Lata siedemdziesiąte. Tania Rozdział XIX.

Kucharki zaniosły do Domu Strażaka termosy z kawą i herbatą, białe obrusy, herbatniki i pierniczki. Ponalewano do kieliszków soki i wino.
Publiczność wolno, ale skutecznie wypełniała ogromną salę bankietową, gdzie odbywały się wiejskie wesela. Chyba z powodu takiego wieloletniego wykorzystywania remizy strażackiej, wernisaż pleneru malarskiego natychmiast utożsamił się z weselnym stylem zabawy. Zamiast narzucić swoją estetykę, plener uległ wiejskiej szmirze bez żadnego powodu, siłą bezwładu. Na dodatek Wojtek zaprosił – by nie psuć sobie lokalnych układów – stale tu grający na festynach i ślubach zespól discopolowy, który po krótkiej części oficjalnej, gdzie dziękowano władzom gminnym za gościnę, grał do późnej nocy.
Z Pałacu przyjechała przewodniczka, Piotruś wręczył jej akwarelę. Wymieniła ją na jedyną z wystawionych przez Piotrusia prac „realistycznych”, gdzie wydrapał żyletką jezioro, co stanowiło wyłom w jego abstrakcyjnej konsekwencji.
Kiedy na horyzoncie pojawił się Polityk i zobaczył mnie i Profesora, zrazu cofnął się paniczne, ale zreflektowawszy się, bez ukłonu, nie patrząc na nas, dołączył do notabli. Ich żony dziwacznie poubierane z racji odświętności chwili, nie mogły się wtopić w zróżnicowany tłum, poprzetykany gdzieniegdzie abnegackimi strojami malarzy, ubranymi tak, jakby nigdy swoich ubrań nie zdejmowali. Na dodatek w połowie ceremonii dołączyli brudni od farb malarze wracający daremnie z rezydencji właściciela zakładów mięsnych, który nie zakupił od nich ani jednego obrazu.
Kakofonia mini wystawek, świadczących o stylu i osobowości plenerowiczów została doprawiona jeszcze dziwaczniejszymi tworami tubylczej ludności – od konserwatorskich wyczynów bardzo złych obrazów przedwojennych, po ogromny autoportret pacjenta szpitala psychiatrycznego, wniesiony w ostatniej chwili bez wiedzy Tani i postawiony przy oknie tak, by zdominował swoją potworną głową całą wystawę i nadał ton całemu wydarzeniu. Tania, niezadowolona z zezwolenia Wojtka na wystawienie tego obrazu, ustawiła wcześniej prace Łukasza właśnie w tym samym miejscu, by prezentowały się najkorzystniej.
I rzeczywiście, to niechciane sąsiedztwo im nie zaszkodziło. Kiedy weszli galernicy, nie odstępowała ich na krok, póki nie spieniężyła wszystkich obrazów Łukasza. Potem usiadła obok mnie zadowolona i obserwowałyśmy już razem, jak Piotruś równie skutecznie rozmawia z handlarzami obrazów, i jak powoli tłum, orientując się nagle, kto jest kto, rzuca się na nich, nie dając im szans swobodnego wyboru.
Prosiaka na dziedzińcu remizy piekł na rożnie chyba ktoś z krewnych żony Wojtka, przebrany za kucharza, w białych rękawiczkach i fartuchu. Nieśmiało podawał na papierowych tackach krojone w plastry mięso. Był tak wychudzony jak ten prosiak, który wysuszył się i skapcaniał, a zwisający ryj zwierzęcia zawsze obracał rożen w dół, jakby spuszczał nos na kwintę i nie chciał tego wszystkiego wokół oglądać.
Tania przyniosła ze stołu butelkę wódki, nalała mi i też pijąc mówiła i mówiła, ni to do mnie, ni to do siebie.
– Stary już wie, pracownię zostawimy wspólną, bo to niewielkie opłaty, ale mieszkanie sprzedamy. Podzielimy się, ja biorę samochód. Łukasz nie ma prawa jazdy, ale już się zapisał. Nie jestem głupia, zamieszkam z Łukaszem tylko pod warunkiem prawnego przepisania na mnie domu. On sam go wybudował na wsi po rozstaniu z żoną. Trochę go rozbudujemy. Zawsze mogę tam coś uprawiać, bo ma dwa hektary.
– Nie boisz się? Przecież on jest od ciebie o połowę młodszy. Twój Stary dostaje na uczelni katedrę, byłabyś profesorową…
– Wybieram życie ciekawsze – powiedziała Tania i diabelsko uśmiechnęła się.
Do mnie podszedł pensjonariusz szpitala psychiatrycznego, ładny blondyn o brzydkim wnętrzu zilustrowanym autoportretem, którego piekielny jad coraz bardziej neutralizowała wódka, i poprosił mnie do tańca.
Na moim miejscu usiadł Piotruś i razem sącząc wódkę z Tanią przypatrywali się naszemu tańcowi.
– Pięknie tańczysz – krzyknął do mnie poprzez hałas Piotruś w przerwie utworu, jakby chciał nam przeszkodzić, ale mój partner nie wypuszczał mnie już z objęć.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata siedemdziesiąte i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *