Królestwa są jak krzyk ostatni
słychać, gdy nie ma już samotni,
wtedy już tylko mówi robak
głosem ze swojej pespektywy,
nie wierz poeto słowu tak,
złudne są sztywne dyrektywy.
Symetria, to porządek zbrodni,
a chaos zawsze jest przechodni
i jest tym pięknem zawsze ludzkim
w którym jest też kraina zim,
a zima trwa, by budzić czyn,
gnuśnienie nie jest z Obłomowa,
sen to jest nektar, sen to płyn,
pity przez ludzkość w ludzkich słowach.
Gdy wiersz to tylko video game,
avatar będzie fundamentem,
pod tę budowlę, co zwą porządkiem
– a gra, to przecież zawsze wojna –
duch się rozminie ze swym źródłem,
przegra natura niespokojna.
Nim nowym wyprze martwe stare
dekadencja się za karę
opieszałości zamieni w skałę,
wyznaczy czas piękno ruinie,
choć resentyment jest ofiarą
z ciągłości form. Lecz to za mało.
Piękno jest też w świata zwierciadle,
nie wszystko co w nim jest, jest ładne.
Nie wszystko zmieści się, nim padnie
w wierszu poety. Jego mania
to wielkość, która ginie nagle.
Związki nie tworzą się w wyznaniach.
Sztuka nam daje sens jedności,
ale to przecież są i mdłości.
Nie może w założeniu rościć,
bo sekret to przecież odpowiedź,
która sprzeczności wiąże prościej
niż egzystencji sprzecznych bodziec.
Wiersz to konstrukcja nie na niby!
Jeśli się zwali, prysną szyby!
Kto w nim zamieszka, w takiej wizji?
Gdy wiersz tak radykalnie kłamie,
podszywa się pod splot korzeni
sok w nich nie płynie oderwaniem.
Biada portalom, które potrzebują liderów.
Nie chce mi się tego wszystkiego na Liternecie czytać, bo organicznie nie znoszę terroryzmu.
A gdzie Bondego można pożyczyć? U nas w żadnej bibliotece nie ma. Masz?
Główny terrorysta o tysiącu twarzach obiecał wczoraj, że odejdzie z portalu. Na odchodnym zmieszał mnie jeszcze z błotem, działa już jak widać na oślep, bo w grach komputerowych zdaje się to wszystko jest bardziej racjonale (nigdy nie grałam). Może to znak uczłowieczenia. W końcu dla kogoś, kto się wychował na bolszewickich Tytusach z lat siedemdziesiątych to i skok ewolucyjny.
Tak, dopuszczalna jest tylko kontestacja, terroryzmowi też mówię NIE.
Arkadiusz Wierzba dał trzy teksty Bondego na Liternet i może coś jeszcze da. Zdumiewające, że u nas też nie ma, że nie ma w Bibliotece Śląskiej, a to książka bardzo ważna, „Szaman”, z ubiegłego roku.
Egon Bondy http://egon-bondy.liternet.pl/
O, zostałam zaszczycona ponownie uwagą Pani Mary Lou. Po latach jak widzę teraz Emu Emo.
Stara nienawiść nie rdzewieje, jak widzę.
Podlinkuję sobie tutaj, by śledzić wątek dalej i nie zajmować się schyłkiem liternetu więcej.
Pozdrawiam Panią Gałkowską.
http://liternet.pl/grupa/malpi-gaj/forum/1508-ga-ga-chwala-bohaterom-drodzy-wstepujacy
usuwam dedykację.
nie, nie siedzę w szafie, nie mogę sobie na taki luksus pozwolić, pojechaliśmy dzisiaj z mamą do lekarza (oczekiwaliśmy na tę wizytę u ortopedy 6 miesięcy) i dopiero teraz mogłam otworzyć komputer .
Ale nie ukrywam, że jestem zdumiona Pani zainteresowaniem moim marginalnym blogiem i że jest mi przykro.
Ech, ale kocioł, wszystkim znów jest przykro. Nie ma co się przykrzyć, Ewa. Tekst na górze słabiutki, więc rozstaję się z dedykacją bez żalu, a Twoja zapowiedź upadku Liternetu jest dalece przedwczesna. Istnieje szereg powodów żywotności tego portalu i Ci je tutaj nawet wymienię: Brewiński, Góra, Niklasiński, Grzeszczuk, Kasiarz, Taranek, Lenartowicz, Nadolny, major major, Warzecha, Manel-Lewczykówna. Tyle mi w tym momencie do głowy przyszło, ale to i tak sporo, nie?
A propos Bondy’ego: “Szaman” jest z ubiegłego roku, ale do dystrubycji ogólnopolskiej trafił tak naprawdę na początku 2013, biblioteki są leniwe i jeszcze to chwilę zajmie, zanim trafi do wszystkich. Natomiast tak, będę wrzucał teksty Bondy’ego na Liternecie kolejne, więc otrzyjcie łzy.
Jeśli myślisz, że jestem jakimś liderem, to się grubo mylisz. Ja po prostu, jak podupcony, napieram wiersze i komentarze. I to raczej nie potrwa wiecznie.
Trzymajta się.
Dodałam ten komentarz trawestując słynne ostrzeżenie Bertolda Brechta: „Biada krajowi, który potrzebuje bohaterów” (myślałam, że jest wszystkim znany). Myślałam, że z całości wynika, że nie chodzi o Arkadiusza Wierzbę, jako lidera, tylko właśnie terrorystę, który ostatnimi dniami był liderem na Liternecie. Ja wiem, że to jest jednostka chorobowa, ale ja nie jestem zarejestrowana na tym portalu i mogę się obronić, jeśli się mną nieobecną tam poniewiera i nikt nie reaguje, tyko na moim blogu. Wiersz mój jest taki, jaki napisałam, rozpoczęłam miesiąc temu sześćdziesiąty pierwszy rok życia i mam potrzebę pisania sobie tutaj. Jeśli ktoś mnie tutaj odwiedza, to przecież nie wyrzucam, jeśli zrobiłam Ci tym (dostosowuję się zawsze do rozmówcy) jakąś szkodę, to przecież już ją naprawiłam. Przepraszam.
Będę na znak protestu usuwała z mojego bloga wszystkie dawne wpisy Naćpanej Światłem, jak tylko znajdę na to czas.
Jeśli Egon Body by wspierał terroryzm, nie podziwiałby go Vacław Havel. Ja też nie wesprę. Nie wolno przechodzić obok kopanego jak gdyby nigdy nic się nie stało, nawet jak na to zasłużył. Tym bardziej, jeśli nie zasłużył. Przykładem jestem np. ja. I to jest właśnie faszyzm, to jest kopanie Żydów i wybijanie im okien, a nie aforyzmy są faszystowskie. Internet to nowe medium, ale jesteśmy w dalszym ciągu ludźmi. I to gombrowiczowskie minimum międzyludzkie „żeby mnie nikt nie opluł” obowiązuje.
Jeśli będziesz wklejał dalsze utwory Bondego, to ja sobie to zawsze wyszukiwarką znajdę ( Ha!Art! daje do bibliotek publicznych, ale z dużym poślizgiem). Czytać już Was nie będę. Nie, że się obrażam, tylko już po prostu organicznie już nie mogę.
Nie będę komentował tych histerycznych wypowiedzi. Byłem tu dziś po raz ostatni. Też organicznie nie znoszę pewnych zjawisk w sieci. Żegnam.
Żegnam.
To „Żegnam” to identycznie jak u Dehnela, jak tu bywał. Co za zbieżność zachowań!
Niestety, musiałem na portalu przez to wszystko przebrnąć, by coś Ci tutaj napisać. Wiesz, ze wszystkiego, to najbardziej widowiskowa jest chyba grupa nazwana, o ironio „wolność słowa”. I wchodzi tam taki terrorysta, wymusza słowa internetowym majchrem i nazywa się to „wolność słowa”, ponieważ mówi się tam jego językiem, czyli wybiera się język pod presją. To jest dopiero wolność wyboru! Jeśli nie zdecydujesz się na wybór, jaki podpowiada ci grupa, to cię dopiero ustawią, że popamiętasz, gdzie twoje miejsce.
Wszystko to przecież literatura wielokrotnie przerobiła, to nic nowego, stare jak świat.
Ale widać, muszą się literaci wyprawiać na wypadek jakiegoś kieleckiego pogromu, bo nie wiadomo, co nam jeszcze zafunduje historia. Będą mieli, jak znalazł. Tam też przechodnie nie reagowali, udawali, że nic się nie dzieje. Podobnie na portalach literackich – lżenie, szydzenie, grożenie, bicie, leje się sieciowa krew, a obok, jak gdyby nigdy nic, wkleja się o tym, jak to ktoś w szpitalu patrzy się w ścianę, albo się opisuje babcię, jak smaży faworki… I nikt tego wszystkiego nie ocenia, jako totalnej wredności. Tylko ważne jest igrzysko. Zaspokajanie najprymitywniejszych zachcianek nazywają poezją. Co za bezczelność.
Dlatego użyłam w tytule „fałszywych”. Ponieważ uzurpacja, mania zwania poezją czegoś, co nie starcza nawet na nazwanie pejoratywne, jak „gniot”, „słabiutkie” w kontekście nieustannego mordobicia za ścianą w katowni nie ma racji bytu. Sztuka zawsze była luksusem, ponieważ rodziła się wskutek czegoś, co poeta zauważał, a nie tego, czego nie zauważył i udał, że tego nie widzi. To „móc powiedzieć” jest właśnie luksusem. Kneblowanie poety portalem literackim – jedyną, jak się teraz okazuje w Sieci platformą dla wypowiedzi – tak naprawdę, to to narzędzie (medium) jest najwygodniejsze – nie polega, jak się złudnie myśli, na walce frakcji, opozycji, grup, estetyk.
Terror najprawdopodobniej posłużył tylko jakiemuś eksperymentowi filozoficznemu, dowodowi, że wszyscy ludzie to świnie itp. Terror ma zawsze inne cele niż kontestacja, terroryści to desant złożony z jednostki o tysiącu twarzach, lub wielu, to w sumie nie ważne, ale jest na usługach. Kontestacja to sprzeciw, to konsolidacja dla wyrażenia niezgody, sprzeciwowi czemuś, wywalczenia czegoś. Terror nie ma celu pragmatycznego, bo jego celem jest strach. Przepraszam terrorysto, że ciebie używam (w ilustracji tezy).
Byłem dzisiaj w mojej bibliotece osiedlowej, należącej do MBP namówić kierowniczkę do zakupu Szamana E. Bondego i w ogóle się dowiedzieć z pierwszej ręki jak to jest z tymi zakupami bibliotecznymi. Dlaczego tak bardzo różnią się zbiory biblioteczne w różnych filiach, dlaczego pewnych książek wielce ważnych i wartościowych nie ma w żadnej filii, a inne, zupełnie marginalne, jak to się mówi; dla kucht, w nieoczekiwanej obfitości i to w każdej filii. Rzecz jasna nie spodziewałem się wiele po tym przedsięwzięciu, żyjemy w kraju gdzie nic nie jest transparentne i nikt bez bicia nie przyznaje się do niczego, choćby ze strachu i na wszelki wypadek. Kierowniczki nie było, jak to kierowniczki, ale trafiłem na młodą i chyba nową pracownicę, której przedtem nie widziałem. Dowiedziałem się od niej, że od niej nic nie zależy, że listy zakupów dla każdej filii ustala “centrala” czyli kierowniczka wszystkich MBP w mieście, a kierowniczki (jak widać panuje tam hegemonia kobiet) poszczególnych filii mogą jedynie zgłaszać swoje tytuły w oparciu o preferencje czytelników. Zapytałem jeszcze, ale raczej pro forma, ilu takich czytelników z preferencjami tu przychodzi rocznie, ale tak jak podejrzewałem nie potrafiła sobie żadnego przypomnieć. Więc zgodnie z procedurę zgłosiłem swoją preferencję, aby zakupiono “Szamana” E. Bondego, tłumacząc, że to książka ważna, bo wielki i ważny był Bondy i jeśli zależy im na dobrym wizerunku w sieci, to powinni tę książkę kupić, a przy okazji “Trociny” Vargi, bo też go jakoś nikt nie kupuje. Ponieważ nie bardzo rozumiała o co mi z tym wizerunkiem chodzi, musiałem dokładnie wytłumaczyć jak jej miejsce pracy wygląda z perspektywy czytelnika. Jeśli wpiszę, dajmy na to; “Szaman” i wyskoczy mi wasza filia, to od razu idę się zapisać, bo wiem, że stawiacie na kulturę wysoką i wartościową i w ten sposób zwiększacie sobie wskaźnik czytelniczy, co się przekłada na zwiększone dotacje na zakupy – tłumaczyłem z pasją na jaką mnie stać, ale widziałem, “po twarzy”, że coś jej się nie zgadza, że zupełnie nie rezonuje w niej mój entuzjazm dla kultury wysokiej. Jednak postanowiła na wszelki wypadek wklepać “Szamana” w kompa i za chwilę słyszę jak czyta…”akcja tej radykalnej, zaangażowanej społecznie antyutopii z elementami groteski i pornografii”… na słowie “pornografii” czytanie nagle się urwało, wyraz jej twarzy stężał w jakimś grymasie nie wróżącym nic dobrego.
– Nie, nie, nie, my tu pornografii nie kupujemy, z pewnością ten tytuł na naszych półkach się nie znajdzie..
Zupełnie mnie zatkało, jakbym dostał obuchem, nie wiedziałem gdzie jestem i czy jest sens dalej drążyć problem Szamana. Bąknąłem tylko; a to przepraszam i do widzenia i już mnie nie było.
Nie ma mnie i chyba długo nie będzie.
Mam nadzieję, że Wierzba to przeczyta, bo ten mój wysiłek to tylko dla niego, bo i on wielki wysiłek włożył, tłumacząc Szamana, ale nie docenia Twojego – zbieżnego z własnym – wysiłku, nazywając go histerią.
On jeszcze nie wie gdzie i z kim żyje, po prostu.
Opisane przez ciebie zachowanie bibliotekarki nie da się niestety podciągnąć pod histerię, ale pod zawodową niekompetencję kwalifikującą do odebrania tytułu magistra bibliotekarza. Niestety, spotkałam się wielokrotnie z czymś, co ku chwale mojego bloga, opisałeś. U nas Pani Magister Bożenka skutecznie blokowała nam zamówione książki Richarda Dawkinsa. Podobnego charakteru krecią robotę wykonuje Ksawery Jasieński czytając dla niewidomych dzieła literackie z brzydkimi wyrazami, gdzie pozwala sobie wtrącić uwagi, że niestety, musi to przeczytać, ale się od tego odżegnuje. Ale jak prezydent Wałęsa wygłasza takie głupoty, jak ostatnio, pogotowie ratunkowe odmawia pomocy umierającemu dziecku, to bibliotekarz mieści się jak najbardziej w tym pejzażu i dziwić się trzeba, jak jest inaczej.
Być może jest jakiś statut bibliotekarza, jakaś przysięga, na wzór przysięgi Hipokratesa, w której przysięgają nie szkodzić czytelnikowi w lekturze wybranych przez niego książek. A może nie ma, nie wiem, ale to ja to odebrałem nie tyle jako brak kompetencji, owszem to też, na tym pierwszym planie, zawodowym to oczywiście jakaś katastrofa światopoglądowa, mentalna, intelektualna, ale pod tą bezczelną głupotą widać sprofilowanie ideologiczno-religijne i polityczne i ta obrzydliwa, namaszczona pewność, że może kształtować horyzonty kulturowe w swoim otoczeniu, że reguluje te sprawy dla dobra wspólnego, dla bożej chwały i chuj wie co jeszcze.
Mimo podobnych doświadczeń i zbieżnych poglądów z Twoimi, za każdym razem jestem jednak zaskoczony i dotknięty. Widocznie siedzi we mnie głębiej jakąś optymistyczna wizja człowieczeństwa, mimo, że na powierzchni widzę wszystko czarno.
A Wałęsa jest wynalazkiem bolszewika, ostatnim diabelskim wynalazkiem i każdorazowo służył do kompromitacji wszystkiego co było tu na moment świętością, aby bolszewicka swołocz mogła wrócić do władzy. Mostowicz pokazał jak może cwany gość z absolutnych nizin, bandzior zwykły przechytrzyć system i stanąć na jego czele. To było przestroga, ale jak się okazało zupełnie na nic się zdała. Kilkadziesiąt lat po tej przestrodze społeczeństwo polskie wybrało takiego Dyzmę z własnej nieprzymuszonej woli i postawiło go na czele państwa. Tego żaden pisarz nie zdołałby wymyślić, a żaden inny kraj dokonać.
To co opisałeś tutaj to jak najbardziej łamanie bibliotekarskiej „przysięgi Hipokratesa”, każdy zawód ma swoją etykę nawet jeśli nie jest tak, jak u lekarzy sformalizowana. I to jest bardzo przystające do wypowiedzi Wałęsy: nie tolerujemy w sejmie homoseksualistów. W bibliotekach też ich nie tolerujmy, mimo, że to właściwie oni głównie stworzyli Wielką Literaturę. Najlepiej niech pisze tylko Danusia Wałęsowa, czytałam, że ta pisarka już jest w jury prestiżowych nagród literackich. Tutaj mamy gwarancję, że nie napisze pornografii, a i orientacja seksualna jest właściwa. A przecież taki pucz w bibliotekach jest możliwy w każdym momencie. Jeśli już się nie dokonał, skoro o tym napisałeś…