek.
Dziewczyna o czerwonych włosach dostała się na inny wydział, składała tam papiery wiedząc, że na Projektowanie Przemysłowe łatwiej się dostać.
– Ale się przeniosę. Chcę być malarką – dodała skromnie i podała mi karteczkę z prawdziwym imieniem nazwiskiem, adresem i telefonem. Potem nazwałam ją Manollą
– Zadzwoń, jak będziesz jechała na praktykę. Skoro nie dostałaś akademika na czas egzaminu, to już nie dostaniesz. Ani ja. Muszą nasze rodziny być podobne – tu znacząco zawiesiła głos.
– Będziemy do siebie pasować, tylko podobne zarobki naszych rodziców mogą zapewnić nam brak problemów, jak znajdziemy sobie wspólny pokój – dodała praktycznie, omiótłszy z wyższością wzrokiem tłoczących się ludzi przed listą przyjętych.
Miała chyba 150 cm wzrostu, ale wysokie obcasy i grubo pomalowane rzęsy sprawiły wrażenie jakiejś wyższej mocy. Podobała mi się z tymi filuternymi spojrzeniami rzucanymi spod rzęs, było coś w tym z klowna i coś z psa spaniela, ale podobała mi się, bo była inna. I się zgodziłam.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata siedemdziesiąte. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *