Od poniedziałku działy się ze mną dziwne rzeczy, w połowie przeglądu rozbeczałam się jak trzyletnie dziecko, łzy jak krwotok, nie dało się zatamować, nie wiadomo gdzie założyć opaskę uciskową.
Jeszcze dzisiaj przerażona Harcerka zachwalała moje prace, wyszło wszystko jak szantaż, bardzo mi wstyd i dojdzie do tego, że zacznę się przemykać pod murami szkoły.
Pierwszą moją myślą była zmiana uczelni, przeleciałam w myślach wszystkie możliwości i znowu się rozbeczałam. Nie nadaję się do niczego.
Harcerka w związku z tym incydentem opowiedziała mi, jak to było na uczelni, jak ona tu studiowała, chociaż asystenci tego zazwyczaj nie robią.
W naszej pracowni jest troje asystentów: Poeta, Jąkała i Harcerka.
Poeta już wydrukował kilka tomików, wstąpił do kilkuosobowej grupy poetyckiej, którą drukowała „Odra” i codziennie siedzi pod oknem i czyta gazetę.
Jąkała jest najbliższy nam duchowo, bo każe sobie mówić na ty i zwraca się do nas po imieniu, a jego kalectwo też nas w pewnym sensie określa, bo tok studiów jest bardziej jąkającą dla nas rzeczywistością, niż płynną.
Harcerka chodzi po pracowni w rozciągniętym, popielatym swetrze, mającym zamaskować jej obfite biodra i przymila się do wszystkich, a jak myśli, że nie podsłuchujemy, co o nas mówi profesorowi, to przedstawia nas jak najgorzej. Dlatego troska Harcerki z powodu mojego załamania nerwowego wzbudziła we mnie jeszcze większy niepokój.
– Pani Ewo, niech się pani tylko cieszy, że pani studiuje teraz! Przecież wam wszystko wolno! Jak ja studiowałam, to był socrealizm, wyobraża sobie Pani, cośmy musieli przejść?!
Na wernisaż w galerii PERMAFO poszedł chyba cały rok pierwszy, oprócz Tani, której Stary miał do Lachowicza stosunek lekceważący ponieważ z nim studiował, był w jednej pracowni i znał wszystkie plotki z tych czasów. A w tych czasach modny był taszyzm, polegający u nich w pracowni na podpalaniu obrazów pomalowanych grubo farbą olejną, by się dobrze paliło, bo oni też byli wtedy awangardowi.
Jeśli Stary pojawił się w szkole w czasie, kiedy całym rokiem szliśmy na otwarcie wystawy Lachowicza, zabierał Tanię na mecz, co, jak się okazywało, pasjami lubi i razem ostentacyjnie wychodzili na oglądanie telewizora w akademiku.
Ale myśmy szli niczego nieświadomi, a wielu studentów i studentek pierwszego roku było bardziej nieświadomych niż można było być. Byli tak nieświadomi, że mogli z powodzeniem powielać, imitować i naśladować te pokazy galerii PERMAFO, ponieważ były dziewicze, z niczym się nie kojarzące i niczego nie mówiące.
Nasz pierwszy rok, jak każdy rok pierwszy tej szkoły złożony był ze studentów w podeszłym wieku, wielokrotnie, po kilkanaście razy zdających egzamin wstępny. Przeczekiwali odstępy między kolejnymi czerwcami upływających lat młodości w pracowniach dekoratorskich spółdzielni „Społem”, tzw. malarniach, gdzie wykonywano prace propagandowe lub wystroje witryn sklepowych, czyli też propagandowe.
Byli też tacy, którzy po liceum plastycznym dostawali się za pierwszym lub drugim razem, ale ci najczęściej pochodzili z głębokiej prowincji i dostawali się dzięki pięciu dodatkowym punktom za pochodzenie i pięciu punktom za ZBOWID, ale ci z natury rzeczy nie mieli zazwyczaj ani obycia artystycznego, ani smaku. Kiedy licea plastyczne z trudem wytrzepały z nich chłopski, proletariacki i mieszczański kicz, kiedy pokonali egzaminy wstępne dzięki pracom wykonanym w wyniku tego wytrzepania, nagłe znalezienie się w elitarnym świecie wrocławskiej awangardy zwolniło ich z odpowiedzialności za siebie.
Przedzieraliśmy się przez tłumy zajmując nieśmiało miejsca stojące za rzędami krzeseł, na których zasiedli profesorowie i asystenci, przy samej scenie, gdzie poustawiano przyklejone na sztywną tekturę duże fotogramy czarnobiałe, przedstawiające poklatkowo akt kopulacji małżeństwa Lachowiczów. Natalia Lach Lachowicz siedziała w platynowej, nylonowej peruce, cała w lokach i się nie odzywała. Urodziwy Lachowicz z mikrofonem w dłoni przemierzał krótki odcinek sali przed krzesłami, twarzą do publiczności, sprawnie otwierał wystawę, był wymarzonym konferansjerem i gospodarzem. Mówił umiejętnie i uczenie, mówił wyłącznie o sztuce która nie ma prawa być niczym innym, jak rejestracją rzeczywistości, mówił, że nazwa galerii to permanentna formalizacja zjawisk realnych, a powstała w niej sztuka to nie jej finał i realizacja, a jedynie badanie. Z sali dolatywały pytania równie skomplikowane i uczone, tak, fotografia to jedyne medium dla tych operacji, tak, ani reporterskie, ani artystyczne, zdjęcia, jako materia zarejestrowanego życia. Wspierano się właśnie spolszczonymi lewicowymi strukturalistami o których istnieniu nikt z nas pojęcia nie miał, bo takich książek w księgarniach, ani w bibliotekach nie było, sprowadzano wszystko do barthesowskiego znaku, a my widzieliśmy tylko te czarnobiałe, splecione ciała, które ani też jeszcze nie kopulowały, ani też jeszcze nie zamieniły się w znak.
– Wiesz, że Lachowicz, który, jak się po latach okazało, też intensywnie działał w związku katowickich artystów fotografów, przesłał mi przez jednego z nich gratulacje z okazji otrzymania nagrody za plakat i druk w lokalnym ZPAP? – rzuciłam Tani w ciemność pokoju.
Leżałyśmy w łóżkach czerwcową upalną nocą i Tania opowiadała o Łukaszu i o jego dzieciach. Okazało się, że mimo młodego wieku, ma dwoje.
– I od niego się dowiedziałam, że Lachowiczowie nie mieli dzieci – dodałam ostrożnie, by nie wyglądało, że się nagrodą chwalę i by odwrócić uwagę od życia prywatnego Łukasza, zakończyć ten temat, a jednocześnie jakoś powiązać nasze rozmowy.
– Andrzej? – spytała leniwie, jakby od niechcenia Tania, nie dając nic po sobie poznać, że coś usłyszała o nagrodzie i udała, że Lachowicza sobie ledwo przypomina. Ponieważ asystenci byli najczęściej kolegami Starego z roku, ze wszystkim automatycznie przechodziła na ty.
– Ach Lachowicz! Spotkaliśmy go na festiwalu w Kolonii kilka lat po naszym dyplomie. W drodze, jak jechaliśmy do Paryża, do Piskuna.
– Do Piskuna?
Tak, Stary o naszym romansie nic nie wiedział, dzięki wyrzutom sumienia Piskun gościł nas tydzień.
Na uczelni nie idzie mi tak, jak powinno, dlatego jestem tak ogłuszona korektami. Już dawno przestałam kierować własną intuicją, bo udowadniają, że jeszcze nie można mieć swojego zdania, jeszcze za wcześnie, zresztą trudno wiedzieć, co oni właśnie wymyślą, czego chcą. W malarstwie się tak do reszty zagubiłam, że potrafię stać przed obrazem z pędzlem w ręce, patrzeć się kilka godzin i nic nie namalować, widzieć, być świadoma, błądzić, i nic nie maluję, jestem skrępowana wewnątrz, jakaś nieśmiałość i strach przed takim olbrzymim płótnem, bo każą na dużym formacie. I teraz się męczę, sprawia mi to fizyczny ból, taka niemoc.
Na pierwszym roku jest ważny przedmiot, nazywamy go „kaćmówką”, od nazwiska kierownika katedry, Lachowicz jest tam asystentem. Temat „organizacja płaszczyzny”, polega na opowiadaniu o swoich teoriach na temat płaszczyzn i przestrzeni, ważne jest, by gadać dużo i logicznie. Profesor z asystentem mają cudowne założenie, też twierdzą, że tylko ludzie inteligentni mogą robić sztukę, ale niestety tak zapędzili się w studiowaniu naszych wypowiedzi, że zatracili cel, teraz już sami nie wiedzą, do czego prowadzą nasze wywody, co z nimi robić i nie zastanawiają się, że ludzie mówią, plotą dla samego gadania. Ktoś powiedział, że to zadanie chce rozwiązać w antymaterii, bardzo się tym zainteresowali, tylko on nie wie, jak. Mówili też o poszukiwaniu idealnej przestrzeni i jeszcze wiele mniej sprecyzowanych bzdur. Ja będę prowadzić badania nad bezwiednymi zapiskami, rysunkami „konferencyjnymi” (w moim wypadku rysunki osób nie związanych z plastyką). Ale mam kłopot z „zebraniem materiału”, bo te rysunki muszą być prawdziwe, bo wszyscy mi obiecują, a nikt mi nie chce przysłać, nie mówiąc o kłopocie. I co ja mam z tym fantem robić, gdy go będę miała?