Kiedy w latach dziewięćdziesiątych zaproszono mnie na plener malarski, okazało się, że Elżbieta, komisarz pleneru, znalazła w ostatniej chwili korzystniejsze dla nas warunki w ośrodku w górach należącym do wojska. Wojskowy Dom Wypoczynkowy był pięknie położony, ale plac łączący wszystkie gospodarcze zabudowania, stołówkę i budynek, gdzie nas zakwaterowano, niweczył cuda przyrody. Upstrzony był tablicami zakazu i nakazu w sposób zdawało się zupełnie nieuzasadniony i nadmiarowy. Na dodatek upiorne kolory fabryczne emalii użytych do napisów, czcionką zwaną blokiem nie uznającej małych liter krzyczały za plecami, jak szybko wychodziłam z ogrodzonego terenu i jak wracałam, porażał oczy. Brzydota tej identyfikacji wizualnej – ni to zdobniczej, ni to perswazyjnej, była nie do pokonania, gdyż w nocy lampy świeciły na te tablice, które okazały się fosforyzujące i wdzierało się to wszystko do pokojów, łóżek i pod powieki.
Właściwie całe dwa tygodnie, zakończone na dokładkę upiornym wieczorkiem pożegnalnym z orkiestrą wojskową były zmarnowanym czasem, oddanym czemuś, co nie mieściło się w żadnej ludzkiej potrzebie.
Przy każdej ławce skweru stała tablica nad koszem na śmieci informująca, że właśnie tutaj należy rzucać niedopałki. Oprócz komend słownych system znaków graficznych dublował zakazy i polecenia, liczne strzałki na tak przecież niewielkiej przestrzeni kierowały ciągle w jakieś miejsca, które straciły już swoją pierwotną funkcję i przeznaczenie. Zdumiewały też łączenia tablic, tabliczek, znaków okrągłych, kwadratowych i trójkątnych osadzonych na stalowych rurach wbitych w trawniki z licznymi przyspawanymi przytrzymywaczami, wspornikami, przęsłami tak solidnymi na wypadek przejścia przez to wszystko kataklizmu po to właśnie, by z pożogi jako najcenniejsze, zostało tylko: NIE DEPTAĆ TRAWNIKÓW. I może słuszne było to piętno w turystycznej, malowniczej miejscowości w górach, świadczące o bezguściu, jego tandecie i permanentnym kiczu, by nie było żadnej wątpliwości, że to teren wojskowy.
Cześć Ewka!
Dziękuję bardzo za reprodukcję. (dodatek do Płomyczka). Wiele rzeczy już otrzymywałem, ale czegoś podobnego jeszcze nie. Widokówkę “eksperyment” także otrzymałem, lecz już po przyjeździe z urlopu. Mimo iż nie wiedziałem, że byłaś w Bieszczadach i Przemyślu – to jednak domyśliłem się tego. Będąc na urlopie od 5 do 16 sierpnia, dzwoniłem do Ciebie 5 razy. Nikt nie odbierał telefonu. Z tego też wywnioskowałem, że chyba jesteś w Przemyślu.
U mnie się nic nowego nie dzieje. Chyba tylko to, że jeszcze ani razu nie przyjąłem żadnej służby od 1/2 roku.
Siedziałem już 5 dni w areszcie. Ale to było już dawno.
W tej chwili dalej produkuję propagandę wizualną na terenie jednostki. Pozwoliłem się trzymać formatu 120 x 100 cm oraz jedną, której format – bagatelka – 250 x 200 cm.
Była 3 września promocja chorążych no i było trzeba robić dekorację.
Zastanawiałem się nad tym, aby czasem nie zdawać egzaminów na Wyższą Szkołę Oficerską, lecz ostatecznie zrezygnowałem z tego gdyż stwierdziłem, że taka impreza nie jest dla mnie.
Tzn. egzaminów się nie bałem, lecz późniejsza praca mi wcale nie odpowiada.
W tej chwili mam bardzo małego i ładnego pieska, którego trzymam w pracowni. Myślę go sobie przywieźć do domu, ale to nastąpi chyba dopiero w poniedziałek lub ciężko powiedzieć. Gdyż wtedy ponownie wybieram się na urlop. Czwarty z kolei.
Teraz mam bardzo fajną funkcję w wojsku. Oby tak dalej do końca służby, to wogóle nie będę wiedział, że służę w wojsku.
Będąc na urlopie dowiedziałem się, że Joaśka dostała się na studia do Krakowa. Też tego się dowiedziałem, że w tym roku do Katowic na ASP nie dostał się nikt z plastyka, do którego żeśmy chodzili.
Jeżeli chodzi o pogodę, to w Kętrzynie jest ona różna.
Kilka dni leje, a potem znowu świeci słońce, aby wieczorem znowu zaczęło padać.
W domu był remont; tak, że musiałem coś niecoś zrobić, gdy byłem na urlopie.
Na razie tyle nowości z mojej strony.
P.S. Napisz mi coś o sobie i plenerze!!
Kiedy wreszcie zobaczyłem na własne oczy w 1990 roku “zachód”, pierwsze co mi się rzuciło w oczy, to ludzie, dzieci polegujący, ale też i zażywający ruchu na trawniku miejskiego parku w Wiedniu. Stałem w osłupieniu patrząc na tę barwną rozmaitość życia dziejącą się w centrum miasta na stosunkowo niewielkim areale. Nie było żadnych napisów, żadnych służb przepędzających. W komunie, z której przyjechałem rzecz nie do pomyślenia. Tu człowiek służył rzeczom, tam odwrotnie. I już nie sprawiłoby mi przyjemności wejście na ten piękny trawnik, bo już nie potrafiłem się tym cieszyć, już to miałem wyekstrahowane.
Jeśli opisujesz wydarzenia już po transformacji, to przykład z trawnikiem, który miał przetrwać koniec świata, świadczy jak bardzo bolszewicka mentalność wrosła w ludzi, niemal zmieniła trwale genotyp Polaka, który wszystko łyka co mu władza podsuwa i się ni buntuje. A i władza też się nie zmienia, skoro swoje znaczenie i istnienie opiera na represjach i opresjach.
Tak, po transformacji to było. Ale, jak weszłam wczoraj na ten Ośrodek w necie i na galerię zdjęć, to tam tego już nie ma. Wolno to idzie. Ale zapiski weteranów są wbite w Sieć, jak te metalowe tablice w trawnik i ani drgną.