Lata siedemdziesiąte. Tania Rozdział XIV

Mama przyjechała z Przemyśla od babci z ogromnym, czerwonym budzikiem z plastiku, kupionym dla mnie na ciuchach od „ruskich” i napisała mi, że jest wściekła, że Andrzej nic mi w sprawie kaćmówek nie pomógł.
…wściekła byłam na Andrzeja, że nic Ci nie załatwił, ale on twierdzi, że to jest niewykonalne, że u nich nikt nie rysuje na wykładach, stare notatki wyrzuca no i w ogóle… Dziś prosiłam Maćka, ale też nic z tego – musiałby szukać, powyrzucał itd. Wiesz, że możesz liczyć tylko na to, co jest w moich możliwościach, nie wiem, jak sobie z tym poradzisz… pisała mama usprawiedliwiając brata i cały jego uniwersytet, który żadnych rysunków konferencyjnych nie wykonywał podczas zajęć na uczelni.
W końcu Maciek, przyjaciel brata, wczuwając się w moją sytuację studentki pierwszego roku, którym miał stać się niebawem, gdyż za przepuszczenie niemal całego konta dolarowego na codzienne prywatki w czasie, gdy jego rodzice przebywali w Chinach – musiał, wyrzucony z domu zmienić uczelnię, a nawet miasto – przysłał mi pożądane rysunki. Były to kartki w kratkę powyciągane z kosza na śmieci gliwickiej politechniki, na których Maciek ponanosił flamastrem i długopisem różnorodne ornamenty i esy floresy. By ta mistyfikacja się nie wydała, przesłałam je do Marka, by je sfotografował i przedstawiłam na następnych zajęciach cykl fotografii, który wszystkich zachwycił.

Tania trzymała w ręce album. Dotarł do naszego pokoju po kilku już plenerowych wpisach, a jak co roku, Wojtek prosił o wpisy każdego uczestnika pleneru. Po kilku latach nazbierało się dużo różnych rysunków, zdjęć i dowcipów. Ja nieodmiennie złożyłam tam hołd Piotrusiowi, jako najmilszemu mojemu sercu malarzowi, Tania starała się ambitnie powtórzyć na kredowych kartkach rysunek z Kolonii, wykonany czarnym tuszem i piórkiem. Ponieważ papier, mający być najpierw zwilżony, potem pomięty i w manierze neodzikich brutalnie potraktowany gestem artystycznym, nie poddawał się i nie był jej posłuszny. Tania wściekała się, wyrywała kartkę po kartce, które lądowały w klozecie, tak, by Wojtek się nie zorientował.
Zostawiłam w tym szale twórczym Tanię wychodząc z pokoju do Piotrusia, który już na mnie w korytarzu czekał.
Wyszliśmy na czarną, nocną wieś, pochmurne niebo nie dawało żadnego światła. Jedyna lampa oświetlała Dom Strażaka, którego wściekła czerwień metalowego dachu fosforyzująco porażała poświatą niebo. Usiedliśmy na ławce przed wejściem zamkniętym ogromną kłódką.
– Napije się pani piwa? – usłyszałam głos. Po mojej stronie usiadł chłopak, nim zaczęliśmy z Piotrusiem rozmowę.
– Dlaczego ja mam z panem pić piwo, przecież ja pana nie znam! Chłopak był ładny, a jego ogolona głowa pochyliła się nad piwem, jakby ktoś go chciał uderzyć i zrobiło mi się go żal.
– Może ty – wykrztusiłam niepewnie, zwracając się do Piotrusia – może ty się napijesz?
Piotruś odmówił panicznym gestem.
– Ja tego chuja zastrzelę – zakomunikował chłopak nie zrażony tym, że pije piwo sam.
– Kogo? – zaczęliśmy się z Piotrusiem niepokoić.
– Policjanta! Czy to jest możliwe – zwracał się tylko do mnie – żeby śpiącego, niewinnego człowieka policja zabrała do izby wytrzeźwień? Spałem sobie pod płotem – tu nastąpił szczegółowy opis – a tu sąsiad policjant mnie pobił i zabrał do izby wytrzeźwień. Teraz się wykąpałem i odświeżyłem, ale chuja zastrzelę!
Rzeczywiście, chłopak pachniał ładnie i miał coś sympatycznego.
–Jak to, pan niewinny i trzeźwy? – to zupełne bezprawie! Postanowiłam go wesprzeć.
– Bezprawie? – zaśmiał się sarkastycznie. To bandyci, zrobiłem zdjęcie jak dawali łapówkę w CPN-ie, to mi wyrwali aparat i zbili. Oni są alkoholikami i ćpunami.
– Policjanci? – dziwiłam się niepewnie.
– A jak – kontynuował chłopak. Nie będę ukrywać, po poprawczaku siedziałem, 7 lat w więzieniu, mam trzy zawody: stolarz, fryzjer, kierowca.
– Ten ostatni to chyba odpada – zauważyłam praktycznie.
– Tak, chleję proszę pani, bo mamusia umarła i się zupełnie załamałem. Więc chleję i kradnę.
– Jak to? – wzywałam wzrokiem pomocy u Piotrusia, ale ten z niesmakiem przysłuchiwał się tylko i się nie odzywał – jak to, pana matka na to patrzy z nieba a pan nie chce żyć uczciwie?
– Ja – oburzył się chłopak. Jestem cały pocięty, kto mnie zatrudni?
Chłopak wydawał się ładny i w ciemności nie można było blizn dostrzec.
– Tu zresztą nikt nie ma pracy.
– A biuro pracy, a kościół? – próbowałam grzecznie udawać pomoc.
– Pani żartuje – triumfująco podniósł do ust puszkę piwa – tam chcą tylko z grupą inwalidzką, a w kościele to pedały.
– Cóż pana obchodzą opcje seksualne księży, skoro są strukturą mogącą pomóc. A Monar, Kotański?
Zaśmiał się diabelsko. – Pozostaje mi tylko – zrobił znaczącą pauzę i odpowiedni gest – raz się wieszałem, to wie pani, sznur się urwał.
– To dobry znak – wtrącił Piotruś znudzonym głosem.
– Zjadłem 30 pastylek dla kobiet w ciąży. I w szpitalu mnie odratowali.
– To może psychiatryk? – myślałam głośno – może dostałby pan grupę inwalidzką. I odpoczął.
– Ja? – chłopak był wyraźnie dotknięty. Ja? Na wariackich papierach? Z obrzydzeniem pochylił głowę i dokończył piwo. Zapadło milczenie.
– Ja mam dziecko – kradnę i ono ma wszystko. Dwa i pół roku – powiedział dumnie.
– No to czemu nie jest pan z tą dziewczyną – czemu nie żyje pan uczciwie, dla syna?
– Mam córkę – poprawił. Nawet bym się ożenił, ale, z czego mam utrzymać żonę – powrócił do tonu łkania i ubolewania.
– Tylko tak da się wyżyć – zawyrokował. A tę puszkę, to jak pani myśli, skąd mam? Ukradłem.
Trochę wszyscy troje pomilczeli. Ciszę przerwał chłopak.
– Może mi pan dać papierosa? Bo jak nie, pójdę i ukradnę – zagroził. Piotruś niechętnie wyciągnął paczkę.
– A co, chce pani mercedesa? Ukradnę, razem z papierami.
– Jest pan profesjonalistą – próbowałam go dowartościować. Ale to bardzo trudny zawód i bardzo ryzykowny. Po co tak marnować życie?
Z ciemności wyłonił się wóz policyjny i wszyscy troje podnieśliśmy się z ławki.
– Możemy pana usynowić na ten czas – pokazałam samochód.
– Idą państwo w dół? Ja też – chłopak wstał, był trochę od nas wyższy.
– Nie przedstawiłem się, jestem Przemek – podał rękę. Kobieta podała imię i odwzajemniła uścisk.
Piotruś zrezygnowany wyciągnął rękę, ale imienia nie wyjawił.
– Jest pan ładnym chłopcem – mówiłam na odchodnym, jakby coś się kończyło, czego nie potrafiłam w porę uchwycić.
– Nie ładnym, ale przystojnym – poprawił ironicznie.
Gdy odszedł, nam już też się nie chciało wracać na ławkę. Jutro wcześnie Wojtek zarządził wyjazd do Pałacu, trzeba było i tak już iść spać.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata siedemdziesiąte. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *