Nazajutrz sytuacja powtórzyła się: pukanie, buty, drobny trucht po zaspanej ulicy, łąka, gimnastyka. Był ogłupiały z pożądania. Znowu otoczył mnie ramieniem i mówił o zachwycie. Wyrwałam się z niesmakiem i spytałam o żonę, o rodzinę. Zirytowany odpowiedział: – Żona? – w życiu bym jej nie skrzywdził. Oczywiście – dodał niemal krzycząc – nigdy bym nie dopuścił, żeby to widziała.
Tani nie było w pokoju. Nie wiem dlaczego, ale zamiast zwykłego wyperswadowania sobie rannej gimnastyki, która okazała się tak samo niebezpieczna z kimś znajomym, jak i z nieznajomym wiejskim rannym pijakiem, który by się na pewno napatoczył, bo wszyscy we wsi wiedzieli, że plener nadjechał, zaczęły mnie nachodzić jak wymioty wszystkie młodociane molestacje, które ani nie były drastyczne, ani nie kwalifikowały się do żadnych psychiatrycznych podręczników za przykłady deformacji późniejszej seksualności kobiety, jednak wracały w pamięci nigdy dokładnie nie zwymiotowane.
Idę mroczną porą wrocławskiej słoty, bo basen dla naszego roku zaczynał się dopiero po wszystkich zajęciach i w jesiennych pejzażach widzę zawsze coś wyjątkowego, coś baśniowego: a tu Odra we mgle, a tu mijam Akademię Wychowania Fizycznego, a tam w suterynie świecą żółtym światłem żarówki, podchodzę bliżej i widzę studentów wioślarzy jak na sucho trenują wieczorową porą. Ich widok ociepla całą ulicę. Czerń asfaltu jest mokra i pokryta liśćmi, między którymi odnajduję dominantę w postaci szkarłatnego głogu, wiem, że nie da się tego namalować i podnoszę głowę, i widzę mężczyznę. Mężczyzna stoi za drzewem, jestem właściwie tuż tuż do wejścia na pływalnię, ale zatrzymuję się, mężczyzna prosi mnie wyraźnie o pomoc, jego głos jest łkający, ciepły, jego twarzy nie widzę, jednak wiem, że to dojrzały mężczyzna, nie żaden chłopak. Błaga mnie, wyciąga z kieszeni banknot pięćset złotowy, tyle kosztuje miesięczny czynsz za pokój, rozpina ciemny płaszcz i prosi, bym trochę poczekała, a jak poczekam, to da mi te pieniądze. Właściwie nic ode mnie nie chce, tylko bym była, ja patrzę na banknot łakomie, on zaczyna się onanizować i ja nie wytrzymuję, biegnę do otwartych drzwi budynku ze świadomością, że porzucam nie ekshibicjonistę, ale jakiegoś zrozpaczonego człowieka, którego metafizyczny szloch dobiega mnie aż do mojego wejścia na basen.
Do pokoju wpadła rozpromieniona Tania.
– Wiesz, poznałam Łukasza, właśnie przyjechał, jako rezerwowy. Kazimierz przed chwilą opuścił plener, podobno przeniósł się do innego pobliskiego pleneru i Wojtek zaraz zatelefonował do Łukasza, mieszka niedaleko i był już spakowany.
– A, to znowu tam będzie z kimś biegał? To jak ten Mamak. W sumie, to żal mi tych wszystkich nie wyżytych facetów, że nie są w stanie sobie ulżyć. – Powiedziałam melancholijnie i poruszyłam w Tani jakieś wspomnienie.
– Taką samarytanką na plenerze w Darłówku była przecież Renia. Dawała marynarzom, bo oni tacy biedni, samotni, tyle na morzu i dawała czysto z litości, a oni chyba z litości też brali, bo Renia nie była urodziwa.
– Co ty, Renia? Nigdy w to nie uwierzę! Przecież to była taka pobożna dziewczyna!
– A co ty tam wiesz. Bo jak ty z Robertem, to wiesz, ja z Piskunem…
– Ale ja nic z Robertem nie miałam!
– Ale ja z Piskunem miałam. Chłopaki mieszkali nad nami. Chodziłam do nich z awanturą, bo całą noc pili i na dodatek chodzili do klozetu w drewnianych chodakach i po schodach. Całą noc tak dudnili, nie mogłyśmy z Terezą spać.
– Nad nami nikt nie mieszkał, ale jak ktoś rzygał, to wkładał drewniane chodaki Iwonki. Chyba jednak w chodakach dobrze się rzygało, bo przecież każdy przyjechał we własnych butach. U nas też spać się nie dało, bo w pokoju zawsze było ponad dziesięć osób.
– Piskun mi się podobał, wiesz, był taki intelektualny… Rozmarzyła się Tania.
– Intelektualny? Piskun? Ten pijak?
– No, cały plener czytał „Pod wulkanem”.
– I co, przeczytał?
– Chyba nie… Ale wiesz, nie było kiedy… Często chodziliśmy na spacery do Darłowa. Idziemy do portu w Darłowie, na piechotę z Darłówka robić szkice statkom i na pokładzie jednego widzimy… Renatę!
– To ona na tych statkach dawała, na morzu dawała, nie na lądzie? Kiedy ona to zdążyła dawać? Dziesięć szkiców dziennie i jeszcze dawać? Wiesz, że Renata była pierwszy raz w życiu nad morzem? Może dlatego robiło się jej żal marynarzy, może nie poznała specyfiki tego zawodu, że marynarze są normalnymi facetami którzy potrzebują normalnych, czyli ładnych kobiet.
Przyszedł Piotruś i włączając się w nasze wspomnienia, powiedział, że u niego najważniejsza jest u kobiety nie uroda, a anonimowość. Że normalny mężczyzna nie potrzebuje ładnej kobiety, tylko nieznanej. Może być szpetna, byle by była jednorazowa.
– Dzięki Piotrusiu, że nam to wyjaśniłeś, to tłumaczyłoby fenomen brań Renaty, bo tam dużo statków zawijało do portu. Ale u kobiety jest przecież odwrotnie. Biedna Renata – zasmuciłam się, bo lubiłam Renatę.
– W typie ofiarnym tak jest – musi dawać – zawyrokowała Tania i poszliśmy poszukać Łukasza, by w czwórkę pójść na spacer.
Jak byłem dzieckiem, to często słyszałem mrożące krew w żyłach opowieści o zboczeńcach w bramach. Przez długi czas sądziłem, że to taki po prostu miejski mit. Ale sporo takich historyjek krążyło. Czy rzeczywiście zjawisko ekshibicjonizmu było w PRL aż tak bardzo powszechne?
Metafizyczny szloch… niesamowicie to ujmujesz. We mnie tacy ludzie wzbudzali tylko strach, który bezustannie podsycali dorośli, plotkując na ławce przez cały boży dzień.
Też się zastanawiam, jaka to wtedy była skala zjawiska ludzi chorych na zboczenia seksualne. Ty Marcinie w latach osiemdziesiątych wzrastałeś w zupełnie innej rzeczywistości, bo pojawiły się dzięki odtwarzaczom wideo filmy pornograficzne w domu. Też na lokalnych stacjach telewizyjnych w stanie wojennym ściągano z satelity piracko programy o tematyce erotycznej celem podlizania się wydanej wojnie narodowi i tę komunistyczną posuchę jakoś nasączano. Myślę jednak, że PRL dla badaczy ludzkiej seksualności będzie dobrym polem badań, co lepsze – taka mizeria, czy rozpasanie i nadmiar dzisiejszej obyczajowości. Oczywiście, Nietzsche powie, że rozpasanie. Ale restrykcje za rozpasanie były w PRL-u wielkie, rozwód łączył się z wyrzuceniem z Partii, z pracy, wszelkie romanse tajne, brak dowodu zawarcia związku małżeńskiego uniemożliwiał skorzystania z hotelu, nie wiadomo było, gdzie to ludzie mają robić, bo granice zamknięte, nakaz zgłoszenia u urzędzie meldunkowym przemieszczania się po Polsce, i mnóstwo takich opresji godzących w najdelikatniejszą sferę ludzkiego życia, w intymność. Oczywiście, wszystko łamano, łapówka załatwiała najbardziej niemożliwy do przekroczenia nakaz, jednak mimo wszystko podskórna nieczystość życia publicznego była i wyłaziła na wierzch.
Strasznie paradoksalne to obyczajowe samozakłamanie PRL. Było nie było, ten ustrój w końcu wyrósł z lewicowych idei. Choć z drugiej strony fakt – lewica w początkowej fazie swojego kształtowania nie kładła aż tak znaczącego nacisku na obyczajową emancypację. To się wyrodziło dopiero później jako pokłosie walki klas przekształconej w parcie ku wyzwoleniu nie tylko ekonomicznemu. W tym kierunku to zresztą podąża dzisiaj. A komunizm, jak każda dyktatura, oderwał się od swoich ideowych korzeni – zazwyczaj przecież przez wszelkich satrapów traktowanych jedynie jako pretekst do brania za mordę – i skostniał w ten dziwny twór posklejany ze sprzeczności.
Tak, pamiętam rozkwit epoki magnetowidów mniej więcej w połowie lat 80. Wzięcie miały głównie dwa rodzaje filmów – mordobicia i “fikołki”. Tak się chyba wtedy nazywało porno na VHS. Długo nie mogłem dojść, co to takiego, aż w końcu się zaczaiłem i podejrzałem. Moje pokolenie, ponieważ wyrosło za pan brat z wideo, miało do porno nieco bardziej otwarty stosunek, choć też się z tym kryliśmy przed “starymi”, od których najczęściej podbieraliśmy potajemnie kasety.
Nigdy nie zapomnę, jak w wieku 13 lat odkryłem u mojej ciotki kolekcję “świerszczyków” jej męża. Do dziś zastanawiam się, czy ona w ogóle wiedziała, że on to zbierał. Zresztą to moje wtajemniczenie w obrazki miało nieco perwersyjny rys, bo odbyło się w Zaduszki, gdy reszta rodziny pojechała na groby, a ja zostałem sam w domu, bo miałem katar.